Możliwości nowego wcielenia zespołu można dziś posłuchać dzięki reedycji albumu „Orgasmatron” z 2006 roku, który w dwupłytowej wersji deluxe zawierał zapis występu z 13 października 1984 roku na imprezie Kerrang! Wooargh Weekend w angielskiej, nadmorskiej miejscowości Caister. Na pewno jest to ciekawa pamiątka, uzupełniająca biała plamę w historii Motörhead, niemniej sam show nie należy do specjalnie udanych. Panowie sprawiają wrażenie nierozgrzanych i ich grze brakuje werwy. Odbioru nie poprawia przytłumione, bootlegowe brzmienie, przez co wszystko brzmi, jakby było wykonywane na pół gwizdka. Szkoda, bo podobno w tamtym czasie kwartet dokładał ostro do pieca. Znamiennym jest, że w setliście nie pojawił się żaden reprezentant „Another Perfect Day”. Zamiast tego wróciła klasyka z „Ace of Spades”, „Overkill” i „Motörhead” na czele. Mamy również zapowiedź albumu, na który trzeba było jeszcze sporo poczekać, a mianowicie „Nothing Up My Sleeve”, co świadczy o tym, że panowie byli już wtedy gotowi wejść do studia z zamiarem rejestracji nowego materiału. Spór prawny jednak się przedłużał. Zespół nie mógł nagrywać nic nowego, do tego Pete Gill bił się o tantiemy z Saxon, a Phil Campbell wciąż był związany kontraktem z Persian Risk. Nie pozostało nic, jak granie koncertów, co Motörhead intensywnie realizował. W przerwach Lemmy udzielał się w projektach gościnnych i charytatywnych, jak wzięcie udziału w sesji Hear ’n Aid, czyli metalowym odpowiedniku USA for Africa, czy wspólne nagranie hymnu „You’ll Never Walk Alone” na rzecz ofiar pożaru stadionu Valley Parade w czasie którego zginęło 56 osób, a 265 zostało rannych.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Motörhead nie omieszkał jednak hucznie świętować swoich 10 urodzin. Jubileuszowy koncert z 26 czerwca 1985 roku w londyńskim Hammersmith Odeon był filmowany z myślą o wydaniu go na kasecie video, ale w 1990 roku, wbrew sprzeciwom Lemmy’ego, Enigma Records wypuściła go również na CD. Nie jest to może tak porywający materiał, jak „No Sleep ’till Hammersmith”, niemniej czuć uroczystą, luzacką atmosferę i fakt, że panowie świetnie się w tamtym czasie bawili. Nie wszystkie wykonania wypadły równie udanie (patrz „(We Are) The Road Crew”), ale mamy także kilka niewątpliwych smaczków, jak żywiołowa wersja „No Class”, zaśpiewana z towarzyszeniem Wendy O. Williams, czy wieńczący show „Motörhead”, który wkrótce wyleciał z koncertowego repertuaru grupy. W jego trakcie, obok obecnego składu na scenie pojawili się poprzedni muzycy zespołu: Fast Eddie, Philthy Animal, Robbo, a także Larry Wallis i Lucas Fox. Wspierał ich sam Phil Lynott, lider Thin Lizzy.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Ostatecznie firma Bronze zwolniła Motörhead z kontraktu i ten podpisał nowy z GWR. Pod tym szyldem w 1986 roku ukazał się album „Orgasmatron”, który zwiastował powrót do formy sprzed zawirowań personalnych związanych z odejściem Eddiego Clarke’a. Mimo niewątpliwych zalet, nie do końca wykorzystano możliwości poszerzonego składu, a spłaszczony miks, sprawił, że materiał brzmi mniej potężnie, niż chociażby nagrane w trzyosobowej konfiguracji „Iron Fist”, czy „Bomber”. Chciałbym napisać, że pamiątką po trasie promującej „Orgasmatron” jest zapis występu z 16 sierpnia 1986 roku z festiwalu Monsters of Rock w angielskim Donington Park, jaki otrzymaliśmy w ramach bonusu w reedycji albumu „Rock’n’roll” z 2006 roku. Niestety nie jest to pozycja godna polecenia. W czasie jej słuchania nie tylko doskwierają dziwne przestery, które sprawiają, że brzmienie jest nieczytelne (przy „Ace of Spades” zorientowałem się, że to on dopiero gdy Lemmy wywrzeszczał „I don’t want to live forever”), ale przede wszystkim wyraźna niedyspozycja Kilmistera. Trudno orzec, czy to wina nagłośnienia, czy jakiś problemów z gardłem, ale najlepiej wypadają momenty, kiedy nie słychać jak się męczy. A szkoda, bo chociażby posępny, motoryczny riff „Orgasmatron” został zapodany jeszcze ciekawiej, niż na albumie studyjnym. Warto też dodać, że same sceniczne wyczyny kwartetu posiadały imponującą oprawę. Nie kończyło się tylko na rusztowaniu-bombowcu, bo na scenę wjeżdżał piekielny pociąg z okładki albumu. Mimo, że Motörhead był bardzo imprezową załogą, jeden z jej członków okazał się o wiele bardziej niezdyscyplinowany od pozostałych. Był nim Pete Gill, którego dziwne poczucie humoru zadziwiało nawet Lemmy’ego. Jednak za jego usunięciem ze składu stało coś więcej, niż tylko potrzeba paradowania z obnażonym penisem za stewardessą w samolocie. Jego opieszałość i egocentryzm sprawiał, że zespół nie mógł prawidłowo funkcjonować. Notorycznie się spóźniał i wydłużał niepotrzebne czynności. Wreszcie w dniu, kiedy Lemmy i spółka mieli zagrać scenę do filmu „Eat the Rich”, a Gill kolejny raz ociągał się z opuszczeniem swojego mieszkania w momencie, kiedy pozostali czekali w samochodzie, lider powiedział dość. Choć Pete pojawił się jeszcze na kilku koncertach, formalnie za perkusję w Motörhead wrócił Philthy Animal.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
To właśnie z nim w składzie zespół nagrał w 1987 roku kolejny krążek „Rock’n’roll”. Choć jego brzmienie jest lepsze i bardziej klarowne od „Orgasmatron”, to jednak coś poszło nie tak. Materiał nie ma charakterystycznej dla zespołu energii i sprawia wrażenie wymuszonego. Kwartet wciąż intensywnie koncertował, ale wena go nie rozpieszczała, co zaowocowało najdłuższą – bo aż czteroletnią – przerwą między kolejnymi studyjnymi nagraniami zespołu w całej jego historii.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Okres ten podsumowują dwie koncertówki: „Nö Sleep at All” wydana w 1988 roku i „Live at Brixton ’87” z 1994 roku. W pewien sposób można je nazwać bliźniaczymi, ponieważ reprezentują podobny materiał i jednocześnie doskwiera im ten sam problem – ponieważ pochodzą z trasy promującej „Rock’n’roll”, skupiają się na ogrywaniu świeżych kompozycji, które wypadają blado przy klasykach w rodzaju „Stay Clean”, „Killed by Death”, czy „Ace of Spades”. A jednak klimat samych nagrań jest nieco inny.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Jeśli lubicie szorstki, przesterowany Motörhead i bardzo chrypiącego Lemmy’ego, sięgnijcie po „Live at Brixton ’87”. Jest to zapis występu z 23 grudnia 1987 roku w londyńskim Brixton Academy, który nie został poddany specjalnej obróbce w studio. Miejscami gitary są za głośne, innym razem Lemmy, a perkusja może drażnić pogłosem. Niestety lwia część repertuaru to reprezentanci „Rock’n’roll” i „Orgasmatron” z czego w przypadku tego drugiego kwestią sporną jest, czy najlepsi. Choć „Deaf Forever” jest przyjemnie napędzany dwoma gitarami, to już „Doctor Rock” i „Built for Speed” nie robią specjalnego wrażenia. Z nowszych rzeczy nieźle wypadają „Traitor”, „Eat the Rich” i zakończony szalonymi, gitarowymi solówkami „Just ’Cos You Got the Power”. Osiem minut to w przypadku Motörhead rozbudowana suita. Pozytywne wrażenie psuje jednak nagły koniec albumu, jakby urywał się w połowie. O tym, że coś było później można się przekonać, sięgając po „Nö Sleep at All”, który po siedmioipółminutowym „Just ’Cos You Got the Power” zawiera jeszcze rewelacyjne wersje „Killed by Death” i „Overkill”. Tym razem jest to rejestracja występu z finlandzkiego festiwalu Giants of Rock z 2 lipca 1988 roku, która została nieco podrasowana w studiu. Nie chodzi o dogrywki, ale lepiej zbalansowano instrumenty i zadbano o klarowność brzmienia. Problem jednak pozostał ten sam, co wyżej – w zestawieniu z klasykami, nowości sprawiają wrażenie zapchajdziur. Dlatego też jeśli miałbym polecić któryś z powyższych albumów, zdecydowanie wskazałbym na „Nö Sleep at All”, który nie jest wcale tak zły, jak się przyjęło o nim mówić. Trzeba tylko nie próbować zestawiać go z „No Sleep ’till Hammersmith”.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Na dziesiąty krążek Motörhead fani musieli czekać rekordowo długo w przypadku tego zespołu, a mianowicie cztery lata i jest to bodajże rekord w całej karierze zespołu. W tym czasie Lemmy przeprowadził się do Stanów Zjednoczonych, nawiązał liczne znajomości biznesowe i zaczął zbierać pamiątki z czasów II Wojny Światowej. Nastąpiła również zmiana wytwórni płytowej na giganta w osobie podległej Sony WTG/Epic. Cierpliwość jednak się opłacała, ponieważ w 1991 roku otrzymaliśmy jeden z najlepszych dokonań Motörhead „1916”. Rzecz świetnie brzmiącą i różnorodną – znajdziemy tu zarówno petardy, jak i power balladę, elementy bluesa, a także podniosłą pieśń tytułową, którą Lemmy zaśpiewał z towarzyszeniem instrumentów klawiszowych i wiolonczeli. |