powrót; do indeksunastwpna strona

nr 10 (CLXXII)
grudzień 2017

Gdzie diabeł nie może, tam Durango pośle…
Yves Swolfs ‹Durango #14: Krok do piekła›
Nie sposób wyobrazić sobie dzisiaj kanon światowego komiksowego westernu bez serii stworzonej przez Yves’a Swolfsa. Tym boleśniejsze musiało być, trwające długich osiem lat, oczekiwanie na „Krok do piekła” – czternasty tom legendarnego cyklu. Najważniejsze jednak, że ostatecznie doczekaliśmy się – i że był to powrót w wielkim stylu.
ZawartoB;k ekstraktu: 80%
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Patrząc na perypetie „Durango” – i chodzi tu o serię jako taką, nie zaś jej tytułowego bohatera – można odnieść wrażenie, że nawet najsmakowitsze danie może się w końcu kiedyś przejeść. Także samemu kucharzowi, to znaczy… autorowi. Yves Swolfs, choć jego sztandarowa seria komiksowa wydawana jest do dzisiaj, prawdopodobnie kończył ją już dwukrotnie – i jakoś mu się to nie udało. Ewidentnym zwieńczeniem fabularnym tej historii jest, wydany w 1994 roku, tom „Dziedziczka”. Belg doprowadził swojego bohatera do takiego miejsca i momentu, że trudno było oczekiwać, by ten kiedyś jeszcze porzucił spokojne i szczęśliwe życie u boku Celii Norton. Dzięki temu Yves mógł opuścić – być może wtedy wydawało mu się, że już na zawsze – Dziki Zachód i zająć się tworzeniem swojego kolejnego, jak się okazało, kultowego cyklu – gotyckiego horroru „Książę nocy”. A jednak…
…po czterech latach – zapewne ku wielkiemu zaskoczeniu wielbicieli leworęcznego, niebieskookiego rewolwerowca – Durango powrócił. I wcale nie było to odcinanie kuponów od dawnej sławy. Album „Bez litości” (1998) miał wszelkie cechy dzieła wybitnego. Skonfrontowanie tytułowego bohatera z postacią bandyty Louiego Holediggera było również majstersztykiem od strony psychologicznej. Chyba z żadnej innej „przygody” Durango nie wyszedł bowiem tak poturbowany moralnie. Naturalne wydawało się więc odstawienie go – ponownie – na boczny tor. I tak też się stało. Po czym Swolfs zajął się pracą nad drugą trylogią „Księcia nocy” (1999-2001), a następnie – do spółki ze swoim rodakiem Wernerem Goelenem (ukrywającym się pod pseudonimem Griffo) – wziął na warsztat futurystyczno-sensacyjnego „Vlada” (2000-2006).
Po siedmiu odcinkach historii o pogrążonej w chaosie XXI-wiecznej Rosji Yves prawdopodobnie poczuł jednak przemożną chęć powrotu na stary traperski szlak i odwiedzenia już nieco zapomnianych miejsc w Górach Skalistych i Wielkim Kanionie Kolorado. Sugerowałoby to kierowanie się nostalgią, o co jednak naprawdę trudno podejrzewać Swolfsa po lekturze „Kroku do piekła” – pierwszego premierowego (po ośmiu latach konsekwentnego milczenia) tomu „Durango”. Nie ma w nim bowiem nic romantycznego ani melancholijnego, jest natomiast Zło w najczystszej postaci – okrucieństwo, które trudno sobie nawet wyobrazić (chyba że wcześniej czytało się już „Bez litości”). Podejmując decyzję o kontynuowaniu serii, belgijski twórca musiał czuć na swoich barkach olbrzymi ciężar odpowiedzialności. Wielbiciele nie wybaczyliby mu przecież (albo przyszłoby im to z dużym trudem), gdyby comeback ich ulubionego bohatera okazał się falstartem.
Swolfs musiał więc wymyślić nad wyraz przekonujący powód powrotu legendarnego rewolwerowca. Czy to mu się udało? Tak. I to nadzwyczajnie! Mimo że tę przyczynę poznajemy tak naprawdę dopiero w finale opowieści. Co ciekawe, fabuła „Kroku do piekła” nie wynika bezpośrednio z tego, co zostało opowiedziane w poprzednich tomach, chociaż oczywiście w jakimś stopniu do nich nawiązuje. Można nawet odnieść wrażenie, że pomiędzy „Bez litości” a „Krokiem…” powinna istnieć jeszcze jedna – zapomniana – odsłona cyklu. Skąd to domniemanie? Ano stąd, że opuszczając Nortonville i tropiąc niejakiego Clyde’a (typa spod wyjątkowo ciemnej gwiazdy), Durango powołuje się na dramatyczne wydarzenia, jakie zaszły w miasteczku. Musiało stać się coś wyjątkowo tragicznego, albowiem tak wkurzonego i owładniętego żądzą zemsty tytułowego bohatera serii nie widzieliśmy nigdy wcześniej. Z czasem Swolfs odsłania przed czytelnikami prawdę, ale przez większość akcji są oni skazani jedynie na domysły.
Otrzymawszy potrzebne informacje, Durango bez wahania zabija Clyde’a i rusza dalej – jego głównym celem jest bowiem zleceniodawca oprycha, ten, który wszystko wymyślił, czyli inteligentny, podstępny i bezwzględny Lance Harlan. Trop wiedzie rewolwerowca do małego miasteczka w Górach Skalistych. Miejscowy burmistrz nie ma na co narzekać. Właściciel okolicznych kopalni, Henry Gainsworth, to człowiek bogobojny i oddany swojej rodzinie (młodej i pięknej żonie oraz kilkuletniemu synkowi), który nie tylko zapewnia pracę setkom mężczyzn z okolicy, ale na dodatek inwestuje w miejscowość. Wszyscy korzystają na jego szczodrobliwości i wszyscy powinni czuć się zadowoleni. Zmienia się to jednak w dniu, w którym na progu domu Gainswortha pojawia się ze swoim ludźmi Harlan. Grozi śmiercią jemu i jego najbliższym, jeśli ten nie zgodzi się sprzedać za bezcen swoich kopalni. Henry odmawia, co wywołuje efekt domina – od tej chwili akcja nabiera rozpędu, a gdy na dodatek w ślad za Lance’em przybywa Durango, scenarzysta zostaje zmuszony do włączenia kolejnego biegu.
W „Kroku do piekła” znajdujemy to wszystko, co decydowało już wcześniej o niezwykłości serii Swolfsa – wartką fabułę, pełnokrwistych i niejednoznacznych bohaterów (także tych, jak chociażby żona Gainswortha, pojawiających się na drugim planie), wreszcie sporą dozę brutalności i moralnego relatywizmu. Tu nie ma prostego podziału na dobrych i złych (może poza bardzo naiwnym i prostolinijnym szeryfem Buttlerem). Przecież nawet Durango nie zalicza się do postaci, które za pierwszym podejściem dostałyby rozgrzeszenie – zakładając, że w ogóle przyszłoby mu do głowy wybrać się kiedyś do spowiedzi. Swolfs-scenarzysta nie zapomniał o żadnym elemencie westernowego uniwersum; mamy więc zasadzki, strzelaniny i pościgi – wszystko zaś przedstawione ze swadą i nerwem. I co najistotniejsze, w finale pojawia się jednoznaczna sugestia, że można liczyć na… ciąg dalszy.
Podkreślić należy jeszcze jeden fakt: „Krok do piekła” to pierwsza odsłona przygód leworęcznego rewolwerowca, której nie zilustrował Belg. Za ten i dwa kolejne tomy serii od strony graficznej odpowiadał francuski rysownik Thierry Girod (rocznik 1961). Gdy dołączał do ekipy, nie miał wielkiego doświadczenia, ale, co najważniejsze – i to zapewne zdecydowało o jego wyborze – przez niemal dekadę współtworzył ze scenarzystą Georges’em Ramaïolim (podpisującym się jako Simon Rocca) western „Wanted” (1995-2004). Nie trzeba go więc było wprowadzać w realia Dzikiego Zachodu; znał je doskonale i mógł z biegu wskoczyć w „skórę” Swolfsa. Zrobił to zresztą perfekcyjnie. Rysunki Giroda – na wskroś realistyczne, które dzięki wyjątkowo mrocznym kolorom nałożonym przez Jocelyne Charrance (też pracującej przy „Wanted”) nabrały zresztą dodatkowego wymiaru – to kolejny bardzo mocny punkt czternastego tomu „Durango”.



Tytuł: Durango #14: Krok do piekła
Tytuł oryginalny: Durango: Un pas vers l'enfer
Scenariusz: Yves Swolfs
Data wydania: wrzesień 2017
Rysunki: Yves Swolfs
Przekład: Wojciech Birek
Wydawca: Elemental
Cykl: Durango
ISBN: 9788394732424
Format: 46s. 215x290 mm
Cena: 38,00
Gatunek: western
Wyszukaj w: MadBooks.pl
Wyszukaj w: Selkar.pl
Wyszukaj w: Kumiko.pl
Wyszukaj w
:
Wyszukaj w: Amazon.co.uk
Zobacz w:
Ekstrakt: 80%
powrót; do indeksunastwpna strona

85
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.