Choć głód dokucza, tęsknota rozdziera serce, a buty zastygłym lśnią błotem, za życia – gliną… Po śmierci zaś – Złotem! I Coś ty uczynił ludziom, Mickiewiczu, że ci wydarli rysę na obliczu, uczciwszy pierwej?… Coś ty ludzkości uczynił, Szopenie, że-ć twój fortepian wciąż święcą na scenie, z-brukawszy pierwej?… Coś Parnasowi uczynił, Norwidzie, żeś gościem miłym jest na samym szczycie, strącony pierwej?… II Nie dbajcie o to, by doczesnym wprzódy pieśni pisywać – i więcej! – i jeszcze! Docześni są wszak fantomem ułudy, po śmierci staniesz się Narodu-Wieszczem! Choć głód dokucza, tęsknota rozdziera serce, a buty zastygłym lśnią błotem, za życia – gliną… Po śmierci zaś – Złotem! Żył Nasz-Mistrz nędznie i nędznie – umierał… III Ilu-ż to – nadal – umiera nieznanych Poetów-Mistrzów – - – w świecie zapoznanych współczesnym, który zakuty w okowach czeka wyroku – kultura masowa jest mu katem, co ostrzy gilotynę, łajno u-srebrza, złoto – zmienia w szczynę…
Mijając łąki kwieciem barwne wstąpiłem w dobrze znaną drogę, na której, spacerując z tobą dawniej, przyrzekałem, że Cię wspomogę sytością w głodne, trudne dni, słowem, milczeniem, wiecznym trwaniem, ale braterstwo naszej krwi brutalnie zostało przerwane. Sytość odeszła w zapomnienie, pozostał mi tylko głodny czas. Milczenie zaszło cierpkim cieniem w bezdźwięcznym, acz treściwym pas. Zostało tylko trwanie w wiekach, dni, tygodnie, miesiące, lata, gdy – niby bliższa – wciąż uciekasz, z dróg prostych krnąbrne supły płatasz.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Co z księżycem, szanowna pani, adoptowanym przez nas synem, który – na znak wspólnej otchłani - miał być gwarancją nas – i czynem? Co ze słowami? W dni ponure słowa były bractwa poręką, kiedy ust tchnienia wplotły w chmury roty będące nam przysięgą. Co z dawnych czasów postaciami, które w bezczasie poszły w tan? Ona i on zostali sami, wesoła dama i dziwny pan. Pożar ich głosów nagle ścichł, materia wzniosła się w bezdroża, gdzieś ponad czasem wyniosło ich. Zamarli w obietniczych pozach. We wciąż obecnych serca hukach cień twój się ze mną słodko droczy. Dłoń ma wciąż twojej ręki szuka, źrenice twych szukają oczu. Na drodze tej jest cień za cieniem, odeszło od nich twoje światło. Odeszłaś w głośne zapomnienie, mnie zaś wygnanie znów przypadło. Przysięga trwać nie mogła wiecznie, wpleciona w chmur nad ziemią tonie. Chociaż zbyt blisko ciągle jesteś, staliśmy się znów nieznajomi.
 | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Aparat mowy taki jest bogaty, a zarazem głos głoski jest przeźroczy. Jak mam opisać te dalekie światy, których granicą – twe głębokie oczy? Bycie poetą – okrutne to brzemię dla ludzi swego nieświadomych losu. Jak mam nakreślić rysów twoich tchnienie? Jak mam napisać spokój twego głosu? Ruszyć niełatwo rozbieganą głową. zaś w zeszycie przekreślenie zmienia? Ołówek czeka na następne słowo, szuka prostacko swego przeznaczenia. Nie sposób sklecić dość dobrego wiersza, gdy liryk w swojej tkwi rozpaczy gnuśnie. Wiem jednak, czym jest moc wrażenia pierwsza; wiem też co znaczy twój kojący uśmiech. |