Dziś 150. odcinek cyklu, w związku z czym proponuję grupowe puszczanie balonów. Czarnych, żeby nie było zbyt szablonowo.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Dzisiejszy kadr przedstawia grupę osób zaopatrzonych w czarne balony. Dosłownie kilka sekund później balony pofruną w niebo przez otwór wycięty w dachu osobliwej konstrukcji, przypominającej betonową altanę. Tak, powyższa scena przedstawia ostatnią fazę pogrzebu. Jest jednak o tyle nietypowa, że większość firm – a nie jest ich znowu tak dużo, przy czym oczywiście mówimy o zagranicy – jeśli już oferuje puszczanie balonów, to raczej w wesołych kolorach. W końcu mają być wyrażeniem miłości wobec zmarłego, metaforą jego ulatującego ducha i swego rodzaju formą ostatecznego pożegnania. Wśród dostępnych opcji jest m.in. napisanie na powierzchni balonu wiersza, sentencji, motta czy po prostu słowa wyrażającego stosunek emocjonalny do zmarłego, wypuszczenie balonów ze specjalnej maszynki, a także zamiana klasycznej wstążki na ekologiczną z rafii. Posiadaniem w ofercie balonów w kolorze czarnym nikt się jednak nie afiszuje. Ciekawe, kiedy do nas dojdzie moda na puszczanie balonów na pogrzebie… Zaś co do filmu, z którego pochodzi kadr – jest to „The Lodge”, czyli „Domek w górach”. Obraz powstał w roku 2019 i zasadniczo jest klasyfikowany jako horror, choć jest to nadużycie, bo straszenia nie ma w nim prawie wcale. Tak naprawdę jest to dramat obyczajowy, z lekką domieszką mrocznego klimatu, balansującego na krawędzi grozy. Gdy dziennikarz obwieszcza będącej z nim w separacji żonie, że zamierza wystąpić o rozwód i poślubić młodszą kobietę, żona strzela sobie w łeb, zostawiając dwójkę dzieci – 12-letnią córkę i 17-letniego syna. Opiekę nad nimi przejmuje ich ojciec, choć nie do końca jest mu to na rękę ze względu na obłożenie pracą oraz jawną niechęć dzieci w stosunku do niewiele starszej od nich macochy, obwinianej przez nich o śmierć matki. Na Boże Narodzenie postanawia więc wzmocnić rodzinne więzy poprzez wspólny wyjazd do położonego w głuszy domu. Pech chciał, że praca wzywa i przed upływem doby musi wracać na parę dni do cywilizacji. Początkowo nic nie wskazuje na najmniejsze problemy, ale któregoś ranka okazuje się, że nie ma prądu, komórki są martwe, data w kalendarzu jest dziwna, a do tego próżno szukać rzeczy, z którymi cała czwórka przyjechała. Gorzej, że wsiąkają też pigułki macochy. A ma ona lekkie problemy z głową od czasu, gdy dekadę wcześniej jej ojciec i wszyscy członkowie prowadzonej przezeń sekty popełnili grupowe samobójstwo. Wszyscy prócz niej… „Domek w górach” jest rewelacyjny od strony technicznej. Ma przepiękne zdjęcia, wspaniałe plenery, jest dobrze zagrany i więcej niż przyzwoicie zilustrowany muzycznie. Nie ma co tez narzekać na reżyserię, rytm narracji gładko bowiem wpycha całą historię w mroczny, fatalistyczny klimat osamotnienia, desperacji i zwątpienia. Również finał jest smakowity, choć zarazem nie aż tak trudny do przewidzenia. Jest tylko jeden kłopot – zaczyn intrygi. Postępowanie ojca jest tak nieodpowiedzialne i niezrozumiałe (zostawienie w absolutnej głuszy dwójki nastoletnich dzieci pod opieką znienawidzonej przez nich, niestabilnej emocjonalnie kobiety, i to z dostępem do broni), że im dalej w opowieść, tym mocniej ciśnie abstrakcyjność całej sytuacji. A szkoda. |