„Rubież”, czyli drugi tom cyklu Marcina Guzka o Szarych Płaszczach, dość zgrabnie kontynuuje historię bohaterów. Bez nadmiernych rozczarowań, ale i bez zaskoczeń.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Lekturę „ Komandorii 54” wspominam dobrze, z drugiej strony wydarzenia tam opisane szybko zatarły się w mej pamięci. Podobnie jest z „Rubieżą”, którą czytało się przyjemnie, wciąż jednak cyklowi Marcina Guzka brakuje czegoś, co wyróżniałoby go na tle innych książek fantasy. Akcja tomu drugiego rozpoczyna się pięć lat po wydarzeniach przedstawionych w części pierwszej, co uważam za dobre rozwiązanie – czytelnik nie musi śledzić zwykłego życia bohaterów, zamiast tego spotyka ich ponownie, gdy stają oni przed kolejnymi wyzwaniami. Niegdysiejsi rekruci kontynuują swoją karierę w straży – niektórzy wciąż się uczą, inni osiągają pierwsze duże sukcesy. Sądzę, że przydałoby się poświęcić głównym bohaterom nieco więcej uwagi i „czasu ekranowego”, ponieważ „Rubieże” bardzo niewiele wnoszą do ich charakterystyk. Nie do końca przekonały mnie niektóre decyzje Nathaniela. Rozumiem, że wydarzenia z poprzedniego tomu go zmieniły, ale żeby aż tak? Autor wprowadza też kilka nowych postaci. Wśród nich najciekawiej prezentuje się młoda księżniczka Olga. Zdecydowanie gorzej nakreśleni zostali nowi kandydaci na Szarych Strażników – napisano o nich zbyt mało, by zacząć wyróżniać ich z tłumu i jakkolwiek przejąć się z ich losem (w moim przypadku z jednym wyjątkiem, który to wyjątek akurat został uśmiercony). Czytając można odnieść wrażenie, że zostali oni wprowadzeni tylko po to, by mogli ginąć zamiast postaci pierwszoplanowych. Fabułę poprowadzono zgrabnie, choć i tu jest „ale” – punkt kulminacyjny został opisany nazbyt pośpiesznie, co odbiera mu ciężar. Spodobał mi się natomiast zaczątek szerszej intrygi oraz sugestie, że niektórzy z bohaterów w przyszłości będą grali przeciw sobie. Marcin Guzek pisze sprawnie, przez co całość czyta się bardzo gładko. Zgadzam się jednak z niektórymi opiniami krytykującymi autora za brak choćby śladowego zróżnicowania sposobu mówienia bohaterów. Szkoda, że „Rubież” nie okazała się książką dłuższą. Pozwoliłoby to na szerszy opis świata, więcej scen z udziałem bohaterów oraz wyrazistsze sceny akcji. Autor kończy powieść tuż po rozstrzygnięciu prowadzonych w niej wątków i zaznaczeniu tematyki części kolejnych, więc przerwanie akurat w tym momencie jest uzasadnione. Niemniej i tak żałuję, że akcja nie została pociągnięta dalej – po lekturze bowiem odnosi się wrażenie, że w książce wydarzyło się stosunkowo niewiele. A że autor nie ma tempa pisania Andrzeja Pilipiuka, na poznanie dalszych losów bohaterów trzeba będzie trochę poczekać i istnieje ryzyko, że w tym czasie zainteresowanie kontynuacją się ulotni. Przyznam, że w czasie lektury moja opinia na temat „Rubieży” była lepsza. W niecały tydzień po jej skończeniu, niestety, wspomnienia się rozmyły, za to została pamięć o niedostatkach. Trudno mi tę książkę szczególnie polecać, ale też nie ma potrzeby odradzać lektury. Czytelnicy spragnieni płynnie napisanej rozrywkowej fantasy w klasycznym sztafażu mogą po cykl Guzka sięgnąć. Ci zaś, którym spodobała się „Komandoria 54” z pewnością zapoznają się i z „Rubieżą”.
Tytuł: Rubież Data wydania: 30 czerwca 2019 ISBN: 978-83-7995-298-4 Format: 340s. 125×195mm Cena: 39,99 Gatunek: fantastyka Ekstrakt: 60% |