To nie jest najnowsza płyta. Od jej wydania minął ponad rok. A jednak warto się nad nią pochylić. Z dwóch powodów. Raz, że Burning Ghosts to nowy projekt amerykańskiego trębacza Daniela Rosenbooma, o którym w „Esensji” już pisaliśmy. Dwa, że właśnie światło dzienne ujrzał właśnie drugi album kwartetu („Reclamation”) i jakoś tak głupio pisać o nim, nie rozprawiwszy się wcześniej z debiutem („Burning Ghosts”).  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Trochę czasu minęło od momentu, gdy zajmowaliśmy się dokonaniami Daniela Rosenbooma, pisząc o jego solowym projekcie „ Book of Omens” (2013) oraz „ Ritual” (2013), płycie nagranej z grupą Dr. MiNT. W ciągu tych czterech lat ukazało się kilka innych wydawnictw pochodzącego z Los Angeles trębacza: sygnowane przez jego Quintet „Fire Keeper” (2014), przez Quartet „Live at Curve Space” (2016), przez wspomniany już zespół Dr. MiNT „Voices in the Void” (2017), wreszcie solowe „Astral Transference & Seven Dreams”, „Resonance” i „Book of Storms” (wszystkie z 2015 roku). A i tego było Amerykaninowi mało. Z tego też powodu przed dwoma laty powołał do życia kolejną formację – Burning Ghost, w której znalazło się miejsce dla trzech dodatkowych muzyków: gitarzysty Jake’a Vosslera (częstego współpracownika Rosenbooma), kontrabasisty Richarda Giddensa oraz perkusisty Aarona McLendona. Ta czwórka latem 2015 roku (17 i 18 lipca) zamknęła się w doskonale znanym Danielowi studiu Kingsize Soundlabs w Los Angeles, aby zarejestrować premierowy materiał, który następnie – dziesięć miesięcy później – opublikowany został na płycie przez niezależną wytwórnię Orenda Records. Dzięki temu muzycy mieli pełną swobodę działania, co przez wielu artystów jest z jednej strony wielce pożądane, z drugiej jednak – często prowadzi do zbytniego poluzowania. Z czymś takim mamy do czynienia w przypadku „Burning Ghosts”. Płyta trwa bowiem ponad siedemdziesiąt minut, co jest ewidentną przesadą. Zabrakło zewnętrznego, niezwiązanego z grupą producenta, który powiedziałby wprost: „Panowie, przesadzacie! Nie musicie upychać na kompakcie wszystkiego, co zostało nagrane. Tym bardziej że nie wszystko na to zasługuje”. Mimo że Rosenboomowi udało się nagrać całkiem niezły krążek, jest on zdecydowanie „przegadany”; gdyby „odchudzić” o jakieś dwadzieścia minut, wyrzucić ze dwie, trzy kompozycje – prezentowałby się jeszcze ciekawiej. I tym samym ocena byłaby wyższa.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Daniel Rosenboom od początku swojej kariery wierny jest muzyce jazzowej, ale tkwi w nim dusza rockowca, czy nawet metalowca. Obojętnie pod jakim szyldem nagrywa płyty, są one mieszanką improwizowanego jazzu i heavy metalu, a w przypadku Burning Ghosts dochodzą jeszcze wpływy noise rocka (za które odpowiada przede wszystkim Vossler). Na debiutanckim wydawnictwie kwartetu znalazło się dziesięć „tematycznych” kompozycji, najczęściej o podniosłych, deklaratywnych, jednowyrazowych tytułach. Co każe traktować „Burning Ghosts” jako kolejny w dorobku amerykańskiego trębacza concept-album, w których zresztą od lat się specjalizuje. Najbardziej znaczące są utwory otwierający i zamykający całość, czyli „Anthem” i „Manifesto”. Mają one nawet podobną formę (choć ten drugi jest znacznie dłuższy) – dominuje w nich wybijająca się na plan pierwszy trąbka, na którą nałożone są ścieżki innych instrumentów (gitar, skrzydłówki). Do tego dodać należy energetyczną, ale majestatycznie wolną sekcję rytmiczną, która przydaje im mocy.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
A czego można oczekiwać pomiędzy nimi? Raz jest ciekawiej, innym razem mniej. W „Defiance” na przykład dominują akcenty freejazzowe, z szalonymi improwizacjami trąbki (na pierwszym planie) i gitary (w tle). Przy czym drugi z instrumentów odważnie zahacza o inspiracje heavymetalowe. „Chains” z kolei pozwala na krótki oddech, chociaż w końcówce grupa podkręca tempo, a Vossler zaczyna „zgrzytać” i „szumieć”. Odpowiedzią Rosenbooma na jego eksperymentatorskie zapędy jest przestrzenna partia trąbki. „Elegy” – zgodnie z tytułem – przynosi sporą porcję patetyzmu, o co dba głównie lider, grając w stylu… współczesnego Tomasza Stańki. Podobieństwo jest tak duże, że trudno uznać je za przypadek. Przy czym nie podejrzewamy wcale Amerykanina o ślepe naśladownictwo, to raczej forma hołdu złożonego wybitnemu polskiemu artyście. Broni się także rozbudowany „Dissent”, który rozwija się bardzo wolno, aby w finale – mniej więcej od dziewiątej minuty – dosłownie przygwoździć słuchacza.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Na jego tle „Flashpoint” prezentuje się wyjątkowo stonowanie. Nie bez powodu. W tym utworze kwartet z Los Angeles urządza sobie podróż w lata 60. XX wieku, kiedy to królowały hard-bop i modern jazz. Najwięcej do powiedzenia ma tutaj Vossler – to on sprawia też, że im bliżej końca, tym bardziej kompozycja zyskuje na pazurze rockowym. „Requiem”, wbrew pozorom, nie ma charakteru funeralnego czy elegijnego, chociaż oczywiście dostarcza wzruszeń. Podobnie jak początek „Rise”, w którego dalszej części Burning Ghosts brzmią jak, nie przymierzając, klasycy sludge metalu. Po tak potężnej dawce emocji muzycy litują się nieco nad słuchaczami, ofiarowując im utwór zatytułowany – nomen omen – „Mercy”, któremu tom daje tym razem kontrabas Richarda Giddensa, do którego z czasem podłączają się pozostali instrumentaliści. A potem jest już tylko wspomniane wcześniej „Manifesto”, godnie wieńczące kolejną opowieść Rosenbooma. Których fragmentów tej historii mogłoby zabraknąć? Na pewno bez tych, które odbiegają stylistycznie od większości utworów (jak „Chains”, „Requiem” czy „Mercy”, może nawet „Elegy”) „Burning Ghosts” brzmiałoby bardziej spójnie i przekonująco. Skład: Daniel Rosenboom – trąbka, skrzydłówka Jake Vossler – gitara elektryczna, gitara barytonowa Richard Giddens – kontrabas Aaron McLendon – perkusja
Tytuł: Burning Ghosts Data wydania: 6 maja 2016 Nośnik: CD Czas trwania: 72:14 Gatunek: jazz, metal Utwory CD1 1) Anthem: 04:16 2) Defiance: 06:34 3) Chains: 04:17 4) Elegy: 05:05 5) Dissent: 12:38 6) Flashpoint: 09:25 7) Requiem: 04:04 8) Rise: 06:14 9) Mercy: 05:18 10) Manifesto: 13:23 Ekstrakt: 70% |