powrót; do indeksunastwpna strona

nr 8 (CXC)
październik 2019

Reklamy, motele, bary i mieszkańcy
Bill Bryson ‹Zaginiony kontynent›
Książka jest zapisem podróży autora po amerykańskiej prowincji. „Zaginiony kontynent” dokumentuje przebycie prawie czternastu tysięcy mil i wizytę w trzydziestu ośmiu stanach USA.
ZawartoB;k ekstraktu: 60%
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Amerykanin Bill Bryson jest autorem licznych książek reporterskich, ma na swoim koncie między innymi dwie o podróży przez Wielką Brytanię: „Zapiski z małej wyspy” i „Herbatka o piątej!”. Przed laty ukazał się u nas tom jego tekstów o Stanach Zjednoczonych: „Zapiski z wielkiego kraju”.
Konwencja „Zaginionego kontynentu” nie mogła być bardziej amerykańska: to reportaż w drodze. Autor wyrusza samochodem ze swojej rodzinnej miejscowości Des Moines w stanie Iowa („pochodzę z Des Moines. Ktoś musi”, wyznaje już w pierwszym zdaniu). Miasto ma około 200 tys. mieszkańców, więc może Bryson narzeka na swoje rodzinne strony bez powodu? Jak można zobaczyć na mapie, to mniej więcej środek północnego pasa – dogodny punkt wyjścia, aby objechać najpierw wschodnią część kraju, a później wybrać się na zachód. Obie te podróże są tak właśnie opisane, z zachowaniem podziału na dwie części tekstu. Niestety wyprawa na zachód objętościowo zajmuje tylko czwartą część książki i trudno oprzeć się wrażeniu, że została opisana dużo bardziej pobieżnie i powierzchownie niż to, co autor zobaczył na wschodzie.
Co można podczas takiej podróży zobaczyć? Autor, urodzony w 1951 roku, często wraca myślami do swoich podróży, które w dzieciństwie odbywał samochodem z rodzicami. Koloryt tych wspomnień jest niezwykły i daje nam ciekawy obraz amerykańskiej codzienności, jest on też unikalny, bo pokazuje nam to wszystko, czego raczej nie znajdziemy na zdjęciach czy w dziennikarskich tekstach z tamtych czasów. Nie bez znaczenia jest także spojrzenie z perspektywy dziecka, biorącego udział w rodzinnych wyprawach z lat 50. XX wieku, które dzisiaj wyglądałyby chyba inaczej.
Bryson trafia więc zarówno do miejsc, gdzie przed laty był z rodziną, jak i do takich, do których nie było czasu albo ochoty, by do nich dotrzeć. Swoja ciekawość dotyczącą wielu miejsc zaspokaja więc autor dopiero po latach. Stałym elementem szlaku Brysona są miejscowości znane z amerykańskiej historii, te utrwalone w podręcznikach, które były świadkami historycznych wydarzeń. Również - miejsca związane ze słynnymi osobami (na przykład Tupelo Elvisa Presleya). Autor zwiedza muzea, ogląda domy, szuka śladów łączących teraźniejszość z przeszłością, co daje nam w rezultacie ciekawą lekcję historii i kultury USA. Można też przeczytać o charakterystycznych cechach wielu stanów.
Prowincjonalna Ameryka to krajobraz wszechobecnych reklam i napisów, skrzętnie utrwalanych przez autora, podążającego szlakiem miast, miasteczek i osad. To rozsiane w terenie trzeciorzędne motele, w których Bryson się zatrzymuje i różnej jakości bary czy restauracje. To wreszcie mieszkańcy prowincji, których autor z upodobaniem obserwuje i często nie szczędzi pod ich adresem zgryźliwości.
Złośliwość Brysona jest już oczywiście legendarna i obecna w każdej jego książce. Autor wydziwia, wbija szpile, wywraca oczami. Ironizuje, jest sarkastyczny, groteskowo wyolbrzymia różne szczegóły związane z jego spotkaniami z ludźmi… Cóż, to chyba dotyczy większości z nas, że lubimy przebywać z innymi, ale czasami denerwują nas ich charaktery i myślimy o nich różne rzeczy. Autor ma ostre pióro satyryka, wydobywające na wierzch sytuacyjny komizm i rozmaite osobliwości towarzyszące zachowaniom innych.
Są tu jednak niedopuszczalne według mnie uwagi autora i seksistowskie przytyki dotyczące kobiet z nadwagą – dobrze chociaż, że kończą się po pierwszych rozdziałach książki. Zdecydowanie bulwersująca jest uwłaczająca uwaga o rygorystycznych bileterkach z kina, które „żałują, że nie urodziły się w Niemczech Hitlera”. Takiej uwagi nie usprawiedliwia nawet konwencja narracji czy specyficzne poczucie humoru Brysona. Kto, jak kto – ale autor powinien znać proporcje takiego porównania. Pozwolę sobie też w tym miejscu przypomnieć (sformułowane z przymrużeniem oka, ale jak dla mnie mające sens) prawo Godwina, w myśl którego ten, kto porównuje do nazizmu czy Hitlera - przegrywa dyskurs, a jakakolwiek racjonalna wymiana zdań się w tym momencie kończy.
Całość książki ma jednak wiele walorów poznawczych. Jest ona w stanie nas przekonać, że poza Nowym Jorkiem jest wiele innych, mniej znanych i zatłoczonych miejsc wartych obejrzenia w Stanach Zjednoczonych. Teraz, kiedy są w perspektywie ułatwienia w wyjazdach do USA, być może książka będzie jakąś formą inspiracji do podróży?
Jednak najważniejszą – i, niestety, nienajlepszą informację zachowałam na zakończenie: „Zaginiony kontynent” został wydany w oryginale w 1989 roku… Nieprawdziwa staje się więc zapowiedź wydawcy z czwartej strony okładki, że książka stanowi „niezwykle zabawny portret współczesnej Ameryki”. Ponieważ jest to obraz kraju sprzed ponad trzydziestu lat, czyni to z reporterskiej wyprawy Billa Brysona raczej podręcznik do historii, i to dosyć odległej w kontekście zamiaru pokazania współczesności.



Tytuł: Zaginiony kontynent
Tytuł oryginalny: The Lost Continent
Data wydania: 28 maja 2019
Przekład: Tomasz Bieroń
Wydawca: Zysk i S-ka
ISBN: 978-83-8116-630-0
Format: 376s. 145×205mm
Cena: 45,–
Gatunek: non-fiction, podróżnicza / reportaż
Zobacz w:
Ekstrakt: 60%
powrót; do indeksunastwpna strona

35
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.