„Underworld: Wojny krwi” to już piąta próba wejścia do tej samej rzeki. Tym razem jednak zupełnie chybiona.  |  | ‹Underworld: Wojny krwi›
|
Kate Beckinsale ciągle daje radę, budżet też daje radę, tylko scenarzyści robią już bokami. Całą fabułę „Underworld: Wojny krwi” można tak naprawdę skwitować stwierdzeniem – zdobywająca kolejne poziomy mocy Selene szuka ukochanego, do tego szuka córki, a w tym czasie wilkołaki niestrudzenie się mnożą i raz za razem atakują wampirze leża. Na koniec zaś Selene – jak zwykle – podsumowuje swoje działania spoza kadru. Przyznam, że oglądając film czułem się jak na seansie jakiegoś podrzędnego rupiecia ery VHS. Uznajmy więc, że to się nie wydarzyło. Że tej części nie ma. Że nikt jej nie nakręcił. Bo to, co się tu wyczynia, to morderstwo na żywej tkance serii, piłowanie i tak już stygnącego trupa, po parokroć ożywianego literalnie z popiołów (w pierwszej części wyrżnięto większość obsady, więc w drugiej pogrzebano głębiej i dorżnięto resztę; w trzeciej – z braku delikwentów do wyrzynania – przesunięto akcję w przeszłość i zaserwowano retrospekcję; dopiero czwarta część, „Underworld: Przebudzenie”, była skrojona z myślą o dalszych odcinkach sagi). Nie będę już pastwił się nad fabułą tego filmu, wyczuwalnie schematyczną w stosunku do rozmaitych horrorów i sensacji klasy B, nie będę też poruszał kwestii nieustającego dostarczania na plan hord wampirów, które to niby zostały już wybite, ale nie, nie, tu przecież jeszcze jest jakaś ich solidnie ufortyfikowana loża, już ostatnia ostatniusieńka. No, może przedostatniusieńka, bo mamy gdzieś daleko, za niedźwiedziami, dodatkowo lożę ukrytą, też odpowiednio ludną. To są zagrywki niskie i płytkie, ale rządzące się prawidłami sequeli, bobrujących na prawo i lewo w poszukiwaniu mięsa, które można by rzucić widzowi przed oczy. Tak było, jest i będzie w uniwersum cykli. Natomiast żadnego wytłumaczenia nie ma dla spaprania dramaturgii opowieści oraz psychologii postaci. Film, mimo że wypchany po brzegi walkami, jest nijaki, bez polotu, a chwilami wręcz abstrakcyjny. Z dialogów lecą paździerzowe wióry, interakcje między postaciami są tak ekscytujące i naturalne jak bezalkoholowa wódka, a Selene zyskuje kolejne, i kolejne moce, co pozwala podejrzewać, że w następnej części będzie już po prostu bogiem grzmotów (scenariuszowych głównie, ale co tam). Dobrze przy tym chociaż, że rozwijają się wilkołaki – wytwarzają coraz doskonalszą broń, a wśród ich braci pojawia się też WRESZCIE kobieta (jedna, ale jednak). A jak idzie rozwój wampirom? No cóż… Na opak. Walczą mieczami i kuszami. Bo tak. Bo to najlepsza obrona ich ostatniej, najbardziej ufortyfikowanej kryjówki (jeśli ostentacyjny zamek można nazwać kryjówką). Tej najprawdziwszej ostoi gatunku. Jego matecznika. Wampirzej linii Maginota. Z metalowymi żaluzjami na oknach. Bez straży. Z tragicznym monitoringiem (kilka kamerek, i to tylko na zewnątrz). Owszem – bywa, że któryś z wampirów ma broń palną, ale pruje tymi pociskami, i pruje, i żadnego efektu nie widać. No chyba że po broń – wilkołaczą, z pociskami na wampiry – sięga główna bohaterka, to wtedy trup ściele się gęsto. Mimo że nie ma prawa, bo do ubicia wilkołaka trzeba srebra, a tego akurat brakuje w kulach na wampiry. Ech… Film ogląda się więc przykro – chyba że na ekranie pojawia się Lara Pulver – bardzo kobieca, w bardzo seksownej sukni, z bardzo głębokim dekoltem. Jakaż szkoda, że szanse na jej występ w następnej części – a zapewne taka będzie, skoro budżet zwrócił się nawiązką – są praktycznie równe zeru, bo tylko jej występ leciutko przyspieszał bieg krwi, a i to zapewne głównie u męskiej części widowni…
Tytuł: Underworld: Wojny krwi Tytuł oryginalny: Underworld: Blood Wars Data premiery: 5 kwietnia 2017 Rok produkcji: 2016 Kraj produkcji: USA Czas trwania: 88 min Gatunek: akcja, groza / horror EAN: 5903570159473 Ekstrakt: 30% |