Wyjątkowo nie oprę się świątecznemu nastrojowi i dziś pomówimy o coverze okołobożonarodzeniowej piosenki. Ale nie o „Last Christmas”, a „Run Rudolph Run” spopularyzowanym przez Chucka Berry′ego. Jakoś tak się dziwnie złożyło, że anglosaskie piosenki o Bożym Narodzeniu zasadniczo nie mówią o Bożym Narodzeniu. Wymienia się w nich wszystko, od choinki, przez Świętego Mikołaja, padający śnieg, po czerwononose renifery, a o żłóbku i narodzinach Pańskich ani słowa. Być może wiąże się to z tym, że najpopularniejsze świąteczne pieśni zostały skomponowane przez osoby niezwiązane bliżej z Kościołem, jak John Lennon (wyobrażał sobie świat bez religii), George Michael (zadeklarowany gej), czy Johnny Marks, autor licznych bożonarodzeniowych piosenek, który był Żydem. To właśnie ten ostatni napisał „Run Rudolph Run”, a w 1958 roku jako pierwszy wykonał go Chuck Berry. Sporo utworów Johnny′ego Marksa znalazło się na składance „We Wish You a Metal Xmas and a Headbanging New Year” z 2008 roku (poza interesującym nas, także „Rockin′ Around the Xmas Tree” i „Rudolph the Red Nosed Reindeer”). Możemy na niej usłyszeć całą plejadę gwiazd metalu i ostrego rocka, wykonujących popularne pieśni świąteczne w jak najbardziej ognistych wersjach. Raczej nie nadających się do słuchania z dziadkami przy karpiu, ale stanowiących doskonałą odtrutkę na kolejne kolędy sióstr Godlewskich. W zaaranżowanych na poczekaniu supergrupach znaleźli się tacy giganci, jak Tony Iommi, Ronnie James Dio, Vinny Appice (wszyscy trzej z Black Sabbath), Alice Cooper, Johnny 5 (Marilyn Manson), Geoff Tate (Queensrÿche), Tim „Ripper” Owens (Judas Priest), Steve Morse (Deep Purple), Scott Ian (Anthrax), Joe Lynn Turner (Rainbow), Simon Wright (AC/DC), Stebe Lukather (Toto) i wielu, wielu innych. Za czadowe opracowanie „Run Rudolph Run” odpowiada absolutnie kapitalne trio: Lemmy Kilmister (Motörhead), Billy F. Gibbons (ZZ Top) i Dave Grohl (Foo Fighters). Panowie podeszli do sprawy z właściwym obie luzem i iście piekielną (a jednak!) energią. Pozostawili rock′n′rollowy feeling kawałka, ale dodali mu drapieżności i takiej nonszalancji, że doskonale nadaje się do słuchania o każdej porze roku. Lemmy był wtedy jeszcze w doskonałej formie wokalnej (oczywiście jeśli można tak mówić o gościu, który ma głos, jak silnik traktora), czasem wspomagany jest przez Gibbonsa, który z kolei popisał się dziarską solówką gitarową. Tymczasem Grohl w tle okłada perkusję z taką furią, że aż dziw, że dotrwała do końca nagrań. Pozostaje żałować, że trio nie pokusiło się o nagranie całej płyty (niekoniecznie świątecznej). |