„W noc” to trzeci i ostatni tom piątej serii przygód Moon Knighta. A szkoda, bo dobitnie pokazuje, że w postaci tej drzemie wciąż nie do końca wykorzystany potencjał.  |  | ‹Moon Knight #3: W noc›
|
Mam wrażenie, że ktoś w Marvelu nie dostrzegł, jak wielka moc kryje się w serii o Moon Knightcie, co mnie specjalnie nie dziwi, ponieważ od kilku lat wydawnictwo robi wszystko, by zrazić do siebie czytelników. Tutaj problemem okazały się ciągłe roszady na stanowisku scenarzysty, przez co cierpi spójność opowieści, ale także przez ukierunkowanie całego uniwersum na zmiany, jakie mają nastąpić w ramach „Tajnych wojen”, co nie pozwolono serii rozwinąć skrzydeł. Na szczęście to, co otrzymaliśmy i tak jest o niebo lepsze, od poczynań pierwszoligowych bohaterów. Tym razem scenarzystą serii został Cullen Bunn, pracujący wcześniej m.in. przy „Deadpoolu” i evencie „Axis”. W jego interpretacji Moon Knight wciąż pozostaje rozchwianym emocjonalnie sługą egipskiego boga Khonshu, ale nie ściera się z nim bezpośrednio, tak jak to widzieliśmy we wcześniejszym numerze. Choć wciąż mamy do czynienia z historiami mrocznymi, nie mają już w sobie pierwiastku niepokojącej psychodeli. W efekcie „W noc” to zbiór epizodów z życia Marca Spectora, w czasie których przekonuje się, że jest jedynie marionetką w rękach swojego patrona. Sytuacja się zagęszcza z każdym kolejnym epizodem, dlatego nieco rozczarowujące jest zakończenie, którego właściwie nie ma. Wydawać się mogło, że wszystko sprowadza się do tego, że Moon Knight wreszcie będzie zmuszony skonfrontować się z Khoshu, albo ewentualnie popaść w dalsze szaleństwo, tworząc kolejne osobowości, które zaakceptowałyby sytuację w jakiej się znalazł. Niestety tego brakuje. W efekcie, choć same historie są klimatyczne i wciągające, dalekie od tradycyjnego mordobicia zamaskowanych bohaterów z superłotrami, to donikąd to nie prowadzi i ma się uczucie sporego niedosytu. Być może plan na serię był bardziej rozłożony w czasie, ale należało wszystko pozamykać, by mogły nadejść „Tajne Wojny”. Pod względem graficznym komiks nie wypada źle, choć nie cechuje go ani taki mrok, ani oryginalność, jaką zaserwował ostatnio Greg Smallwood. Ron Ackins i Germán Pelata to nieco inna półka. Preferują ascetyczne kadry z wyraźnie zakreślonymi postaciami z czego ten pierwszy ma lekkie problemy z rysowaniem twarzy. Niemniej ich twórczość pasuje do klimatu i choć nie mamy do czynienia z wielkimi dziełami, to nie są również czymś, co przeszkadza w lekturze. W związku ze wspomnianymi wyżej problemami, z jakimi musiała poradzić sobie piąta seria przygód Moon Knighta, jej domknięcie (które nastąpiło zaledwie po 17 numerach) wypada nieco mniej przekonująco, niż części początkowa i środkowa. Dobrze jednak, że Egmont zdecydował się ją opublikować, ponieważ pokazuje, że Marvela jeszcze stać na oryginalność i kreatywność, która nie polega na produkowaniu kolejnych, coraz większych crossoverów.
Tytuł: Moon Knight #3: W noc Data wydania: 17 października 2018 ISBN: 9788328126824 Format: 108s. 165x255 mm Cena: 39,99 Gatunek: superhero Ekstrakt: 70% |