Drugi album z cyklu „Wilczych tropów” jest powrotem twórców do postaci ppor. Mariana Bernaciaka „Orlika”. Ale opowiada też smutne dzieje wielu innych żołnierzy. 26 lipca 1944 oddział „Orlika” zajął samodzielnie Ryki, witany owacyjnie przez mieszkańców. Nie w smak było to Sowietom, którzy chcieli być zapamiętywani jako jedyni „oswobodziciele”. Gdy staje się oczywistym, że nie da się przeciągnąć „Orlika” na stronę komunistyczną, narzucone sowieckimi bagnetami władze (wywodzące się m.in. z grona Armii Ludowej) aresztują, biją jego ojca, prześladują rodzinę. Bernaciak nie daje się złamać, jednak jesienią ‘44 zwalnia swych żołnierzy do domów i na urlopy. Niestety, NKWD dociera do wielu z nich – ujęci, są przetrzymywani w więzieniach lub prowizorycznych obozach filtracyjnych, którymi często są… wykopane w ziemi jamy. Jedną z nich widzimy na dwóch następujących po sobie kadrach. Pierwszy kadr stanowi dla czytelnika zagadkę. Od szerokiego czarnego tła odcina się sino-niebieski trapez, pocięty siatką. Czy to okno? Pod nim jakby drabina… Drugi kadr, widziany z dokładnie tej samej perspektywy, rzuca nieco więcej światła (w obu znaczeniach). Siatka odsunięta na bok okazuje się być bramką, zamknięciem nory, przed którą stoi kilka postaci. Jedna trzyma karabin z bagnetem, pozostałe mają ręce związane z tyłu. Już wszystko wiadomo: patrzymy z pozycji przetrzymywanego w prymitywnych warunkach więźnia na wtrącanie kolejnych zatrzymanych towarzyszy broni. Wszelkie ewentualne wątpliwości co do stron konfliktu rozwiewa dymek dialogowy z lewej strony kadru, gdzie wielkimi, pogrubionymi literami wypisano wykrzyczany rozkaz: „Właź, bandyto!”. Kolejny kadr, ujęty z neutralnej perspektywy, przynosi dalsze wyjaśnienia, w tym przewagi zbrojnej Sowietów i ich UBeków nad zatrzymanymi, oraz – w narracji – to, o czym napisałem wyżej: o roli jam jako prowizorycznych miejsc przetrzymywania wyłapanych żołnierzy niepodległościowych. |