powrót; do indeksunastwpna strona

nr 07 (CXCIX)
wrzesień 2020

Z filmu wyjęte: Bo był niegrzeczny
Psu lub kotu można uprzykrzyć życie kołnierzem. Z człowiekiem jest trochę trudniej, ale jak się ma pod ręką nieduże, ocynkowane wiaderko, to można zdziałać cuda.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Dzisiejszy kadr przynosi nam widok odzianego w podkoszulek dżentelmena, który cierpiętniczo nosi na głowie stelaż z mini-wiaderkiem, czy też może lejkiem, jakie niekiedy widuje się – tyle że plastikowe – w barwnych filmach dla dorosłych. Tych z najwyższej półki (nie w rozumieniu najlepszej, ale tej, gdzie najtrudniej sięgnąć). Mina naszego dżentelmena świadczy zresztą o tym, że też słyszał o tych filmach. No ale nie miał wyjścia i musiał zawrzeć bliższą znajomość z urządzeniem. A dlaczego nie miał wyjścia? Bo natura nie obdarzyła go donośnym głosem i – jako szlakowy tzw. ósemki, czyli ośmioosobowej łodzi wioślarskiej, ćwiczącej w kanałach biegnących przez gwarne miasto – musiał wspomóc swój głos tubą. A ponieważ łodzie wioślarskie nie są przesadnie stabilne i w razie wywrotki lepiej mieć wolne obie ręce, nieszczęśnik musiał dać sobie założyć tubiany kaganiec.
Szlakowego z przyczepioną do twarzy tubą – widok nadzwyczaj rzadki – można zobaczyć w holenderskim thrillerze „Amsterdamned”, dystrybuowanym u nas swego czasu jako „Przekleństwo Amsterdamu”. Film, nakręcony w 1988 roku, wyszedł spod ręki Dicka Maasa, mającego już na swoim koncie świetny horror „De lift” („Winda”) i uroczą komedię „Flodder” („Flodderowie”). Jego akcja rozgrywa się w Amsterdamie, gdzie kolejne osoby giną z ręki nieuchwytnego płetwonurka, grasującego w rozlicznych tamtejszych kanałach. Za jego wytropienie zabiera się nieszablonowy policjant, samotnie wychowujący córkę. Nie do końca postępuje zgodnie z przepisami, niezbyt się troszczy o cudze mienie, nie ma też nic przeciwko romansowi na służbie, ale gdy raz trafi na ślad, to podąża nim bez pudła. Film – mimo szeregu zaprezentowanych morderstw – ogląda się lekko i przyjemnie, zwłaszcza że Maas, reżyser i scenarzysta w jednym, zadbał o rozsianie po fabule mnóstwa drobnych scenek, wyśmienicie podbarwiających tak główne postaci rozgrywki (detektyw wdeptujący w domu w kocią karmę, złodziej podżerający tort, w który został wepchnięty podczas ujęcia), jak i uwiarygadniających miejską scenerię (podczas pościgu motorówkami – a jest taki, i to dość długi – m.in. zostaje przecięta łódź wioślarska, w której siedział bohater dzisiejszego kadru). Owszem, chwilami film jest dość niemądry (postać mordercy), psychologia postaci też bywa dziurawa (córka bohatera jest nad wiek dojrzała), ale z łatwością można na to przymknąć oko.
Po „Przekleństwie Amsterdamu” Maas nakręcił jeszcze dwie części „Flodderów” i serial o nich, przez chwilę próbował robić karierę w Hollywood („Down”, czyli „W dół”, remake „Windy” z Ronem Perlmanem, Michaelem Ironside’em i Naomi Watts, absolutnie mu nie wyszedł), a z późniejszych nielicznych filmów warto wymienić nakręcony w 2010 roku „Sint”, czyli „Świętego” – o upiornym świętym Mikołaju, który wbrew legendom przychodzi nie rozdawać prezenty, a ich żądać. Pod karą śmierci. Szkoda, że twórczość Maasa nie jest szerzej znana…
powrót; do indeksunastwpna strona

89
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.