Na tle „Faworyty” opowieść o innej królowej z dynastii Stuartów wypada średnio.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Wydaje się, że „Maria, królowa Szkotów” mogłaby mieć lepszy odbiór, gdyby w tym roku nie pojawiła się „Faworyta” Yorgosa Lathimnosa, która pokazała, jak należy robić współczesne kino kostiumowe (wypada dodać, że Anna Stuart grana przez Olivię Colman w „Faworycie” historycznie była praprawnuczką Marii). Przy energicznym i pomysłowym dziele Greka, „Maria” wygląda na szacownego historycznego klasyka. A przecież w żadnej mierze nie takie były zamiary debiutującej reżyserki. Pomijając już fakt wątków homoseksualnych i obsadzenie niektórych ról czarnoskórymi bohaterami, najważniejsza jest główna wymowa filmu. Wizerunek Marii Stuart do tej pory najczęściej pokazywany był z perspektywy jej głównej rywalki , królowej Elżbiety I (jak choćby w „Elizabeth”), czasem oddawano jej samej głos, a w filmie Josie Rourke mamy jakby spojrzenie obustronne – z perspektywy władczyń, próbujących radzić sobie w męskim świecie. W tym ujęciu Elżbieta wygrywa, bo potrafi w jakimś sensie odrzucić swą kobiecość – rezygnuje z macierzyństwa, rezygnuje z posiadania męża, o którym wie, że musiałby wpływać na jej rządy. Marii zależy z kolei bardziej na tronie dla swej rodziny, decyduje się na małżeństwo, które sprawi jej więcej kłopotów niż korzyści, walczy o schedę dla swego syna. W ten sposób wplątuje się w męski bezwzględny świat, ukazując swe słabe strony i w efekcie ponosząc porażkę. Ale w owym uwspółcześnionym ujęciu za główną klęskę reżyserka uznaje niemożność porozumienia między swymi bohaterkami. Film staje się historią przyczyn, dla których nie mogło dojść do spotkania Elżbiety z Marią, a gdy już do niego dochodzi (to fantazja reżyserska, nie ma historycznych dowodów, by coś takiego miało miejsce w rzeczywistości), już jest za późno na jakieś porozumienie. W porównaniu z „Faworytą”, która przecież również jest opowieścią o rywalizacji silnych kobiet w świecie, w którym reguły ustanawiają mężczyźni, „Maria, królowa Szkotów” wypada blado. Nie ma pełnokrwistych bohaterek, nie ma dynamiki obrazu Lathimnosa, nie ma tak dobrego scenariusza. Opowiadając o głośnych wydarzeniach historycznych, film Rourke sprawia też raczej kameralne wrażenie, nie ma poczucie historycznego rozmachu i śledzenia wydarzeń, które w jakimś stopniu kształtowały oblicze jednej z największych potęg w dziejach. A ze względu na swobodne interpretacje faktów i świadome odchodzenie od historycznej prawdy, trudno też traktować „Marię, królową Szkotów” jako źródło rzetelnej wiedzy o przeszłości. Choć oczywiście film może zainspirować do własnych poszukiwań. Nie można mieć zastrzeżeń do aktorek, zwłaszcza do Margot Robbie w roli królowej Elżbiety (żałując, że nie ma jej więcej na ekranie). Saiorse Ronan wypada też co najmniej przyzwoicie, będąc przy tym zaskakująco podobna do wizerunku Marii z portretu z epoki Françoisa Cloueta. Dużo staranności włożono też w kostiumy i charakteryzację, które doczekały się nominacji Oscarowych. Choćby więc dla nich można poświęcić czas na seans.
Tytuł: Maria, królowa Szkotów Tytuł oryginalny: Mary, Queen of Scots Data premiery: 25 stycznia 2019 Rok produkcji: 2018 Kraj produkcji: Wielka Brytania Czas trwania: 124 min Gatunek: biograficzny, dramat, historyczny Ekstrakt: 50% |