Sto jedenasty tom Wielkiej Kolekcji Komiksów Marvela przynosi kontynuację kolejnego gigantycznego przedsięwzięcia uniwersum pod zbiorczym tytułem „Avengers kontra X-Men”. Niestety niewiele sensownego o nim da się napisać.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Bo w sumie jak pisać o czymś, co z sensem samo w sobie nie ma za wiele wspólnego. W końcu już początek konfliktu wydaje się niezbyt przekonujący. Przypomnijmy więc, że chodzi o to, by niszczycielska moc Phoenix, która zawładnęła swego czasu Jean Grey nie połączyła się z Hope Summers, córką jej i Scotta Summersa (Cyclops) z alternatywnej rzeczywistości. Tego w każdym razie chcą Avengers, uważając (poniekąd słusznie), że nastolatka nie będzie w stanie jej kontrolować, doprowadzając do zagłady naszego świata. Odmiennego zdania są X-meni (ale tylko zamieszkujący Utopię, będący pod dowództwem Cyclopsa), widząc w Hope zbawczynię swojej rasy. Dzięki niej homo superior mają się odrodzić, po tym, jak Scarlet Witch mocno zdziesiątkowała ich populację (wszystko to zostało opisane w historii „Ród M” – WKKM 35). Na pierwszy rzut oka wygląda to całkiem nieźle, ale tak po prawdzie, nie bardzo wiemy co Avengers mają zamiar zrobić z Hope. Bo o jej uśmierceniu mówi tylko Wolverine, który za karę zostaje wysadzony gdzieś na Antarktydzie. Z drugiej strony nie jest wyjaśnione w jaki sposób moc Phoenix ma się przysłużyć powiększeniu populacji mutantów. Skoro zatem nie warto drążyć w głównym wątku, może należy odstawić go na bok i skupić się na malowniczych bijatykach? To jednak też nie taka prosta sprawa. Po pierwsze dlatego, że lwią część pierwszego tomu stworzył John Romita Je, w przypadku rysunków którego trudno mówić o malowniczości. Jego kanciasty styl po prostu do tego się nie nadaje. Szczęśliwie w „Avengers kontra X-Men część 2” nie ma go aż tyle. Niemniej akurat przypadł mu w udziale pojedynek na Księżycu, czyli najbardziej efektowny (w założeniu) fragment. Gorzej, że pozostali artyści również nie przykładają się do swoich zadań. Niemal w każdym wypadku ma się wrażenie, że obrazki powstawały w ogromnym pośpiechu. Jako tako broni się jeszcze Adam Kubert, ale i jego pracom brakuje polotu. Po drugie, akurat w tym tomie więcej, niż pojedynków mamy gadaniny i roztrząsania abstrakcyjnych problemów. Po szybkiej potyczce na Srebrnym Globie nadlatuje Phoenix, ale zamiast połączyć się z Hope, dzieli się na pięć części i zasiedla czterech X-Menów: Cyclopsa, Emmę Frost, Colossusa, Magik i księcia podmorskiego królestwa Namora. Dzięki temu zyskują oni nieograniczone możliwości, ale absolutnie nie wiadomo czemu, skoro w przypadku Jean Grey nastąpiło tylko podrasowanie jej zdolności, a przecież wchłonęła całą moc. W każdym razie piątka wybrańców zaczyna kształtować świat po swojemu, dając ludziom czystą, ekologiczna energię i zapewniając dobrobyt nawet w nieprzyjaznych rejonach świata. Dlatego też nie do końca rozumiem postawę Kapitana Ameryki, któremu niespecjalnie podoba się ta zmiana. Zamiast siedzieć cicho i wszystkiemu przypatrywać się z wielką ostrożnością, postanawia zebrać znajomych herosów i zaatakować, czym oczywiście drażni Cyclopsa i spółkę. Jak rozumiem, twórcom scenariusza chodziło o to by ukazać głębszy sens w powiedzeniu, że „władza korumpuje, a totalna władza korumpuje totalnie”, ale mam wrażenie, że to jedynie zasłona dymna, która ma maskować wszystkie niedociągnięcia. Ostatecznie przecież chodzi o to, by pokazać jak najpotężniejsi superbohaterowie skaczą sobie do gardeł. Świadczą o tym zeszyty „AVX Versus” dodane na końcu w formie bonusów. Skupiają się one na pojedynkach poszczególnych postaci. Śledzimy więc starcia: Stwora i Colossusa, Czarnej Wdowy i Magik, Daredevila i Psylocke, oraz Thora i Emmy Frost. Umówmy się, że nie powalają swoją finezją, zamieniając się w komiksową wersję Mortal Kombat. Owszem, całość szybko i bezboleśnie się czyta (pomagają w tym duże, panoramiczne rysunki), ale absolutnie nic z tego, co widzieliśmy nie zostaje w głowie. Poza tym odnoszę wrażenie, że seria „Avengers kontra X-Men” (ale też wcześniejszy „Sam strach”) mocno nas uwstecznia. Marvel od lat 60. przeszedł sporą ewolucję – od infantylnych powiastek, poprzez Mroczne Czasy, postmodernizm lat 80. i 90. po wielkie eventy XXI wieku. Wszystko to tylko po to, by znów celem samym w sobie stało się pokazanie piorących się superbohaterów. Niestety bez pasji Stana Lee i Jacka Kirby′ego.
Tytuł: Wielka Kolekcja Komiksów Marvela #111: Avengers kontra X-Men. Część 2 Tytuł oryginalny: Avengers Vs. X-Men. Part Two Data wydania: 22 lutego 2017 ISBN: 978-83-282-0352-5 Format: 160s. 170×260mm; oprawa twarda Cena: 39,99 Gatunek: superhero Ekstrakt: 50% |