powrót; do indeksunastwpna strona

nr 6 (CLXXXVIII)
lipiec-sierpień 2019

Niekoniecznie jasno pisane: Bilety w pierwszym rzędzie na koniec wszechświata
ciąg dalszy z poprzedniej strony
„Saga o potworze z bagien” jest nierozerwalnie związana z całym uniwersum Detective Comics. W samym tylko okresie Alana Moore’a przez karty komiksu przewinęło się multum postaci z innych serii – wspomniany już Floronic Man, Demon Etrigan, Phantom Stranger, Spectre, Kain i Abel (którzy odegrali jakże ważne role w późniejszym „Sandmanie” Gaimana), czy wreszcie cała Liga Sprawiedliwości, Zielone Latarnie, Batman a nawet sam Darkseid! Pojawiło się też sporo zapomnianych już bohaterów Złotej i Srebrnej Ery – Czarodziej Sargon, Doctor Occult, Zatara i Zatanna i w końcu Adam Strange podróżujący między planetami za pomocą dziwnego promienia (!). Wszyscy oni wzięli udział w największym wydarzeniu w historii DC, które również odbiło się na serii o potworze – Kryzysie na Nieskończonych Ziemiach, zbiegającym się w czasie (inaczej być nie mogło) z kulminacją runu w numerze pięćdziesiątym. Najważniejszą jednak postacią obok wymienionych jest zdecydowanie John Constantine, główny bohater najdłużej wydawanej serii Vertigo w historii – „Hellblazera”. Czytelnikowi nie obeznanemu z historią i postaciami uniwersum natłok informacji może czasami przeszkadzać i powodować pewnego rodzaju zagubienie, ale tak naprawdę nie ma to aż tak wielkiego znaczenia. To co wynosimy z lektury jest bowiem nie do przecenienia.
Alan Moore całkowicie odmienił postać potwora. Seria sprzed czasów Brytyjczyka była typowo rozrywkowym produktem, gdzie pod całą warstwą kolorowych i dość prostych fabuł nie kryło się zgoła nic poza eskapizmem. Moore chciał odmienić postać Aleca Hollanda i zrobił to w spektakularny sposób – po prostu go uśmiercił. Zasugerował też zmianę w sposobie przedstawiania „bagiennej rzeczy”. Nie miał to być dłużej „jakiś koleś w zielonym, gumowym kostiumie”, lecz prawdziwe monstrum zbudowane ze zgniłych roślin, pnączy, bagiennego mułu i tysięcy insektów i robali. Bissette i Totleben przyklasnęli temu pomysłowi, ponieważ sami myśleli o podobnej zmianie już od jakiegoś czasu. Potwór z bagien staje się awatarem przyrody, duchem ziemi połączonym z całą naturą – musiał zatem przestać być człowiekiem. Symbolicznym zamknięciem „ludzkiego” etapu w historii postaci jest odcinek dwudziesty ósmy, w którym potwór spotyka ducha Aleca Hollanda i wydobywa jego kości z dna bagna. Uświadomienie sobie prawdy niesie jednak poważne rozterki egzystencjalne i czyni z bohatera postać prawdziwie tragiczną. On wie dobrze, że nigdy człowiekiem nie był i nie będzie – a dodatkowo, po odkryciu możliwości przenoszenia swojej świadomości na odległość i odradzaniu się w roślinnej postaci w dowolnym miejscu, wie także, że pozostanie w tym stanie na wieki. Dowiaduje się również, że to co mu się przytrafiło nie jest niczym szczególnym, jest on bowiem jednym z wielu głosów Zieleni (samoświadomej mocy ziemskiej przyrody), które powoływała ona do życia w historii świata. Jednym z ich był chociażby wspomniany już Alex Olsen, „prototyp” Aleca Hollanda oraz pochodzący prosto z brytyjskiego folkloru Jack w Zieleni (to jego właśnie spotykamy w pierwszej opowieści z „Dni pośród nocy” Neila Gaimana). Bycie nie-człowiekiem i nic nieznaczącą cząstką nieskończonego wszechświata staje się koszmarem. „Uporządkowany wszechświat to zaledwie mikroskopijna banieczka w oceanie szaleństwa. Nieskończona burza chaoplazmy”.
Kolejnym postanowieniem Moore’a było stworzenie komiksu grozy. Ale nie takiego w powszechnym rozumieniu, nie opartego o szablonowe rozwiązania, w których pojawiają się wyeksploatowane od lat rekwizyty i sposoby straszenia. Chciał on dobrać się do jaźni potwora, a co za tym idzie do jaźni czytelników, ponieważ największe strachy zawsze skrywane są wewnątrz umysłu. Stąd wzięła się bardzo fantasmagoryczna narracja, jakże charakterystyczna dla autora „Miraclemana”, stąd również zniekształcone kompozycje kadrów Bissette’a, bardzo mocno odbiegające od tych dominujących wtedy w komiksie amerykańskim. „Saga o potworze z bagien” miała trafić wyłącznie do dorosłego odbiorcy, miała pokazać, że komiks jest medium nie ograniczającym się tylko do infantylnej rozrywki. Potwór spotyka oczywiście na swej drodze duchy morderców, wilkołaka, zombie, czarownika, demony czy podwodne wampiry, ale z nimi bohaterowie mogą sobie jakoś poradzić. Z własną psychiką już niekoniecznie. W czasach, gdy niesławny Comics Code Authority złagodził już nieco swoje restrykcyjne podejście, run Alana Moore’a był czymś niezwykłym i rewolucyjnym. Świadectwem tego był dwudziesty dziewiąty numer serii, który pojawił się na rynku bez znaczka aprobaty CCA – jeszcze kilka lat wcześniej nie zostałby on w ogóle dopuszczony do sprzedaży.
„Saga o potworze z bagien” poruszała też ważne tematy społeczne i komentowała amerykańską rzeczywistość. Alan Moore był zadziwiony tym, jak bardzo Amerykanie polaryzują swoje sądy i wnioski o otaczającym ich świecie. Czarno-białe podejście do rzeczywistości musiało być zanegowane, to szarość jest podstawowym kolorem! Widać to w każdym momencie historii – zarówno w przypadku tematów zahaczających o ochronę przyrody jak i problematykę społeczną. Floronic Man upada, bo zapomina, że sama Zieleń nie może współistnieć w oderwaniu od pozostałych sił naszej planety. Parlament Drzew, czyli zbiorowy umysł wszystkich jej przeszłych strażników-potworów, sam zaleca naszemu bohaterowi zaniechanie agresywnych działań, aby swą mocą nie burzył równowagi świata. Podobnie jest w „Amerykańskim gotyku” prowadzącym do apokaliptycznych wydarzeń „Kryzysu na Nieskończonych Ziemiach”. Moore, wysyłając potwora na koszmarną odyseję przez mroki amerykańskiej ziemi i jej historii pisanej karabinami, mówi o rasizmie, feminizmie, roli kobiet w społeczeństwie, seksizmie, nie wyrównanych rachunkach przeszłości, nadużywaniu prawa do posiadania broni, zagrożeniach niesionych przez energetykę jądrową i kulcie pieniądza. W pięćdziesiątym numerze forsuje swą, dość kontrowersyjną filozofię, wedle której zło musi istnieć na świecie jako swoiste dopełnienie dobra. Pojęcia te mają być błędem naszego, ludzkiego postrzegania rzeczywistości, ponieważ „ludzie starają się uporczywie nakładać jakąś sensowną strukturę na obłęd, który kotłuje się na świecie”. Dopiero rozumna roślina dostrzega ten fakt – rośliny nie wartościują! Teza dyskusyjna, zgadzać się z nią nie trzeba, jednak trudno odmówić wizji autora siły przekazu i klarowności.
Jak wyglądałby świat komiksu, gdyby Alan Moore nie podjął się napisania „Sagi o potworze z bagien” i upadłaby ona po dziewiętnastym numerze? Czy powstaliby w ogóle „Strażnicy” i pozostałe amerykańskie dzieła autora? Czy doszłoby w ogóle do „brytyjskiej inwazji” na komiksowe Stany Zjednoczone? Czy Neil Gaiman zostałby scenarzystą? Przecież to właśnie dzieło Moore’a, a dokładnie jego przerażający dwudziesty szósty numer, zawładnął wyobraźnią młodego dziennikarza muzycznego, który szukał wtedy nowej drogi w życiu. Bez potwora nie byłoby „Sandmana” – to pewne.
Seria o istocie z bagien przetrwała aż do sto siedemdziesiątego pierwszego numeru wydanego w październiku 1996 roku. Jej kolejne reaktywacje miały miejsce się aż do roku 2016, kiedy to zamknięto serię szóstą. Czterdziestopięcioodcinkowy run Alana Moore’a jest najważniejszym elementem tej historii – jego krótki fragment mogliśmy przeczytać w Polsce pod koniec poprzedniej dekady, kiedy to nakładem Egmontu wyszły zbiorcze wydania zawierające początkowe numery. Na szczęście w zeszłym roku, po raz pierwszy w naszym kraju, ta rewolucyjna opowieść ukazała się w całości. Rzecz naprawdę obowiązkowa dla miłośnika komiksu.
powrót; do indeksunastwpna strona

169
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.