powrót; do indeksunastwpna strona

nr 1 (CLXXXIII)
styczeń-luty 2019

Non omnis moriar: Klasyk w świecie jazz-rocka
Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka najczęściej wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj po raz trzeci kwartet niemieckiego pianisty Michaela Naury z gościnnym udziałem fagocisty Klausa Thunemanna.
ZawartoB;k ekstraktu: 80%
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Gdy na przełomie lat 60. i 70. ubiegłego wieku do Europy dotarła ze Stanów Zjednoczonych muzyka fusion, wielu artystów – dotąd zajmujących się głównie graniem hard bopu i modern jazzu – postanowiło spróbować swych sił w nowej odmianie, widząc w tym sporą szansę na pewne odświeżenie formuły. Jednym z nich był niemiecki pianista Michael Naura. Powołał on do życia nadzwyczaj twórczy kwartet, w którym obok lidera znalazło się jeszcze miejsce dla trzech jego rodaków: wibrafonisty Wolfganga Schlütera, gitarzysty basowego Eberharda Webera oraz perkusisty Joego (Johannesa) Naya. Dwie pierwsze długogrające płyty formacji – „Call” (z 1971 roku) oraz „Rainbow Runner” (wydana rok później) – nie były może komercyjnym, ale na pewno artystycznym sukcesem. O dziwo jednak, zespół nie poszedł na ciosem, ponieważ na kolejny przejaw jego działalności fani musieli czekać aż do połowy dekady.
Dopiero bowiem w 1975 roku ukazał się w sprzedaży kolejny longplay grupy – chociaż tym razem sygnowany jedynie nazwiskiem lidera – pod zapewne wiele znaczącym tytułem… „Vanessa”. Światło dzienne ujrzał on dzięki operatywności szefostwa legendarnej monachijskiej wytwórni ECM Records. Materiał ponownie – tak samo jak w przypadku „Rainbow Runner” – zarejestrowany został w hamburskim studiu Windrose we wrześniu 1974 roku. A jednak, w porównaniu z poprzednimi albumami, była jedna, ale za to zasadnicza różnica – do udziału w projekcie Michael Naura zaprosił tym razem piątego muzyka. I to na dodatek artystę, który do tej pory (jak i później zresztą) z jazzem nie miał nic wspólnego. Chodzi o urodzonego w 1937 roku w Magdeburgu fagocistę Klausa Thunemanna. Jako dwudziestolatek rozpoczął on studia w konserwatorium (zachodnio)berlińskim, jednocześnie podejmując pięcioletnią współpracę z orkiestrą w Münster; później przeniósł się jeszcze dalej na północ, do Hamburga, gdzie został etatowym muzykiem radiowej orkiestry symfonicznej stacji Norddeutscher Rundfunk (NDR), w szeregach której wytrwał do 1978 roku.
W tym czasie otrzymał on właśnie zaproszenie od Michaela Naury. Musiało ono być dla Thunemanna wielkim zaskoczeniem, bo przecież dotąd grywał głównie utwory takich kompozytorów, jak Antonio Vivaldi, Wolfgang Amadeusz Mozart, Ludwig van Beethoven czy Georg Friedrich Händel. Jakimi drogami podążała wyobraźnia jazzowego pianisty, że wykluła się w niej myśl o nawiązaniu tak egzotycznej artystycznej kooperacji? Cóż, niektórzy z wielbicieli dokonań Naury z lat 60. byli już bardzo zaskoczeni jego współpracą z Wolfgangiem Schlüterem. Wielu krytykom muzycznym i znawcom ówczesnego jazzu współbrzmienie fortepianu elektrycznego (akustyczny to trochę inna sprawa) z wibrafonem nie mieściło się w głowie. A tu jeszcze dochodził do kolekcji instrument tak niejazzowy jak fagot! Przecież można było sięgnąć, jeśli już tak bardzo zależało Naurze na jakimś dęciaku, po saksofon czy klarnet. Z perspektywy czasu trzeba jednak przyznać, że to Michael miał rację. Dzięki jego odważnym, a pewnie i nieco ryzykownym, decyzjom powstała muzyka niezwykła (nawet jak na współczesne standardy), która wciąż brzmi świeżo i intrygująco.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Po raz pierwszy na płytach kwartetu (tylko w paru nagraniach powiększonego do kwintetu) lider dał możliwość wykazania się w roli kompozytorów również innym muzykom. Choć gwoli ścisłości dopuszczał ich do głosu jedynie jako współtwórców, doceniając tym sposobem wkład w powstanie w dużej mierze improwizowanych partii solowych. Otwierający longplay utwór „Salvatore” to dzieło Naury, jedno z najlepszych w całym jego dorobku kompozytorskim. I to takie, w którym – chociaż do tego pianista nas już przyzwyczaił – wcale to nie jego instrument jest wiodącym. Od pierwszych sekund ton nadaje bowiem fagot – patetyczny, bliski klasycznemu, symfonicznemu brzmieniu; w tle pojawiają się natomiast lekko „kwasowe” klawisze oraz z czasem coraz bardziej energetyczna sekcja rytmiczna. Jest to o tyle istotne, że ewoluuje również partia Thunemanna, który nie tylko z wyczuciem podporządkowuje się jazzrockowym regułom gry, to na dodatek pozwala sobie na improwizację. I dopiero po paru minutach ustępuje miejsca Schlüterowi. Powraca jednak w trzeciej części, aby odbyć zasadniczy, podszyty awangardowymi ciągotkami dialog z fortepianem elektrycznym Naury.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Dzieje się w tej kompozycji co nie miara. Ale co najistotniejsze, twórcom udaje się zadziwiająco skutecznie „pożenić” trzy tak, zdawałoby się, odległe od siebie i występujące w różnych konkurencjach stylistycznych instrumenty. „Hills” to pełna energii jazzrockowa improwizacja, w której dynamiczna sekcja rytmiczna (ze szczególnie wyeksponowanym basem Webera) przeciwstawia się nastrojowemu fortepianowi Naury. I właśnie ten kontrast jest najbardziej elektryzujący! Początek „Baboon” – wspólnego dzieła Michaela i Wolfganga – brzmi jak lekko utykający walczyk, któremu powagi próbuje przydać Klaus. Ale trafia na opór Eberharda, który z kolei robi wszystko, co możliwe, by skłonić kolegów do… zabawy we free jazz. Częściowo zresztą jego starania kończą się sukcesem, choć w finale i tak wszyscy opamiętują się i wracają do pierwotnego wątku opowieści. Po przełożeniu winylowego krążka na stronę B otrzymujemy kompozycję tytułową. „Vanessa” to przepiękna, romantyczna ballada, w której na plan pierwszy wybija się wibrafon. Trochę usypiający swoją monotonią, ale, nie ukrywajmy, taki był zamiar – wprowadzić słuchacza w trans, przenieść go do alternatywnej rzeczywistości.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Powrót do autentycznego świata zapewnia „Listen to Me”, które po stonowanym otwarciu przeistacza się w pełną groove’u kompozycję łączącą hardbopową stylistykę lat 60. (vide wibrafon) ze współczesnym – w tamtym czasie – jazz-rockiem (sekcja rytmiczna). Do tego dochodzi jeszcze rozpięty pomiędzy obiema epokami fortepian elektryczny. Efekt zdecydowanie zaskakuje. Oczywiście pozytywnie. Na finał Naura wybrał napisany wspólnie z gościem specjalnym, czyli Klausem Thunemannem, utwór „Black Pigeon” – najbardziej klasyczny w całym zestawie, zapewne też najbliższy muzyce, jakiej graniu fagocista oddawał się na co dzień, współpracując z hamburską orkiestrą radiową. Na jazzrockowym podkładzie basu i perkusji swoje opowieści snuje jednak nie tylko Thunemann, do głosu zostaje dopuszczony również Wolfgang Schlüter, chociaż i jego narracja utrzymana jest w bardziej klasycznym, mniej jazzowym stylu. Jeśli ktoś ponad cztery dekady temu miał wątpliwości, czy tak karkołomne połączenie może przynieść sukces – longplay „Vanessa” jest jednoznaczną i pozytywną odpowiedzią. Tym bardziej godną uwagi, że Naurze wcale nie zależało na nagraniu albumu utrzymanego w stylistyce tak zwanego „trzeciego nurtu” (łączącego jazz z muzyką poważną), ale na zaadaptowaniu typowo klasycznego instrumentu – czytaj: fagotu – do potrzeb muzyki fusion.
Skład:
Michael Naura – fortepian elektryczny
Wolfgang Schlüter – wibrafon, marimba, instrumenty perkusyjne
Eberhard Weber – gitara basowa
Joe Nay – perkusja
Gościnnie:
Klaus Thunemann – fagot



Tytuł: Vanessa
Wykonawca / Kompozytor: Michael Naura
Data wydania: 1975
Wydawca: ECM Records
Nośnik: Winyl
Czas trwania: 36:25
Gatunek: jazz, rock
Wyszukaj w: Skąpiec.pl
Wyszukaj w: Amazon.co.uk
Zobacz w:
W składzie
Utwory
Winyl1
1) Salvatore: 11:26
2) Hills: 02:38
3) Baboon: 03:15
4) Vanessa: 05:54
5) Listen to Me: 06:29
6) Black Pigeon: 06:43
Ekstrakt: 80%
powrót; do indeksunastwpna strona

196
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.