powrót; do indeksunastwpna strona

nr 2 (CLXXIV)
marzec 2018

Dzikie stworzenia
ciąg dalszy z poprzedniej strony
– Podpytałam mamę, co wie o tych satanistach – opowiadała, gdy jechałyśmy na przystań jej samochodem. – Najpierw nie bardzo chciała mówić, tylko ciągle rozkładała palce prawej ręki, o tak.
Zademonstrowała na kierownicy.
– Po co?
– Taki przesąd. Mówi się, że ten gest odwraca złe uroki. Czarne msze to jedno, ale… Oni przynajmniej robią to zwyczajnie. To znaczy nożami. Raz znaleźli w okolicy rozszarpane zwierzę, na którym były ślady zębów. Zorientowali się, bo myśleli, że to jakiś nietypowy drapieżnik, jakieś egzotyczne zwierzę, które skądś uciekło i trzeba go będzie szukać. Ale… te zęby – zawahała się, jakby to jednak było za wiele, nawet dla niej. – Były ludzkie. Potem przez jakiś czas krążyły plotki, że gdzieś w okolicy grasują ludzie, którym wydaje się, że są dzikimi zwierzętami. Na przykład wilkiem. Albo niedźwiedziem.
– Przecież to szaleństwo!
– No, właśnie. Różne są choroby. – Wzdrygnęła się i poprawiła chustkę, jakby to była jej własna tarcza przeciwko złym urokom. – Kto wie? Może faktycznie żyją tu tacy. Może będą dzisiaj na tej wyspie.
– Nadal chcesz tam płynąć?
– Przecież nie puszczę cię samej!
Razem przejrzałyśmy całą ofertę wypożyczalni Jima Rooneya, który miał kilka sztuk pontonów motorowych. Żeby móc wypłynąć po zmroku, musiałam zapłacić za dwa dni z góry i zostawić jakiś dokument. Nie byłoby mnie stać na taki model – ale też nie przyszłoby mi do głowy nawet o niego prosić, gdybym nie zdradziła się z tym planem przed Ailą, która popatrzyła na mnie przez chwilę, zanim spytała:
– Naprawdę chcesz to zrobić?
Przytaknęłam. Myślałam, że będzie próbowała mnie od tego odwodzić, ale tylko skinęła głową.
– Ja się dorzucę.
Natychmiast wybiła mi z głowy pomysł płynięcia na Mullogh tą samą rybacką łódką z pięciokonnym silnikiem, którą wynajęłam poprzednio. Najwyraźniej gdy była mała, ojciec często zabierał ją na ryby.
Wybrała ponton Excel Volante SD260. Przez chwilę upewniała się, że całe wyposażenie jest na miejscu, a poza kapokami domagała się ręcznej pompki, taśmy klejącej i buteleczki acetonu. Próbowała też prosić o ręczne radio, ale wspólniczka właściciela (Jima nie było) spojrzała na nas jak na wariatki.
Myślałam, że będzie chciała sterować, ale powiedziała, że zawsze robił to jej ojciec i po prostu usadowiła się na dnie pontonu, na dziobie. Gdy wypływałyśmy, zapadał już zmierzch. Myślałam, że w mroku trudno nam będzie wypatrzeć wyspę i będziemy zdane na namiary GPS-a, ale myliłam się bardzo. Im robiło się ciemniej, tym łatwiej było ją dostrzec, bo zdawało się, że cała płonie. Z każdym kwadransem rosła nam w oczach, w łunie płomieni można już było dostrzec kilka oddzielnych ognisk. Aila, skulona nisko, z głową ledwo wystawioną nad krawędź burty, nie spuszczała z niej oczu. Gdy tylko odbiłyśmy od brzegu, zdjęła chustkę i zamieniła ją na rowerową kominiarkę.
Nie musiałyśmy się bać, że uczestnicy zabawy usłyszą nasze przybycie, bo im bliżej byłyśmy, tym wyraźniej po wodzie niosło się posępne zawodzenie i skowyt przesterowanej gitary. Mimo wszystko jakieś sto metrów od wyspy wyłączyłam silnik i resztę pokonałyśmy na wiosłach, nie wydając żadnego dźwięku – szło to nieznośnie wolno. Kierowałam się do brzegu leżącego bardziej od strony morza, bo pamiętałam, że był trochę wyższy, trochę bardziej stromy.
Zostawiłyśmy ponton zakotwiczony na płyciźnie. Brodząc w wodzie, dotarłyśmy w miejsce, gdzie pod stopami miałyśmy więcej żwiru niż stromych głazów i na chwilę przyczaiłyśmy się, nasłuchując. Muzyka dudniła, pomarańczowe odblaski szalały na wodzie. Nikt nas nie zauważył, ale nerwy miałam napięte, aż wibrowały. Gdy Aila dotknęła moich pleców, aż podskoczyłam.
– Co robimy? Wszystko bez zmian?
Pokiwałam głową. Dopiero potem zdałam sobie sprawę, że w ciemnościach może tego nie widzieć. Odwróciłam się, tak że prawie dotknęłam ustami materiału kominiarki.
– Podchodzimy jak najbliżej. – Plany były dobre. Zreferowane w taki sposób, po kolei, w punktach dawały poczucie pewności, wrażenie, że człowiek wie, co robi. – Jeśli naprawdę są tam jakieś foki, znikamy szybko i wzywamy policję. Same nic nie zdziałamy. Trzeba zobaczyć, co tam widać.
– No, to będzie łatwe.
Pochylone, wspięłyśmy się na górę, poprzez pierścień dymu, aż znalazłyśmy się trochę powyżej pierwszego ogniska. Ze swojego miejsca dostrzegłam przynajmniej dwadzieścia osób, zwróconych twarzami w przeciwną stronę, w stronę największego ognia płonącego w głębi wysepki. Rozpalono go w kamiennym kręgu, pomiędzy skałami, które oglądałam podczas poprzedniej wizyty, na piachu porośniętym suchą trawą, tworząc naprawdę imponujący płomień. Zostawiając kultystów z prawej, zaczęłyśmy przekradać się po grzbiecie, próbując wypatrzeć, co się tam dzieje.
Powoli brnęłyśmy naprzód, czasem przyczajając się za większymi kamieniami, czasem stojąc bez ruchu, mając nadzieję, że jeśli ktoś z tych ludzi się odwróci, to po długim wpatrywaniu się w ogień nasze sylwetki zleją się mu w oczach z ciemną wodą.
Gdy po raz kolejny opadłam na czworaki, coś mignęło mi na piasku. Podpełzłam bliżej i spojrzałam, mrużąc oczy. Na chwilę odwróciłam głowę i pomrugałam, żeby pozbyć się powidoków. Spojrzałam znowu. Plamy na piasku w tym świetle były ciemne, ale jeśli nie była to krew, to przynajmniej coś, co wyglądało bardzo podobnie.
Nigdzie nie widziałam ani śladu fok.
Podpełzłam bliżej. Najbardziej oddalona grupa stała o kilkadziesiąt kroków ode mnie, byłam już tak blisko, że spokojnie mogłabym trafić ich kamieniem w plecy. Próbowałam rozpoznać wśród nich poganina-satanistę lub kogokolwiek z tamtej grupki pod sklepem – fryzura Bonnie byłaby charakterystyczna – ale nie widziałam jej nigdzie. Oglądani z tyłu, w tym świetle różnili się właściwie tylko budową i miałam wrażenie, że to inna grupa. Mniej dorastających dzieciaków, więcej już wyrośniętych, starszych, cięższych. Niektórzy mieli nawet wyrobione mięśnie, które dobrze było widać spod krótkich rękawów. Musieli je czymś smarować, bo błyszczały w świetle ognia, a przecież nie było ciepło.
Przyjrzałam się okolicy po raz ostatni, a potem wycofałam powoli. Nie widziałam Aili, ale, o ile pamiętałam, szła bardziej oddalona od ognisk, bliżej brzegu, stąd miała gorszy widok na to, co się działo w środku, ale mogła zajrzeć, czy sataniści nie porzucili przypadkiem czegoś po drugiej stronie wyspy, na tej ładniejszej, bardziej piaszczystej plaży.
Cofałam się przez chwilę, nie spuszczając wzroku z najbliższej grupy. Postanowiłam, że zejdę ze skarpy i poczekam na Ailę na dole, gdzieś za skałami, od strony, przy której zostawiłyśmy ponton. Wydawało mi się, że dostrzegam jakiś ruch z prawej, jakby ktoś ześlizgiwał się po trawie. Ostrożnie wyprostowałam plecy, a wtedy ktoś pchnął mnie na ziemię.
– Coś ty, kurwa, za jeden?
Był bardzo pijany i chyba tego nie planował, ale stracił równowagę i przewrócił się razem ze mną. Przez chwilę tak leżeliśmy, póki nie zebrałam sił i nie odepchnęłam się od ziemi. Musiał być naprawdę zaprawiony, bo od razu zdołałam przetoczyć się na niego i nawet zdziwiłam się, że od razu mi się udało. Leżąc na plecach, zobaczyłam jasne chmury, a potem drugiego z uczestników zabawy; ten był chyba jeszcze większy. Miał w ręku nóż sprężynowy; wprawdzie trzymał go źle, zwrócony ostrzem w górę i chyba nie miał w tym dużej wprawy, ale ja wciąż byłam na ziemi i pewnie nie zdążyłabym się odsunąć w porę, gdyby Aila nie zamachnęła się aż za plecy i nie rąbnęła go w głowę. Dopiero później przyszło mi do głowy, żeby się zastanawiać, skąd miła, spokojna Aila, dziewczyna z dobrego domu, wpadła na to, żeby walnąć go denkiem, zamiast środkiem butelki i skąd wiedziała, że szkło trudniej wtedy pęka.
Zerwałam się do biegu i po chwili gnałyśmy w ciemnościach prawie obok siebie, bo słyszałam oddech Aili. Wpadłam do wody, prosto na nasz ponton i pchnęłam go kolanami na głębszą wodę. Ten wyrostek, który na mnie skoczył, był już prawie przy nas. Aila zdążyła wgramolić się do środka, ale nie było czasu odpalać silnika, więc złapałam tylko z dna wiosło i z całej siły przyłożyłam facetowi w łeb.
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót; do indeksunastwpna strona

23
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.