Amerykańskie filmy opowiadające o dorastaniu i pierwszej miłości wpisują się w pewien schemat. Wyreżyserowany przez Richarda Tanne’a „Chemical Hearts” z powodzeniem omija wiele infantylnych rozwiązań fabularnych charakterystycznych dla mainstreamowego oblicza tego gatunku i choćby dlatego warto poświęcić mu chwilę uwagi.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Film został wyprodukowany przez Amazon Studios odpowiedzialne za równie ciekawe „ Selah and the Spades”. Scenariusz powstał na podstawie powieści Krystal Sutherland „Chemia naszych serc”. Osobiście podchodzę ostrożnie do adaptacji takiej twórczości, bo zawsze obawiam się, że niektóre wątki działające na kartach książki mogły zostać spłycone na ekranie. W tym przypadku udało się tego uniknąć, a film dostał nawet w Stanach Zjednoczonych kategorię wiekową R – co oznacza, że osoby poniżej 17 roku życia nie powinny oglądać filmu bez opiekunów. Tak więc grupą docelową są raczej ludzie znajdujący się na progu dorosłości, ewentualnie ci starzy duchem, a ze szczególnym upodobaniem lubiący wspominać swoją młodość. To, co od razu rzuca się w oczy, to osobowość głównego bohatera – Henry’ego. Wrażliwy romantyk, któremu łatwiej przelać słowa na papier niż wypowiedzieć je na głos. Wiele rzeczy, szczególnie tych bolesnych, przeżywa wewnętrznie. Pomimo tego, że nie miał nigdy dziewczyny, nikt nie robi z niego ciamajdy. Ma przyjaciół, wspierającą rodzinę i jest osobą nie sprawiającą nikomu problemów. Już samo to stoi w opozycji do powielanego w kasowych produkcjach o nastolatkach motywu „bad boya” sprowadzającego kłopoty na spokojną dziewczynę. W takich filmach on się zmieni dla niej i wszyscy będą żyli długo i szczęśliwie. Tutaj nic takiego nie ma miejsca. Henry zostaje wybrany do prac nad szkolną gazetką wraz z grupą innych uczniów. Wśród nich jest tajemnicza Grace. Zaintrygowany chłopak będzie próbował ją lepiej poznać i odkryć jej sekrety. Może to brzmieć jak kolejny sztampowy romans, ale uprzedzam, że samo uczucie łączące bohaterów nie jest tak naprawdę głównym tematem filmu. Bardziej chodzi tutaj o to, że każda relacja może nas w jakiś sposób wzbogacać, nawet jeśli jest przyczyną bólu czy cierpienia. I że trudno potem konkurować z tą pierwszą miłością, najbardziej naturalną i intensywną. Istotnym wątkiem jest również radzenie sobie z traumą oraz narastającym poczuciem winy. Tym razem to chłopak jest „do rany przyłóż”, a dziewczyna trudna, nie radząca sobie z problemami i przeszłością. Owszem, można narzekać, że biedak jest w tej relacji trochę wykorzystany, więcej mając z tego nieprzyjemności, ale z drugiej strony – no cóż, samo życie. Warto docenić inną niż zazwyczaj męską perspektywę. Subtelną, delikatną i pokazującą, że „bycie męskim” może mieć o wiele więcej znaczeń niż to, do czego przyzwyczaja nas otaczający świat.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Istniało ryzyko, że Grace stanie się typową i irytującą „Manic Pixie Dream Girl”. Dla niewtajemniczonych przypomnę, że to termin uknuty przez krytyka filmowego podsumowujący bohaterki, które „istnieją wyłącznie w rozgorączkowanych fantazjach wrażliwych scenarzystów-reżyserów, a istnieją tylko po to, by mogły nauczać posępnych młodych mężczyzn, czym jest pełne przygód i tajemnic życie” (Nathan Rabin w tłumaczeniu Karoliny Kostyry). Problem z takimi postaciami polega na tym, że można stracić z radaru człowieka, a pozostawić jedynie mechaniczną figurę wpływającą na protagonistę. Wracając do Grace, pomimo pewnych cech charakterystycznych dla często instrumentalnie traktowanej przez scenarzystów „Manic Pixie Dream Girl”, jest ona postacią stojącą na własnych nogach, przechodzącą w filmie jakąś drogę – po prostu zupełnie inną niż Henry. Ich relacja wydaje się autentyczna dzięki naturalnie brzmiącym dialogom. Pomaga również sposób przedstawienia scen intymnych, odwołujący się do młodzieńczej niepewności i przeżywania takich doświadczeń po raz pierwszy. W całej historii są znikome ilości humoru, zapewnianego głównie przez wyluzowanych przyjaciół oraz pragmatycznych rodziców Henry’ego. Gdzieś na drugim planie jest jeszcze konsekwentnie rozwijany wątek homoseksualny, sygnalizowany już od początku i będący ciekawym uzupełnieniem. Twórcy nie idealizują miłości; pokazują sytuację, która młodym ludziom może wydać się o wiele bardziej namacalna niż te znane z komedii romantycznych.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Znakomitą pracę wykonała dwójka głównych aktorów. Austin Abrams wyglądający jak stary duchem Timothée Chalamet z worami pod oczami oraz Lili Reinhart wyrzucająca do śmietnika stereotyp głupiej blondynki. Aktorzy dobrze wypadają we wspólnych scenach; potrafią przekazać emocje towarzyszące dorastaniu i skomplikowanym relacjom. Klimat tworzy ścieżka dźwiękowa wypełniona melancholijnymi piosenkami – Artur Rojek byłby dumny. Reżyser aranżuje z energią kolejne sceny, czy to te bardziej kameralne opierające się na dialogach, czy te bardziej efektowne jak neonowo oświetlona impreza uczniów. „Chemical Hearts” jest filmem dla wrażliwców, oddziałującym na zmysły, odnoszącym się do okresu zawieszenia przed dorosłością, kiedy jeszcze nie jesteśmy pewni, co chcemy dalej robić. Każdy to kiedyś przeżył, więc każdy może znaleźć coś dla siebie wśród rozterek młodocianych bohaterów. A nawet jeśli nie, to warto docenić role aktorskie, zapadające w pamięć kadry oraz przemyślany montaż nadający niespieszne tempo opowieści.
Tytuł: Chemical Hearts Data premiery: 21 sierpnia 2020 Rok produkcji: 2020 Kraj produkcji: USA Czas trwania: 93 min Gatunek: dramat, romans Ekstrakt: 80% |