powrót; do indeksunastwpna strona

nr 9 (CLXXI)
listopad 2017

Tu miejsce na labirynt…: Świadectwo dojrzałości
Arashi ‹Trost Live Series›
Trzecia płyta japońsko-szwedzko-norweskiego freejazzowego tria Arashi otwiera nową serię wydawniczą wiedeńskiej wytwórni Trost Records. W jej ramach prezentowane mają być koncerty związanych z nią artystów. Dlaczego na otwarcie wybrano akurat dzieło Akiry Sakaty, Johana Berthlinga i Paala Nilssen-Love’a? Nie, nie… nic w tym złego. Wszak dla wielbicieli jazzu improwizowanego to już uznana marka.
ZawartoB;k ekstraktu: 70%
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Nazwa Arashi – w języku japońskim słowo to oznacza „burzę”, „nawałnicę” bądź „sztorm” – przylgnęła już na dobre do wspomnianych powyżej muzyków, choć pierwotnie była jedynie tytułem ich pierwszego wspólnego, wydanego przed trzema laty, albumu. Każdy z nich był już wtedy uznanym twórcą, mającym na koncie po kilkanaście, jeśli nie kilkadziesiąt płyt. Początkowo kooperacja Japończyka (saksofonista i klarnecista Akira Sakata), Szweda (kontrabasista Johan Berthling) oraz Norwega (perkusista Paal Nilssen-Love) mogła wydawać się tak częstą wśród jazzmanów efemerydą; pewnie mało kto przewidywał, że wytrzymają ze sobą – biorąc pod uwagę odległość dzielącą Skandynawię od Kraju Kwitnącej Wiśni – tak długo. Sygnałem, że mimo wszystko tak właśnie może się stać, było wydanie w ubiegłym roku krążka „Semikujira”. Trzecie wydawnictwo, dopiero co opublikowane, pozwala widzieć w triu grupę ze znacznie większymi perspektywami. I bez znaczenia jest fakt, że Sakata przekroczył już siedemdziesiątkę. Przecież jeszcze starsi od niego (i wciąż aktywni) są chociażby niemiecki saksofonista Peter Brötzmann czy amerykański puzonista Roswell Rudd.
Najnowsza płyta międzynarodowej supergrupy nosi mało skomplikowany tytuł: „Trost Live Series” (z cyferką „001”), a trafił na nią występ, jaki Sakata, Berthling i Nilssen-Love dali 4 maja tego roku w sztokholmskim klubie Fylkingen. To czterdziestopięciominutowa improwizacja, która podzielona została na dwie „bezimienne” części – głównie po to, by wyczerpany fizycznie Japończyk mógł wziąć chwilę oddechu przed kolejnym potężnym uderzeniem serwowanym słuchaczom. Sakata zalicza się bowiem do tych saksofonistów freejazzowych, którzy podczas „bliskich spotkań trzeciego stopnia” z publiką dają z siebie – dosłownie – wszystko (podobnie zresztą jak wspomniany już Brötzmann). Co jednak nie oznacza, że nie stopniuje napięcia lub że obce jest mu granie klimatyczne. Nic z tych rzeczy. Tyle że – prędzej czy później – w końcu zawsze przejedzie się po zebranych w sali koncertowej jak walec. Ale czy może inaczej reagować artysta, który jako półroczne dziecko przeżył atomowy atak na Hiroszimę?
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Pierwszy fragment koncertu (w opisie płyty funkcjonujący jako „Live at Fylkingen 1”) zaczyna się – zgodnie z wymogami gatunku – w miarę spokojnie. Otwiera go saksofon Sakaty; następnie do Japończyka dołączają Nilssen-Love i – na końcu – Berthling, którego kontrabas jest najdelikatniejszym elementem układanki. Z każdą kolejną minutą muzycy grają jednak z coraz większym nerwem i coraz bardziej emocjonalnie, by wreszcie w wskoczyć na tory właściwe artystom uprawiającym freejazzowe poletko. Jest to moment, w którym po plecach zaczynają przebiegać ciarki – w dużej mierze dzięki Sakacie, który zdaje się przekraczać kolejne granice niemożliwości. Nie można zagrać głośniej? Otóż można. Nie da się mocniej? Przeciwnie. Nie warto szybciej? Skądże. Nawet trzeba. Bo przecież tempo podkręca sekcja rytmiczna, która skutecznie dopasowuje się do pełnych furii improwizacji Japończyka.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Dotarłszy do granicy wytrzymałości (swojej i słuchaczy), trio wycisza emocje; na polu boju przez kilka kolejnych minut pozostaje jedynie Berthling. Po to, by pozostali muzycy mogli odsapnąć i zacząć na nowo budować misterną konstrukcję, pełną wyboistych fraz i postrzępionych motywów. W „Live at Fylkingen 2” Sakata sięga po drugi ze swoich sztandarowych instrumentów, czyli klarnet, który pojawia się z całkowitego wyciszenia. Służy on głównie stworzeniu odpowiedniego nastroju, bo kiedy zespół nabiera mocy, artysta z Kraju Kwitnącej Wiśni ponownie sięga po saksofon. Nie odpuszcza sobie także… zabrania głosu. I to dosłownie. Tradycją jest bowiem, że Japończyk okrasza zespołowe improwizacje wokalizami. Tym razem prezentuje pełną gamę swych możliwości – od scenicznego szeptu, poprzez gardłowy śpiew, aż po pogranicze krzyku. Czyli robi z własnym głosem dokładnie to samo, co robiłby z saksofonem. Do którego zresztą pod koniec wraca, aby postawić „kropkę nad i”. Nie jest to wprawdzie najwybitniejsze dzieło Sakaty ani całego Arashi („Semikujira” prezentowała się ciekawiej), ale dla wielbicieli jazzowej awangardy i tak powinno być lekturą obowiązkową. Jak pewnie – ale to okaże się dopiero w przyszłości – cała seria „Trost Live”.
Skład:
Akira Sakata – saksofon altowy, klarnet, głos
Johan Berthling – kontrabas
Paal Nilssen-Love – perkusja



Tytuł: Trost Live Series
Wykonawca / Kompozytor: Arashi
Data wydania: 5 września 2017
Wydawca: Trost Records
Nośnik: CD
Czas trwania: 45:24
Gatunek: jazz
Wyszukaj w: Matras.pl
Wyszukaj w: Kumiko.pl
Wyszukaj w: Skąpiec.pl
Wyszukaj w: Amazon.co.uk
Zobacz w:
Utwory
CD1
1) Live at Fylkingen 1: 20:41
2) Live at Fylkingen 2: 24:43
Ekstrakt: 70%
powrót; do indeksunastwpna strona

121
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.