powrót; do indeksunastwpna strona

nr 5 (CLXVII)
czerwiec 2017

Dobry i Niebrzydki: Ksenomorfy pod prysznicem
Piotr Dobry, Konrad Wągrowski
Jak „Obcy: Przymierze” wypada na tle „Prometeusza"? Czy Ridley Scott wyciągnął wnioski? Jak się ustrzec Kosmicznych Purchawek? Jak zdyskontować popularność ksenomorfa? Na te i inne pytania odpowiadają dziś Piotr Dobry i Konrad Wągrowski w dyskusji na temat najnowszej opowieści o Obcym.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Konrad Wągrowski: Spoglądam na moją półkę i widzę tetralogię Obcych… w wersji VHS, w wersji DVD i w wersji Blu-Ray. No dobra, lekko udramatyzowałem na potrzeby dyskusji, bo wersję VHS dawno z domu wywiozłem, co nie znaczy, że jej nie miałem. Jest tylko jeszcze jeden cykl, który kupuję w każdym formacie, a więc chyba ten mi się musi wyjątkowo podobać… Nic dziwnego, że na każdą kolejną część (sprawdzić, czy nie „Alien vs Predator”) czekam z zainteresowaniem.
Piotr Dobry: Ja nie czekam wcale. Będę brutalnie szczery – na „Przymierze” poszedłem tylko dlatego, byśmy mieli o czym pogadać. Tetralogii nie mam na półce w żadnej wersji, a ważniejszych dla mnie franczyz mógłbym wymienić pewnie kilkanaście, niemniej lubię ten cykl – i jeśli ktoś miałby na reanimację pomysł tej miary, jaki mieli na przykład twórcy „Casino Royale” albo chociaż J.J. Abrams przy „Przebudzenie Mocy” czy „Star Treku”, to czemu nie. „Prometeusz” jednak skutecznie mnie zraził do kolejnych kontynuacji.
KW: Klasyczną tetralogię omówiliśmy w „Esensji” szczegółowo przy okazji premiery „Prometeusza”. I wychodzi, że są w niej tylko dwa naprawdę dobre filmy. Gdy potraktujemy uniwersum szerzej (z dwoma „AvP” i „Prometeuszem”), dojdziemy do wniosku, że… nadal są tylko dwa naprawdę dobre filmy. Ale to one zbudowały legendę cyklu i wygląda na to, że nic jej nie jest w stanie zburzyć.
PD: Przyznam, że znajduję atuty również w niesławnych filmach Finchera i Jeuneta – każdy miał swój specyficzny klimat, przemycał nieco autorskiego stylu, miał świetnych „twarzowców” na drugim planie. Kilka scen siedzi mi w pamięci do dziś, w zasadzie myśląc o „Obcym”, w pierwszej kolejności przychodzi mi na myśl nie scena narodzin z „Nostromo”, lecz scena spotkania twarzą w twarz Ripley z ksenomorfem, też już ikoniczna, właśnie z „Obcego 3”. Pamiętam też, że odcinek Finchera, upstrzony religijną symboliką i wcale nie tak płytki, jakim wielu go widzi, był jednym z pierwszych blockbusterów z tak pesymistycznym, wręcz fatalistycznym wydźwiękiem (zresztą tę niewiarę w ludzkość reżyser akcentował jeszcze później wielokrotnie, z „Siedem” na czele).
KW: Nie chcę powtarzać argumentów z naszych starych dyskusji, ale warto chyba wspomnieć, co decydowało o jakości „Nostromo” i „Decydującego starcia”.
PD: Dajesz.
KW: „Obcy 1”. Wracałem do niego niedawno i z przyjemnością skonstatowałem, że się bardzo dobrze starzeje. Owszem, dziwnie wygląda rozjaśniona tysiącami diodek „Matka” i ładownia statku kosmicznego, w której zbierają się jakieś kałuże wody, ale nadal pozostają niezaprzeczalne atuty filmu: kreacja Obcego i sposób jego pokazywania, sprytne połączenie SF i gotyckiego horroru, ciekawa kreacja bohaterów (przez pół filmu nie wiadomo właściwie, kto jest głównym), no i słynne odejście od wizerunku astronautów jako zdobywców kosmosu, na rzecz najemnych pracowników wielkiej korporacji, dyskutujących głównie o pensjach, nie gwiazdach i planetach. I to nadal działa.
PD: To prawda. Ten film jest tak sugestywny, że nawet wiedząc już doskonale, co się dalej wydarzy, siedzimy w napięciu.
KW: „Obcy 2” postarzał się nieco bardziej, ale to nadal kawał świetnego filmu wojennego i kina akcji. Niedoskonałego technicznie, ale w żadnej mierze nie nudzącego i pięknie rozbudowującego postać Ripley.
PD: Dla mnie zawsze „Obcy” Camerona tak się mieli do oryginału, jak „Dzień sądu” do pierwszego „Terminatora”. W obu przypadkach wolę skromniejsze, bardziej werystyczne pierwowzory, ale i w obu doceniam spektakularne wizje i „miodność” sequeli.
KW: Czy „Przymierze” próbuje jakoś nawiązywać do atutów tych filmów?
PD: Dobre słowo – „próbuje”. Jest naturalnie trochę starego klimatu, są ładne wizuale – głównie w scenografiach czy designie obiektów, bo same potwory w CGI nie robią wrażenia – ale generalnie to film aż przesadnie wtórny względem poprzedników. Co innego nawiązywać, co innego kserować bez grama inwencji. No i tak idiotycznie zachowujących się bohaterów, co kwadrans, jeśli nie rzadziej, pakujących się w tarapaty na własne życzenie, ignorujących oczywiste znaki ostrzegawcze, nie było dotąd w żadnym filmie serii.
KW: No daj spokój, a w „Prometeuszu"? Przecież pod względem luk logicznych to ta sama liga. Ekipa zmontowana na kosmiczną misję składa się z zupełnie obcych sobie ludzi, którzy poznają się i zostają poinformowani o celach misji dopiero tuż przed lądowaniem na obcej planecie. Radosne wychodzenie na powierzchnię obcego świata bez sterylnych kombinezonów (przyznajmy, że w „Prometeuszu” przynajmniej na początku je mieli, w „Przymierzu” od razu radośnie wystawili się na działanie Kosmicznych Purchawek). Beztroskie zbliżanie się do paskudnie wyglądających obcych form życia. Etc., etc. – duże tego było. „Przymierze”, powiedzmy, tylko powtórzyło tę konwencję. No dobra – dodatkowo z ryzykowaniem życia tysięcy nieświadomych kolonistów, lecąc na prywatną akcję. Ale przynajmniej to jakoś próbowano uzasadnić.
PD: A ja mam wrażenie, że w „Prometeuszu” nieracjonalne zachowanie postaci często wynikało po prostu z „ekspedycyjnego” charakteru filmu. Bohaterowie może i głupio ryzykowali, ale długo nie wiedzieli, czego się spodziewać. W „Przymierzu” natomiast zachowują się kretyńsko nawet wówczas, gdy już doskonale wiedzą, że coś ewidentnie nie gra. Wiedzą, a mimo to traktują potencjalne zagrożenie z wakacyjnym luzem (swoją drogą, pejzaże „rajskiej” planety zdjęte przez Wolskiego są bardzo ładne), beztrosko uaktywniając kolejne gniazda ksenomorfów.
KW: Mamy tu jednak ten zgrzyt – niby chodzi o to, żeby ksenomorfy porozrywały efektownie parę osób (najlepiej w czasie seksu pod prysznicem), ale przy tym trzeba też sprawiać wrażenie, że przy okazji mówi się o sprawach Ważnych, Głębokich i Ostatecznych.
PD: Wiesz, ja trochę Scotta rozumiem. W „Prometeuszu” mocno się starał, by nie zrobić „Obcego”, poszedł w film o odkrywaniu Nieznanego, że nużący i bez polotu powielający z kolei klisze z Kubricka i Tarkowskiego, to inna sprawa. Fani narzekali, zatem w „Przymierzu” Scott mocno się stara znów zrobić „Obcego”, idzie w znacznie dynamiczniejszy od poprzednika survival – tyle że właśnie to wszystko już było, i to w lepszym wykonaniu. No, nie dogodzisz, my w tym momencie wychodzimy na niewdzięczne marudy – i tak źle, i tak niedobrze – ale co zrobić.
KW: Ja w sumie nie mam problemów z powielaniem klisz z Kubricka i Tarkowskiego, akurat na nadmiar filozofii w SF ostatnio narzekać nie możemy, a te klisze są bardzo pojemne. Tylko czy seria o Obcym to dla nich najlepsze miejsce?
PD: To jest dobre pytanie, bo choć zasadniczo nie mam nic przeciwko mnożeniu bytów z różnych bajek w obrębie jednego filmu, gdyż niekiedy daje to tak interesujący efekt, jak na przykład w „Get Out”, o którym rozmawialiśmy ostatnio, to w „Przymierzu” rzeczywiście wyczuwa się taki niefajny dysonans między rzeźnią a popfilozofią w wątku androida, który pasowałby raczej do „Blade Runnera”, nie „Obcego”.
KW: Bo jednak głównym problemem „Prometeusza” i „Przymierza” jest to, że tak naprawdę filmy te powstały bez jakiejś myśli przewodniej. Poza dyskontowaniem popularności ksenomorfa. Mówisz, że w „Prometeuszu” Scott się starał, by nie robić „Obcego”, ale pamiętasz, jaki w ogóle był chaos koncepcyjny związany z tym filmem? Najpierw sequel, potem prequel, potem film niby niezwiązany z cyklem, potem znów prequel – widać było, że nikt nie ma ukształtowanego pomysłu na cykl. Tak jak i dziś nikt nie ma spójnego pomysłu na „nową trylogię Obcego”. Stawiam każdy zakład, że „Przymierze” wcale nie miało tak wyglądać. Ratować bohaterkę (Elizabeth Shaw) na koniec „Prometeusza”, by ją uśmiercić między filmami? Wiem, że to kwestia niedogadania się z aktorką, ale na litość, takie rzeczy załatwia się z wyprzedzeniem! Wątpliwości budzi też rola Davida – w „Prometeuszu” przecież jest dużo bardziej niejednoznaczną postacią. No i czemu tak nagle zapomniano o wielkim temacie Inżynierów i pochodzenia ludzkości, przecież to był główny wątek w poprzednim filmie! I obawiam się, że część trzecia, jeśli powstanie, też zostanie przygotowana na kolanie. Nikt tego nie próbuje, niestety, ogarnąć.
PD: No, plan zdjęciowy kolejnej części ma wystartować już w przyszłym roku. Scott twierdzi, że ma jeszcze w zanadrzu sporo pomysłów na kierunek tej serii, ale po dwóch ostatnich odcinkach trudno mu wierzyć. Przykra sprawa, ale to wszystko nie wygląda na nic więcej niż skok na kasę.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
KW: Wracając do spraw Ważnych i Ostatecznych. Podobnie – znów – jak w „Prometeuszu” film stara się udawać, że jest poważniejszy niż w rzeczywistości. Te cytaty z Byrona, te alegorie i przemyślenia. Te różne drobiazgi w (ładnej, przyznaję) scenografii: na przykład czemu nagle bohaterowie stoją w scenerii przeniesionej jeden do jednego ze słynnego obrazu Arnolda Bocklina „Wyspa umarłych” (chyba dlatego, że H.R. Giger, twórca Obcego, namalował kiedyś swoją wersję tego obrazu)? Jest w tym jakiś sens, oprócz czystego efekciarstwa? Moim zdaniem dobrze wypada początkowa rozmowa między Davidem i Weylandem, przywołująca nawet w pozytywnym kontekście wspomnienia „Blade Runnera” (nawiasem mówiąc, wygląda to na niewykorzystaną scenę z „Prometeusza”, uzasadniałoby to, dlaczego Guy Pearce grał tam starca pod charakteryzacją) , ale potem rozmywa się to w pretensjonalnych deklaracjach. Chyba że ja nie pojmuję ich głębi.
PD: Jeśli tak, to nie jesteś sam.
KW: Ale przynajmniej Fassbender sam w sobie wypadł nieźle. W roli potwora przyćmił w tym filmie ksenomorfy.
PD: To dobra rola (a nawet role), ale też na poziomie, do jakiego nas Fassbender przez lata przyzwyczaił. Nic nowego. Nie widzę w tym filmie ani jednej kreacji z zadatkiem na bohatera kultowego. Katherine Waterston nie ma charyzmy Sigourney Weaver – ba, nie ma nawet magnetyzmu Noomi Rapace. Na drugim planie próżno szukać postaci tak charakterystycznych, jak te stworzone lata temu przez Lance’a Henriksena czy Rona Perlmana. Tu mamy po prostu zbieraninę aktorów „modnych” – Danny McBride jako (niewykorzystany) comic relief, nijaki Jussie Smollett z serialu „Empire”, Carmen Ejogo, tak fantastyczna w „Selmie”, tu w generycznej roli, którą równie dobrze mogłaby odegrać dowolna inna aktorka. Słabo.
Jednak przy tych wszystkich zastrzeżeniach, z perspektywy fana kina grozy „Przymierze” podobało mi się bardziej niż „Prometeusz”. Jeśliby spojrzeć pobłażliwie, w oderwaniu od kultowej serii, to jest całkiem udany horror SF, taki na miarę „Life” Daniela Espinosy – obejrzeć, zapomnieć, ale w trakcie nieźle się bawić. Tyle że zarazem niezbyt dobrze to świadczy o niegdysiejszym wizjonerze rangi Scotta, a poza tym nie ma przecież powodu, by traktować „Przymierze” jako odrębny byt i na ulgowych warunkach.
KW: Właśnie, i tu się z tobą zgodzę – choć nie jest to pogląd popularny wśród kolegów krytyków, dość jednogłośnie pomstujących na film, i nie licuje z moją pozycją zmanierowanego pasjonata SF, którego ciężko zadowolić. Bo mi się film w jego warstwie opowieści sensacyjno-horrorowej oglądało dobrze. Nie nudziłem się na seansie, warstwa wizualna był bardzo ładna, statki kosmiczne efektowne (a ja dawno temu mówiłem, że mogę filmowi wiele wybaczyć, jeśli będzie w nim ładny statek kosmiczny), starcia z Obcymi całkiem efektowne, do tego jakiś element emocji, zbudowany najczęściej na małżeńskich relacjach bohaterów (przy okazji: czy widziałeś kiedyś dziwniejsze cameo niż występ Jamesa Franco?).
PD: Widziałem dużo dziwacznych epizodów, więc nie rozstrzygam.
No to finalnie jak – nadal czekasz z zainteresowaniem na ciąg dalszy?
KW: Po „Prometeuszu” (do którego mam stosunek ambiwalentny) miałem nadzieję, że Ridley Scott wsłucha się w głosy krytyki i wyciągnie z nich wnioski przy realizacji „Alien: Covenant”. Niespecjalnie to zrobił. Nie wierzę, że przy części trzeciej będzie inaczej. Do kina pójdę, z ciekawości. Ale na wielkie wzruszenia nie liczę.



Tytuł: Obcy: Przymierze
Tytuł oryginalny: Alien: Covenant
Dystrybutor: Imperial CinePix
Data premiery: 12 maja 2017
Reżyseria: Ridley Scott
Zdjęcia: Dariusz Wolski
Muzyka: Jed Kurzel
Rok produkcji: 2017
Kraj produkcji: Australia, Nowa Zelandia, USA, Wielka Brytania
Cykl: Obcy
Gatunek: SF, thriller
Wyszukaj w: Kumiko.pl
Wyszukaj w: Skąpiec.pl
Wyszukaj w: Amazon.co.uk
Zobacz w:
powrót; do indeksunastwpna strona

56
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.