powrót; do indeksunastwpna strona

nr 6 (CLXXXVIII)
lipiec-sierpień 2019

Klasyka kina radzieckiego: Płonąca Moskwa, gasnące uczucia
Siergiej Bondarczuk ‹Wojna i pokój: Pierre Bezuchow›
Po przegranej – zakładając, że wycofanie się z pola bitwy jest jednak porażką – bitwie pod Borodino los Rosji wydawał się przesądzony. Kilka dni później wojska Napoleona Bonapartego wkroczyły bowiem do Moskwy, a dziesiątki tysięcy mieszkańców uciekło przed Francuzami. Jednym z tych, którzy postanowili pozostać, był Pierre Bezuchow – tytułowy bohater ostatniej części epopei Siergieja Bondarczuka.
ZawartoB;k ekstraktu: 70%
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Jesienią 1967 roku – w sto pięćdziesiątą piątą rocznicę bitwy pod Borodino – oparta na powieści Lwa Tołstoja filmowa epopeja Siergieja Bondarczuka została ostatecznie zwieńczona. Skompletowanie wszystkich części tetralogii zabrało widzom sumie, zakładając, że oglądali je krótko po premierze, dwadzieścia miesięcy. Czy dotarłszy do końca, mogli poczuć się w pełni usatysfakcjonowani? „Andriej Bołkoński” (premiera: marzec 1966), obraz otwierający całą serię, na pewno prezentował się znakomicie, w dużej mierze dzięki świetnej, stonowanej kreacji Wiaczesława Tichonowa. Nie zawodziła też „Natasza Rostowa” (lipiec 1966) – druga odsłona cyklu, w której na plan pierwszy wybiła się Ludmiła Sawieljowa. Jedynym istotnym zarzutem, jaki można było skierować pod adresem części trzeciej, to jest „Roku 1812” (lipiec 1967), był fakt, że trwał on niespełna osiemdziesiąt minut. Poza tym Bondarczuk przedstawił w nim to, co z perspektywy całości dzieła hrabiego Tołstoja wydawało się najbardziej interesujące – bitwę pod Borodino.
Co w takim razie reżyser musiałby przedstawić w ostatnim epizodzie, by ponownie przyciągnąć miliony widzów przed kinowe ekrany? I to zaledwie w trzy i pół miesiąca po premierze poprzedniego… W pewnym sensie „Pierre Bezuchow” był więc na straconej pozycji. Choć trzeba przyznać Bondarczukowi, że zrobił wiele, aby zwieńczenie tetralogii, którego premiera odbyła się 4 listopada 1967 roku (dzisiaj jest to w Rosji święto państwowe – Dzień Jedności Narodowej), uczynić jak najatrakcyjniejszym. Postawił więc przede wszystkim na sceny symboliczne, które miały szansę na lata zapisać się w pamięci widzów. Takie, z którymi w myślach wraca się po seansie do domu i analizuje ich znaczenie, rozkładając na czynniki pierwsze każde słowo i każdy gest. Takich kamieni milowych jest tutaj przynajmniej kilka. Począwszy od nieco naiwnej i patriotycznie przerysowanej narady u Michaiła Kutuzowa, podczas której – przypomnijmy, że dzieje się to już po porażce pod Borodino – przekazuje on swoim oficerom decyzję o odwrocie i oddaniu Napoleonowi Bonapartemu Moskwy. Mając całkowitą świadomość tego, co to oznacza dla cywilnych mieszkańców dawnej stolicy.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Po wkroczeniu Francuzów zaczynają się dramatyczne sekwencje obrazujące, w jaki sposób najeźdźcy traktują miasto. To prawdziwa orgia ognia, krwi i grabieży. Zabytkowe domy i cerkwie plądrowane są przez ludzi, którzy za nic mają Boga. Patrzymy na to wszystko oczyma Pierre’a Bezuchowa, który nie uciekł przed wrogiem, ale przebrawszy się za chłopa, pozostał w Moskwie. Z powodu stawianego Francuzom oporu zostaje aresztowany, uznany za szpiega i skazany na śmierć. Scena rozstrzeliwania rosyjskich cywilów, w tym także młodych chłopców, jest kolejną, która rwie serce i umysł. Czekając, aż przed pluton egzekucyjny zostanie poprowadzony Pierre, widz ma pełne prawo dostać rozstroju żołądka.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Kto czytał powieść Tołstoja, wie jednak, czym to się zakończy. I tu docieramy do clou całości – faktu, że w części czwartej, jak w żadnej innej wcześniej (może poza fragmentami „Roku 1812”), podkreślona jest rola Opatrzności. Wniosek, jaki można z tego wysnuć, jest prosty – Bóg czuwa nad Rosją. Owszem, niekiedy ciężko ją doświadcza, ale nie pozwoli zrobić jej krzywdy.
Pamiętajmy jednak, że Tołstoj pisał swe wielkie dzieło na pół wieku przed nastaniem Józefa Stalina, przed budową Archipelagu GUŁag i Wielką Czystką. Bondarczuk natomiast kręcił swój film w czasie, gdy w Związku Radzieckim następowała kolejna zmiana władzy, a na Kremlu coraz mocniej mościł się Leonid Breżniew, w kolejnych latach odpowiedzialny za restalinizację kraju.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Wielu elementów obecnych w powieści nie można było należycie uwypuklić. Ba! można się wręcz zastanawiać, jakich podstępów użył reżyser, że udało mu się przemycić tak wiele. Może ceną za to było właśnie przedstawienie Kutuzowa i cara Aleksandra I Romanowa w sposób nazbyt karykaturalny. Bondarczuk, w ślad za literackim pierwowzorem, dopowiada losy najważniejszych bohaterów dramatu. Ci, którym udało się dożyć wyzwolenia Moskwy, mogą czuć się szczęśliwcami, choć kiedy widzimy ich na ekranie w finale, żaden z nich nie ma radosnej twarzy.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Wśród pojawiających się na ekranie aktorów niewiele jest nowych twarzy. Większość poznaliśmy już w poprzednich częściach. Na trzech artystów warto jednak zwrócić uwagę. Są to, wcielający się odpowiednio w rosyjskich mieszkańców Moskwy Denisowa i Karatajewa, nieżyjący już od 1990 roku Nikołaj Rybnikow, jeden z głównych bohaterów komediodramatu „Dziewczęta” (1961) Jurija Czuliukina oraz zmarły w 2003 roku Michaił Chrabrow, znany z dramatu science fiction „Rosyjska symfonia” (1994) Konstantina Łopuszanskiego.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Z kolei we francuskiego kapitana Rambala wcielił się rodowity Francuz, Jean-Claude Ballard, którego najbardziej znanym obrazem w całej jego filmografii jest „Żegnaj, przyjacielu (1968) z Alainem Delonem i Charlesem Bronsonem w rolach głównych. Gdy już cała tetralogia Siergieja Bondarczuka trafiła do kin, szefostwo Goskina, czyli Państwowego Komitetu Kinematografii, zdecydowało o wysunięciu jej kandydatury do nagród Amerykańskiej Akademii Filmowej. I, jak się okazało, opłaciło się, ponieważ radziecka „Wojna i pokój” najpierw zgarnęła Złoty Glob, a zaraz potem Oscara.
Na koniec warto wspomnieć jeszcze, że gdy film trafił w 1967 roku do polskich kin, został zdubbingowany. Tym sposobem Napoleon Bonaparte mówił z ekranu głosem Władysława Strzelczyka – tak! tego samego, któremu Bondarczuk powierzył rolę cesarza Francuzów.



Tytuł: Wojna i pokój: Pierre Bezuchow
Tytuł oryginalny: Война и мир: Пьер Безухов
Dystrybutor: Filmostrada
Data premiery: 29 października 2018
Rok produkcji: 1967
Kraj produkcji: ZSRR
Czas trwania: 93 minuty
Gatunek: dramat, historyczny
Zobacz w:
Ekstrakt: 70%
powrót; do indeksunastwpna strona

114
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.