powrót; do indeksunastwpna strona

nr 4 (CXCVI)
maj 2020

Non omnis moriar: Atlantyda i duch Johna
Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka najczęściej wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj szóste podejście (i drugie koncertowe) do dyskografii amerykańskiego pianisty jazzowego McCoya Tynera.
ZawartoB;k ekstraktu: 80%
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Rok 1974 upłynął zespołowi McCoya Tynera nie tylko na pracy w studiu, czego efektem był album „Sama Layuca”, ale również na licznych koncertach – zarówno w Stanach Zjednoczonych, jak i w Europie. Na Stary Kontynent kwintet trafił wówczas przynajmniej dwukrotnie – zimą i jesienią. Za drugim razem między innymi po to, aby wziąć udział w festiwalu Jazz Jamboree w Warszawie. Pomiędzy tymi wypadami, na półtora miesiąca przed występem w Sali Kongresowej, grupa zawitała do San Francisco, by na scenie klubu jazzowego Keystone Korner (istniejącego w latach 1972-1983) dwa dni pod rząd – 31 sierpnia i 1 września – cieszyć publikę swoją muzyką. Oba koncerty zarejestrowano i dziesięć miesięcy później, w czerwcu 1975 roku, opublikowano na podwójnym winylu zatytułowanym „Atlantis” (tradycyjnie za sprawą nowojorskiej wytwórni Milestone).
Zespół Tynera występował w tym czasie w składzie pięcioosobowym, a więc poszerzonym o jednego muzyka w porównaniu z koncertami granymi rok wcześniej (vide recital na festiwalu w szwajcarskim Montreux). McCoy dobrał sobie wtedy do wspólnych podróży po świecie saksofonistę Azara Lawrence’a, kontrabasistę Jooneya Bootha oraz brazylijskiego perkusjonistę Guilherme Franco (którego pełna tożsamość brzmiała: Antonio Guilherme de Souza Franco). Tę trójkę McCoy znał już wcześniej. Nową postacią w kwintecie był natomiast następca Alphonse’a Mouzona i Billy’ego Harta – wówczas zaledwie dwudziestoletni, a więc znajdujący się dopiero u progu kariery artystycznej, perkusista Wilby Fletcher (1954-2009). Mimo sporych roszad personalnych, jakie dokonały się w ciągu minionych dwóch lat, mniej więcej od czasu nagrania „Sahary”, muzyka nie uległa aż tak drastycznej zmianie. Tyner wciąż pozostawał wierny jazzowi modalnemu skrzyżowanemu z fusion i world music. Choć akurat w wersji koncertowej ten ostatni element zszedł na znacznie dalszy plan.
Konstruując program płyty „Atlantis”, wybrano sześć kompozycji: dwie zarejestrowane 31 sierpnia 1974 roku („Makin’ Out” i „Pursuit”) oraz cztery z dnia następnego (tytułowa, „In a Sentimental Mood”, „My One and Only Love” i „Love Samba”). Cztery z nich były oryginalnymi dziełami McCoya Tynera; dwie – „In a Sentimental Mood” oraz „My One and Only Love” – to przeróbki znanych po dziś dzień jazzowych standardów (będzie jeszcze okazja napisać o nich szerzej). Płytę otwiera osiemnastominutowy, a więc wypełniający całą stronę A pierwszego krążka winylowego „Atlantis”. To bardzo przemyślana i dopracowana w najmniejszych szczegółach fuzja tradycyjnego modern jazzu ze święcącym w tamtym czasie największe sukcesy jazz-rockiem. Po kilkudziesięciosekundowej nastrojowej introdukcji (gong plus fortepian) kwintet wskakuje na właściwe sobie tory, po których porusza się szybko i z gracją, nie zapominając o zapadających w pamięć solówkach. Lawrence wprowadza więc charakterystyczny dla lat 60., melodyjny motyw na saksofonie, a Tyner rozwija go w brawurowej improwizacji.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Repryzę tego muzycy fundują jeszcze w dynamicznym zakończeniu, za co zostają nagrodzeni przez publiczność rzęsistymi brawami. Po tej potężnej dawce energetycznego jazzu wszystkim należy się odrobina wytchnienia. Dlatego właśnie w tym momencie pojawia się przeróbka słynnego utworu Duke’a Ellingtona „In a Sentimental Mood”, który po raz pierwszy został wykonany publicznie w 1935 roku! Tyner gra go w pojedynkę, łącząc w swojej wersji zamiłowanie do „barowego” smooth jazzu, romantycznej klasyki i… improwizacji. Te ponad pięć minut odprężenia jest konieczne, ponieważ następna kompozycja – kolejna z tych dłuższych – zalicza się do tych, w których muzycy „nie biorą jeńców”. „Makin’ Out” jest bowiem amalgamatem dynamicznego fusion z muzyką etniczną (w stylu „Sahary” i „Song of the New World”), chociaż bez zazwyczaj kojarzących się z folklorem instrumentów. Wyjątkiem są jedynie perkusjonalia, którymi Guilherme Franco wspiera i tak potężnie brzmiącą sekcję rytmiczną. Sporo tu również nawiązań do free jazzu z lat 60. XX wieku; w niektórych momentach można wręcz złapać się na pytaniu, czy to na pewno na saksofonie gra Lawrence, a nie John Coltrane.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
„My One and Only Love” to drugi z jazzowych standardów. W oryginale była to piosenka skomponowana przez Anglika Guya Wooda do słów mającego ukraińskie korzenie Amerykanina Roberta Mellina. Powstała w 1952 roku i w ciągu kolejnych dwóch dekad, czyli do momentu kiedy sięgnął po nią zespół Tynera, doczekała się wielu wersji. Śpiewali ją między innymi Frank Sinatra (1953), Ella Fitzgerald i Sarah Vaughan (1955), Dean Martin i Doris Day (1962), wreszcie Louis Armstrong (1970). W 1963 roku nagrał ją najmniej chyba znany spośród wymienionych Johnny Hartmann – istotne jednak, że zrobił to z akompaniamentem Kwartetu Coltrane’a, w którym grał wówczas McCoy. Wersje instrumentalne „My One and Only Love” zaprezentowali natomiast na swoich płytach i Oscar Peterson, i Sonny Rollins, i Chick Corea. Tyner nie był więc ani pierwszym, ani tym bardziej ostatnim, który sięgnął po ten nostalgiczny, wręcz „pościelowy” temat. Istotne jednak, że wzbogacił go kolejną ze swoich pianistycznych improwizacji, przełamując tym samym nastrój wprowadzany przez grającego „po bożemu” Azara Lwrence’a.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
W ponad dziewięciominutowym „Pursuit” kwintet wraca do stylistyki zaproponowanej wcześniej w „Makin’ Out”. Ponownie więc otrzymujemy porcję dynamicznego modern i free jazzu. Azarowi kolejny raz kłania się Coltrane, a Tyner… jest po prostu sobą, czyli nieodłącznym uczniem Mistrza Johna, którego duch musiał unosić się gdzieś nad sceną i spoglądać na muzyków z uznaniem. Program dwupłytowego wydawnictwa zamyka „Love Samba”, która wydaje się naturalną kontynuacją utworu „La Cubaña”, umieszczonego na albumie „Sama Layuca”. I chociaż brakuje tutaj pewnych smaczków (na przykład marimby, na której w „La Cubaña” zagrał Robert Hutcherson), całość napędzają wszechobecne perkusjonalia (Franco, Tyner, Fletcher), pulsująca sekcja rytmiczna (Jooney Booth do spółki z Fletcherem) i rytmiczny fortepian (Tyner). Jest więc na tyle bogato, na ile było to możliwe w warunkach koncertowych. Bo przecież nie można zapominać o saksofoniście, dorzucającym od siebie skoczne melodie.
Skład:
McCoy Tyner – muzyka (1,3,5,6), fortepian, instrumenty perkusyjne
Azar Lawrence – saksofon tenorowy, saksofon sopranowy
Joony Booth – kontrabas
Guilherme Franco – instrumenty perkusyjne
Wilby Fletcher – perkusja



Tytuł: Atlantis
Wykonawca / Kompozytor: McCoy Tyner
Data wydania: czerwiec 1975
Wydawca: Milestone
Nośnik: Winyl
Czas trwania: 71:59
Gatunek: jazz
Zobacz w:
W składzie
Utwory
Winyl1
1) Atlantis: 17:59
2) In a Sentimental Mood: 05:39
3) Makin’ Out: 13:04
Winyl2
1) My One and Only Love: 09:59
2) Pursuit: 09:21
3) Love Samba: 15:56
Ekstrakt: 80%
powrót; do indeksunastwpna strona

123
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.