Pięć lat! Tyle zajęło Norwegom podjęcie decyzji o wydaniu płyty. Co dziwi tym bardziej, że materiał mieli już gotowy w grudniu 2016 roku. Cóż, niezbadane są wyroki boskie i nie nam, maluczkim, oceniać, dlaczego kwartet Red Kite tak długo zwlekał z publikacją debiutanckiego albumu. Zwłaszcza że znalazła się na nim doskonała muzyka.  |  | ‹Red Kite›
|
Jedyne rozsądne wyjaśnienie zagadki przedstawionej w „zajawce” jest takie, że tworzący tę supergrupę skandynawscy artyści byli tak bardzo zajęci innymi projektami, iż zwyczajnie nie mieli czasu dopilnować interesów Red Kite. Bo przecież nie wierzę w to, że już dwa lata temu nie znalazłby się wydawca chętny na upublicznienie tego dzieła. Zacznijmy jednak od początku. Grupa zawiązała się w 2014 roku w stolicy Norwegii z inicjatywy gitarzysty Evena Heltego Hermansena, który już wcześniej dał się poznać jako współtwórca sukcesów Shining, Bushman’s Revenge i Grand General, a ostatnie jeszcze Scheen Jazzorkester. Jak więc widać, zainteresowania Evena zawsze krążyły wokół jazzu, ale swoiście pojętego – z domieszką rocka i metalu. Zatem kiedy kompletował skład Red Kite, rozglądał się za muzykami myślącymi podobnie do niego i mającymi równie otwarte oczy, umysły i serca. Na pewno nie była to selekcja negatywna. Tym sposobem do zespołu trafili jeszcze: Klawiszowiec Bernt André Moen, który na początku XXI wieku zaliczył epizod w progresywno-metalowym Green Carnation („Light of Day, Day of Darkness”, 2001; „A Blessing in Disguise”, 2003), a obecnie udziela się w łączącym wpływy metalu i fusion triu Dualistic („Dualistic”, 2019). Basista Trond Frønes, który profesjonalną karierę zaczynał na przełomie wieków w alternatywno-hardrockowym Cadillac, a później wsparł swym talentem między innymi takie formacje, jak Goat the Head (gdzie poznał Kennetha Kapstada), Blood on Wheels i Sunswitch, by w Grand General zaprzyjaźnić się z Hermansenem. Listę płac w Red Kite zamyka perkusista Torstein Lofthus, który z Evenem grał jeszcze w Shining, a potem odnalazł się w Elephant9 i Chrome Hill. Trzeba przyznać, że ta pobieżna wyliczanka robi wrażenie, prawda? Każdy z instrumentalistów Red Kite wniósł do wspólnego majątku coś od siebie, w efekcie muzyka kwartetu stała się fascynującym amalgamatem psychodelii z heavy metalem oraz rocka progresywnego z free jazzem. O czym w 2016 roku mogli przekonać się między innymi widzowie dwóch prestiżowych norweskich festiwali muzycznych – Vossajazz w miejscowości Voss oraz Nattjazz w Verftet nieopodal Bergen. Zachęceni pozytywnym przyjęciem słuchaczy członkowie zespołu zdecydowali się przygotowany z myślą o koncertach materiał zarejestrować „na setkę” w studiu. Skorzystali przy tym ze studia Paradiso w Oslo, w którym zamknęli się – na kilkanaście godzin – 17 grudnia 2016 roku. I tu rodzi się pytanie: Dlaczego z wydaniem tych nagrań kwartet czekał aż do końca czerwca tego roku? Przecież nie z tego powodu, że wypadły słabo, bo wtedy album pewnie w ogóle nie ujrzałby światła dziennego…  | |
Może więc po prostu brakowało korzystnej oferty? Ale w to też trudno uwierzyć. Firm takich jak londyńskie RareNoise Records, które specjalizują się w muzyce niszowej, nie brakuje przecież ani w Skandynawii, ani w żadnym innym kraju europejskim. Najistotniejsze jednak, że „Red Kite” wreszcie znalazło drogę na sklepowe półki i może cieszyć tych wszystkich, którym bliskie są jazzrockowe eksperymenty. Na krążek – zarówno kompaktowy, jak i winylowy – trafiło w sumie pięć kompozycji: cztery wyszły spod ręki Evena Heltego Hermansena; jedna, którą muzycy postanowili umieścić na otwarcie, jest natomiast dziełem specjalizującej się w tak zwanym spiritual jazzie pianistki Alice Coltrane. To (w tej wersji dwunastominutowy) „Ptah, the El Daoud” – utwór, który swą premierę miał w 1970 roku na tak właśnie zatytułowanym longplayu, nagranym przez wdowę po Johnie Coltranie z towarzyszeniem takich muzyków, jak saksofoniści i fleciści Pharoah Sanders i Joe Henderson oraz kontrabasista Ron Carter. Zmierzenie się z takimi legendami było sporym wyzwaniem. Z którego Norwegowie wyszli obronną ręką.  | |
Początek, rozpisany na jazzowe gitarę i fortepian elektryczny, jest stonowany, ale szybko pojawia się rockowy czad, zagrany na psychodelicznym luzie. Z masy zgrzytów wyłania się zaś mocny puls i rozbudowana freerockowa partia gitary, nieco zresztą skrytej za sekcją rytmiczną. Torstein Lofthus pozwala sobie przy tym na bardzo energetyczną i mocno rozimprowizowaną solówkę na bębnach, po której – innego wyjścia nie ma – następuje powrót do delikatniejszych brzmień klawiszowych. I chociaż z czasem numer ponownie nabiera mocy, to jednak końcowe fragmenty sprawiają lżejsze wrażenie, chociażby z uwagi na charakterystyczny motyw wprowadzony przez Bernta Moena, a powtarzany przez Hermansena. Nie ma chyba wątpliwości, że zmarła dwanaście lat temu Alice Coltrane byłaby dumna, słysząc, jak Skandynawowie obeszli się z jej dziedzictwem artystycznym. W numerach skomponowanych przez Evena kwartet też korzysta z inspiracji jazzem lat 70., ale są one mimo wszystko bardziej nasycone współczesnym rockiem i metalem. Jak na przykład „13 Enemas for Good Luck”…  | |
…w którym przez prawie osiem minut Trond Frønes i Lofthus grają ten sam hardrockowo-bluesowy motyw, wokół którego owija się najpierw noise’owa, następnie ambientowo-postrockowa (pełna dźwiękowych „plam”), a na koniec wręcz wściekle rockowa partia gitary. W tle zaś basista i bębniarz, wspomagani na dodatek przez klawiszowca, dbają o to, by było nadzwyczaj gęsto. I jest! Mimo groźnie brzmiącego tytułu, „Flew a Little Bullfinch Through the Window” to najspokojniejszy fragment albumu, chociaż i tutaj nie brakuje energii. Wynika to głównie z tego, że muzycy kwartetu jazzową treść wypełniają rockową formą. W „Focus on Insanity” z kolei Hermansen serwuje słuchaczom podróż na południe Stanów Zjednoczonych, a wszystko za sprawą southernowo-swampowej gitary i utrzymanego w podobnym tonie sola Moena na organach. W drugiej części tej ponad dziesięciominutowej kompozycji Even przypomina sobie czasy, gdy grywał w Shining i postanawia udowodnić, że i dzisiaj odnalazłby się w tym zespole. Gdyby szukać idealnego wzorca stopu jazzowo-metalowego, to byłby nim ten właśnie kawałek. Na zakończenie Hermansen wybrał utrzymany w zupełnie odmiennym nastroju „You Don’t Know, You Don’t Know”. Zaczyna się bluesowo (za sprawą bębnów i klawiszy), później robi się pięknie i niepokojąco, a w finale – wręcz psychodelicznie. Co może dziwić, Even wycofuje się tutaj na dalszy plan, robiąc tym samym miejsce Berntowi Moenowi. Który zresztą skwapliwie, aczkolwiek z pożytkiem dla słuchaczy, korzysta z łaskawości lidera. „Red Kite” to bardzo różnorodna płyta, mocno jednak zatopiona we współczesnym fusion, które nie unika awangardowych eksperymentów. Należy mieć tylko nadzieję, że po wydaniu krążka muzycy nie dojdą do wniosku, że ich misja zakończyła się sukcesem i tym samym mogą złożyć ciało Czerwonego Latawca do grobu. Takie grupy powinny żyć wiecznie! Skład: Even Helte Hermansen – gitara elektryczna Bernt André Moen – fortepian elektryczny, organy, syntezatory Trond Frønes – gitara basowa Torstein Lofthus – perkusja
Tytuł: Red Kite Data wydania: 28 czerwca 2019 Nośnik: CD Czas trwania: 42:01 Gatunek: jazz, metal, rock W składzie Utwory CD1 1) Ptah, the El Daoud: 11:43 2) 13 Enemas for Good Luck: 07:40 3) Flew a Little Bullfinch Through the Window: 04:58 4) Focus on Insanity: 10:21 5) You Don’t Know, You Don’t Know: 07:17 Ekstrakt: 90% |