Na trzeci tom „Grass Kings” czekałem z niecierpliwością i ze smutkiem. Z niecierpliwością, ponieważ ponownie chciałem zatopić się w tej historii, a ze smutkiem, ponieważ to już ostatni odcinek serii.  |  | ‹Grass Kings #3›
|
Poprzednie dwie części rewelacyjnie wykreowały nastrój nielegalnej kolonii, gdzieś w zapomnianych rejonach Stanów Zjednoczonych. Zamieszkują ją wyrzutki społeczeństwa i outsiderzy, którzy ponad wygodną egzystencję cenią sobie wolność i spokój. Co ważniejsze, swoich wartości zamierzają bronić do utraty tchu. A mają przed kim, ponieważ szeryf sąsiedniego miasteczka ma wyjątkowe uczulenie na Królestwo Traw. Nie podoba mu się, że mieszkańcy się z nim nie liczą i nie sięga tam jego jurysdykcja. Sprawę komplikuje podejrzenie, że wśród mieszkańców komuny znajduje się seryjny morderca. Być może odpowiedzialny także za zaginięcie córki niegdysiejszego przywódcy Królestwa Traw. W poprzednim tomie atmosfera wokół osady tak zgęstniała, że wystarczyła iskierka, by wszystko wybuchło. Teraz dowiadujemy się, że nie będzie żadnej iskierki, a raczej bombardowanie napalmem. Szeryf, który nie może poradzić sobie z Królestwem, otrzymał do pomocy oddział szturmowy FBI, który zamierza czołgami rozjechać rozpadające się chałupinki. Pretekstem do tego jest odbicie osoby podejrzanej o liczne zabójstwa. Mieszkańcy Królestwa Traw nie zamierzają jednak jej wydać, będąc przekonanymi, że jest niewinna. Wielki finał minicyklu nie jest może aż tak spektakularny, jak moglibyśmy się spodziewać, ale to nawet lepiej. Całość od początku urzekała kameralnym klimatem, zaś dramat rozgrywający się na naszych oczach nie dotyczył wiekopomnych wydarzeń, lecz niełatwych relacji między mieszkańcami. I pod tym względem nie ma się do czego przyczepić. Scenarzysta Matt Kindt nie spieszy się, rozgrywając akcję według z góry określonego planu. Konsekwentnie realizuje założenia bez niepotrzebnych skrótów, ale też bez nadmiernego wodolejstwa. Rzadko zdarza się seria, która utrzymywałaby równie wyśrubowany poziom przez cały czas, nie grzęznąc na mieliznach. Jednak rozwiązanie kwestii istnienia Królestwa Traw i odkrycie, kim jest seryjny morderca, to zaledwie część tej opowieści. Nawet ważniejszym od tych spraw wydaje się postawione pytanie o granice wolności. Czy w jej obronie wolno nam zrobić wszystko, oraz czy paradoksalnie, aby być faktycznie „wolnym”, musimy się owej wolności w części wyzbyć. Już poprzednio otrzymaliśmy sugestię, że status quo Królestwa Traw był możliwy tylko dzięki dobrze zorganizowanej siatce podsłuchowej, dzięki czemu można było wyłapać elementy niebezpieczne dla społeczności. Jednak o sukcesie „Grass Kings” nie świadczy tylko świetny scenariusz, ale także genialne rysunki Tylera Jenkinsa. Jego oszczędna kreska, przyozdobiona akwarelami, potęguje ulotną i eteryczną atmosferę całości. Niemal czuje się smród spoconych ciał wystawionych na słońce, słyszy się szelest suchej trawy kołyszącej się na wietrze i dotyka przerdzewiałych sprzętów, porozrzucanych po całej osadzie. Wydaje mi się, że nawet pomimo świetnego, poruszającego scenariusza, Mattowi Kindtowi nie udałoby się wykreować tak wciągającego dzieła, gdyby nie prace Jenkinsa. Zdecydowanie polecam całą trylogię „Grass Kings”. To pozycja unikatowa na naszym rynku, przykuwająca uwagę od pierwszych stron. Stanowi fascynującą ucztę, zarówno dla oczu, jak i ducha.
Tytuł: Grass Kings #3 Data wydania: 29 maja 2019 ISBN: 9788381107914 Format: 128s. 184x286mm Cena: 54,00 Gatunek: obyczajowy, sensacja Ekstrakt: 90% |