„Corto Maltese na Syberii” to szósty tom przygód Maltańczyka. W przeciwieństwie do poprzednich albumów, zamiast luźno powiązanych epizodów, otrzymujemy jedną, pełną rozmachu opowieść rozgrywającą się w egzotycznych miejscach i burzliwych czasach.
Historie o Corto to przede wszystkim historie niezwykłych spotkań i pożegnań. Na końcu tego tomu znajdziemy jedno z najbardziej sugestywnych rozstań w całej serii. Wraz z mistycznym początkiem tworzy ono pełne nienaturalnego wręcz spokoju klamry spinające dramatyczne wydarzenia. Corto po przygodach weneckich przybywa do Hong Kongu. Tak do końca nie wiadomo, co go tutaj przywiodło. Rozmowa z chińskim mędrcem Długie Życie niewiele wyjaśnia. Ot - typowa pseudofilozoficzna gadka w stylu Corto (i Pratta), tym razem w wydaniu dalekowschodnim (wcześniej były voodoo i inne). Akcja zaczyna się chwilę później, gdy do Maltańczyka siedzącego na portowej ławce (fajnie narysowana scena) dosiada się jego stary kumpel – Rasputin (ponoć to nie TEN Rasputin). Jeśli śledziliście wcześniejsze przygody Corto to łatwo się domyślić, że teraz akcja się rozkręci. I rzeczywiście: przedstawicielki tajnej organizacji „Czerwone latarnie” proponują dwójce Europejczyków udział w ryzykownym, acz zyskownym przedsięwzięciu. Chodzi o „złoty pociąg” czyli przemierzający Syberię skład przewożący skarby carskiej rodziny. Póki co pociąg jest w posiadaniu niejakiego admirała Kołczaka nieopodal granicy mongolskiej. Tutaj konieczne jest kilka słów wyjaśnienia. Dokładnie w czasie, gdy Corto przybywa do Hong Kongu, kończy się pierwsza wojna światowa. Co jednocześnie oznacza, że w tym samym czasie Rosja jest targana rewolucją bolszewicką, kontrrewolucją, interwencją aliantów, podgryzaniem przez Japończyków. Nie chcę tutaj wchodzić w szczegóły kontekstu historycznego, bo i tak nie zrobię tego lepiej, niż nasz redakcyjny historyk Sebastian Chosiński
w recenzji poprzedniego wydania tego albumu sprzed czternastu (!) lat. Skutek jest taki, że przy takim kociokwiku konkurencja do przytulenia skarbu jest duża. Japończycy, chińskie triady, mongolski rewolucjonista Suche Bator, chiński generał Zhang i wielu innych. Brakuje tylko australijskich Aborygenów i pingwinów z Madagaskaru. Może jest w tym trochę próżności Pratta chcącego popisać się swoją znajomością historii poprzez wciskanie gdzie się da autentycznych postaci. Ale trzeba oddać autorowi sprawiedliwość, że ten patent zdaje egzamin, bo dzięki temu cała opowieść nabiera niezłego tempa. Chwilami Corto zaczyna być irytujący z tą swoją arogancją i wychodzeniem z cało ze spotkań z bezwzględnymi despotami. Ci despoci to najmocniejszy element całej opowieści. Mają swoje charaktery, dążenia, cele. Jedni są pragmatykami walczącymi o czystą władzę (Zhang) inni fatalistami z głowami pełnymi ideałów (baron von Ungern). Co ciekawe, w najlepszym świetle przedstawił Pratt bolszewików. Prowokacja, czy kolejny przykład zachodniego zapatrzenia się w komunistyczne ideały? Ot, kilku miłych gości troszczących się o swój kraj i jego mieszkańców. Sympatyczniej niż w poprzednich albumach przedstawiony został wspomniany wcześniej Rasputin. Nadal pyskaty, ale jakiś taki bardziej przyjacielski wobec Maltese. Akurat w przypadku Rasputina można mieć wątpliwości, czy to jest właściwy kierunek ewolucji charakterologicznej.
Sebastianowi Chosińskiemu Corto Maltese kojarzył się z powieściami Verne’a. Mnie bardziej przygody Maltańczyka przywodzą na myśl Indianę Jonesa. Może złoty pociąg to nie Arka Przymierza, ale styl działania podobny. I podobnie wciąga odbiorcę.
Format: 104s. 215x285 mm