powrót; do indeksunastwpna strona

nr 6 (CLXVIII)
lipiec-sierpień 2017

Wilcza godzina
Andrius Tapinas
ciąg dalszy z poprzedniej strony
Timaszew nieco rozwarł usta, ale zaraz je zamknął, runął na krzesło i chusteczką do nosa zaczął polerować order. Domyślał się, jaka decyzja zostanie podjęta, ale chciał dogryźć Reiternowi, swojemu znienawidzonemu konkurentowi, i jeszcze raz mu pokazać, że on, Timaszew, zawsze jest nastawiony przeciw niemu i chronionym przez niego układom. „A żeby tylko Reitern się potknął, już ja zadbam, by wyszedł na głupka”, pomyślał Timaszew.
– Niech będzie – rzekł wielki książę. – Najpierw zatwierdzimy tę sprawę w Radzie, następnie dam ją do podpisania carowi. On i tak ma teraz co innego na głowie.
Sekretarz państwowy Solski, do tej pory siedzący cicho za papierami, nagle ożył.
– Wszystkie dokumenty są już przygotowane, Wasza Imperatorska Wysokość – przemówił cienkim głosem. – Przedstawiciel Rothschildów Chaim Rivkind czeka na dole. Gdy tylko Rada zatwierdzi decyzję Waszej Wysokości, będzie można go zaprosić, żeby odebrał…
– Na pewno nie będzie można! – zagrzmiał Konstanty Nikołajewicz i tak mocno uderzył pięścią w stół, że podskoczył nawet masywny granitowy kałamarz. – Być może lizusy Rothschildów liczą na to, że zagoniły Rosję w kozi róg, ale Rosja nigdy się nie poniża! – Wstał i spojrzał na portrety ojców państwa w złotych ramach zawieszone na ścianach. – Nikt, kto popiera Żydów, nigdy nie wkroczy do sali Wielkiego Ermitażu. Sień to wszystko, co zobaczy. Jego miejsce jest w stajniach! – Książę odwrócił się do sekretarza państwowego. – Decyzję zatwierdzimy, a papier niech mu ktoś ciśnie w ryj!
Zawsze zachowujący zimną krew Reitern o mało nie złapał się za głowę, nie spodziewał się tak gwałtownej reakcji – wielki książę znany był jako wyśmienity dyplomata. W mgnieniu oka zapomniawszy o niezgodzie, ministrowie spojrzeli po sobie zmieszani. Niespodziewanie na pomoc przybył sekretarz państwowy Dmitrij Martynowicz.
– Jeśli Wasza Imperatorska Wysokość pozwoli, znam doskonałe miejsce, gdzie moi czynownicy mogliby przekazać dokumenty posłańcowi Rothschildów. – Solski podkreślił słowo „czynownicy” i zrobił odpowiednią pauzę. – Myślę, że do tego najlepiej się nada Pałac Aleksandrowski.
Wielki książę przez kilka chwil wpatrywał się w sekretarza, próbując zrozumieć, co ten ma na myśli, po czym gromko się roześmiał.
– Może i jest z ciebie gryzipiórek, Dmitriju Martynowiczu, ale głowę na karku masz z pewnością – pochwalił mężczyznę, z lekka odzyskując dobry nastrój. – Naszemu ukochanemu carowi Aleksandrowi ta myśl bardzo się spodoba. – Zachichotał. – Niech chłopczyk Rothschildów poczuje, czym pachną pieniądze. No dobrze, wyrzuć go stąd, niech idzie do Pałacu Aleksandrowskiego. Tylko zadbaj o to, by dokumenty przekazała mu jakaś miernota.
Sekretarz Solski ukłonił się, pokazując, że wszystko świetnie zrozumiał. Wielki książę wstał i poprawił wiszące na piersi ordery.
– Cóż, panowie, wszystko dla Rosji i dla Jego Imperatorskiej Wysokości – bąknął. – Wy jesteście wolni, a na mnie czeka Rada. – Obrócił się w stronę sekretarza. – Solski, bierz papiery i idziemy!
Na te słowa mężczyźni podskoczyli, ukłonili się, a wielki książę udał się do Białej Sali, gdzie z niecierpliwością wyczekiwali go członkowie Rady. Za księciem, niosąc stos papierów, pośpieszył sekretarz Dmitrij Martynowicz.
Gdy wyszli, minister spraw wewnętrznych wbił wzrok w Reiterna, który z trudem ukrywając radość, wpatrywał się w portrety przodków księcia.
– No, Michaile Christoforowiczu, wygraliście bitwę – chrząknąwszy, przerwał ciszę Timaszew.
– Jaka tam wygrana, Aleksandrze Jegorowiczu – odpowiedział Rei-
tern. – Po prostu okoliczności zmuszają wybierać mniejsze zło. Jak powiedział wielki książę, to dla Rosji i dla Jego Imperatorskiej Wysokości – rzekł, ale pomyślał coś innego: „Chciałeś sobie ogrzać ręce, gołąbku, oj chciałeś, ale rozum zbyt mały. Umiesz tylko anarchistów za kołnierz trzepać, nic więcej”.
Ministrowie spojrzeli jeden na drugiego, prawie niezauważalnie przytaknęli i jednocześnie ruszyli ku drzwiom, które usłużnie niczym lokaj otworzył na oścież Aleksander Abaza, ziemianin mołdawski, przewodniczący Departamentu Gospodarki Państwowej, który przez całą rozmowę nawet nie otworzył ust. Chwilę później w gabinecie siedział już tylko spaniel wielkiego księcia. Leniwie ziewnął, okazując tym samym całkowitą obojętność na wydarzenia wagi państwowej, których był właśnie świadkiem. Wskoczył na fotel, zwinął się w kłębek i błogo zasnął.
Gdy ministrowie opuścili salę obrad, doskoczyli do nich adiutanci, do tej pory cierpliwie oczekujący w przestronnym, wyłożonym marmurowymi płytami holu Wielkiego Ermitażu w Sankt Petersburgu.
Minister Timaszew, w obstawie dwóch ordynansów, skierował się do potężnych drzwi prowadzących na wewnętrzne podwórze, gdzie zostawił karetę. Póki przemierzał korytarze, ciężko rozmyślał, ale znalazłszy się na podwórzu, machnął jednemu ze swoich adiutantów i szepnął mu coś na ucho. Ten stanął na baczność i stuknął piętami.
– Tak jest, Wasza Dostojność!
– W Petersburgu nie jest zbyt bezpiecznie dla przybyszów – dodał sucho Timaszew. – Umowy już nie odwołasz, ale przynajmniej na świecie będzie o jednego żydka mniej. Tylko pamiętaj, to ma wyglądać na nieszczęśliwy wypadek.
– Oczywiście, Wasza Dostojność!
Minister spraw wewnętrznych kiwnął podkomendnemu i wślizgnął się do karety.
Reitern i Abaza postanowili zatoczyć koło i zejść innymi schodami, znajdującymi się po tej samej stronie, gdzie ulokowała się Rada Państwowa.
– Gratuluję, Michaile Christoforowiczu – zamruczał Abaza, stawiając niemal bezszelestne kroki.
– Dziękuję, mój drogi – rzekł Reitern i spojrzał na przewodniczącego Departamentu Gospodarki Państwowej. – Sam też mogłeś zabrać głos zamiast odgrywać postać z teatru mimów. – Zobaczywszy, że Abaza z poczuciem winy wlepił wzrok w buty i o mało nie zahaczył o dywan, dodał z pobłażaniem: – Dobrze, było, minęło. Jak najprędzej przekaż wiadomość Rothschildom. Powiedz, że wszystko idzie według planu, pociąg ruszył. Przypomnij im, żeby się pośpieszyli i oddali nam naszą część. I jeszcze ostrzeż tego miernotę, jak mu tam… Chaima, że Pałac Aleksandrowski jest… – Minister nagle zamilkł i machnął ręką. – Nieważne, wystarczy, nie zawracaj sobie głowy.
Dwaj najpotężniejsi przedstawiciele rosyjskiej gospodarki zeszli po schodach ozdobionych marmurem i kolumnami, wyszli z Wielkiego Ermitażu, nawet nie spojrzawszy na samotną postać siedzącą u dołu schodów i podpierającą twarz na dłoniach.
Poseł Chaim Rivkind zdążył się już przyzwyczaić do czekania. Zajmując się sprawami korporacji Rothschildów i układając mozaikę Aliansu, przyszło mu czekać wszędzie – i w Pałacu Beylerbeyi w Konstantynopolu, i w wiedeńskim Ballhaus przy rezydencji Habsburgów, i w poczekalni w Londynie, u sekretarza państwowego hrabiego Granville’a. Cichy, przygarbiony człowieczek, podobny do wymęczonego kruka, cierpliwie czekał na odpowiedź – czasami przez wiele godzin, a niekiedy nawet kilka dni. Tak więc teraz, w Ermitażu, umościł się w kąciku holu, obok, na krześle, położył czarny melonik i zmrużywszy oczy, zachwycał się szerokimi dwustronnymi schodami z białego marmuru ozdobionymi potężnymi kolumnami wydrążonymi z czerwonego porfiru, podziwiał grube purpurowe dywany, poręcze wykute przez wspaniałych mistrzów, antyczne rzeźby na szczycie i po bokach schodów.
Zobaczywszy przewodniczącego Departamentu Gospodarki i ministra finansów schodzących po schodach, uniósł głowę, ale ani trochę się nie zraził, gdy ci dwaj przeszli obok, nawet nie spoglądając w jego stronę. Obu rosyjskich finansistów poznał jako obszarpańców i starał się przypomnieć sobie, kiedy i ile pieniędzy zostało przelanych na osobiste konto ministra Reiterna w szwajcarskim banku, a ile jeszcze trzeba będzie przelać.
Owych płatności było wcale niemało, dlatego w trakcie liczenia Chaim nieco stracił poczucie czasu. W głowie posła z początku układały się sumy rzędu dziesiątków tysięcy, następnie setek tysięcy, ale nagle ćwiczenia pamięci przerwało suche kaszlnięcie. Chaim Rivkind wzdrygnął się i podniósł wzrok. Stał przed nim sekretarz Solski.
– Kancelaria Państwowa cieszy się, mogąc poinformować, że zgadza się na waszą prośbę – wystrzelił Solski. – I jednocześnie żałuje, że nie może zaprosić was do siebie. Rada i jej przewodniczący są bardzo zajęci. – Solski pomachał Rivkindowi przed nosem papierkiem, który trzymał w ręce. – Dokumenty zatwierdzające naszą decyzję zostaną wam przekazane w miejscu szczególnie odpowiednim dla takiego szanownego gościa. Oto adres.
Solski wypuścił papierek z ręki, a ten, powiewając, spadł Rivkindowi na połę marynarki. Sekretarz zwinnie obrócił się na pięcie i bez pożegnania udał się w swoją stronę.
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót; do indeksunastwpna strona

22
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.