Jack Kirby to niewątpliwie legenda komiksu. Nie sposób nie docenić wpływu, jaki wywarł na całe pokolenia rysowników, którzy naśladowali jego styl. „Kapitan Ameryka i Falcon: Bomba obłędu”, który można znaleźć w sto osiemnastym tomie Wielkiej Kolekcji Komiksów Marvela, to jego wielki powrót do Domu Pomysłów po kilkuletnim romansie z DC.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
The King (bo tak przyjęło się określanie Kirby′ego), wraz ze Stanem Lee byli fundamentem, na którym zbudowano potęgę Marvela. Współpracowali już w czasach, kiedy wydawnictwo nosiło nazwę Timely i choć podobno prywatnie nie przepadali za sobą, to jednak wytworzyła się między nimi nić porozumienia, której efektem są takie postacie, jak Hulk, Thor, Iron Man, Fantastyczna Czwórka i cały legion innych. Rysownik jednak już wcześniej dał się poznać, jako bardzo kreatywny i bardzo sprawny twórca. Kiedy Lee ganiał po redakcji Martina Goodmana w charakterze gońca, Kirby odnosił sukcesy, jako współtwórca postaci Kapitana Ameryki. Choć jednoznacznie kojarzony był z Marvelem, w 1970 roku oficjalnie zmienił barwy klubowe, przenosząc się do DC Comics. Był to efekt ciągłych sporów ze Stanem o to, kto miał większy wkład w rozkwit tworzonego wspólnie uniwersum. Dla konkurenta, który zaczął tracić grunt pod nogami, pozyskanie tak wpływowej marvelowskiej gwiazdy mogło okazać się zbawienne. A jednak zaledwie po sześciu latach, Kirby powrócił do macierzystego wydawnictwa. Skusiło go to, że otrzymał pełną swobodę artystyczną. Poza rysunkami mógł także odpowiadać za scenariusz. Dzięki temu miał szansę uwolnić się od legendy Stana Lee i udowodnić, że bez niego również świetnie sobie radzi. Pozwolono mu też wybrać sobie bohatera, o którym chciałby pisać. Zdecydował się na Kapitana Amerykę, z którym był związany najdłużej. Tak się złożyło, że wkrótce po przejęciu przez niego sterów serii wypadała okrągła rocznica dwusetlecia powstania Stanów Zjednoczonych, a także 200 zeszyt o przygodach Kapitana. Postanowił to połączyć, tworząc podniosłą i patriotyczną opowieść, rozpisaną na kilka numerów (choć podkreślał, że można je czytać również osobno), zrywającą z niedawnymi, burzliwymi losami Steve′a Rogersa, który zwątpił w amerykański sen i to właśnie ona składa się na „Bombę obłędu”. Kapitan Ameryka i Falcon stają się świadkami niezwykłego zdarzenia, kiedy wszyscy mieszkańcy z okolicy zaczynają rzucać się sobie do gardeł. Okazuje się, że stało się tak pod wpływem działania tytułowej Bomby Obłędu, która wyzwala w innych złość. Epizod ten stanowił jednak dopiero przedsmak tego, co szykowali rojaliści, chcący pogrzebać wszystko to, co reprezentowała sobą Deklaracja Niepodległości. Ich marzeniem był powrót do społeczeństwa klasowego, w którym uprzywilejowana garstka bogaczy władałaby resztą. Aby tego dokonać, zamierzali zniszczyć potęgę Stanów Zjednoczonych, odpalając największą Bombę Obłędu, zwaną „Olbrzymem”. Kapitan i Falcon otrzymali zadanie namierzenia miejsca jej ukrycia, by wojsko mogło się nią zająć. Nie wiem, jak ten komiks był odbierany w 1976 roku w Ameryce, zwłaszcza w okresie poprzedzającym narodową uroczystość, ale dziś „Bombę obłędu” można traktować jedynie jako historyczną ciekawostkę, albowiem jej lektura prawie wcale nie sprawia przyjemności. Nawet jeśli komuś nie przeszkadza styl retro, to jednak dzieło Kirby′ego jest tak archaiczne w swojej formule, że nawet współczesnym odbiorcom musiała w czasie lektury rosnąć siwa broda. Choć od strony graficznej mamy do czynienia z klasyczną kreską, za jaką fani pokochali Kinga, to już od strony fabularnej jest to rzecz najcięższej kategorii. Nie radzi on sobie z wyczuciem dramatyzmu, serwując pompatyczną i naiwną opowiastkę, którą ciężko czyta się nie tylko ze względu na nadprogramową liczbę przypisów od narratora, szczegółowo opisujących działania bohaterów, które widać na rysunkach, ale przede wszystkim ze względu na przeskoki fabularne i niemożliwie sztuczne dialogi. Jednym z najbardziej kuriozalnych momentów, jest wątek nagłego zakochania się Kapitana w córce pewnego naukowca. Dla niej jest gotów zerwać z ukrywaniem swojej tajnej tożsamości i to po jedynym spotkaniu (w ciemnym pokoju). Dialogi tej dwójki, w założeniu wzruszające i podniosłe (jak wszystko w tym komiksie), powodują uśmieszek politowania (jeśli nie irytację). Do tego dochodzą smaczki, typu Centrum Kontroli Bomby Obłędu (bo jak wiadomo każda superbroń tajnej organizacji ma oficjalną, rządową komórkę, która ją kontroluje), czy dialogi, powodujące szczękościsk, typu: „w imieniu wszystkich dobrych ludzi, którzy kochają wolność i będą walczyć o jej utrzymanie, zniszczymy to gniazdo szczurów”, czy „całą prawdę poznają ci, którzy mają umrzeć”. Pisząc niniejszą opowieść Jack Kirby miał udowodnić światu, że tak na prawdę to on odpowiada za sukces Marvela, a Stan Lee, jako osoba bardziej medialna, przywłaszczył sobie wszystkie laury. Niestety nie udało się, a wręcz zostało potwierdzone, że rysownik nie posiada zmysłu ciekawego opowiadania i wyczucia sztuczności. Nie można mu zarzucić braku pomysłów, ale po prostu nie potrafił ich sprzedać w atrakcyjny sposób. Potwierdziła to inna jego autorska seria dla Marvela „The Eternals”, która dość szybko została zamknięta, mimo ambitnej próby stworzenia nowej mitologii. Dopiero po latach jej podwaliny zostały twórczo wykorzystane przez innych autorów. Współpraca Kinga z Marvelem zakończyła się po kilku latach w atmosferze niezgody. Po romansie ze światem filmu, ponownie nawiązał współpracę z DC. Tymczasem „Kapitan Ameryka: Bomba obłędu” została wspaniałym epizodem zawiłej historii Marvela i współpracujących z nim twórców. Niestety atrakcyjnym głównie dla archeologów.
Tytuł: Wielka Kolekcja Komiksów Marvela #118: Kapitan Ameryka i Falcon: Bomba obłędu Tytuł oryginalny: Captain America and the Falcon: Madbomb Data wydania: 31 maja 2017 ISBN: 978-83-2820-359-4 Format: 160s. 175×262mm; oprawa twarda Cena: 39,99 Gatunek: superhero Ekstrakt: 40% |