„Człowiek ze złotym amuletem” Simona R. Grena jest jak sałatka, w której oprócz warzyw wylądował także śledź, suszona pomarańcza, krakersy, cynamon i pół słoika truskawkowego dżemu, wszystko zaś zostało zaprawione majonezem, budyniem i pastą łososiową.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Napisać, że „Człowieka ze złotym amuletem” czyta się dziwnie, to jak nic nie napisać. Jest to coś w stylu radosnej grafomanii, skrojonej jednak na tyle zręcznie i wartko, a przy tym nieszkodliwie kiczowato, że lektura przypomina zjazd bez trzymanki po wysmarowanej jakimś gliwiejącym, organicznym świństwem lodowej rynnie. Niby jest przyjemnie ślisko, a wiatr świszczy w uszach, ale gdzieś tam w „czesiu” wciąż dręczy świadomość, że ze względu na upaćkane ciuchy powrót do domu będzie katorgą, a rachunek za pralnię przyprawi nasz portfel o zawał. Uparte brnięcie w lekturę trąci więc masochizmem, opartym głównie na ciekawości – czegóż też jeszcze autor nie wymyślił i jakiego bzdurstwa tam nie wcisnął. Początek powieści przypomina autorskie samobójstwo – bohaterem jest super-hiper-agent, wzorowany z jednej strony na Bondzie (nazywa się Szaman Bond), z drugiej na Świętym (jeździ autem marki Hirondel), należący do liczącej setki, o ile nie tysiące osób rodziny Droodów, dbającej o to, by na świecie z grubsza panowała równowaga między dobrem i złem. Każdy członek rodziny jest od urodzenia spojony ze specjalną, złotą obręczą, która – aktywowana magicznym słowem – zapewnia złotą cud-zbroję. Delikwent jest wówczas niewidzialny, niewykrywalny, nieubijalny, a do tego jest supersilny, superszybki i w ogóle boski. Zaraz na wstępie pojawia się więc w głowie czytelnika pytanie – któż może być jego przeciwnikiem, skoro literalnie nic nie można mu zrobić? Skoro żadna broń nie przebije zbroi, żadna krata nie stanowi dla niego przeszkody, a tak w ogóle to wcale go nie widać? Żeby było bardziej abstrakcyjnie, istnienie setek Droodów jest tajne i nikt – może poza złoczyńcami – nie ma świadomości ich potęgi i sięgających w każdy zakątek świata macek. Bardzo szybko okazuje się też, że obok Droodów istnieją jeszcze w naszym świecie elfy, koboldy, trolle, demony, wiedźmy i szaleni naukowcy, i to w takiej ilości, że już czystą głupotą jest zakładanie, że nikt nigdy niczego nie zauważył. Autor jednak bez mrugnięcia okiem wmawia nam, że każdą większą bijatykę, w której ludzie mrą setkami, walą się w gruzy dziesiątki budynków, a fajerwerki widać z kilku kilometrów, ot tak można zatuszować, a tysiącom ludzi w mgnieniu oka wymazać z pamięci okres walki. W pewnym momencie robi się z tego wszystkiego czysta groteska, mająca niestety niewiele wspólnego z pastiszem czy robieniem sobie jaj z konwencji. Owszem, sporo tutaj humoru i mrugnięć okiem do czytelnika, ale co i rusz daje się odczuć, że całość – jako fantasy – była jednak pisana na serio. Na to nakłada się wyraźny smrodek grafomanii, z godnym lepszej sprawy wyjaśnianiem niektórych rzeczy, z chwaleniem się oczytaniem czy osłuchaniem, a także z bezprzytomnym ładowaniem do rozgrywki wszelkich bzdur, jakie nawinęły się podczas uprzednich lektur, wliczając w to obcych, podróże w czasie, inne wymiary, mordercze owady, gryfy, mięsożerne samochody i kupę innego literackiego i filmowego śmiecia, który – naturalnie bez większych kłopotów – jest seryjnie eliminowany przez bohatera. No bo przecież ma złotą zbroję i jest superzręcznym, superszybkim, supersprytnym agentem. Przez to wszystko trudno traktować opisywany świat jako nasz, bo istnieje w nim takie nagromadzenie piekielnych portali, demonicznych morderców, poupychanych tu i ówdzie zmumifikowanych trupów, czarnych terenówek, sterowców z magiczną bronią i innych tego typu wariactw, że wychodzi z tego najprawdziwszy tęczowy rzyg, nie mający nic wspólnego z ewentualną rzeczywistością. I tu trzeba przyznać jedno – „Człowiek ze złotym amuletem” broni się zaskakująco dobrze właśnie jako bajęda, nieznośnie kiczowata, bzdurna psychologicznie i pozbawiona podstawowej logiki. Czyta się bowiem szybko, ciekawi rozwojem akcji i proponuje rozrywkę wspinającą się na takie wyżyny absurdu, że już nic nie może zdziwić. Nie znaczy to jednak, że książka jest dobra i warta polecenia. Ot, jest błahym, kolorowym czytadłem do autobusu czy pociągu, nie przedstawiającym większej wartości intelektualnej, ale pozwalającym umiarkowanie przyjemnie spędzić kilka godzin. Z tego zresztą powodu zwolennicy niezobowiązującego kiczu powinni sobie dorzucić do podanej przeze mnie oceny dodatkowe 10%. Szkoda tylko, że – jak to w Fabryce Słów – na naszym rynku ukazał się jedynie pierwszy tom cyklu, liczącego na chwilę obecną jedenaście książek. Po co tak wyskubywać fragmenty cykli i zaraz je porzucać – nie wie nikt…
Tytuł: Człowiek ze złotym amuletem Tytuł oryginalny: The Man With The Golden Torc Data wydania: 18 maja 2012 ISBN: 978-83-7574-699-0 Format: 125×205mm Gatunek: fantastyka Ekstrakt: 50% |