W drugiej odsłonie naszych dyskusji wzięliśmy na tapet dwie powieści ze znanej serii „Uczta wyobraźni” – „Ciemny Eden” oraz „Matkę Edenu”. Wychodząc od rozważań o podłożu socjologicznym, kończymy aż na elemencie ewolucyjnym obcego świata. Z uwagi na formułę, w tekście pojawią się pewne elementy fabuły, które można uznać za spojlery.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Dawid Kantor: Chris Beckett, Anglik, były pracownik socjalny, wykładowca socjologii i pracy socjalnej, a przy okazji – pisarz science fiction, autor kilkunastu opowiadań i kliku powieści, w tym trylogii o historii Edenu. Na rodzimym rynku jak dotąd ukazały się dwa tomy serii, wydane w ramach „Uczty wyobraźni”: dobrze przyjęty „Ciemny Eden” oraz przeciętnie oceniana „Matka Edenu”. Beckett w swoim cyklu postanowił bez wątpienia zaczerpnąć ze swojego dorobku zawodowego, ale chyba nie można określić go jako klasyczną, socjologiczną science fiction. Ciężar tematyczny rozkłada się tutaj inaczej, a autor stawia odmienne pytania i nie podąża ścieżką wytyczoną przez Orwella, Asimova czy Brunnera. Jak pisze sam na swoim blogu: „Moje powieści zazwyczaj dotyczą sytuacji, których doświadczyłem w swoim życiu, rzeczy, które działy się dookoła mnie i które próbowałem zrozumieć”. Panowie, jak przypadł Wam do gustu pomysł na „Ciemny Eden”? Co myślicie o fabule? Kuba Gach: Jeżeli któregoś z Beckettów miałbym ustawić w jednym rzędzie z Orwellem czy Asimovem, to byłby to raczej Samuel, a nie Christopher. Ale zacznijmy od początku: Cykl Ciemnego Edenu to opowieść o losach młodej społeczności zamieszkującej spowitą w niemal całkowitych ciemnościach planetę Eden. Mieszkańcy obcego świata są potomkami dwójki Ziemian, którzy kilkaset lat przed rozpoczęciem właściwej akcji powieści, znaleźli się na odległej planecie i stali się protoplastami populacji, liczącej w momencie zawiązania fabuły – około pięciuset osób. W pierwszym tomie cyklu przyglądamy się zalążkowi cywilizacji, będącej na skutek braku jakiegokolwiek kontaktu ze swym ziemskim matecznikiem, na etapie rozwoju, który swobodnie możemy nazwać na potrzeby niniejszej dyskusji – etapem prehistorycznym. Losy mieszkańców planety obserwujemy przede wszystkim z perspektywy głównego bohatera Ciemnego Edenu – Johna – nonkonformisty, którego kontrowersyjne działania mamy okazje śledzić w trakcie lektury powieści. Są one katalizatorem przemian budzących ferment w harmonijnym do tej pory życiu edeńskiej społeczności. Odpowiadając na zadane przez Ciebie pytanie dotyczące pomysłu na fabułę powieści, należy uczciwie przyznać, że jest on intrygujący. Dzieje społeczności rozwijającej się w nieprzyjaznym i nienaturalnym dla siebie środowisku to doskonała okazja do ukazania ludzkiej natury, oderwanej od kontekstu ziemskiego, a co za tym idzie, teoretycznie czystszej i bardziej krystalicznej. Z drugiej strony, w makroskali, to świetna perspektywa do przyglądnięcia się punktom zwrotnym w dziejach społeczeństwa oraz do obnażenia mechanizmów prowadzących do rozwoju cywilizacyjnego. Wielkie i trudne tematy. Beckett w mojej ocenie, pomimo posiadania przyzwoitych literackich umiejętności, nie podołał wielkości problemów, które chcąc nie chcąc poruszył w powieści. Moim głównym zarzutem dotyczącym cyklu jest gruba kreska, którą autor rysuje charaktery głównych bohaterów historii, czy nakreśla podłoże konfliktów napędzających akcję powieści. John jest niespokojnym duchem; David jest zły; Jeff jest dobry; David robi tylko rzeczy złe; Jeff robi tylko rzeczy dobre. Takie uproszczenia i kontrasty pewnie korzystnie wpływają na przejrzystość fabuły, gdyż czytelnik (zwłaszcza ten młodszy) wie komu kibicować, lecz przez wspomniany brak subtelności, summa summarum, mamy na koniec do czynienia z prostą baśnią czy też moralitetem dla nastolatków, a nie wiwisekcją fascynujących tematów, której ja naiwnie oczekiwałem po lekturze cyklu Chrisa Becketta. Karol Franczak: Nie zgodziłbym się z tezą, iż autor nie podołał tematowi na jaki się porwał. O ile kreacja bohatera indywidualnego jest rzeczywiście dość toporna, to przedstawienie człowieka w ramach zbiorowości wychodzi Beckettowi genialnie. Najmocniejszą cechą obu powieści jest bowiem sposób zobrazowania społeczeństwa – jego powstanie, rozwój, a także stopniowy upadek. Człowiek, nawet oderwany od cywilizacji, w kontakcie z innymi ludźmi zawsze będzie dążył do uściślenia i usankcjonowania relacji. To dążenie stanowi genezę rodzin, plemion, społeczeństw a wreszcie i państw. Ludzie są naznaczeni cechami, które nie znikają nawet wtedy gdy zostaną oni wyrwani ze środowiska naturalnego. Tło powieści, tj. rozbicie się (dość przypadkowych zresztą) astronautów na odległej planecie, jest jedynie dodatkiem do tego co pragnie przekazać autor. Równie dobrze akcja mogłaby dziać się na bezludnej wyspie. Z obydwu części płynie bardzo ważna lekcja jaką jest konieczność nieustannej zmiany. Statyczność, nudna stabilność i sztywne spętanie się więzami tradycji, religii i obrzędów blokuje rozwój nie tylko osobisty, ale także rozwój całych społeczeństw. Zbiorowość potomków rozbitków trzyma się kurczowo miejsca w którym wylądowali ich przodkowie, nie zwracając uwagi na kurczące się zasoby naturalne oraz zmniejszającą się przestrzeń życiową. To dzięki odwadze, zdolności do przełamywania barier oraz zwykłej ciekawości, bohater pierwszej książki cyklu – John, dokonuje przełomu polegającego na eksploracji świata, w którym jemu i jego pobratymcom przyszło z przymusu mieszkać. Bez wyróżniającej się jednostki, która stanie na czele społeczeństwa, nie jest możliwy rozwój. Motyw ten zresztą przewija się również w drugiej odsłonie cyklu. D.K.: W mojej ocenie najsłabiej (co nie znaczy – tragicznie) było właśnie literacko. Obie powieści prezentowane są z perspektyw kilku bohaterów, posługujących się zdegenerowaną formą języka przywiezionego na Eden przez Angelę i Toma i tym właśnie językiem zostały w całości napisane. Mowa Edeńczyków ma charakter zubożałego, częściowo dziecięcego języka, pozbawionego większości określeń na nieznane im zjawiska, choćby zamiast słowa „zabić” używają słowa „zrobić”. Ta stylizacja niewątpliwie wymagała przygotowania i długiego autorskiego szlifu, ale jej ostateczny efekt wywołał we mnie mieszane odczucia. Z jednej strony taka prezentacja języka wydaje się konieczna i pokazuje niewinność społeczeństwa, z drugiej utrudnia lekturę – bo fraza staje się rwana i nieprzystępna, nie daje też możliwości bardziej szczegółowego odmalowania obcej planety. Brakuje też ewolucji języka w perspektywie kilkuset lat historii Edenu. O ile pierwszy tom czytałem z niemałym zainteresowaniem, bo akcja była dość wartka i odkrywanie zamysłu powieści niosło satysfakcję, o tyle przy „Matce Edenu” chwilami się męczyłem – fabuła momentami kręciła się w miejscu, a język sprawiał, że przez kolejne rozdziały brnęło się coraz ciężej. Bohaterowie faktycznie wydają się dość topornie ociosani, ale tu akurat, tak jak pisał Karol, ikoniczność była konieczna do spełnienia założeń autora. Jeśli idzie o realizację pomysłu na cykl to bliższy jestem stwierdzeniu, że wypadła dobrze. Tematy faktycznie niebłahe i do przedstawienia trudne, ale sposób, w jaki podejmuje je Beckett, zrobił na mnie wrażenie przede wszystkim w warstwie konceptualnej. Nie była to co prawda pierwsza próba przedstawienia społeczności rozwijającej się na obcej planecie w oderwaniu od Ziemi – były przecież choćby „Całkowe drzewa” Larrego Nivena, a w Polsce „Vatran Auraio” Huberatha, ale chyba nikt nie skupił się do tej pory na szczegółach rozwoju zalążków nowej cywilizacji u jej zarania. Z obserwacji zawodowych Becketta wynika zapewne, że w pewnych sytuacjach zachowania różnych ludzi powtarzają się i podobne bywają reakcje całej grupy, w której Ci ludzie funkcjonują. Ekstrapolacja tego pomysłu na szerszą skalę i przeniesienie do miejsca nieskalanego historycznymi i symbolicznymi naleciałościami Ziemi, pozwala na retelling historii człowieka w Raju, jako historii uniwersalnej. Już sam tytuł powieści sugeruje skojarzenie, a dalej mamy Adama i Ewę (Toma i Angelę), zerwanie jabłka (zniszczenie kręgu przez Johna), Kaina i Abla (pierwsza przemoc Johna i Davida, na którą w edeńskim języku nie ma nawet nazwy), listek figowy (postępująca wraz z rozwojem cywilizacji formalizacja związków damsko – męskich) i cały szereg innych. Dzikie i mroczne piękno Edenu jako świata także nasuwa skojarzenie z Rajem i pierwotną, obcą człowiekowi Ziemią. Sposób w jaki Beckett to połączył i ubrał w fabułę w pierwszym tomie, po prostu imponuje i „Ciemny Eden” moje oczekiwania spełnił. Wracając do postaci – John Czerwoniuch, główny bohater „Ciemnego Edenu”, wydaje mi się być daleki od jednoznaczności. Popychany przez ambicje, chce być zapamiętanym liderem i z tego powodu jednocześnie czerpie satysfakcję i cierpi, szargają go wewnętrze rozterki uczuciowe, w końcu popełnia zło dla poparcia sprawy grupy, którą przewodzi. Zostaje Kainem. Staje się dla Edenu postacią legendarną – z jednej strony motorem postępu, z drugiej przemocy – jakby obie kwestie były nierozerwalnie połączone. |