Akcja „Zimnej wojny” zaczyna się w końcu lat 40., a zamyka w połowie lat 60. XX wieku. W tym czasie wiele zmieniło się w Polsce i Europie. Nie zmienili się jedynie główni bohaterowie filmu Pawła Pawlikowskiego, którym trudno ze sobą żyć, ale jeszcze trudniej przetrwać rozstanie. Na drodze do ich szczęścia staje system komunistyczny i podział kontynentu na dwa bloki polityczne. Choć wcale nie mamy pewności, czy ułożyłoby się między nimi inaczej, gdyby to nie Stalin wygrał wojnę.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Jestem w stanie zrozumieć tych widzów, którym „Zimna wojna” się nie podobała. To przecież obraz – zarówno w warstwie narracyjnej, jak i wizualnej – mocno niedzisiejszy, nakręcony przy użyciu minimalistycznych środków (czarno-biała taśma, brak spektakularnych efektów specjalnych), opatrzony muzyką, której nie uświadczy się dzisiaj ani w radiu, ani w telewizji, na dodatek obdarzony tytułem, który sugeruje zupełną inną zawartość. Ale to, że ich rozumiem, wcale nie oznacza, że się z nimi zgadzam. Przeciwnie! To wielkie szczęście, że Paweł Pawlikowski – Polak od początku lat 70. ubiegłego wieku mieszkający w Wielkiej Brytanii, tym samym potrafiący spojrzeć na swoją ojczyznę chłodnym okiem – postanowił wreszcie na dobre zająć się tematyką polską. Przedsmak tego mieliśmy w „Kobiecie z Piątej Dzielnicy” (2011); w nagrodzonej Oscarem „ Idzie” (2013) jego talent w tej materii rozbłysnął już pełnym blaskiem. Natomiast „Zimna wojna”, która przyniosła mu nagrodę indywidualną za reżyserię na festiwalu w Cannes, potwierdziła jedynie, że był to – chodzi o Pawlikowskiego i jego zaangażowanie w rozwikływanie rodzimych zawiłości – wybór ze wszech miar słuszny. Przede wszystkim Pawlikowski odrobił na szóstkę lekcję z tematu „Polska szkoła filmowa”. „Zimna wojna” utrzymana jest bowiem idealnie w klimacie dzieł kręconych przez Andrzeja Wajdę, Andrzeja Munka, Wojciecha Jerzego Hasa, Tadeusza Konwickiego, ba! nawet kontrowersyjnego Aleksandra Forda (vide „Ósmy dzień tygodnia”) w latach 50. i 60. XX wieku. Dotyczy to nie tylko wysmakowanych, czarno-białych zdjęć Łukasza Żala („ Dowłatow”), ale również muzyki (zwłaszcza jazzowej), a nade wszystko fabuły, konkretnie: skupienia się na skomplikowanych relacjach damsko-męskich, które z dużą maestrią wpisane zostały w realia historyczne powojennej Polski (w nieco innych proporcjach było to już widać w „Popiele i diamencie”, „Pożegnaniach”, „Nikt nie woła” czy „Ostatnim dniu lata”). Co ciekawe, o samych bohaterach wiemy niewiele. Skąd pochodzą? Co robili w czasie wojny? Pojawiają się jedynie plotki i domysły, misternie zresztą zbierane przez Kaczmarka, opiekuna zakładanego od podstaw zespołu pieśni i tańca (w tej roli Borys Szyc), którego związki z Urzędem Bezpieczeństwa są aż nadto oczywiste. Widać Pawlikowski uznał, że obdarowanie swoich bohaterów – kompozytora Wiktora Warskiego (doskonały Tomasz Kot) oraz pieśniarki i tancerki Zuli Lichoń (zmysłowa Joanna Kulig) – wojennym życiorysem byłoby niepotrzebnym balastem, odwracałoby jedynie uwagę od tego, co wydało mu się najistotniejsze – od opowieści o wielkiej miłości, która zrodziła się w czasie i miejscu najmniej do tego odpowiednich. Powie ktoś: przecież w latach stalinowskich też ludzie się kochali, rodziły się dzieci. Tyle że Wiktor i Zula nie są jak wszyscy, to ludzie o kruchej psychice, o umęczonych artystycznych duszach, niepasujący do otaczającej ich rzeczywistości. Chcą robić to, co kochają i potrafią najlepiej – dla spełnienia tych marzeń gotowi są iść na bolesne kompromisy, wręcz zdrady, które, z czego długo sami nie zdają sobie sprawy, niszczą ich związek, prowadząc nieuchronnie do dramatycznego finału. Zataczają wielkie koło, by zasmakowawszy niemal wszystkiego, wrócić do punktu wyjścia i przekonać się, że – no właśnie, było warto czy też nie? Z drobnych epizodów, rozrzuconych w czasie na przestrzeni piętnastu lat, Pawlikowski stworzył przejmującą opowieść o miłości. Rodem z kart książek Fiodora Dostojewskiego, o którym jeden z bohaterów Marka Hłaski – Grzegorz w „Ósmym dniu tygodniu” – powiedział: „(…) od jego miłości ucieka się z rękami jak od rozpalonego żelaza. To nie dla dzisiejszego człowieka”. To trochę jak z „Zimną wojną” – widz przyzwyczajony do kina superbohaterskiego czy hollywoodzkich filmów akcji może mieć z nią problem.
Tytuł: Zimna wojna Data premiery: 8 czerwca 2018 Rok produkcji: 2018 Kraj produkcji: Francja, Polska, Wielka Brytania Ekstrakt: 80% |