– Fakt. Dobrze. Przygryzła mocno wargę. Patrzyli przez chwilę na siebie i gdzieś w ich oczach był ból, którego jednak żadne nie umiało przeżywać. Potem kobieta się podniosła i ruszyła do drzwi. – Będzie ważna ceremonia. Zastanów się i zadzwoń, jeśli jednak będziesz chciał przyjść. Już w chwili, gdy żegnał ją w drzwiach pachnącego sztuczną lawendą mieszkania, wiedziała, że nie zadzwoni. Miał w oczach ulgę. Sprawdzała telefon co chwila, między jednym buchem skręta a drugim. Na wpół leżała na ławce w parku, wypuszczając wraz z kółkami dymu serie przekleństw. Czuła się oszukana i samotna. Wewnątrz płakała, ale szloch nie wydobywał się z jej ust. Znów się zaciągnęła i nagle wróciło poczucie bycia śledzoną. Ktoś nieżyczliwym wzrokiem obserwował ją przez zasłonę pobliskiego żywopłotu. Albo przez barierę odgradzającą światy… Majka wstała, zgasiła skręta i resztki schowała do pudełka po papierosach. – Nie chcę, żeby ktoś teraz słyszał moje myśli – zakomunikowała, chyba tłumacząc mi się ze swoich kroków. Nie uszła daleko, gdy dwóch mężczyzn nagle wyrosło tuż przed nami. Byłem już w stanie częściowo zestawiać wygląd spotykanych ludzi ze wzorcami informacyjnymi. Skinheadzi. Poczułem, że dzieje się coś złego, ale Aya wcale się nie bała. – Czego? – Ty z pyskiem jeszcze, szmato? – Jaka ujarana… – Jeden przesunął się za plecy kobiety. Ruszyła dalej, ale złapali ją za ramiona. – Dokąd, suczko?! Poczułem, że umysł Ayi wyrwał się spod otępiającego czaru THC i zwiększył obroty. Szarpnęła się nagle i wyswobodzoną ręką sięgnęła po jakiś zbiorniczek. W twarz jednego z mężczyzn pofrunął strumień rozproszonych żrących cząsteczek. Drugi jednak uderzył Ayę w głowę. Upadła miękko, jakby po prostu nogi nie wytrzymały nagle ciężaru ciała. Wystraszony oderwałem się od płaszcza kobiety i walcząc z powiewem powietrza odpaliłem na sekundę napęd. Miałem jeden prosty cel. Gdy tamten zebrał się do kopnięcia, byłem już przy jego twarzy. Zwolniłem stabilizatory części wiązań. Jeden wdech posłał człowieka w drgawkach na ziemię. Miotało nim, rzęził, kaszlał. Kumpel, usiłując zetrzeć z twarzy kapsaicynę, zapomniał o istnieniu Ayi. Nie zastanawiałem się, czy tamten przeżyje – ta refleksja przyszła później – uczepiony płaszcza kobiety, uciekałem razem z nią. Wiedziałem, że nie zdołam tego powtórzyć. Utrata kolejnej partii cząsteczek tego dnia mogłaby grozić przekroczeniem dolnej bariery progowej i rozproszeniem w atmosferze. Na szczęście już nie musiałem. Aya usiadła na podłodze piwnicznego korytarza. Wyjęła kartonik LSD i wsunęła go do ust. Chyba chciała bad tripa – podkręcenia bólu, strachu, nienawiści i wreszcie obezwładniającej samotności. Samorozwój odciął jej wszystkie drogi powrotu między ludzi – nawet naćpana ecstasy nie czuła już empatii wobec motłochu. Dlaczego wciąż musiało jej zależeć na Pawle? Tym idiocie bojącym się psychodeli, a odlatującym bez zabezpieczenia w opiatowe krainy? Pomyślała o swoim pustym mieszkaniu i LSD momentalnie pociągnęło ją w przytłaczającą ciemność. Zacisnęła zęby, żeby nie zacząć wyć i zwinęła się na ziemi. Faza stawała się coraz mocniejsza. Lodowate dłonie wodziły po skórze Ayi, szukając najbardziej drażliwych punktów. Szykowały szpilki i ostrzyły pazury, by wbić je w jej ciało. Wiedziała, że się nie obroni, starała się tylko nie drgnąć, żeby nie przyspieszyć ich ruchu. Zaczęło się. Ukłucie przeszyło jej pierś, równocześnie poczuła na podbrzuszu chlaśnięcie rozżarzonym drutem. Skuliła się z jękiem, szorując potłuczoną twarzą po betonowej posadzce i wtedy na skraju widzenia zamigotały jej kolorowe wyładowania. Nie była sama. Był Leth. Gotów przecież nawet jej bronić. Zmusiła się do gapienia na jaskrawe światła. Wyciągnęła dłoń ku nim, ale wówczas uciekły. Poczuła jednak pod palcami coś innego niż zazwyczaj – jakby zahaczyła opuszkami o wilgotną pajęczą sieć. – Nie odchodź. Chcę cię lepiej poznać. Potrzebujemy się. Światła znów zadrgały. – To już za mało. Powiedz coś do mnie. Zerwała się na nogi. – Mów do mnie! Nie chcę być sama przeciwko nim wszystkim! – wrzasnęła płaczliwie. Zrozumiałem, że nie mogę tego tak zostawić. Osłabiłem pole – odbierałem rytm jej myśli, gwałtowne emocje tłoczące się w głowie – niemalże wpadłem w rezonans. Bezwiednie zacząłem przeszukiwać częstotliwości, aż wreszcie powietrze odpowiedziało odpowiednimi drganiami. Piwniczną komórkę wypełniły świsty. Potem stopniowo przerodziły się w metaliczne stuki i wreszcie w urywane, trudne do zrozumienia słowa, brzmiące jakby ktoś każde z nich wyrzucał na krótkim, pojedynczym wydechu. Pękały w powietrzu i gasły pozbawione echa. – Chcę. Do. Ciebie. Mówić. Uśmiech tryumfu przemknął po jej twarzy. Czarne wizje się rozproszyły. – Jesteś z innego świata… – Tak. – Po co? Czemu jesteś przy mnie? – Szukam. Pomocy. Innego. Świata. Jesteś. Inna. Pomożesz. Mi. Skinęła głową. Może wręcz się skłoniła. Przed chwilą spadała, teraz jakby się wznosiła. Faza z niebezpiecznej zmieniała się w euforyczną. Wciąż przytłaczała intensywnością, ale Aya była gotowa przyjąć ten ciężar. – Pomogę. Jesteś niesamowity. – Dla waszego. Świata. – Słowa powoli stawały się płynniejsze. – W swoim własnym nie sposób być kimś wyjątkowym. – Wzruszyła pogardliwie ramionami. – Jeśli jesteś lepszy, zostajesz sam. Ale nie o mnie… O tobie… Zostawiłeś swój świat… – Żeby go. Ratować. Nasza gwiazda uszkodziła go. Nie wiem. Nawet jak. Bardzo. Potrzebuję pomocy ludzi. – Znam wiele światów. Żadnego, któremu ludzie mogliby pomóc, Leth. Usiadła znów na ziemi, podkulając kolana. Chmura gazu przecinana błyskami zawisła nad jej głową. – To raczej one mogą pomóc nam. Do tego dążę – dodała. – Dlatego potrzebuję. Być na twoje podobieństwo. – Ku niezrozumieniu Letha, Aya wybuchnęła gromkim śmiechem. – Być człowiekiem z. Otwartym umysłem. – Być człowiekiem? – Dać sobie. Kształt człowieka. Inaczej nie poznam. Nic więcej. Tu. Znów się roześmiała. – Tak… Chyba niewielu znajdziesz skłonnych słuchać historii powietrza. Niewielu. I tracisz czas, jeśli chcesz z ich pomocą dokonać czegoś wyjątkowego. Mogę ci pokazać naprawdę warte uwagi światy. Zinterpretowała migotanie Letha jako zaciekawienie, choć on raczej się lękał. – Nie mogę. W tej formie. Przyjmować trucizny. – Poczekam. Doczekam… – odparła nieco ciszej, znów pochylając głowę. – Lepiej w tych podróżach mieć kogoś przy sobie. Na samym początku miałam Pawła, ale nie rozumiał, o co w tym chodzi. – Chcę rozumieć. – Będziesz… Zamilkła. Dostała odpowiedzi. Odrobinę nazbyt konkretne. Proste. Czekać. Wystraszyła się, że znów zostanie sama. – Opowiedz coś jeszcze o sobie… – poprosiła. – Wolałbym. O tobie. Opowiadała o sobie chaotycznie, ale bardzo namiętnie. Rozpamiętywała szczegóły, nie nadając im szerszej perspektywy. Najpierw rozmawialiśmy tylko wtedy, gdy była pod wpływem swoich trucizn, potem już niekoniecznie, ale wciąż tylko nocami. W dzień wykonywała dziesiątki enigmatycznych telefonów, medytowała, ćwiczyła do upadłego swój umysł, czasami też ciało. Jednej nocy kazała mi zostać samemu w piwnicy. Była umówiona i nie chciała świadków. Nie wiem czemu, ale nauczyłem się być jej posłuszny. Czekałem. Wróciła późno, w obłoku marihuany i stanie gdzieś na granicy złośliwej ironii i rozanielenia. Chuchnęła na mnie dymem, niebezpiecznie zbliżając usta. Moja struktura organiczna zaczynała nabierać kształtów, ale wciąż wątłą skorupę z pojedynczych wiązań cząstek wypełniał głównie gaz. – Co zrobisz, kiedy będziesz miał ludzkie ciało? – zapytała po raz setny. – Rozpocznę badania, które pokażą ludziom moją planetę. Poznam jej stan i pomogę jej. |