powrót; do indeksunastwpna strona

nr 1 (CLXXXIII)
styczeń-luty 2019

Nazywał się Lemmy i grał rock’n’roll
ciąg dalszy z poprzedniej strony
Na koniec zdradzę, że materiał, jaki trafił na „No Sleep ’til Hammersmith” tak naprawdę nie pochodzi z Hammersmith Odeon, a jest zlepkiem kilku różnych koncertów (czego absolutnie nie słychać). Panowie z właściwym sobie luzem nie podali nawet dat, kiedy który utwór był nagrany i dziś nie wszystkie da się konkretnie umiejscowić.
Trio jeszcze o tym nie wiedziało, ale właśnie osiągnęło swój szczyt popularności. Na razie cieszyło się ze wspólnej trasy po Stanach Zjednoczonych u boku Ozzy’ego Osbourne’a i numeru jeden na brytyjskiej liście sprzedaży, jaki osiągnął „No Sleep ’til Hammersmith”. A jednak pierwsze sygnały kryzysu zaczęły się już pojawiać. Imprezowy i intensywny tryb życia zaczął odbijać się na wspólnych relacjach. Najbardziej ciążyło to Eddiemu Clarke’owi, który zaczął straszyć kolegów, że odejdzie z Motörhead. Na razie jednak nikt nie brał tego na poważnie. Dowodem na to jest fakt, że po tym, jak Vic Maile nagle zrezygnował z bycia producentem kolejnego krążka zespołu „Iron Fist”, Lemmy i Phyl Taylor na jego miejsce wyznaczyli właśnie Clarke’a, pomimo jego wyraźnego sprzeciwu.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
„Iron Fist” nie jest już tak dobrym krążkiem jak „Ace of Spades” i nie odniósł takiego komercyjnego sukcesu, ale nie jest też czymś, czego zespół miałby się wstydzić. Przyniósł kolejne potężne koncertowe pewniaki, jak utwór tytułowy, „America” i „Heart of Stone”. Niemniej Fast Eddie poczuł się niedowartościowany faktem, że jego pracy nie doceniono tak, jak się spodziewał, choć na przykład dla formacji Tank, której debiut również produkował, 4 miejsce na liście najlepiej sprzedających się albumów byłoby spełnieniem marzeń.
Napięcie więc rosło, niemniej na scenie Motörhead ciągle urywał głowy i nic nie zapowiadało rozłamu, jaki miał za chwilę nastąpić. Świadczy o tym zapis koncertu z 12 maja 1982 roku z CNE Coliseum w Toronto, jaki można znaleźć na pierwszej płycie wspomnianej już kompilacji „Jailbait” z 1992 roku. Choć Lemmy twierdził, że był to beznadziejny występ, to słuchając jego zapisu, naszła mnie myśl, że daj Boże aby wszyscy grali tak „beznadziejne” koncerty. Nie jest to może ta sama magia, co uchwycona na „No Sleep ’til Hammersmith”, ale nie jest też źle. Trio grzało niemiłosiernie, z furią podchodząc do każdego kolejnego utworu, więc nawet jeśli czasem coś się rozłaziło, to rekompensowano to energią buchającą ze sceny. Co ciekawe świetnie obok klasyków wypadła reprezentacja „Iron Fist”, ze szczególnym wskazaniem na „Heart of Stone” i „America”. W 2005 roku w ramach reedycji „Iron Fist” dostępna była również jej ekskluzywna wersja z całym koncertem dołączonym na dodatkowej płycie. To najlepszy dowód na to, że show z Toronto nie jest czymś, czego Motörhead miałby się wstydzić. Szkoda tylko, że akurat wtedy trio nie miało do dyspozycji całego scenicznego show, jakie w tym czasie wymyślił mu management – z rampą i wielką żelazną piąchą.
Tak więc jednak nic nie wskazywało na to, że Eddie Clarke dwa dni później definitywnie opuści zespół. Bezpośrednim powodem tej decyzji było napięcie, jakie towarzyszyło nagrywaniu coveru szlagieru country „Stand by Your Man”, przez połączone siły Motörhead i The Plasmatics. Fast Eddie obraził się, że jest tylko producentem singla i na nim nie gra, gdy tymczasem Lemmy i Philthy Animal już tak. Do tego zirytowało go, że wokalistka Plasmatics Wendy O. Williams nie radzi sobie ze śpiewem. Do buntu podburzał go dodatkowo drugi producent Will Reid Dick. Zazwyczaj Lemmy się kajał i po przeprosinach wszystko wracało do normy. Tym razem jednak tego nie zrobił. W ten sposób najlepszy skład Motörhead przestał istnieć.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Lemmy i Taylor postanowili się nie poddawać i w ekspresowym tempie ściągnęli nowego gitarzystę. Został nim Brian „Robbo” Robertson, który w latach 70. współtworzył Thin Lizzy, nagrywając jego najlepsze płyty. Choć z technicznego punktu widzenia był on lepszym „wiosłowym” niż Eddie Clarke, okazał się też osobnikiem humorzastym, który prowokował różne niebezpieczne dla zespołu sytuacje (drażnił na przykład członków gangu motocyklowego Hell’s Angels w czasie zorganizowanego przez nich koncertu – Lemmy twierdził, że tylko przez jego znajomości i wstawiennictwo Robbo nie zaliczył kosy w brzuch). Na razie jednak swoją grą zrobił ogromne wrażenie na Kilmisterze, który zaoferował mu status stałego członka Motörhead. Wkrótce weszli też do studia i choć praca przebiegła sprawnie, otrzymaliśmy jeden z najsłabszych albumów w dorobku zespołu „Another Perfect Day” (1983). Z utworów uleciała gdzieś energia i radość wspólnego grania, a do tego kompozycje zostały niepotrzebnie zdominowane przez gitarę Robbo.
Cechą charakterystyczną tamtego okresu działalności Motörhead było to, że Robbo upierał się, że nie chce grać największych hitów grupy. Dlatego też na koncertowy repertuar składały się głównie pozycje z „Another Perfect Day” i drobne smaczki, które udało się przemycić, jak „America”, „Heart of Stone”, czy „Iron Horse”. Słuchając nagrań z tamtego okresu braki wydają się oczywiste, niemniej z punktu widzenia kronikarskiego dobrze jest usłyszeć utwory z jedynej płyty z Robbo, których w przyszłości nie grano. Zwłaszcza, że brzmią one lepiej niż w wersjach studyjnych.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Najlepszymi reprezentantami tamtejszego wcielenia Motörhead są dwa bliźniacze wydawnictwa „Live 1983” (koncert z 9 czerwca 1983 roku) i „Live At Manchester Apollo 10.6.83” (z 10 czerwca). Pod względem repertuaru oba się praktycznie pokrywają, niemniej te pierwsze jest o wiele lepsze. Świetnie pokazuje, że z Robbo na pokładzie Motörhead również potrafił dać czadu na scenie. W przeciwieństwie do okresu, kiedy na gitarze grał Fast Eddie, tutaj utwory są bardziej rozciągnięte niż w studio, a Robbo często pozwala sobie na dłuższe fragmenty improwizowane. Nie wpływa to jednak na tempo koncertu i nie psuje atmosfery. Do tego całość jest nieźle nagrana i każdego z muzyków słychać w odpowiednich proporcjach.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Gorzej jest niestety na „Live At Manchester Apollo 10.6.83”, gdzie panowie są mniej skoncentrowani i momentami występ nie porywa. Problemem jest też jakość nagrania i słabe nagłośnienie gitary Robbo, przez co uleciała cała magia. Na tym polu kiepsko wypada również trzecia dostępna prawie oficjalnie koncertówka, prezentująca tamten skład „King Biscuit Flower Hour” (1997) zarejestrowana 10 sierpnia 1983 roku w nowojorskim L’Amour East. Przez dziwny pogłos i spłaszczenie brzmienia, perkusja Taylora brzmi, jakby tłukł w karton. Robbo wydaje się przyćmiewać kolegów i w ostatecznym rozrachunku, choć mamy do czynienia z zaledwie siedmioma utworami, można się zmęczyć w czasie słuchania. Na deser dostajemy jeszcze dwudziestominutowy wywiad z Lemmym. Rzecz jest przeznaczona więc tylko dla pasjonatów.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
A jednak to nie humory Robbo doprowadziły do tego, że Lemmy i Philthy postanowili usunąć go ze składu. Przesądziła o tym jego słaba wola względem używek, które zaczęły odbijać się nie tylko na jego zdrowiu, ale i psychice. Zaczął zapominać chwyty, mylić się, a nawet potrafił trzy razy grać ten sam utwór, nie zdając sobie z tego sprawy. Rozstanie nastąpiło pod koniec 1983 roku i przebiegło w pokojowej atmosferze.
Dwaj pozostali członkowie Motörhead stwierdzili, że dość już mają gwiazd i postawili na nowe nazwiska w branży. Ogłosili więc przesłuchania na stanowisko gitarzysty. Każdemu, kto się zgłosił starali się dać szansę. Najlepiej wykorzystali ją Phil Campbell z niezbyt znanej formacji Persian Risk i całkowity debiutant Michael „Würzel” Burston. O tym, który dostanie angaż w Motörhead miał przeświadczyć pojedynek w czasie ostatecznego przesłuchania. Jednak ponieważ zadziałała między nimi chemia, Lemmy zdecydował się poszerzyć skład i od tej pory działać jako kwartet. Problemem okazał się nagle etat perkusisty, ponieważ Phil Taylor niespodziewanie tuż przed wspomnianym przesłuchaniem oświadczył, że ma dość i zakłada z Robbo nową kapelę. Nie podłamało to jednak Lemmy’ego, który szybko znalazł zastępstwo, zatrudniając w jego miejsce Pete’a Gilla, pierwszego bębniarza Saxon.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Odmłodzenie składu okazało się strzałem w dziesiątkę. Panowie doskonale rozumieli się zarówno na stopie prywatnej, jak i zawodowej. Koncerty okazały się udane i w zasadzie można było przystępować do nagrywania kolejnej płyty, gdyby nie to, że wytwórnia Bronze nie była tym zainteresowana. Wolała zarabiać na tym, co już miała w swoich zasobach i w 1984 roku wypuściła składankę „No Remorse” z największymi hitami zespołu. Lemmy jednak nie miał zamiaru odpuścić i przeforsował pomysł umieszczenia na niej sześciu nowych kawałków, nagranych przez nowy, czteroosobowy skład. Dzięki temu otrzymaliśmy jeden z czołowych przebojów Motörhead „Killed by Death”.
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót; do indeksunastwpna strona

200
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.