Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka najczęściej wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj międzynarodowy kwartet niemieckiego pianisty Joachima Kühna oraz szwedzkiego puzonisty Ejego Thelina.  |  | ‹In Paris›
|
Przełom lat 60. i 70. XX wieku to w karierze niemieckiego pianisty Joachima Kühna (rocznik 1944) okres znaczony dwoma elementami: przenosinami z Niemiec do Francji, a konkretnie do Paryża, gdzie wziął on udział w realizacji między innymi takich albumów, jak solowy „ Paris is Wonderful” (1970), „ Dear Prof. Leary” (1968) z udziałem Barneya Wilena i „ Our Meanings and Our Feelings” (1969) sygnowanym przez Michela Portala, oraz bliską współpracą ze szwedzkim puzonistą Ejem (a właściwie Eilertem Ovem) Thelinem, co zaowocowało longplayami „ Monday Morning” (1969) i „ Acoustic Space” (1970), a niebawem również płytą… „In Paris”. Tę ostatnią – zarejestrowaną w ciągu dwudniowej sesji (mającej miejsce 23 i 24 września 1970 roku) w paryskim studiu Ossian – wydano pod nowym szyldem, którym zresztą więcej artyści się już nie posłużyli, The New Joachim Kühn – Eje Thelin Group. Na okładce widniało zaś logo sztokholmskiej wytwórni Metronome. Kühn (grający na fortepianie i saksofonie altowym) oraz Thelin (ograniczający się do swego sztandarowego instrumentu, czyli puzonu) byli równorzędnymi liderami formacji, w której pojawili się jeszcze dwaj doskonale im znani muzycy: austriacki kontrabasista Adelhard Roidinger (w przyszłości znany z Free Sound Hansa Kollera) oraz francuski perkusista Jacques Thollot (blisko kooperujący z Joachimem w jego „okresie paryskim”). Kwartet nagrał ponad godzinę materiału, a że liderzy nie chcieli niczego odkładać na archiwalną półkę, udało im się przekonać szefów szwedzkiej wytwórni, aby zainwestowali – co w tamtym czasie wcale nie było oczywistością – w publikację dwupłytową. Nagrania zmiksowano w hamburskim studiu Star, które było prywatną własnością Ralfa Arniego (a tak naprawdę Artura Niederbremera), i światło dzienne ujrzały one jeszcze w tym samym 1970 roku. Jak więc widać, był to czas, kiedy muzycy jazzowi, a Joachim Kühn w szczególności, rozpieszczali swoich słuchaczy, wydając w ciągu roku po kilka albumów. Najważniejsze, że utrzymujących równy, wysoki poziom. Na „In Paris” trafiło osiem instrumentalnych kompozycji; wszystkie zatytułowane zostały tak samo – „Arrondissement” (co nawiązuje do administracyjnego podziału Paryża na „dzielnice”), a rozeznania się w nich dodatkowo nie ułatwia fakt, że nie dodano do nich żadnej cyferki. To jasny sygnał od artystów, że całość należy traktować jako jedno, concept-album tak zwarty, że nieuprawnione jest nawet dzielenie go na rozdziały. Ale taki podział, chcąc nie chcąc, musiał zostać wprowadzony; wymuszała go chociażby pojemność winylowego krążka. W efekcie więc na każdą stronę trafiło około piętnastu-szesnastu minut muzyki. Instrumenty dominujące są oczywiście trzy. Prym wiedzie przede wszystkim puzon Thelina, który pojawia się najczęściej. Dlaczego? Albowiem Kühn dzieli uwagę pomiędzy fortepian i saksofon altowy. Możemy się tylko domyślać, że większość materiału – a może i całość – powstała na tak zwaną „setkę”, nie było więc możliwości, aby Joachim zabawiał się dialogami sam ze sobą. Eje pojawiał się więc zawsze w kontrapunkcie do niego.  | |
Początek wydawnictwa jest jeszcze stosunkowo łagodny, choć już w pełni improwizowany. Duet puzonu i fortepianu utrzymany jest w stylu lat 50. i 60., nawiązuje tym samym do tradycji Charliego Parkera i zmarłego przed paroma miesiącami Cecila Taylora. Pierwsze „Arrondissement”, choć krótkie, przechodzi jednak znaczącą ewolucję – na koniec to już dynamiczny free jazz, do którego Joachim przyzwyczaił swoich słuchaczy na albumach bezpośrednio poprzedzających „In Paris”. Fragment drugi kontynuuje tę linię. Na plan pierwszy wybijają się dęciaki, każdy słyszalny w innym kanale, dzięki czemu kompozycja zyskuje na rozmachu, od razu też robi się w niej więcej „powietrza”, a muzycy mają pole do zagospodarowania. Do liderów dostosowuje się sekcja rytmiczna: Thollot jest tym, który przydaje mocy, a Roidinger – klimatu. Kühn natomiast zaskakująco płynnie przechodzi od dialogów saksofonowo-puzonowych do tych prowadzonych przez fortepian; jako pianista zaś udowadnia, że nie ma sobie równych. Że z taką samą wirtuozerią może improwizować, co wypuszczać się w rejony jak najbardziej klasyczne. Kwartet potrafi więc w jednej chwili podkręcić tempo i zalać słuchaczy powodzią freejazzowych dźwięków, by chwilę później stonować emocje, wypuszczając na przykład przed szereg Adelharda bądź Jacques’a.  | |
Na stronie B nie zmienia się nic. Trzeci „Arrondissement” to kolejny przykład filozofii zaprezentowanej już wcześniej. Tylko jakby… bardziej. Joachim z jeszcze większym zacięciem „katuje” swój fortepian, a następnie zmusza saksofon do „krztuszenia” się; Eje w tym samym czasie, aby poszerzyć paletę barw, wykorzystuje przetworniki dźwięku, by po chwili – w kontraście do Kühna – zagrać tak czysto, że aż można się rozmarzyć. Po wielkiej dawce free następuje wreszcie chwila oddechu – w czwartym rozdziale opowieści kwartet nieco spuszcza z tonu, skupiając się na budowaniu nastroju. Nawet jeżeli pojawiają się fragmenty improwizowane, są one podporządkowane odgórnym wytycznym. Tak klimatycznie kończy się pierwsza płyta zespołu. A jak zaczyna się druga? Od potężnego uderzenia, które wyprowadza przede wszystkim dwuosobowa sekcja dęta. To powrót na właściwe tory. Chociaż dwa kolejne fragmenty nieco zaskakują: pierwszy to w całości skoczny i zadziorny duet puzonu i kontrabasu, w drugim z kolei instrumentem wiodącym jest fortepian wspomagany przez sekcję rytmiczną.  | |
Stronę D wydawnictwa wypełnia ostatni – najdłuższy, bo prawie piętnastominutowy – fragment „Arrondissement”. Idealnie wieńczy on całość. Raz, że stanowi przekrój współczesnego (w tamtej epoce) free jazzu, z oczywistymi nawiązaniami do Johna Coltrane’a i Ornette’a Colemana; dwa, że saksofon i puzon wchodzą na jeszcze wyższy poziom współpracy – przy zachowaniu podziału na dwa kanały Joachim i Eje grają unisono. Efekt jest piorunujący! Żal tylko, że muzycy nie wykorzystywali tego patentu częściej. Ale może wtedy nie robiłby on aż tak wielkiego wrażenia. W każdym razie zdając sobie sprawę, że po takim zapierającym dech w piersiach wtręcie nie będzie łatwo wymyśleć rzecz równie ekscytującą, kwartet do samego końca, a zostało od tego momentu jeszcze jakieś dziesięć minut, przygotowuje słuchaczy do pożegnania. Fragmenty dynamiczne są coraz częściej przetykane delikatniejszymi (a to stonowana sekcja rytmiczne, a to perkusja solo), w końcu zespół zwalnia tempo i… milknie. Podróż przez paryskie „dzielnice” dobiega tym samym końca. Wracamy do punktu wyjścia, czyli do studia Ossian, które mieściło się na prawym brzegu Sekwany, przy pasażu Abbesses, nieopodal legendarnego wzgórza Montmartre – w 18. dzielnicy stolicy Francji. Skład: Joachim Kühn – fortepian, saksofon altowy Eje Thelin – puzon Adelhard Roidinger – kontrabas Jacques Thollot – perkusja
Tytuł: In Paris Data wydania: 1970 Nośnik: Winyl Czas trwania: 62:00 Gatunek: jazz W składzie Utwory Winyl1 1) Arrondissement: 02:25 2) Arrondissement: 13:23 3) Arrondissement: 10:15 4) Arrondissement: 05:34 Winyl2 1) Arrondissement: 06:09 2) Arrondissement: 03:01 3) Arrondissement: 06:21 4) Arrondissement: 14:53 Ekstrakt: 70% |