Czemu, ach czemu Luc Besson próbuje zrobić drugi „Piąty Element”, zamiast skupić się na robieniu pierwszego „Valeriana"? Mogło być świetnie, a wyszło tylko kolorowo i ładnie. A przy tym łudząco podobnie do tego starszego filmu.  |  | ‹Valerian i Miasto Tysiąca Planet›
|
Młody i bardzo uzdolniony agent Zjednoczonej Federacji Ludzkości, Valerian (Dane DeHaan), budzi się nagle z niepokojąco realnego snu. W tym śnie, przechodzącym z sielanki w horror, cały piękny świat zostaje zniszczony, a jego mieszkańcy zgładzeni. Gdy w trakcie kolejnej niebezpiecznej misji Valerian zauważa istoty łudząco podobne do kosmitów z jego snu, zaczyna poszukiwać odpowiedzi. I ani twardo stojąca na ziemi partnerka, Laureline (Cara Delevigne), ani komandor ziemskiej floty, Filitt (Clive Owen), nie będą potrafili mu w tym przeszkodzić. Fabuła jest oczywista – agent Valerian musi uratować świat/stację/gatunek kosmitów, a wg blurbów – nawet cały wszechświat. I tu nie ma problemu, robi to w sposób wystrzałowy, widowiskowy i bardzo, bardzo kolorowy. Jednak widz znający (i lubiący) film Luca Bessona sprzed 20 lat (rany, to naprawdę już tyle czasu?), czyli „Piąty element”, nie może oprzeć się porównaniom. A reżyser sam do tego zachęca, wrzucając do filmu nie tylko kadry przypominające te z hitu z Bruce’em Willisem, ale i cytaty z tego obrazu. Sprawdzanie statku pod kątem pasożytów, „niezła czapka”, „bojowe” negocjacje – to wszystko było w obu filmach. Besson recyklinguje także inny film, „Uprowadzoną”, z której wziął dialog między Valerianem a szemranym pośrednikiem, Sirussem. Kto wie, czy podczas pierwszego filmowego najazdu na tytułowe Miasto Tysiąca Planet, czyli stację Alpha, gdzieś wśród neonów nie wisi logo ZORG Industries – ale z tym rozdzielaniem włosa na czworo musimy poczekać na wydanie Bluray. Mógłbym także przysiąc, że w jednej ze scen na stacji Alpha widziałem startującego X-Winga – co może być kolejnym wewnątrzfilmowym mrugnięciem okiem, jako że George Lucas nigdy nie przyznał się do inspiracji komiksem „Valerian”, mimo oczywistych podobieństw np. złotego bikini Lei i kostiumu noszonego przez Laureline w tomie „Le Pays sans étoile” (więcej możliwych powiązań możecie znaleźć tutaj). Ale podobieństw jest więcej – pomagająca bohaterom niebieska kosmitka, odstawiająca na scenie cały kilkuminutowy występ? Jest. Rozbrajanie bomby w ostatnim momencie? Odhaczone (chociaż to akurat częsty motyw kina sensacyjnego). Wielokulturowe miasto-moloch? Mamy. Miłość jako największa siła w kosmosie? Nawet nie zaczynajmy. Największym grzechem „Valeriana” są jednak dłużyzny i dziury logiczne. Scena początkowa jest stanowczo zbyt długa, podobnie taniec Rihanny, bankiet u Boulan-Bathorów czy rozmaite pościgi. Do tego dochodzą monologi o miłości, zaufaniu i małżeństwie, wzięte jakby z powieści Jane Austen, przerobionej na komedię romantyczną. Te dwie godziny i siedemnaście minut filmu to jednak całkiem sporo czasu, nie zawsze dobrze wykorzystanego. Co do logiki – konieczne byłyby mocne spoilery co do fabuły filmu, więc podam tylko jeden przykład: jeśli postać mówi, że uczyła się w szkole o pewnym stworzeniu, które – jak wynika z fabuły filmu – pochodzi z planety wymazanej z wszelkich baz danych, to chyba coś jest nie tak. Czepianie się wyglądu aktorów to zawsze śliska ścieżka, jednak Dane DeHaana w roli Valeriana nie widzę zupełnie, przy tym nie idzie już nawet o wiecznie podkrążone oczy, ile o ogólną charakterystykę. Komiksowy Valerian to szczupły, wysoki dandys, bardzo mocno „francuski” – tego DeHaan absolutnie nie oddaje. O wiele lepszą decyzją obsadową była Cara Delevigne, która chociaż nie jest wspaniałą aktorką, to do roli pyskatej i zawadiackiej Laureline pasuje całkiem nieźle (swoją drogą, skoro już od 10 lat komiks nazywa się „Valerian et Laureline”, to czemu nie oddano tego w tytule filmu, teoretycznie mocno akcentującego podmiotowość agentki Service Spatio-Temporel?). Epizody Ethana Hawke’a, Herbiego Hancocka i Rihanny są raczej pretekstowe i marketingowe. Ciekawą i dobrą decyzją było obsadzenie Sama Spruella w roli generała Okto-Bara, natomiast Clive Owen jako komandor Filitt wypada przeciętnie. Co natomiast udało się twórcom filmu? Efekty specjalne są wiarygodne i oszałamiające, świat jest kolorowy i pełen humoru, sekwencja pokazująca budowę i rozwój Alphy (poza nieco zbyt widocznym product placementem Chińskiej Republiki Ludowej) jest dynamiczna, a „Because” Beatlesów dodaje do niej wspaniały, kosmiczny klimat. Do tego Besson sprawnie przemyca do filmu elementy polityczno-socjologiczne: odpowiedzialność za ludobójstwo czy kwestię uchodźców oraz wykluczenia (wątek Bubble). Trochę za mało na hit, wystarczająco na niezobowiązującą rozrywkę na wieczór.
Tytuł: Valerian i Miasto Tysiąca Planet Tytuł oryginalny: Valerian and the City of a Thousand Planets Data premiery: 4 sierpnia 2017 Rok produkcji: 2017 Kraj produkcji: Francja Czas trwania: 137 min Gatunek: akcja, fantasy, przygodowy Ekstrakt: 60% |