Šarūnas Bartas uznawany jest za jednego z najważniejszych współczesnych litewskich reżyserów filmowych. Stara się zabierać głos na ważne tematy, jego filmy posiadają charakterystyczny styl, którego podstawowymi cechami są niespieszna narracja i sterylny, odrzucający na pierwszy rzut oka świat głównych bohaterów. Schemat ten powielił w opowiadającym o wojnie domowej na Ukrainie „Szronie”. I niewiele brakowało, aby zanudził widzów na śmierć.  |  | ‹Szron›
|
Filmy, w których w warstwie fabularnej nic albo niewiele dzieje się, wcale nie muszą być nudne. Ważne jednak, aby brak akcji był rekompensowany przez bogate tło obyczajowe bądź psychologiczne. W „Szronie” ta rekompensata jest niewystarczająca, w efekcie przez prawie dwie godziny widz ma poczucie „braku” – braku sensu, braku emocji, braku pomysłu. Nie, może akurat pomysł był, ale z jego realizacją nie wyszło. Statyczna praca kamery, ponura kolorystyka zdjęć, milczący (bo nic nie rozumiejący) bohaterowie, nastrojowa muzyka – to wszystko doskonale znamy z dzieł Andrieja Zwiagincewa i Siergieja Łoźnicy. Ale u nich wszystkie elementy układanki doskonale do siebie pasują, wzajemnie się uzupełniają, tworząc spójną całość. Tymczasem Šarūnas Bartas przypomina co najwyżej ucznia podglądającego mistrzów przy pracy i starającego się nakręcić coś w ich stylu. Z dużo gorszym skutkiem. Bartas urodził się w Szawlach w 1964 roku. Dyplom reżyserski zdobył, mając dwadzieścia siedem lat; stał się tym samym absolwentem ostatniego rocznica studiującego we Wszechzwiązkowym Państwowym Instytucie Kinematografii (WGIK), który wkrótce – po upadku Związku Radzieckiego – został przechrzczony na Wszechrosyjski. Już wcześniej, pod koniec lat 80., założył w Wilnie pierwszą na Litwie niezależną wytwórnię filmową „Kinema”, która z powodzeniem działa do dzisiaj. W „East Side Story” Litwin pojawił się kilka lat temu za sprawą całkiem udanego, nagradzanego na festiwalach, dramatu psychologiczno- kryminalnego „ Euroazjata” (2010). Od tamtej pory nakręcił jeszcze trzy pełnometrażowe filmy: „Pokój nam w naszych snach” (2015), wspominany dzisiaj „Szron” (2017), który stał się zresztą przed dwoma laty litewskim kandydatem do Oscara (z walki o statuetkę oczywiście nic nie wyszło) oraz „O zmierzchu” (2019). Światowa premiera „Szronu” miała miejsce w maju 2017 roku w Cannes, co nie dziwi, ponieważ do powstania obrazu przyczynili się również producenci francuscy, a w jego obsadzie można znaleźć jedną z gwiazd francuskiej estrady. Na niewiele jednak zdały się wszystkie te zabiegi. Głównym problemem filmu jest scenariusz, w pracy nad którym uczestniczyło aż czterech twórców. To zazwyczaj nie wróży dobrze, ale nie musi być gwarancją klapy artystycznej. Niepokoić mogło jednak to, że każdy ze współscenarzystów pochodził z innego kraju, na dodatek – oprócz samego Šarūnasa Bartasa – odległego od Ukrainy: Anna Cohen-Yanay jest Francuzką, Alireza Khatami pochodzi z Iranu, a Jessica Matthews z Wielkiej Brytanii. Tym samym niekoniecznie musieli dobrze orientować się w zawiłościach konfliktu na wschodzie Ukrainy. Ba! wyszli także z założenia, że widzowie też niewiele o nim wiedzą, a zatem trzeba im wszystko wyjaśnić. Najlepiej łopatologicznie, aby nie było potem żadnych wątpliwości. W efekcie powstały monologi i dialogi, które wydają się streszczeniem artykułów prasowych na temat sytuacji panującej w Donbasie przed 2017 rokiem. Gdy porówna się „Szron” z powstałym rok później „ Donbasem” Łoźnicy, widać przepaść jakościową. Przy okazji łatwo też zrozumieć, co odróżnia reżysera z prawdziwego zdarzenia od zdolnego, ale jednak tylko naśladowcy. Bohaterami „Szronu” są młodzi Litwini: Inga Jauskaitė i Rokas Višniauskas. Są parą, mieszkają ze sobą, ale trudno powiedzieć, aby tworzyli rodzinę (nie tylko w znaczeniu prawnym). Wciąż niewiele o sobie wiedzą, nie mają też skonkretyzowanych planów na przyszłość. Pewnego dnia przyjaciel Rokasa, któremu wypadło coś nadzwyczaj ważnego, prosi go o przysługę; chce, by pojechać busem na Ukrainę z pomocą humanitarną (butami, odzieżą, żywnością) dla armii ukraińskiej walczącej z separatystami w Donbasie.  | |
Dokumenty niby są w porządku, ale mimo wszystko potrzebna okazuje się dodatkowa pomoc podczas przekraczania granicy litewsko-polskiej i polsko-ukraińskiej. Zapewnia ją tajemniczy Andrzej – tyleż sympatyczny, co złowrogi. W „Szronie” wszystko zresztą jest – albo ma być – tajemnicze i niedopowiedziane. Trochę jak w prozie Franza Kafki. Trudno jednak powiedzieć, aby ta enigmatyczność przedstawionego świata stała się dodatkowym walorem filmu. Chyba że reżyserowi chodziło właśnie o to, by rzucić swoich bohaterów, którzy są do tego kompletnie nieprzygotowani, w samo oko cyklonu. Pytanie tylko, czy nie bardziej nadawaliby się do tego młodzi Francuzi, Brytyjczycy, może Niemcy, a niekoniecznie Litwini… W każdym razie, kiedy Rokas i Inga docierają, wycieńczeni fizycznie, do miejsca przeznaczenia w Kijowie, okazuje się, że wolontariusze, którym mieli przekazać ładunek, już się stamtąd wynieśli. Kontaktują się więc telefonicznie z Andrzejem i dowiadują, że muszą ruszyć dalej, do Dniepru (dawnego Dniepropietrowska).  | |
Tam spotykają nie tylko „tajemniczego” Polaka, ale również grupę dziennikarzy z Europy Zachodniej, którzy relacjonują przebieg konfliktu dla swoich czytelników. Dzięki rozmowie z Francuzką Marianne Rokas zaczyna rozumieć więcej; wszak w momencie, kiedy przekraczał granicę z Ukrainą, jego wiedza ograniczała się jedynie do obejrzanego w Internecie filmiku z dramatycznych wydarzeń na kijowskim Majdanie. Po nocy spędzonej w Dnieprze Litwini znów muszą wsiąść do busa i… I tak dalej, i tak dalej. Można odnieść wrażenie, że ich podróż nie ma końca. Na dodatek z czasem staje się coraz bardziej fantasmagoryczna. Wieziona przez nich pomoc wydaje się jedynie pretekstem, by mogli przekraczać kolejne wojskowe kordony i rozumieć coraz więcej z tego, co ich otacza. To pragnienie wiedzy jest tak zaraźliwe, że ostatecznie pozbawia Rokasa instynktu samozachowawczego. Šarūnas Bartas zapomniał jednak o tym, że często im mniej, tym lepiej. Gdyby pozbawić „Szron” połowy dialogów, film prawdopodobnie dużo by zyskał. Ale reżyser chyba nie ufał swoim bohaterom – nie wierzył ani w ich inteligencję, ani w zmysł obserwacji. Dlatego zapewne uznał, że wszystko trzeba im dogłębnie wyjaśnić; powiedzieć, co i jak mają myśleć; w końcu sprawić, aby zobaczyli to na własne oczy. Ten sam cel można było jednak osiągnąć bardziej trafionymi artystycznie metodami, o czym przekonał chociażby Siergiej Łoźnica we wspomnianym już „ Donbasie”. Zwłaszcza że u boku Bartasa znajdował się potrafiący wydobyć z plenerów prawdziwą głębię operator Eitvydas Doskus, a swoje na etapie postprodukcji dorzucił polski kompozytor Paweł Mykietyn. Główne role autor powierzył debiutantom: Rokasa zagrał Mantas Jančiauskas, natomiast Ingę Lyja Maknavičiūtė. W Andrzeja wcielił się z kolei nasz rodak Andrzej Chyra („ Ach śpij kochanie”, „ Eter”), a we francuską dziennikarkę Marianne – Vanessa Paradis, przed ponad trzydziestu laty śpiewająca dyskotekowy przebój „Joe le taxi”.
Tytuł: Szron Tytuł oryginalny: Šerkšnas Data premiery: 16 lutego 2018 Rok produkcji: 2017 Kraj produkcji: Francja, Litwa, Polska, Ukraina Czas trwania: 132 min Gatunek: dramat Ekstrakt: 50% |