powrót; do indeksunastwpna strona

nr 6 (CLXXXVIII)
lipiec-sierpień 2019

Bazarki z kosmosu
John Biapol ‹Bazar›, John Biapol ‹Bazarska ambasada›
„Bazar” i „Bazarska ambasada” Johna Biapola to literatura ze wszech miar koślawa. Ale przy tym w jakiś trudno uchwytny sposób urzekająca.
ZawartoB;k ekstraktu: 30%
‹Bazar›
‹Bazar›
Dwie powieści Johna Biapola wydane praktycznie własnym nakładem (Novae Res się kłania) – „Bazar” i „Bazarska ambasada” – to bardzo pocieszna grafomania. Obydwie są z gruntu niedobre, źle napisane i fatalnie rozplanowane, ale jednocześnie posiadają na tyle uroku wynikającego z fabularnej beztroski i narracyjnej naiwności, że czyta się je z pogodnym uśmiechem na twarzy. Przynajmniej jeśli się ma w sobie choć odrobinę literackiego masochizmu i potrafi się czerpać radość z tego, że wśród ciężkich, tępo napisanych kluchów trafia się od czasu do czasu taka głupiutka, leciutka perełka. Gorzej, jeśli u czytelnika akurat krucho z tolerancją na głupotę. Wtedy… No cóż, należy trzymać się od twórczości imć Biapola z bardzo daleka.
Tu dwa słowa o autorze. Oczywiście, że John Biapol to pseudonim rodzimego twórcy. Pod tymże pseudonimem kryje się – niezbyt gorliwie, skoro w „Bazarskiej ambasadzie” jest podany link do efemerycznego, dawno już martwego autorskiego bloga z kompletem danych – Janusz Łukasiński, inżynier środowiska rodem z Białegostoku, od 30 lat zamieszkały w Nowym Jorku. Co go natchnęło do podzielenia się z rodakami zawartością szuflady? Trudno stwierdzić, i chyba lepiej nie pytać. Zwłaszcza że po wydaniu tych dwóch książek zamilkł.
Zgodnie z okładkową notą fabuła „Bazaru” powinna być prościutka i dotyczyć konsekwencji nawiązania przez Ziemian – w roku 3245 – kontaktu z mieszkańcami planety Bazar. Cytując: „Co stanie się, gdy purytański, pełen radości świat ludzi zetknie się z nieznaną, nowoczesną cywilizacją? Dla której ze stron nadchodzące zmiany w życiu Ziemian i Bazarków okażą się korzystne? Jak kontakt obydwu ras wpłynie na kluczowe elementy ludzkiej kultury: rodzinę, wychowanie i tradycję?” Jak zapewnia autor noty, „Na te pytania odpowiada w Bazarze John Biapol, z humorem ukazując wizję nadchodzącego milenium.” Otóż nie, na żadne z nich Biapol nie odpowie, bo nie o kontakcie jest książka. Jak to?, ktoś zapyta. Ano – tak to. Bazarków w „Bazarze” praktycznie nie ma. Humoru zresztą też.
Nim zabiorę się za opisywanie rzeczywistej fabuły, wyjaśnię może kwestię Bazaru i Bazarków. Otóż planeta nazywa się Bazar, zaś jej mieszkańcy to… tak jest, Bazarki. Nie Bazarczycy, nie Bazarianie, nawet nie Bazarkowie. Bazarki. Dlaczego? Bo tak. Co więcej – nazwa planety jest… nieodmienna! Trafiają się więc zdania w rodzaju „mieszkając na Bazar”. Jaki cel przyświecał autorowi? Dlaczego się w ogóle uparł na taką nazwę, skoro przysporzyła mu tylu problemów podczas pracy twórczej? I dlaczego jeden z bohaterów nazywa się Meteor Bind? Oraz – czemu pojazdy latające ochrzczone zostały mianem starteków/startków?
I pytanie bonusowe – kto rozsądny rozpoczyna powieść w tak kuriozalny sposób:
„- Witam! O stan planety Ziemi pytam. Jest tam kto? Co się z nimi stało? Tak niedawno jeszcze to podskakiwało. Plamę rdzawą tylko widzę. Coś się im rozlało w wodzie. Chodzą tacy oblepieni, nijacy i skruszeni. Widzisz ten samolot mały? Skrzydła mu poodpadały. A ten, co się zeń gramoli, to ich wódz olejowy. Co robimy? Sprzątamy?”
Akcja „Bazaru” startuje w sylwestra roku 3245, kiedy to Ziemia – licząca coś koło 3,5 miliarda mieszkańców – jest szczęśliwa, bo zjednoczona pod berłem Króla Ziemi. Nie ma militaryzmu, nie ma niedoli, nie ma też jednak czegoś takiego, jak prywatność. Wszystko jest na podsłuchu i podglądzie, często nawet myśli. Trójka przyjaciół – Jack, jego dziewczyna Tery, dziennikarka z zawodu, oraz wspomniany Meteor, adwokat – leci do Argentyny skontaktować się z krewniakiem Jacka. Krewniaka nie ma co prawda w chacie – bo generalnie jest to coś w rodzaju zapuszczonego rancza – ale przebywający w obejściu pies wpuszcza ich do domku, po czym… obnaża kły i siada przy drzwiach. Struchlali z grozy grzecznie czekają. „Po trzech dniach pies nie dostał jedzenia, nie zmieniło to jednak jego postawy. Piątego dnia, po dwóch dobach bez jedzenia, przestało być zabawnie. Sytuacja wymagała podjęcia natychmiastowej decyzji. Umrzeć z głodu lub zastrzelić psa.” Wstają, z marszu łapią psa w gruby kożuch i pętają mu łapy. Kwadrans później zjawia się krewniak. Kurtyna.
Ponieważ okazuje się, że ranczo już nie należy do rodziny, bohaterowie przekonują krewniaka, żeby przeniósł się z psem do Nowego Jorku. Nim krewniak ugrzęźnie na kwarantannie razem z psem (bo przecież go tam nie zostawi samego), tłumaczy jednemu z bohaterów, co to jest kaganiec, zaklejając mu taśmą samoprzylepną usta i mówiąc „Teraz spróbuj szczekać lub gryźć”. Jak by nie było, krewniak znajduje wkrótce pracę w restauracji, poznaje ładną dziewczynę i dość szybko dorabia się z nią dzieci. Równolegle biegnie wątek kontaktu z Bazarkami, polegający na tym, że przyleciał do nas ich statek i na parę miesięcy uprowadził 30 najpiękniejszych modelek. 28 wróciło w końcu na Ziemię, a z jedną z nich przyleciał tamtejszy kochanek, Zen, propagując modę na bazarską żywność. Dla wzbogacenia cienkiej fabuły autor dorzucił jeszcze przygody Tery, która przeprowadza wywiad z przybyszem, a potem próbuje się dowiedzieć, jak to jest być zamkniętym w placówce, w której leczy się umysły.
Książka urywa się ni w pięć, ni w dziewięć, bez żadnej, najsubtelniejszej nawet konkluzji. Co więcej, autor nie ukrywa, że drugi tom wcale nie stanowi żadnej kontynuacji przygód bohaterów z części pierwszej. Jak głosi napis na okładce „Bazarskiej ambasady”, książka ta „jest niezależną kontynuacją powieści BAZAR”. Sfrustrowanemu czytelnikowi, uraczonemu niepełnowartościowym wyrobem powieściopodobnym, zostaje tylko czerpanie niezdrowej radości z różnych „kwiatków”:
„Często stołowali się w niej [restauracji] członkowie mafii. Ponieważ obecnie nie było już ani mafii włoskiej, rosyjskiej, ani chińskiej, można było spotkać tylko smakoszy z mafii królewskiej. Łatwo było ich rozpoznać. Mieli wysokie czoła, wypukłą tylną część czaszki i zwracali się do siebie „bracie”.” (s. 26)
„Stolik był zarezerwowany, lecz wolał poczekać w holu.” (s. 26)
„O ile mężczyźni wyrażali emocje poprzez opowiadanie okazjonalnych dowcipów, panie w tym celu recytowały wiersze, zazwyczaj własne.” (s. 27)
„Bob kładł kolejne porcje mięsa na rozgrzaną grylażową patelnię.” (s. 30)
„Panu Bogu szczególnie miłe były jagnięcia. Powinny być zdrowe, świeże, bez żadnych wad.” (s. 30) – jak jagnięcia (sic!) mogłyby być nieświeże, skoro były żywe?
„Oboje czekali na swoją szansę, niejednokrotnie długo i bezskutecznie.” (s. 58)
„Na dachu budynku było lądowisko dla taksówek i gości.” (s. 61)
„Gdy weszli do apartamentu, Bob powitał ich serdecznie. Jednak miał wygląd samobójcy.” (s. 64)
„Wypadła wściekła z sypialni. Była zdolna do wszystkiego, omal nie została prezydentem. On od tego czasu tylko platonicznie.” (s. 67)
„Byłem świadkiem, jak ojciec pięcioletniego syna podniósł go ze złością za uszy za to, że ten nie miał ochoty przerwać zabawy i wrócić do domu. Syn machając nogami w powietrzu, pluł na ojca i wrzeszczał.” (s. 119)
„Zen dostał osobisty przekaz. Paczkę od taty i mamy. Były tam ciepłe skarpety, ulubiona zabawka z dzieciństwa.” (s. 138)
Proszę o kontakt dziewczynkę, Która nie miała dwóch zębów I grała ze mną w piłkę. To jeden z pierwszych wierszy, które napisał.” (s. 138)
„Recytując swoje wierszyki po bazarsku, przyglądał się ludziom, emocjom wywołanym brzmieniem i melodią nie do końca zrozumiałych dla nich słów.” (s. 141)
„- Adwokat, a taki mądry – podsumował Jack i zajął się podpalaniem ogniska.” (s. 151)
W ramach bonusu dodam, że autor pochylił się też nad językiem Bazarków. Jak podał na stronie 69, „Ich dźwięki i sposób zapisywania były zbliżone do języka chińskiego.” I jak te chińskie z brzmienia dźwięki wyglądały? Otóż fraza „Dziękujemy za zaproszenie” brzmi w tamtejszym języku… „Bę bę ku pa”, zaś położone w czterech narożnikach posiadłości piramidy to Bapa, Capa, Japa i Lapa. Podczas gdy Rapapa to bal…
ZawartoB;k ekstraktu: 30%
‹Bazarska ambasada›
‹Bazarska ambasada›
„Bazarska ambasada”, drugi tom andronów, jest troszkę obszerniejsza – w teorii posiada niemal tyle samo stron, co „Bazar”, ale zadrukowanych znacznie drobniejszymi literkami. Fabuła jednak jest podobnie skonstruowana – bez myśli przewodniej, bez finału, i z mikrą ilością Bazarków, których obecność ogranicza się w pewnym momencie do zwiezienia na Ziemię budulca oraz wystawienia na pustyni Sonora pięciu piramid – jednej centralnej, i czterech mniejszych, w narożnikach posiadłości. Cała reszta to przygody Franka Podolskiego, rodowitego warszawskiego prażanina, który z zapijaczonego bumelanta w tydzień czy dwa awansuje na bliskiego doradcę Króla Ziemi, a gdy wyrusza spenetrować syberyjską mafię, zostaje z kolei mianowany szóstym carem, czyli członkiem działającego na Syberii pięcioosobowego dotąd mafijnego gremium. Że jakoś się to nie klei z tysiącletnimi rządami spokoju i ładu, kiedy to wytępiono militaryzm, przestępczość i sport zawodowy (to ostatnie pierwszym królewskim edyktem)? No cóż, licentia poetica…
Z biegiem czasu Franek zakochuje się w pilnującej go królewskiej agentce, a do tego zaczyna być rozpatrywany jako ewentualny ambasador na Bazarze. Przepraszam, na Bazar. Trzeba mu było tylko usunąć Syndrom Głębokiego Zakorzenienia, czyli strach przed lotem w kosmos (na myśl o opuszczeniu Ziemi co 44 człowiek ma… zatrzymanie akcji serca). W tym czasie król głowi się nad sposobem usunięcia syberyjskiej mafii i… książka się kończy. Na poprawienie humoru zostaje jak zwykle garść „mądrości”:
„- Mój zespół jest w trakcie tworzenia takiego człowieka, że najmądrzejszy Bazarek będzie mógł jedynie piknąć przy nim.” (s. 21)
„Dostojnie podała dłoń. Franek w ostatniej chwili powstrzymał się, by nie pocałować jej długich palców obciągniętych delikatną skórą.” (s. 39)
„Tymczasem Franek, ze zdartą skórą na języku siedział w tunelu (…).” (s. 62) – oczywiście chodzi o Syberię, i oczywiście znowu bohater utknął w jakiejś idiotycznej sytuacji na pięć dni o suchym pysku. I nie, nikt mu nic z językiem nie robił.
„Basen był na dachu budynku, ogrodzony gęstą siatką wokół korony drzew.” (s. 72)
„Za Frankiem [szedł] Piąty. Franek czuł jego wzrok na całym swoim ciele. „Seksualny dominant, niezależny od płci. Kocha się z kobietami, a marzy o mężczyznach. Rzadka, skomplikowana osobowość. To zapewne dlatego został carem. (…)”. (s. 76) – ileż to rzeczy można wyczytać z wrażenia, że się jest obserwowanym…
„Usłyszeli dyskretne dźwięki muzyki. Dominował kolor błękitny z odcieniem zielonym.” (s. 77)
„Kolorowy tłum mijał się pomiędzy kolejnymi terminalami.” (s. 83)
„To nie były notatki. Pat, ten z najwyżej podniesioną głową, rysował kółka. Jew malował wielokąty. Ken, najmniejszy, zakreślił całą stronę liniami. Krys, blondyn o dziecinnej twarzy, malował gwiazdy. „Nie jest z nimi tak źle, jak myślałem, te rysunki świadczą o tym, że myślą abstrakcyjnie.”” (s. 90)
„- Masz coś jeszcze do oddania? – Mam – krótko odpowiedział Franek. – Co masz? – zapytał sekretarz tonem wyraźnie wskazującym, kto tu rządzi.” (s. 101)
„Liczniki, które mamy zainstalowane zaraz po urodzeniu na czubkach naszych nosów, mierzą wielkość napromieniowania. Uporczywe kichanie świadczy o przekroczeniu normy.” (s. 137)
Księżyc. „Dzieci urodzone tam mają dwukrotnie większy iloraz inteligencji. Neutrony w mózgu są szybsze, gdyż ciążenie jest mniejsze.” (s. 152)
Tym optymistycznym akcentem, wieszczącym skokowy przyrost geniuszy po skolonizowaniu Księżyca, kończę wyliczankę i przestrzegam, że po płody wyobraźni Johna Biapola powinno się sięgać z daleko posuniętą ostrożnością…



Tytuł: Bazar
Data wydania: 2011
Wydawca: Novae Res
Cykl: Bazar
ISBN: 978-83-7722-146-4
Format: 188s. 120×195mm
Cena: 24,90
Gatunek: fantastyka
Zobacz w:
Ekstrakt: 30%

Tytuł: Bazarska ambasada
Data wydania: 2012
Wydawca: Novae Res
Cykl: Bazar
ISBN: 978-83-7722-244-7
Format: 176s. 121×195mm
Cena: 25,90
Gatunek: fantastyka
Zobacz w:
Ekstrakt: 30%
powrót; do indeksunastwpna strona

56
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.