Dziś w naszym cyklu trzy recenzje filmowe, w tym głośna „Dunkierka” Christophera Nolana.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Dunkierka(2017, reż. Christopher Nolan) Sebastian Chosiński [80%] To bez dwóch zdań najbardziej oczekiwany film wojenny ostatnich lat. Nie bez powodu porównywany z „Szeregowcem Ryanem”, choć przedstawiający sytuację odwrotną. Steven Spielberg pokazał na ekranie operację Overlord, czyli lądowanie aliantów w Normandii w czerwcu 1944 roku, natomiast Christopher Nolan poświęcił swoje dzieło operacji Dynamo, czyli – mówiąc trochę złośliwie – ucieczce Brytyjczyków z plaż północnej Francji na przełomie maja i czerwca cztery lata wcześniej. Jako że angielski reżyser skupił się na wydarzeniu będącym skutkiem dotkliwej klęski militarnej (a pamiętajmy, że byłaby ona po wielekroć straszniejsza, gdyby Hitler zdecydował się na zniszczenie wojsk brytyjskich i francuskich zamkniętych w kotle wokół Dunkierki), szanse na podniesienie temperatury obrazu tragiczno-heroicznymi scenami miał większe. I wykorzystał to, dzięki czemu film niesamowicie „ssie” emocjonalnie. Trudno przejść obok niego obojętnie. Mimo że brak mu rozmachu charakterystycznego dla kolegi po fachu zza Atlantyku, minimalistycznie prowadzona narracja trzyma w wielkim napięciu. Choć jej forma wcale nie ułatwia widzowi śledzenia trzech oddzielnie prowadzonych wątków, które zbiegają się dopiero w finale. Dość powiedzieć, że w przypadku każdego z nich czas ekranowy biegnie inaczej. Do tej beczki miodu trzeba też jednak dorzucić łyżkę dziegciu. Jak to u Nolana czasami bywa, reżyser rozłożył się na szczegółach. Po pierwsze: Z filmu nie przebija skala przedsięwzięcia, jakim była operacja Dynamo. Ani przez moment nie widać tych ponad trzystu tysięcy żołnierzy, których udało się ewakuować na drugą stronę Kanału La Manche. A można było to pokazać choć przez moment w ostatniej scenie za sprawą morza pozostawionych na plaży hełmów. Pokazano je, ale ile ich tam było – kilkaset, może tysiąc. Po drugie: Jedna z końcowych scen pokazuje – z lotu ptaka – miasto. Potężne, pewnie ze stu-, albo i dwustutysięczne. Tymczasem przed 1940 rokiem Dunkierka nie miała więcej niż 40 tysięcy mieszkańców. Po trzecie: Wyobrażacie sobie angielskiego – ba! jakiegokolwiek – komandora, który zamiast wykonać rozkaz ewakuacji i wrócić z żołnierzami do domu, decyduje się ni stąd, ni zowąd pozostać w obcym kraju, aby „wspomóc Francuzów”? Gest piękny, ale za coś takiego każdy dowódca zostałby postawiony przed sądem wojennym.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Rings(2017, reż. F. Javier Gutiérrez) Zbędna próba powtórnego wejścia do tej samej rzeki, zwłaszcza że w międzyczasie rzeka zdążyła zmienić koryto i skurczyć się w wąski strumyczek. Ciężko sprecyzować, czym naprawdę jest „Rings”. Nie jest bowiem ani remakiem czy rebootem oryginalnych historii (w sensie faktycznie oryginalnej japońskiej i powtarzającej ją amerykańskiej), ani sequelem bądź prequelem filmów zrealizowanych już w USA. Zbudowany został niby na tych samych fabularnych podstawach, czyli specyficznej klątwie przekazywanej przez nagranie VHS (szczęśliwie szybko przerobione na wersję elektroniczną, możliwą do rozsyłania mailem). Jednak o ile japoński film proponował dreszcz grozy wynikający zarazem ze zwykłej morderczości ducha, jak i z odkrywania mrożących krew w żyłach detali z życia Sadako, zaś jego amerykański remake skupiał się raczej na jawnym epatowaniu makabrą, to „Rings” – poza scenami początkowymi – poszedł w inną stronę, tak naprawdę zaprzepaszczającą wszystko to, co było wartościowe w serii. Stał się bowiem marnym, tuzinkowym z grubsza kryminałem, w którym widz na spółkę z bohaterami odkrywa tajniki zbrodni sprzed lat, w dodatku skrojonej wedle modnych dzisiaj standardów. A takich szablonowych kryminałów i horrorów, w których duch podtyka palcem kolejne tropy, jest obecnie na pęczki i trzeba być nie lada wirtuozem, żeby nakręcić historię wybijającą się ponad pulpę. Gutiérrez wirtuozem jednak nie jest, więc i film wyszedł przeciętny. Zarówno jako kryminał, jak i horror.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Sebastian Chosiński [70%] Oj, dostało się przed rokiem filmowi Zacka Snydera od mojego redakcyjnego koleżeństwa. Po obejrzeniu „Świtu sprawiedliwości” już z pewnej perspektywy czasowej mam jednak wrażenie, że nie do końca słusznie. Nie jest to oczywiście arcydzieło ani nawet obraz wybitny, ale w swojej formule sprawdza się – po dwakroć – znakomicie. I jako widowiskowe kino superbohaterskie, i jako wstęp do fabularnych opowieści o Lidze Sprawiedliwości, której narodziny możemy obserwować w finale tej historii (po pojedynku z Doomsdayem). Kto wcześniej śledził komiksy, fabułą absolutnie zaskoczony nie będzie (wszak za scenariusz odpowiadał między innymi David S. Goyer, twórca wielu rysunkowych przygód samego Batmana i całej Ligi). Ale nie powinien być też rozczarowany. Choć dwa elementy mogą nieco irytować: trzpiotowaty Lex Luthor (Jesse Eisenberg), który jednak – miejmy nadzieję – wydorośleje po pobycie w więzieniu, oraz karykaturalny Perry White (Laurence Fishburne), czyli szef Lois w „Daily Planet”, na ewolucję którego liczyć raczej nie należy. Obronili się natomiast odtwórcy najważniejszych ról, co do których wielbiciele filmów z uniwersum DC Comics mieli największe obawy, przechodzące we wprost artykułowane zastrzeżenia. Zarówno Ben Affleck (Batman), Brytyjczyk Henry Cavill (Superman), jak i izraelska aktorka Gal Gadot (Wonder Woman) wnieśli do odtwarzanych przez siebie postaci świeżego ducha; Cavill zrobił to już zresztą wcześniej w „Człowieku ze stali”. Sam pomysł przeciwstawienia sobie najsłynniejszych „mieszkańców” Gotham i Metropolis nie był wcale nowy, można więc było zastanawiać się, jak zostanie rozwinięty i przede wszystkim, co sprawi, że po okresie wrogości zdołają oni wyciągnąć do siebie ręce w geście przyjaźni. Poradzono sobie z tym bez silenia się na szczególną oryginalność, ale również bez obrażania intelektu widza. „Świt sprawiedliwości” robi wrażenie efektami specjalnymi i umiejętnie wpisującą się w najbardziej patetyczne sceny monumentalną muzyką Hansa Zimmera. Krótko po premierze niejednokrotnie krytykowano Snydera za przesadną podniosłość dzieła. Cóż, górnolotne, kwieciste kwestie wypowiadane przez Batmana czy – zwłaszcza – Supermana są jednak wpisane w konwencję; oburzać się na nie to trochę tak, jakby twórcom slasherów zarzucać, że hurtowo eliminują błąkających się bezsensownie po zakazanych terytoriach studentów.
Tytuł: Dunkierka Tytuł oryginalny: Dunkirk Data premiery: 21 lipca 2017 Rok produkcji: 2017 Kraj produkcji: Francja, Holandia, USA, Wielka Brytania Czas trwania: 107 min Gatunek: akcja, dramat, historyczny Ekstrakt: 80%
Tytuł: Rings Data premiery: 3 lutego 2017 Rok produkcji: 2017 Kraj produkcji: USA Gatunek: dramat, groza / horror Ekstrakt: 40%
Tytuł: Batman v Superman: Świt Sprawiedliwości Tytuł oryginalny: Batman v Superman: Dawn of Justice Data premiery: 17 sierpnia 2016 Rok produkcji: 2016 Kraj produkcji: USA Dźwięk (format): angielski, polski Napisy: arabskie, bułgarskie, chorwackie, angielskie, hebrajskie, węgierskie, polskie, rumuńskie, słoweńskie, tureckie Parametry: Dolby Digital 5.1 Gatunek: akcja, fantasy, przygodowy Ekstrakt: 70% |