 | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Czesław Mozil z towarzyszeniem śpiewających dzieci i zaprzyjaźnionych artystów stworzył swoistego rodzaju muzyczny kalendarz adwentowy, na który składają się 24 krótkie kompozycje, mające nas przygotować na nadchodzące Boże Narodzenie. Okazuje się, że piosenki świąteczne nie muszą drażnić infantylnymi tekstami o śniegu i dzwoneczkach. Mogą także mówić o sprawach ważnych, aczkolwiek podanych w prosty i inteligentny sposób. Tekstom towarzyszy intrygująca muzyka, zakorzeniona w tradycji, ale rozwinięta o elementy jazzowe, folkowe, czy klasyczne. Do słuchania o każdej porze roku.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Czwarty album w dorobku The Vintage Caravan to powrót do wielkiej formy. Poprzedni mógł bowiem rozczarowywać, brakiem energii i dobrych melodii. Tym razem żadnych ubytków nie stwierdzono. Islandczycy wiernie trzymają się ram rocka w stylu retro, stawiając na przesterowane gitary i oldschoolową, hardrockową moc. Najważniejsze, że wróciła radość wspólnego grania, co przełożyło się bezpośrednio na żywiołowość samych kompozycji. Choć należy docenić także te spokojniejsze momenty, jak sześciominutowa ballada „Tune Out”.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Martin Küchen postanowił połączyć prehistorię i współczesność Angles 3. Jak mu się to udało? Nadzwyczajnie! Prezentując na przemian dwa oblicza grupy – stonowane i nastrojowe oraz zadziorne i awangardowe. W obu trio wypadło przekonująco do tego stopnia, że można tylko żałować, iż występ w Parede zamknął się w godzinie. Tym bardziej że nie wiadomo, jak długo przyjdzie nam czekać na kolejny wydawnictwo formacji.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Że też nie było takiej płyty, kiedy sam chodziłem do szkoły. Wtedy na twórczość Adama Mickiewicza na pewno spojrzałbym zupełnie inaczej. Ukraińska formacja Haydamaky, która w Polsce dała się poznać chociażby dzięki współpracy z Voo Voo, stworzyła rewelacyjne, osadzone w folkrockowym klimacie podkłady, do których Andrzej Stasiuk z zaangażowaniem recytuje wiersze wieszcza (choć nieco zmodyfikowane – z zamienionymi wersami lub skrótami). To, jak zinterpretowano „Redutę Ordona” to wręcz mistrzostwo świata. W czasie wypowiadania słynnych wersów: „Nam strzelać nie kazano – Wstąpiłem na działo / I spojrzałem na pole / dwieście armat grzmiało”, mimowolnie widzi się pole bitwy i słyszy huk wystrzałów. Ta płyta potrafi lepiej uświadomić, jak genialnym twórcą był Mickiewicz, niż wkuwanie na pamięć fragmentów „Pana Tadeusza”.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Tak, jak głosi tytuł płyty – blues żyje i ma się świetnie. Inaczej być nie może, skoro ponad osiemdziesięcioletni facet grając go, brzmi, jak swój prawnuczek. Owszem, czuć, że mamy do czynienia z mistrzem w swoim fachu, który niejedno już widział, niemniej energia bijąca z tego zestawu utworów jest wręcz młodzieńcza. Co ciekawe, Buddy nie jest jedynym emerytem, który wziął udział w nagraniach, albowiem w utworze „Cognac” wsparli go Keith Richards i Jeff Beck, zaś w „You Did the Crime” Mick Jagger. Muzyka cudownie ich zakonserwowała.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Wciąż nie możemy doczekać się nowej płyty ZZ Top, więc trzeba ratować się zastępniakami. Drugi solowy krążek brodatego lidera formacji można uznać za prawie ZZ Top. W końcu to Gibbons odpowiada za charakterystyczne, szorstkie brzmienie gitary i chropowaty wokal. Tych elementów na „The Big Bad Blues” nie brakuje. Zgodnie z tytułem otrzymujemy zestaw stylowych, bluesowych numerów, przywodzących na myśl klimat zapyziałego klubu, gdzieś na południu Stanów Zjednoczonych, gdzie doświadczona życiem kapela szarpie druty, próbując przebić się przez kłęby papierosowego dymu. I tylko nastrój psuje pseudokaraibskie „Crackin’ Up” na końcu.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Nie kupuję tej całej obrazoburczej otoczki, jaka wiąże się z wizerunkiem zespołu Ghost. Tych anonimowych papieży, odwróconych krzyży i odwołań do satanizmu. Nie przy tak przebojowo brzmiącej muzyce. Do tej pory nie rozumiałem tego dysonansu, który wygląda niczym przerost formy nad treścią. Niemniej w przypadku „Prequelle” formacja lepiej wyważyła elementy metalowe z iście popową melodyką, dzięki czemu całość zyskała na spójności. I po prostu świetnie się tego słucha. Owszem, to wciąż jest metalowy boysband, ale obcowanie z jego twórczością stanowi esencję tego, co można nazwać guilty pleasure.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
„Redemption” zapowiadano, jako nowe otwarcie w karierze Bonamassy i jak zwykle przesadzono. Owszem, na pewno jest to produkcja inna, niż poprzedni, surowy krążek „Blues for Desperation”, ale ostatecznie i tak ciąży nad nią charakterystyczny styl najlepszego obecnie białego bluesrockowca. Nawet, jeśli całość brzmi bardziej różnorodnie i kolorowo, niż dotychczas, to wciąż mamy do czynienia z tą charakterystyczną gitarą i znanym feelingiem. Nie ma więc specjalnych nowinek, ale nie za nie kochamy Bonamassę, a za to, że jak nikt na świecie potrafi połączyć blues z rockiem i chwycić za serce swoją muzyką. Taki jest „Redemption”, nie tracący przy tym nic z przebojowości.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Muzyka postrockowa (czy postmetalowa) kojarzy się głównie z monotonnie powtarzanymi motywami gitarowymi i konsekwentnie budowaną przez całą grupę ścianą dźwięku. I to wszystko, bez najmniejszych wątpliwości, usłyszymy w dokonaniach Hiszpanów. Ale też – z drugiej strony – robią oni wiele, aby swoją muzykę uatrakcyjnić. Stąd chociażby obecność instrumentów klawiszowych, które, choć pojawiają się jedynie na drugim, a niekiedy nawet trzecim planie, to jednak wydatnie wzbogacają brzmienie. Toundra gra z wielką mocą i rozmachem, ale jednocześnie – jedno, jak widać i słychać, nie wyklucza drugiego – muzykom udaje się przez cały czas zachować nostalgiczny klimat i nie zagubić gdzieś po drodze pięknej melodii.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Zdziwię się, jeśli piosenka „Shallow” nie dostanie Oscara. Na szczęście płyta z muzyką do filmu „Narodziny gwiazdy” to nie jedna udana kompozycja i zestaw wypełniaczy, a wciągająca kompilacja nagrań dokonanych przez głównych bohaterów obrazu, a więc Lady Gagę i Bradleya Coopera. Dodajmy, że kompilacja zaskakująco różnorodna, ponieważ obok folkowych ballad, mamy rasowe rockery („Out of Time”), trochę popu („Heal Me”), a nawet piosenkę francuską („La Vie en Rose”). A wszystko to zostało poprzetykane dialogami, budującymi atmosferę i przekształcającymi całość w słuchowisko. Do słuchania nawet dla tych, którzy nie widzieli filmu. |