powrót; do indeksunastwpna strona

nr 9 (CXCI)
listopad 2019

Non omnis moriar: Ursulo… wielkieś mi uczyniła radości w domu moim
Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka najczęściej wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj jazzrockowy Kwintet Günthera Fischera z towarzyszeniem wokalistki Uschi Brüning.
ZawartoB;k ekstraktu: 70%
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Uschi (Ursula) Brüning – urodzona w Lipsku w 1947 roku – na scenę jazzowo-rockową wkroczyła odważnie na początku lat 70. To był najbardziej udany dla niej okres, kiedy to współpracowała z dwiema formacjami jednocześnie: orkiestrą Klausa Lenza (tu jednak w ograniczonym zakresie, ponieważ zespół ten korzystał jeszcze z usług drugiego, a czasami nawet trzeciego wokalisty) oraz grupą Günthera Fischera (który też zresztą, tyle że w połowie lat 60., był związany z Lenzem). O płytach Uschi zrealizowanych z tym pierwszym już w „Non Omnis Moriar” była mowa, przy okazji omawiania następujących wydawnictw: „Klaus Lenz – Modern Soul – Big Band” (1974), „Klaus Lenz Big Band with Uschi Brüning and Klaus Nowodworski” (1974) oraz „Klaus Lenz Big Band” (1975). Jej kooperacji z Fischerem dopiero się przyjrzymy.
Saksofonista i flecista Günther Fischer profesjonalną karierę zaczynał w grupie Klaus Lenz Sextett. W 1969 roku stanął na czele założonego przez siebie Quartettu. Na początku następnej dekady poszerzył jednak skład i tym samym zadekretował powstanie Quintettu. Pierwotnie oba zespoły akompaniowały głównie Manfredowi Krugowi, biorąc udział w nagraniu jego pierwszych czterech albumów solowych: „No. 1: Das war nur ein Moment” (1971), „No. 2: Ein hauch von Frühling” (1972), „No. 3: Greens” (1974) oraz „No. 4: Du bist heute wie neu” (1976). Późniejsze dwuletnie przerwy pomiędzy publikacjami kolejnych płyt związane były już z nawiązaniem współpracy z Uschi Brüning, która okazała się dla tej formacji nie mniej absorbująca, niż towarzyszenie na scenie i w studiu Krugowi. Pierwsza wspólna sesja nagraniowa odbyła się w czerwcu i lipcu 1972 roku, a jej efektem okazał się wydany przez Amigę rok później longplay zatytułowany mało finezyjnie, ale za to w typowy dla wschodnioniemieckiej fonografii sposób – „Uschi Brüning und das Günther Fischer Quintett”.
Skład Kwintetu dopełniali: gitarzysta Fred Baumert, klawiszowiec Reinhard Lakomy (1946-2013), który zrobił później sporą karierę solową, oraz basista Wolfgang Greiser (o przydomku „Eddie”) i perkusista Wolfgang Schneider (którego dla odmiany zwano „Zicke”). Dodatkowo skorzystano z usług chórki żeńskiego (tworzyły go Angelika Mann, Beate Barwandt i Sabine Roterberg) oraz sekcji smyczkowej, którą dyrygował Otton Karl Beck. Ich udział w nagraniach, choć oczywiście drugoplanowy, był bardzo istotny i wpłynął znacząco na jakość całego materiału. Na krążek trafiło siedem kompozycji (pięć Fischera, dwie Lakomego), w tym dwie instrumentalne, które sprawiają, że nie sposób sprowadzić grupę jedynie do roli akompaniatorów Uschi. Dzięki porozumieniu z wokalistką, zespół miał bowiem także możliwość zaprezentowania w pełni swoich możliwości artystycznych. I wykorzystał tę szansę w stu procentach.
Album otwiera przebojowy, będący mieszanką soulu i rocka, „Welch ein Zufall”, do którego – jak zresztą do większości utworów na tej płycie – tekst napisał poetka i prozatorka Gisela Steineckert. Zaczyna się on od dynamicznego wejścia perkusji Schneidera, któremu towarzyszy mocny pochód basu Greisera. Na pierwszym planie, oczywiście obok wokalistki, wybrzmiewają natomiast energetyczne dźwięki fortepianu Lakomego. Z dalekiego tła dociera natomiast delikatna gitara Baumert oraz wspomagający Brüning chórek i smyczki. Zespół postanowił zaprezentować tu pełnię swoich możliwości, wplatając pomiędzy kolejne partie wokalne Uschi improwizacje pianisty. Awangardowy jazz miesza się więc w „Welch ein Zufall” z ambitnym popem, co samo w sobie wydaje się karkołomnym połączeniem. Popowo, lecz jednocześnie bardzo szlachetnie i balladowo, jest również w „Wenn es so ist” (za który odpowiadają ci sami twórcy: Fischer i Steineckert). Tej szlachetności przydają głównie partie fletu i gitary. Choć Baumert potrafi w sekwencjach rockowych wykrzesać ze swego instrumentu także znacznie więcej mocy.
Do innej muzycznej galaktyki przenosi słuchaczy „Jemand…”, który jest kompozycją Lakomego do tekstu Freda Gertza, który tak naprawdę nazywał się Fritz Räbiger (1934-2009) i był od końca lat 50. rozchwytywanym przez wschodnioniemieckich artystów autorem tekstów. Z uwagi na twórcę muzyki znacznie ważniejszą rolę odgrywają tu instrumenty klawiszowe: całość zaczyna się zresztą od Bachowskiej introdukcji na organach, które w dalszej części utworu nabierają „kwasowego”, psychodelicznego posmaku. Odpowiedniego nastroju przydaje też łkająca gitara Baumerta, który w finale dołącza do Reinharda, aby wspólnymi siłami na rockowo zwieńczyć utwór. Zamykający stronę A „Erinnerung an Jürgen H.” to pierwszy z dwóch numerów instrumentalnych (i zarazem druga kompozycja Lakomego). Kwintet prezentuje się w nim doskonale, płynnie przechodząc od progresu do jazz-rocka, włączając do narracji i improwizację fortepianową, i dużo klasycyzujących partii fletu (w stylu Holendra Chrisa Hinzego i jego Combination).
Wybrany z kolei na otwarcie strony B „Eifersucht” nawiązuje stylistycznie do „Welch ein Zufall”. Przenikają się w nim bowiem elementy soulu i rocka, chociaż rozmach aranżacyjny jest jeszcze większy, co słychać zwłaszcza we freejazzowej improwizacji saksofonu z fortepianem. Niestety, w ostatnich minutach zaczyna się wkradać chaos, jakby kompozytor, którym jest lider formacji, stracił koncept i nie bardzo wiedział, jak powiązać z powrotem rozchodzące się w różne strony ścieżki instrumentalistów. Nastrój poprawia za to, najdłuższy w całym zestawie, instrumentalny „Székesfehérvár” (tytuł jest bezpośrednim nawiązaniem do pierwszej, historycznej stolicy Węgier). To prawdziwie wybuchowy amalgamat: z jednej strony jazzu współczesnego z fusion i free, z drugiej – uwaga, uwaga! – bluesa z world music (w klimacie charakterystycznym dla amerykańskiego flecisty i saksofonisty Charliego Mariano). Choć może się to wydać nieprawdopodobne, każdy z tych gatunków pojawia się w tym ponad dziewięciominutowym utworze. I są idealnie do siebie dopasowane!
Prawdopodobnie wychodząc z założenia, że „Székesfehérvár” dostarczył słuchaczom nadmiaru emocji, ostatni numer na płycie – „Komm nie wieder” – ma znacznie lżejszy ciężar gatunkowy. Jest on w zasadzie popową piosenką z balladowymi zwrotkami i nieco energiczniejszymi refrenami, jak również z folkowym – za sprawą fletu – zamknięciem. Dużo tu subtelności, która równoważy szaleństwo poprzedniej kompozycji. W porównaniu z płytami nagrywanymi z Big Bandem Klausa Lenza Uschi Brüning tutaj ma znacznie więcej możliwości udowodnienia swojego talentu. I radzi sobie doskonale. Choć może mieć żal do Günthera Fischera, że trochę popsuł jej święto mniej przemyślanym „Eifersucht”. Nie powinno to jednak wpływać na ocenę całości współpracy. Obie strony były z niej tak bardzo zadowolone, że rok później podsumowały ją nagranym „na żywo” longplayem „Konzertmitschnitt”.



Tytuł: Uschi Brüning und das Günther Fischer Quintett
Wykonawca / Kompozytor: Uschi Brüning, Günther Fischer Quintett
Data wydania: 1973
Wydawca: Amiga
Nośnik: Winyl
Czas trwania: 44:22
Gatunek: jazz, rock
Zobacz w:
W składzie
Utwory
Winyl1
1) Welch ein Zufall: 03:44
2) Wenn es so ist: 04:01
3) Jemand…: 04:59
4) Erinnerung an Jürgen H.: 05:55
5) Eifersucht: 06:16
6) Székesfehérvár: 09:26
7) Komm nie wieder: 04:11
Ekstrakt: 70%
powrót; do indeksunastwpna strona

138
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.