powrót; do indeksunastwpna strona

nr 4 (CXCVI)
maj 2020

Niepozbawiona uroku narracja
Diane Setterfield ‹Była sobie rzeka›
„Była sobie rzeka” nawiązuje do ludowych podań, baśni i wierzeń oraz stanowi swoisty hołd dla Tamizy.
ZawartoB;k ekstraktu: 60%
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Niejeden czytelnik być może pamięta „Trzynastą opowieść” tej autorki, cieszącą się swego czasu wielką popularnością. Długo, bo aż czternaście lat, czekaliśmy na kolejną książkę Diane Setterfield. Obie te powieści są w klimacie dosyć podobne – równie romantyczne i „gotyckie”, nawiązujące do najlepszych tradycji literatury wiktoriańskiej.
Tytuł ”Była sobie rzeka” nie jest przypadkiem. Akcja powieści toczy się nad Tamizą, książka mocno akcentuje dzikie, magiczne piękno rzeki i portretuje mieszkających nad brzegami ludzi. Woda jest tutaj żywiołem zaborczym i tajemniczym. Pewnego razu uratowano z rzeki mężczyznę i małą dziewczynkę. Dziecko już nie oddychało, ale jednak, ku zdziwieniu wszystkich, odzyskało przytomność. Gdy czterolatka oprzytomniała, okazało się, że nie mówi. Czyja jest ta dziewczynka? Nad tym zastanawiali się wszyscy zgromadzeni w gospodzie Pod Łabędziem w Radcot. Co tydzień zbierają się tam ludzie, żeby posłuchać różnych historii, ale tym razem się okazuje, że nikt nie musi niczego opowiadać. Oto wydarzenia rozgrywają się na ich oczach, i to oni będą je mogli dalej przekazywać innym. Wieść o uratowanych szybko roznosi się po okolicy.
Od tej pory rusza z całą mocą nurt burzliwej i mocno zagmatwanej opowieści. Niczym klienci gospody Pod Łąbędziem, słuchamy z uwagą, chłoniemy rozwój wypadków, płyniemy z nurtem narracji. Łatwo tutaj nie jest: jest mnóstwo postaci, wątków, historii. Główną osią fabuły jest to, że do uratowanej czterolatki roszczą sobie prawa trzy strony: dwie rodziny, którym parę lat temu zaginęło dziecko oraz kobieta, która twierdzi, że dziewczynka jest jej młodszą siostrą. Autorka zdecydowała się na skorzystanie ze szkatułkowej formy powieści, gdzie – niczym w Baśni Tysiąca i Jednej Nocy – jedna historia goni drugą, wszystko się przenika się i snuje w nieskończoność.
Widać tutaj mocno podobieństwo formy książki do natury rzeki: są zakręty, meandry, nurt jest czasami wartki i porywisty, a czasami zwalnia. Jest główna rzeka i są jej dopływy, rozgałęzienia, podmokłe tereny, które czasami tylko skrywane są pod wodą, pozostając przeważnie rozmiękłym lądem. Są niebezpieczne wiry, przyjazne brzegi i niebezpieczne uskoki. Tu nie sposób autorce odmówić talentu do stworzenia prozy niebanalnej i absorbującej uwagę czytelnika. Tyle, że my, zaabsorbowani obfitością tej skądinąd niepozbawionej uroku „rzecznej” narracji możemy się w niej chwilami pogubić. Jak podczas pływania w niebezpiecznej rzece – utopić się lub przynajmniej nieźle się zmęczyć.
Warto byłoby jeszcze przejrzeć przekład książki. Ogólnie nie jest najgorszy, wydobywa z prozy Setterfield barwę i klimat narracji nawiązującej do XIX wieku w brytyjskiej literaturze. Jednak są jeszcze dosyć liczne irytujące niedociągnięcia. Na początku książki nie przekraczamy jeszcze dwóch stron, a już słowo „opowieść” pojawia się tutaj sześciokrotnie. Z kolei na str. 217 słowo „historia” powtarza się w zaledwie sześciu linijkach tekstu. Oryginał być może nie ułatwiał zadania, ale poprawny styl polszczyzny ma jednak swoje prawa.
„Była sobie rzeka” nie jest oczywiście opartą na faktach historyczną książką. To tylko baśniowa fikcja stylizowana na dawne czasy, ale aż takich nieścisłości w książce nie musiałoby być, jak ta związana z klasztorem Godstow. Czytamy, że jedna z postaci, Rita, wychowywała się tam i zdobywała wiedzę medyczną. Otóż zakony zostały w komplecie zlikwidowane przez Henryka VIII (majątek klasztorny – oczywiście przejęty), a gdy dochodziło do ich restauracji w XIX wieku, nie wszystkie na nowo podejmowały działalność. Do nich należy także Godstow, którego ruiny możemy podziwiać do dzisiaj niedaleko Oxfordu.
Jak dla mnie, powieść jest mocno „przekombinowana” – i dlatego tak nużąca, zwłaszcza pod koniec. Trochę czasu potrzeba, aby się zorientować, że autorka stawia tutaj raczej na sztukę dla sztuki: snucie opowieści dla samej opowieści, na to, aby „się działo” i bawiło czytelnika. „Była sobie rzeka” odsłania przed nami coraz to nowe obrazy, wątki, postacie, sytuacje. Autorka wszystko podporządkowuje temu, żeby możliwie jak najlepiej oddać uniwersum swojej historii (to bez wątpienia udało się jej znakomicie, obraz jest sugestywny). Czytelnik – jak w dawnych czasach kultury oralnej – jest tu karmiony wręcz po brzegi (a chwilami mam i wrażenie, że bezlitośnie), napychany historiami, gawędami. Jest ich więcej, coraz więcej, snują się bez końca, a ich celem jest to, aby czytelnik stale podążał ich szlakiem. Jest w nich magia, motywy ludowych baśni i podań, opowieści na kształt mitów. Jednakże „Była sobie rzeka” przynosi nam rozrywkę raczej bierną. Jeśli szukamy książki, podczas której lubimy pozwolić sobie na refleksję, zagłębić się w psychologię postaci, poszukać morału czy jakiegoś „klucza” – nie jest to książka dla nas, bo z tych czytanych historii w sumie niewiele zostaje. Jeśli natomiast chcemy się „eskapistycznie” zagłębić w nurt narracji i skupić się na bogactwie opowieści, nasze oczekiwania zostaną spełnione z nawiązką.



Tytuł: Była sobie rzeka
Tytuł oryginalny: Once Upon a River
Data wydania: 11 marca 2020
Wydawca: Albatros
ISBN: 978-83-8125-930-9
Format: 480s. 143×205mm; oprawa twarda, obwoluta
Cena: 42,90
Gatunek: fantastyka, historyczna, obyczajowa
Zobacz w:
Ekstrakt: 60%
powrót; do indeksunastwpna strona

24
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.