To mit, że wielkie wytwórnie płytowe zdominowały rynek muzyczny. Może i sprzedają one najwięcej nośników i mają z tego powodu największe dochody, ale to, co najciekawsze we współczesnym rocku, dzieje się mimo wszystko poza majorsami – za sprawą albumów publikowanych przez wydawców niezależnych bądź nakładem samych artystów. Jak w przypadku debiutanckiego longplaya niemieckiego tria Zen Bison – „Krautrocker”.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Zauważyliście już zapewne, że w ostatnich tygodniach staram się nadrabiać ubiegłoroczne zaległości; wspominać o płytach, które ukazały się z datą „2018” na okładce, ale są na tyle interesujące, że warto ocalić je dla siebie na jak najdłużej. Tak było chociażby z produkcjami grup Delta Sierra, Deep Space Destructors, Superfjord, Værket, Grusom, Kingnomad oraz Amgala Temple, tak jest również z prezentowanym dzisiaj, zdecydowanie najmniej znanym w całym tym gronie, zespołem Zen Bison. Formacja powstała w 2015 roku w leżącym nad Bałtykiem meklemburskim Rostocku, jednym z najważniejszych ośrodków przemysłowych w dawnej Niemieckiej Republice Demokratycznej. Choć tworzący ją muzycy o komunistycznej przeszłości miasta mają zapewne z racji wieku niewielkie pojęcie. Zafascynowani zespołem Jimiego Hendrixa – Expierience (patrz: „Are You Experienced”, 1967; „Axis: Bold as Love”, 1967; „Electric Ladyland”, 1968), postanowili grać jak tamto słynne trio, do maksimum wykorzystując możliwości, jakie daje najprostsze rockowe instrumentarium złożone z gitar solowej i basowej oraz perkusji (plus śpiew). Pierwsze nagrania grupy – powstałe jeszcze w 2016 roku – utrzymane były w stylistyce bluesowo-psychodelicznej z domieszką hard rocka (typowej dla takich wykonawców, jak Grand Funk Railroad czy wczesny Carlos Santana). Obok własnych kompozycji artyści z Rostocku sięgali również po covery – a to z repertuaru kanadyjsko-brytyjskiego May Blitz („I Don’t Know”), to znów amerykańskiego Cactusa („One Way or Another”). Hartowali się tym sposobem jak najlepsza stal. Oczywistym jest jednak, że prawdziwy sprawdzian następuje w momencie, gdy zespół wydaje debiutancki album. Niemieckie trio postanowiło uczynić to w dniu dość specyficznym – 9 maja ubiegłego roku. Przypomnijmy: w czasach NRD świętowano wówczas zwycięstwo Związku Radzieckiego nad faszyzmem. Czy jednak tym kierowali się muzycy Zen Bison, wydając w sześćdziesiątą trzecią rocznicę tego wydarzenia swój pierwszy longplay (własnym sumptem i tylko na winylu) – nie mam pojęcia. Materiał, jaki trafił na „Krautrocker”, zarejestrowali kilkanaście miesięcy wcześniej – w kwietniu i lipcu 2017 roku. Nie były to więc już wtedy utwory najświeższe. Ale bez obaw. W ciągu dwóch lat, jakie minęły od ich powstania, nie zestarzały się ani trochę. W czym największa zasługa artystów tworzących trio, których do tej pory nie przedstawiłem. A są to: gitarzysta i wokalista Philipp Ott, basista Steffen Fischer oraz perkusista Martin Konopka. Na płycie można też jednak usłyszeć gości: klawiszowca Hansa Kirschnera (udzielającego się w dubowo-elektronicznym projekcie The Monotrones) i – w jednym numerze – perkusjonistę Bobby’ego Müllera.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Debiut „marynarzy” z Rostocku wypełnia pięć kompozycji, szytych – stylistycznie i czasowo – na miarę lat 60. i 70. ubiegłego wieku. Ale też trudno być z tego powodu zaskoczonym, skoro Ott i jego kompani nie ukrywają, że ich głównymi inspiracjami są wykonawcy działający właśnie w tamtych czasach. Duch vintage unosi się więc nad całym „Krautrocker” – od pierwszej do ostatniej sekundy. Dwa pierwsze utwory to czysty, niemal stuprocentowy The Jimi Hendrix Expierience – równie co amerykański oryginał dynamiczny i emocjonalny, aczkolwiek wzbogacony pojawiającymi się w tle syntezatorami. „Blow My Mind” zaczyna się bardzo energetycznie i hardrockowo; Philipp nie stroni w nim od gitarowych solówek, którym przydaje smaku różnorodnymi efektami dźwiękowymi. Nie inaczej dzieje się w „Backseat Lovers”, w którym chyba najmocniej blues spaja się z klasycznym hard rockiem, a moc całości zwiększa krzykliwy wokal Otta. Te dwie kompozycje to jedenaście minut prawdziwej podróży w czasie, o pięć dekad wstecz.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Tyle samo czasu, co dwa poprzednie utwory, zajmuje tytułowy „Krautrocker”, który rzeczywiście – w przeciwieństwie do wszystkich pozostałych kompozycji – zawiera pewne elementy krautrocka. Choć raczej nie spodziewajcie się żadnych istotniejszych nawiązań do klasyków gatunku spod znaku Guru Guru, Embryo, Can czy Amon Düül II. Krautrockowość tego utworu polega na odpowiednim wykorzystaniu „brudu” syntezatorów, dzięki którym zyskuje on na psychodelicznej transowości. Poza tym jest to mocno ewoluujący rockowy kawałek, który zaczyna się jeszcze w miarę stonowanie, później natomiast nabiera mocy, by w finale dojść do niemal progresywnego rozmachu z majestatycznymi organami w tle (ponownie kłania się gość specjalny Hans Kirschner!). To prawda, że znacznie mniej tu Hendrixa, więcej nawiązań do rodzimej muzyki z tego samego okresu.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Na stronie B winylowego krążka znalazły się jedynie dwa, ale za to rozbudowane – każdy po mniej więcej dziesięć minut – utwory. „La Madrugada” zaczyna się od delikatnej gitary, która bardzo długo buduje nastrój. Dopiero w połowie numeru Steffen Fischer i Martin Konopka podkręcają tempo, a z pomocą przybywa im drugi z zaproszonych gości – Bobby Müller. Im bliżej końca, tym konsekwentniej zespół zmierza do punktu, w którym narodziła się jego muzyka, czyli do… inspiracji Hendrixem. Na finał muzycy wybrali cover. „Going Down” to utwór zaczerpnięty z repertuaru Dona Nixa, amerykańskiego bluesmana rodem z Memphis. Po raz pierwszy wykonał go w 1971 roku Freddie King (na albumie „Getting Ready…”), rok później powstała wersja autorska (płyta „The Alabama State Troupers Road Show”). Jak odczytali go młodzi Niemcy? Bardziej na modłę Kinga, dodając jednak do jego elektrycznego bluesa hardrockową zadziorność i mnóstwo efektów (syntezatorowych i przetworników gitarowych). Nix pewnie bardzo by się zdziwił, gdyby usłyszał „Going Down” w wykonaniu Zen Bison. Ale kto wie, może muzycy z Rostocku wysłali swój longplay do Tennessee, by sprawić radość emerytowanemu klasykowi bluesa. Na tym „Krautrocker” się kończy. Najważniejsze, że kończy się obiecująco i że po dotarciu do finału w głowie słuchacza pozostaje myśl: warto czekać na ciąg dalszy tej historii! Skład: Philipp Ott – śpiew, gitara elektryczna Steffen Fischer – gitara basowa Martin Konopka – perkusja Gościnnie: Hans Kirschner – syntezatory, organy Bobby Müller – instrumenty perkusyjne (4)
Tytuł: Krautrocker Data wydania: 9 maja 2019 Nośnik: Winyl Czas trwania: 42:31 Gatunek: blues, metal W składzie Utwory Winyl1 1) Blow My Mind: 05:47 2) Backseat Lovers: 05:15 3) Krautrocker: 11:08 4) La Madrugada: 09:56 5) Going Down: 10:24 Ekstrakt: 70% |