Czwarty tom zbiorczego wydania serii "Invincible" to ewidentnie pozycja dla tych, którzy znają poprzednie przygody Marka Graysona, ponieważ niespiesznie rozwija kolejne etapy w jego życiu.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Scenarzysta serii Robert "The Walking Dead" Kirkman doskonale orientuje się w superbohaterskim fandomie i wie na co zwrócić uwagę. Zdaje sobie sprawę z obowiązujących trendów, ale także nie stara się wychodzić poza ramy ustalone dawno temu przez Marvel i DC. Co nie znaczy, że nie przedstawia przygód Invincible′a po swojemu. Obrał jednak z goła inną drogę, niż kolega po fachu Garth Ennis, dla którego utarte schematy są po to, by ośmieszyć superbohaterski mit. On go gloryfikuje. Jednocześnie nie przesadza i nie popada w banał. Na pewno ciekawym zabiegiem jest to, że samym starciom i superbohaterskim akcjom poświęca mniej uwagi niż przeżyciom młodego bohatera. Nie popełnia błędu, jaki robi wielu scenarzystów uważających, że wystarczy stworzyć fajnego bohatera i przeciw niemu stawiać coraz potężniejszych przeciwników. O wiele bardziej istotne w tym wypadku wydają się rozterki wewnętrzne. A tych Mark Grayson ma pod dostatkiem. Niczym w najlepszych komiksach i Spider-Manie, superłotry stanowią jedynie dodatek do tego, by pokazać, jak wyczerpujące dla młodego człowieka jest prowadzenie podwójnego życia. Nawet, jeśli jest się supersilny i superwytrzymały. Mark musi zapanować nie tylko nad bezpieczeństwem Ziemi i pogodzić prywatność z ciągłymi wezwaniami przez agencję rządową, ale także zdecydować, co zrobić z życiem poza maską. Studia mu nie idą, związek z Amber się sypie, a na dokładkę musi wspierać matkę w opiece nad swoim nowym, nadzwyczaj szybko rozwijającym się bratem. To go zaczyna przytłaczać i to właśnie zniechęcenie stanowi dla niego większe zagrożenie, niż starcia z mutantami z kosmosu. A jednak mam wrażenie, że tym razem Kirkman nieco przesadził z niespieszną narracją. Ciągłe przeplatanie wątków osobistych, z nic nieznaczącymi pojedynkami ze zmutowanymi gigantami, na dłuższą metę zaczyna robić się nudne. Dlatego też, o dziwo, najciekawszą i najbardziej emocjonującą częścią komiksu jest zeszyt, kiedy Strażnicy Planety muszą stoczyć pojedynek z mózgonogami, czyli robakami przejmującymi kontrolę nad istotami, do których się przyssą. Przynajmniej ten jeden raz wygrana nie wydaje się oczywistością, a przeciwnik superbohaterów nie stawnowi żartobliwego wtrętu, będącego obowiązkowym pojedynkiem. Od strony graficznej wciąż otrzymujemy mieszankę makabry i kreskówkowego klimatu, podlanych jaskrawymi kolorami. Czyli to, co do czego Ryan Ottley do tej pory nas przyzwyczaił. Wciąż na pierwszy rzut oka wszystko wydaje się przesłodzone i mało atrakcyjne, ale po wgłębieniu się, okazuje bardzo pasować do nieoczywistego scenariusza. Trudno ocenić niniejszy tom w oderwaniu od poprzednich części. Nie wprowadza on żadnych rewolucji, eksplorując rozpoczęte już wątki. Inną sprawą jest, że scenarzysta prowadzi je w bardzo interesujący sposób. Niemniej tym razem czegoś mi w tym zabrakło. Jakiegoś momentu, po którym ciarki przeszłyby po plecach. Znając jednak Roberta Kirkmana, to taka cisza przed burzą, która wywróci wszystko do góry nogami.
Tytuł: Invincible #4 (wyd. zbiorcze) Data wydania: 19 czerwca 2019 ISBN: 9788328142244 Format: 336s. 170x260mm Cena: 99,99 Gatunek: superhero Ekstrakt: 70% |