Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka najczęściej wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj po raz dziesiąty jazzrockowa formacja Passport Klausa Doldingera.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
W 1977 roku, krótko po wydaniu „brazylijskiego” (częściowo bowiem nagranego w Rio de Janeiro) albumu „ Iguaçu”, przeszedł do historii najbardziej znany, najbardziej twórczy i na pewno najbardziej jazzrockowy skład Passportu. Za jednym zamachem z zespołu odeszli muzycy, którzy ponad czterech lat – to jest od płyt „ Hand Made” (1973) i „ Looking Thru” (1973) – mieli bardzo istotny wpływ na jego oblicze. Klaus Doldinger rozstał się więc z klawiszowcem Kristianem Schultzem, gitarzystą basowym Wolfgangiem Schmidem oraz perkusistą Curtem Cressem (który jednak parę lat później powróci na stary pokład). Kogo przyjął na ich miejsce? Na miejsce Kristiana w zespole pojawił się, urodzony w 1951 roku w Osnabrück (w Dolnej Saksonii), Hendrik Schaper, mający już całkiem spore doświadczenie na scenie krautrockowej. Od końca lat 60. XX wieku udzielał się on najpierw w formacji Trikolon („ Cluster”, 1969), która następnie przeobraziła się w bardziej znany, ale wcale nie bardziej popularny Tetragon („ Nature”, 1971). Wolfganga zastąpił z kolei młodziutki Dieter Petereit, który z równym zacięciem grywał jazz w triu Waltera Streratha („Fly to Brazil”, 1975) i postbopowej grupie Voices („Rediscover the Beautiful”, 1977), jak i rock symfoniczny w składzie „zremasterowanego” The New Triumvirat („Pompeii”, 1977). Zamiast Curta natomiast za bębnami zasiadł Willy Ketzer, rówieśnik Hendrika, pochodzący z Bad Kreuznach, uzdrowiskowego miasteczka w Nadrenii-Palatynacie, który dotąd niczym szczególnych pochwalić się nie mógł. Oprócz wyżej wspomnianych skład uzupełnili jeszcze pojawiający się już na „ Iguaçu” bracia Louisowie – gitarzysta Roy i perkusjonista Elmer, którzy na dodatek ściągnęli do studia swego krajana z Karaibów i jednocześnie kolegę z jazzrockowego zespołu Head, Heart & Hands – wokalistę i perkusjonistę Guillermo Marchenę (który zmarł w 1994 roku z powodu AIDS). Klaus Doldinger na miejsce nagrania nowego albumu wybrał studio Soundport, znajdujące się w niewielkim podmonachijskim miasteczku Isartal. Tym samym ostatecznie przypieczętował rozstanie z producentem Dieterem Dierksem, które w zasadzie nastąpiło już po „ Infinity Machine” (1976); podobnie zresztą jak zakończenie współpracy z hamburskim studiem graficznym Petrusa Wandreya, odpowiadającym za, utrzymane w podobnej stylistyce, okładki płyt Passportu, począwszy od debiutu grupy w 1971 roku. Na obwolucie nowego krążka znalazła się litografia zatytułowana „Palm of My Hand” (1971) autorstwa Szweda Bengta Böckmanna, z którego usług Doldinger będzie w następnych latach korzystał jeszcze parę razy. Nowe oblicze Passportu zostało zaprezentowane na, wydanym w 1978 roku, ósmym studyjnym longplayu „Ataraxia” (przynajmniej wydawca płyty się nie zmienił, wciąż pozostała nim amerykańska wytwórnia Atlantic), który jest kontynuacją drogi obranej rok wcześniej na „ Iguaçu”. Tytuł wydawnictwa jest znaczący; pod wywodzącym się z filozofii starożytnej Grecji, wprowadzonym przez Demokryta z trackiej Abdery, pojęciem „ataraksja” skrywa się bowiem równowaga ducha, wyzbycie się nadmiernych pragnień (a więc chyba także ambicji), jak również lęku przed śmiercią i cierpieniem. Jak to zinterpretować? Być może w ten sposób, że dla Doldingera zakończył się definitywnie okres artystycznych poszukiwań, przecierania nowych szlaków, a zaczął czas – niezbyt ładnie to zabrzmi – błogiego lenistwa i odcinania kuponów od dotychczasowej sławy. Tyle że wszystkim muzykom życzylibyśmy takiej aktywnej „emerytury” (która zresztą trwa do dzisiaj).  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Żebyśmy jednak dobrze się zrozumieli: „Ataraxia” wcale nie jest złą płytą. Mniej więcej połowa jej materiału jest, jak zawsze, rewelacyjna, a pozostała jego część – choć miejscami daleka od tego, co zespół grał na początku kariery, jakościowo prezentuje się powyżej średniej. Podstawowa zmiana, jaka dokonała się w porównaniu z poprzednimi albumami, to jeszcze większe wyeksponowanie instrumentów klawiszowych kosztem dętych. Płytę otwiera dwuczęściowa kompozycja tytułowa, którą akurat należy zaliczyć do najmocniejszych punktów wydawnictwa. Część pierwsza jest bardzo nastrojowa, a główne role odgrywają w niej syntezator Mooga i saksofon; druga robi jeszcze lepsze wrażenie, głównie dzięki rozmachowi aranżacyjnemu oraz pięknemu, melodyjnemu i eterycznemu motywowi przewodniemu, który rozwijany jest przez kolejne instrumenty solowe. Całość wieńczy porywająca improwizacja saksofonowa lidera, która przywodzi na myśl Passport z połowy lat 70. To jazzrockowy artyzm w najczystszej postaci!  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
W podobnym tonie – stonowanego fusion – utrzymany jest także „Sky Blue”. Mimo narzuconej odgórnie delikatności, numer ten doskonale się rozkręca, a jego ukoronowaniem jest rozbudowana partia solowa syntezatora, która w końcowej fazie przechodzi w dialog z fortepianem elektrycznym. Co nieco od siebie dorzuca tu jeszcze gitarzysta, choć ani na moment nie opuszcza on drugiego planu, godząc się na rolę przystawki do głównego dania. Ale czy kiedyś w twórczości Passportu było inaczej? W czwartym na liście „Mandrake” zmienia się niemal wszystko; nawiązując do stylistyki wypracowanej przy okazji nagrywania „ Iguaçu”, zespół wprowadza elementy muzyki latynoamerykańskiej – z miejsca robi się skocznie i radośnie, przebojowo i wakacyjnie. W stronę world music zmierza również „Reng Ding Dang Dong”, chociaż tu akurat Doldinger rygorystycznie dba o to, aby nie oderwać się od jazzowych korzeni. Co może wydawać się o tyle zaskakująco, że praktycznie cała kompozycja oparta jest na gęstych, zapętlonych dźwiękach klawiszy (nie saksofonu).  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Jeśli zamykające stronę A longplaya „Mandrake” i „Reng Ding Dang Dong” były dla słuchacza zaskoczeniem, to przy otwierającym stronę B „Loco-Motive” mógł on przeżyć lekki szok. I nie chodzi wcale o wplecione w ten utwór dźwięki naśladujące sygnał pociągu, lecz aranżacyjne nawiązania do disco i easy listening. Choć akurat partie fletu i saksofonu wypadają całkiem przyzwoicie. „The Secret” to swoista kontynuacja „Ataraxii” i „Sky Blue” – ponownie mamy tu do czynienia z nastrojowym jazz-rockiem, w którym jednak na pierwszym miejscu stawiana jest wpadająca w ucho melodia, a nie rockowa motoryka. „Louisianie” natomiast ton przez cały czas nadaje saksofon Doldingera. Ale nie oznacza to wcale płomiennej improwizacji, zahaczającej o free (co zdarzało się Klausowi wcześniej); jest dokładnie na odwrót – słuchając go, mamy raczej ochotę wskoczyć do łóżka i zanurzyć się w pościel. Na zamknięcie płyty – co można uznać za artystyczną deklarację (i jednocześnie zapowiedź tego, co czeka wielbicieli Passportu w przyszłości) – lider wybrał „Alegrię” (nie „alergię”!), roztańczoną, radosną latynoamerykańską kompozycję, w której do podstawowego składu zespołu dołącza gość specjalny, czyli Guillermo Marchena. To jego wokalizy słyszymy na dalekim planie w początkowej i końcowej części utworu; to on także w pewnym momencie prowadzi perkusyjny dialog z Elmerem Louisem. Wielbiciele muzyki lekkiej, łatwej i przyjemnej na pewno byli ukontentowani; ci, którzy po cichu marzyli o powrocie Doldingera do ambitnych czasów „ Second Passport” (1972), zapewne przeżyli duże rozczarowanie. Jednego jednak muzyce zawartej na „Ataraxii” zarzucić na pewno nie można – braku aranżacyjnego profesjonalizmu i wykonawczego mistrzostwa. Czy dzięki temu Doldinger osiągnął wreszcie – po prawie dekadzie poszukiwań – równowagę ducha? Skład: Klaus Doldinger – saksofon sopranowy, saksofon tenorowy, organy RMI, syntezator Mooga, mellotron, flet, muzyka Roy Louis – gitara elektryczna Hendrik Schaper – fortepian elektryczny, organy Roland Dieter Petereit – gitara basowa Elmer Louis – instrumenty perkusyjne Willy Ketzer – perkusja Gościnnie: Guillermo Marchena – instrumenty perkusyjne (9), wokaliza (9)
Tytuł: Ataraxia Data wydania: 1978 Nośnik: Winyl Czas trwania: 39:33 Gatunek: jazz, rock W składzie Utwory Winyl1 1) Ataraxia, Part 1: 02:56 2) Ataraxia, Part 2: 05:24 3) Sky Blue: 04:38 4) Mandrake: 04:28 5) Reng Ding Dang Dong: 03:01 6) Loc-Motive: 04:17 7) The Secret: 05:06 8) Louisiana: 04:32 9) Alegria: 05:13 Ekstrakt: 70% |