powrót; do indeksunastwpna strona

nr 08 (CC)
październik 2020

Non omnis moriar: Zanim stało się to modne
Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka najczęściej wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj francuski duet (choć tak naprawdę trio) jazzrockowy Michel Ripoche i André Demay.
ZawartoB;k ekstraktu: 70%
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Fusion może przybrać bardzo różną postać. W przypadku Francji wielu artystów łączyło go bądź to z muzyką klasyczną bądź awangardą (co dotyczy przede wszystkim prowadzonej przez Christiana Vandera Magmy, ale również Zao), innym bliższe był inklinacje progresywne (jak Surya czy Speed Limit). Ale trafiali się i tacy, którzy potrafili zaskoczyć w jeszcze większym stopniu. Jak na przykład duet – choć w rzeczywistości trio – złożony ze skrzypka Michela Ripoche’a i gitarzysty André Demaya, który nagrał progresywno-jazzrockowy album akustyczny na wiele lat przed tym, zanim w Stanach Zjednoczonych wybuchła moda na koncerty i płyty „unplugged”. Ich jedyne wspólne wydawnictwo zatytułowane zostało „Contes musicaux” i ukazało się w 1977 roku nakładem wytwórni Atlantic (a szczegółowiej: jej francuskiej i kanadyjskiej filii).
Michel Ripoche zaczynał karierę w cenionej i bardzo popularnej we Francji na przełomie lat 60. i 70. ubiegłego wieku formacji Zoo, która udanie łączyła elementy jazz-rocka i progresu. W połowie dekady dał się przekonać Christianowi Vanderowi do udziału w jego efemerycznym okołomagmowym projekcie Utopic Sporadic Orchestra; Jeff Seffer z Zao ściągnął go z kolei do składu Speed Limit. Jakby tego było mało, w tym samym roku Ripoche opublikował swój debiutancki krążek solowy – „Equinoxe”, na którym jako gitarzystę basowego możemy usłyszeć Janicka Topa. W zupełnie innym miejscu swojej kariery był natomiast André Demay, który dopiero wkraczał na rockową scenę. Dla niego współpraca z Ripoche’em była początkiem drogi. Choć w późniejszym czasie bardziej wciągnęła go jednak nowa fala i synth-pop (vide solowy album „Genetic” z 1980 czy jedyny krążek grupy Comix z 1981 roku).
Panowie Ripoche i Demay zaprosili do współpracy jeszcze jednego muzyka – perkusistę (tym razem obsługującego perkusjonalia) Charles’a Bennarocha. To był najbardziej doświadczony artysta z całej trójki. W 1961 roku współtworzył rockandrollową formację El Toro et les Cyclones, potem przez kilka lat udzielał się we francuskiej wersji The Shadows – Les Fantômes, z którymi nagrał parę płyt, także akompaniując takim wokalistom, jak Eddy Mitchell, Petula Clark, Gene Vincent czy Danyel Gérard. Na początku lat 70. z kolei wspomagał na koncertach Zoo i przy tej okazji poznał Michela Ripoche’a, który przystępując do pracy nad „Contes musicaux”, przypomniał sobie o starym koledze. Materiał nagrano w paryskim studiu Gang, które powstało zaledwie trzy lata wcześniej, a zawiadywał nim między innymi znany producent dźwięku, wokalista, multiinstrumentalista i okazjonalnie także kompozytor – Jean-Pierre Janiaud. Płyta nie jest zbyt długa – trzydzieści sześć minut – ale mieści się w ówczesnych standardach. Poza tym, wiele razy podobne rozważania już tutaj snułem, lepsze tyle wartościowej muzyki niż godzina (bądź jeszcze więcej) nijakiej.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Cały longplay „Contes musicaux” oparty jest na dźwiękach akustycznych (skrzypce, gitara, perkusjonalia), chociaż trafiają się także brzmienia syntetyczne, będące zapewne efektem pogłosów i innych „zabaw” realizatora. By wzbogacić aranżację, posłużono się natomiast nakładaniem na siebie ścieżek tych samych instrumentów. Zdarza się więc, że w jednym utworze słyszymy w tle gitarzystę grającego rytmicznie i jednocześnie popisującego się solówką. Utworów jest siedem, wszystkie wyszły spod ręki liderów projektu – cztery skomponował Demay, trzy natomiast Ripoche, choć biorąc pod uwagę doświadczenie i zasługi, powinno być raczej odwrotnie. Płytę otwiera „Danse du crabe”, dzieło tego pierwszego. I jest to dynamiczne otwarcie, z motoryczną gitarą i zadziornymi skrzypcami, które w dalszym ciągu jednak znacząco łagodnieją i generują coraz bardziej powłóczyste, progresywne dźwięki (zastępując tym sposobem syntezatory), by w finale zabrzmieć niemal… ludowo (ze skocznymi bębenkami w tle).
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
W nastrojowym „Crépuscule” (autorstwa Ripoche’a) to skrzypce odgrywają główną rolę; gitara pełni natomiast rolę instrumentu akompaniującego, choć zaszczyt zwieńczenia kompozycji przypada akurat samotnemu Bennarochowi. W najdłuższym w całym zestawie, ponad ośmiominutowym „Violon fantôme”, którego twórcą był André, mamy do czynienia zarówno ze zmianami tempa, jak i wynikającymi z tego zmianami poetyki. Od fragmentów ostrzejszych, bardziej dynamicznym, poprzez stonowane i delikatniejsze, do niepokojących. Gitara i skrzypce – po raz pierwszy tak wyraźnie – przenikają się wzajemnie, wchodząc w interakcję prowadzącą do mocnego, progresywnego finału. Nie mniej emocji i atrakcji niesie ze sobą otwierająca stronę B wydawnictwa „Sonatélectrique”. Chociaż trwa niespełna sześć i pół minuty, ma strukturę minisuity, składa się bowiem z czterech części, w których przenikają się różne style i gatunki: od funku (z „kwaczącą” gitarą), poprzez psychodelię, do – ponownie – progresu. Z kolei w „Nouvelle valse” robi się – za sprawą partii solowej Ripoche’a (mimo że autorem jest Demay) – bardzo romantycznie i niemal klasycznie.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Początek „Récréation” ożywia nastrój, a największą ma w tym zasługę skutecznie „poganiający” kolegów Charles Bennaroch. Później wprawdzie trio ściąga nogę z gazu, ale to nie oznacza, że nie dzieje się już nic ciekawego – skrzypce ponownie nadają ton całości, aczkolwiek nadchodzi taki moment, kiedy zostają zepchnięte na dalszy plan przez zgodnie współpracujące gitarę i perkusjonalia. Utworem pożegnalnym okazuje się „Sept boules de Liège”, o którym można powiedzieć w zasadzie tyle, że… jest. Owszem, Ripoche zaczyna klasycznie, potem skręca w rejony jazzrockowe, by na koniec zagrać w duecie z Demayem. Tyle że, w porównaniu z wcześniejszymi kompozycjami, inwencji jakby tu mniej. Inna sprawa, że utworowi siódmemu na liście już nie tak łatwo zaskoczyć słuchacza, jak temu, który zajmuje miejsce pierwsze, drugie czy trzecie. Po wydaniu „Contes musicaux” drogi muzyków rozeszły się; pozostała jednak, na szczęście, intrygująca pamiątka ich artystycznej kooperacji – kto wie, czy nie jedyna taka w historii francuskiego fusion.
Skład:
Michel Ripoche – skrzypce
André Demay – gitara akustyczna
Charles Bennaroch – instrumenty perkusyjne



Tytuł: Contes musicaux
Wykonawca / Kompozytor: Michel Ripoche, André Demay
Data wydania: 1977
Wydawca: Atlantic
Nośnik: Winyl
Czas trwania: 36:08
Gatunek: jazz, rock
Zobacz w:
W składzie
Utwory
Winyl1
1) Danse du crabe: 05:58
2) Crépuscule: 04:44
3) Violon fantôme: 08:16
4) Sonatélectrique: 06:24
5) Nouvelle valse: 02:27
6) Récréation: 03:36
7) Sept boules de Liège: 04:42
Ekstrakt: 70%
powrót; do indeksunastwpna strona

130
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.