Pełny żołądek jest bardzo istotną sprawą. Co jednak, gdy w okolicy nie ma co jeść…?  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
W ostatnich latach nastąpił istny wysyp filmów z zombie. Są denerwująco łatwe do kręcenia, bowiem aktorzy nie mają tu nic konkretnego do roboty (przestawiać stopy i stękać to by potrafiły nawet najgorsze z naszych „gwiazd”), zmęczyć się też nie ma gdzie (hhhyyyhhyyy, dopadnę cię… kiedyś), scenograf może iść na piwo (las, ruiny czy piwnica są idealne same w sobie), a i stworzenie scenariusza nie wymaga członków Mensy, skoro całość głównie ma polegać na zabawie w kotka i myszkę z truposzami oraz na toczeniu prostych dialogów między nie-truposzami. Żadnych dramatycznych zwrotów akcji, żadnego drugiego dna, żadnych głębokich przemyśleń. Tylko brać kamerę i kręcić. Zdarza się jednak, że i w tej masie trafiają się historie nietuzinkowe, jak zresztą nauczyła nas nowa wersja „Świtu żywych trupów”, dynamiczny „28 dni później” czy święcący triumfy serial „The Walking Dead”. Co więcej – filmy niskonakładowe też potrafią zabłysnąć świeżym konceptem. Tak właśnie jest w przypadku zrealizowanej w 2011 roku ekranizacji komiksu „Remains”, łączącej w sobie kino postapokaliptyczne z horrorem. Podstawowa fabuła jest prosta – podczas uroczystego niszczenia światowych zapasów broni jądrowej coś idzie nie tak i następuje eksplozja, w wyniku której ludzie zmieniają się w zombie. Czwórka nieprzemienionych osób – jedna kobieta (gorąca Evalena Marie) i trzech mężczyzn – barykaduje się w kasynie i, tocząc mniej więcej zwyczajne życie, zastanawia się, co dalej począć. Egzystować bez końca w nieźle zaopatrzonym budynku, czy też może raczej szukać schronienia gdzieś indziej? A może w ogóle wyjechać z miasta? Z biegiem czasu film nabiera rumieńców, proponując kilka niespodzianek, w tym taranowanie garażowej bramy… dwuosobowym smartem (przednia scena), a także oferując rzut oka na głodujące zombie, zjadające własne pieski, grzebiące w śmietnikach w poszukiwaniu resztek czy nadjadające po prostu… samych siebie. Mądre to może nie jest, podobnie jak opijanie się własną krwią przez wampira, ale oryginalności odmówić nie sposób. Na deser trailer: |