Na okładce pierwszego tomu „Grass Kings”, jaki niedawno ukazał się po polsku za pośrednictwem wydawnictwa Non Stop Comics, możemy przeczytać, że jest to pozycja „niesamowita”, którą „musisz przeczytać”. I wiecie, co? Tym razem to prawda!  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Grass Kings, czyli po naszemu Królestwo Traw, to niewielka osada nad brzegiem jeziora gdzieś na południowych pustkowiach Stanów Zjednoczonych. Jej mieszkańcy cenią sobie wolność i niezależność, w związku z czym nie uznają żadnej władzy centralnej, poza własną. Tę sprawuje trzech braci: Robert, który topi w alkoholu smutki po utracie rodziny, były policjant Bruce i najmłodszy Ashur. Nie podoba się to sąsiadom z pobliskiego Cargill, a zwłaszcza tamtejszemu szeryfowi. Póki co status quo jest zachowywane, ale wystarczy iskra, by wybuchł konflikt. I właśnie się pojawiła. Czytając powyższy opis dzieło scenarzysty Matta Kindta nie wypada może specjalnie spektakularnie, ale to tylko złudzenie. Z drobnych elementów konstruuje bowiem rzecz absolutnie wyjątkową. Kreuje zarys świata i niczym w dobrym serialu, wrzuca w niego szereg postaci, które na pierwszy rzut oka wydają się realizować popkulturalny schemat. Z biegiem czasu poznajemy jednak ich skomplikowane historie i motywacje. Do tego, niczym w klasycznych thrillerach, przez cały czas napięcie rośnie i choć wiemy, że wkrótce musi dojść do eskalacji przemocy, wciąż mam nadzieję, że jednak uda się tego uniknąć. Bardzo ciekawie zarysowane jest także tło, w jakim poruszają się bohaterowie. O samym Królestwie Traw nie dowiadujemy się wiele. Na razie nie wiadomo, kto zdecydował, że stanowi ono państwo w państwie, ani czemu twardzi ludzie je zamieszkujący oddali władzę akurat Robertowi. Ukazane z to zostało, że ziemia ta od wieków stanowiła pole wzajemnej walki i wchłonęła morze krwi. Co zaś się tyczy samej osady, to nie wygląda jak wymarzone miejsce do życia. Daleko jej do raju. Rozpadające się budowle, rdza, której posmak czuć w ustach i pot ściekający po plecach od upału, to elementy trwale z nią związane. Choć akcja komiksu rozgrywa się współcześnie, Królestwo wydaje się być zawieszone w czasie i równie dobrze moglibyśmy mieć początek XX wieku, czy okres, kiedy pionierzy przemierzali Dziki Zachód. Tak malownicze przedstawienie osady i całej historii, która przesadnie skomplikowana przecież nie jest, nie byłoby możliwe, gdyby nie fenomenalne rysunki Tylera Jenkinsa. Choć na pierwszy rzut oka, jego kreska może drażnić brakiem czytelności, to jednak jest także niepodważalnym atutem niniejszego wydawnictwa. Szerokie kadry potęgują poczucie pustki, jaka panuje w Królestwie, a niewyraźne kontury postaci, sprawiają, że ma się wrażenie, iż każda z nich dźwiga swoje brzemię, o którym zapewne dowiemy się w dalszych odcinkach. Wspaniale wygląda również ręczna kolorystyka, na którą składają się plamy barw, będące jednak doskonale przemyślanymi kompozycjami. To ona w ogromnym stopniu nadaje duszny klimat opowieści. Kindt prowadzi narrację powoli, ale gdy trzeba, potrafi przyśpieszyć. Zawsze jednak pozostawia czytelnika w stanie niepokoju i zaciekawienia, co będzie dalej. Ostrzegam więc, że od lektury „Grass Kings” nie sposób się oderwać, dopóki się jej nie zakończy. Jednocześnie pierwszy tom nie odsłania wszystkich kart, a wręcz mnoży pytania. Dlatego do ukazania się następnego odcinka będę odliczał dni.
Tytuł: Grass Kings #1 Data wydania: 24 października 2018 ISBN: 9788381106313 Format: 176s. 185x285 mm Cena: 52,00 Ekstrakt: 90% |