„Zrodzony” nie należy do najlepszych powieści Jeffa VanderMeera. Ale wśród wielu innych książek starających się przedstawić czytelnikom unikatową wizję postapokaliptycznego świata odróżnia go bardzo duża dawka surrealizmu i przemyślana, dobrze zbudowana historia.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Miasto, w którym rozgrywa się akcja powieści, nie ma nazwy. Jest po prostu miastem, w którym resztki ludzi walczą o przetrwanie i zasoby. Nad wszystkim góruje zrujnowany budynek Firmy oraz przemieszczający się po okolicy niepodzielny „władca” całej metropolii – olbrzymi (wielkości kilkupiętrowego budynku) niedźwiedź imieniem Mord. Jak gdyby samo jego istnienie nie wystarczało, okazuje się, że posiada on także zdolność do lewitacji, więc żaden zakamarek miasta nie jest od niego bezpieczny i nigdy nie wiadomo, kiedy spadnie z nieba na niczego niespodziewających się ludzi. Nikt nie zastanawia się nawet nad pochodzeniem Morda (zakładając, całkiem słusznie, że jest on jednym z eksperymentów Firmy, który wyrwał się spod kontroli) i mieszkańcy traktują jego obecność jako pewien stały element życia. To właśnie w futrze śpiącego Morda Rachel, główna bohaterka powieści, odnajduje Zrodzonego. Pytanie o to, czym jest tytułowa istota przewija się przez całą powieść i nawet po skończonej lekturze nie ma na nie jednoznacznej odpowiedzi (no dobrze, kilka sugestii jest, ale ujawnianie ich byłoby niewybaczalnym spojlerem). Na początku stanowi jedynie ciekawy, emanujący światłem i wydzielający zapachy eksponat, który Rachel umieszcza w swojej kryjówce, nie pozwalając swojemu partnerowi, Wickowi, na żadne eksperymenty ze znaleziskiem. Z czasem okazuje się, że Zrodzony zaczyna powoli rosnąć i nabierać niepokojących cech. Jak chociażby poruszanie się, umiejętność ukradkowego pożerania jaszczurek i wreszcie – zdolność mowy. Być może w innym świecie byłoby to dla bohaterów bardziej niepokojące, ale kiedy nad głowami krąży olbrzymi, krwiożerczy niedźwiedź, zmiennokształtna istota zdolna do nauki języka jest tylko jeszcze jednym niespotykanym, ale niekoniecznie niemożliwym, elementem rzeczywistości. Wick oczywiście chciałby poznać prawdziwą naturę Zrodzonego (poprzez dokonanie na nim odpowiednich badań), ale Rachel wybiera inną drogę – starając się poznać, nie czym, ale kim jest ten dziwny twór, który zamieszkał razem z nimi. Być może właśnie ze względu na cały surrealizm otaczającego ich świata, Rachel i Wick trzymają się za wszelką cenę i mimo różnych przeciwności razem. Tak naprawdę, poza przewijającą się epizodycznie Magiczką, kobietą planującą unicestwienie Morda i skłonienie Wicka do współpracy (niekoniecznie w tej kolejności), są oni jedynymi ludzkimi bohaterami powieści. Pojawienie się Zrodzonego zaburza delikatną równowagę między tą dwójką, prowadząc do wielu nieporozumień. Nie pomaga temu fakt, że Rachel traktuje znalezioną istotę jako swoje dziecko (a przynajmniej jakiegoś rodzaju jego substytut), o które trzeba się troszczyć, odpowiednio wychowując i ucząc podstawowych rzeczy, jakie każde ludzkie dziecko wiedzieć powinno. Ale Zrodzony dzieckiem nie jest i tłumaczenie mu nawet najprostszych ludzkich zachowań przysparza sporo kłopotów (na przykład różnica między tym, czy został stworzony, czy też się urodził – czy człowiek też nie jest „tworzony” przez swoich rodziców?). Najbardziej problematyczne okazują się próby zaszczepienia w nim choćby podstawowej moralności. Aż do końca nie jesteśmy pewni, czy Rachel odniosła sukces w próbach „uczłowieczania” nieludzkiej istoty. Pokusiłbym się o stwierdzenie, że mimo wszystko tak. Chociaż nie jest to wyjątkowo jednoznaczne. To samo można zresztą powiedzieć o wielu innych elementach powieści: bohaterach (z czasem dowiadujemy się o wiele więcej o samej Rachel i Wicku, bo oboje dbali o to, by zachować swoje sekrety dla siebie), świecie przedstawionym i trawiących go problemach, a nawet samym Mordzie. Widać bardzo wyraźnie, że pomysł VanderMeera obejmuje o wiele więcej niż to, co zdecydował się przedstawić na kartach powieści. Dalszej eksploracji świata „Zrodzonego” autor dokonuje w opowiadaniu „Dziwny Ptak” (dołączonym do polskiej wersji książki) oraz powieści „Dead Astronauts” z ubiegłego roku (niewydanej jeszcze po polsku). Wracając do „Zrodzonego” – jest to ładna, ciekawa i symboliczna opowieść o dwójce ludzi i jednej, pragnącej człowieczeństwa, istocie (abstrahując już od tego, czy jest to potrzeba wynikająca z charakteru i wyboru, czy raczej efekt „wychowania” Zrodzonego przez Rachel). Symboliczna dlatego, że dopiero po wypędzeniu z zaatakowanej kryjówki, dalekiej i niebezpiecznej wyprawie do budynku Firmy oraz odkryciu znajdujących się tam sekretów, bohaterowie mogą wrócić do „domu” wierząc, że dzięki poświęceniu będzie się działo lepiej. Największy jednak problem mam z tym, że całość jest „tylko” ciekawa – nie jest to ten typ książki, w którym z zapartym tchem śledziłoby się akcję (choć dzieje się dużo) i niecierpliwie oczekiwało ujawnienia sekretów. Kiedy wreszcie prawda wychodzi na jaw, to zamiast szoku można jedynie wzruszyć ramionami – co jest chyba najgorszą możliwą reakcją, jaką autor może chcieć wywołać u czytelnika.
Tytuł: Zrodzony Tytuł oryginalny: Borne / The Strange Bird Data wydania: 12 października 2018 ISBN: 978-83-7480-923-8 Format: 378s. 140×210mm; oprawa twarda Cena: 39,– Gatunek: fantastyka Ekstrakt: 60% |