Seria „Wielkie gry Bernarda Żbika” Adama Nasielskiego składa się z ośmiu pełnoprawnych części oraz – do czasu niedawnego wznowienia – mającej jedynie przedwojenną wersję zeszytową mikropowieści „Koralowy sztylet”, w której słynny inspektor odgrywa jedynie rolę drugoplanową. Na deser dorzucono natomiast dziesięć króciutkich opowiadań, które jednak do portretu głównego bohatera nie wnoszą nic nowego.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Od razu należy się krótkie wyjaśnienie: publikujące od 2013 roku powieści Adama Nasielskiego Wydawnictwo CM nie zaliczyło tego tomu do cyklu „Wielkie gry Bernarda Żbika”, w którym ukazało się osiem innych książek ze słynnym inspektorem warszawskiej Centrali Służby Śledczej w roli głównej. Dla tej jednej sprokurowano nową nazwę: „Małe gry Bernarda Żbika”. I w sumie wydaje się to zrozumiałe. Tom „Koralowy sztylet i inne opowiadania” – objętościowo zresztą najkrótszy – zawiera bowiem jedynie tytułową mikropowieść oraz dziesięć innych, jeszcze krótszych tekstów, które, jeśli wierzyć odredakcyjnej notce, w 1936 roku ukazały się w dwóch wielkopolskich czasopismach: „Dzienniku Ostrowskim” oraz poznańskim „Dzienniku Porannym”. „Koralowy sztylet” natomiast miał swój pierwodruk rok później w zeszytowej serii „Co Tydzień Powieść”. Inne opowieści o inspektorze Żbiku też pojawiały się pod tym szyldem, ale były to jedynie skrócone – i na dodatek wydawane pod zmienionymi tytułami – wersje pełnoprawnych powieści (taki los spotkał „ Dom tajemnic”, „ Skok w otchłań”, „ Grobowiec Ozyrysa” oraz „ Puama E”). Dlaczego z „Koralowym sztyletem” autor postąpił inaczej i nie rozbudował go? Powody widzę przynajmniej dwa, choć nie roszczę sobie praw do stuprocentowej pewności, że tak właśnie było. Po pierwsze: tekst ten ma znacząco odmienny charakter od wszystkich pozostałych, dużo w nim bowiem specyficznego humoru, a nawet groteski. Po drugie: „genialny kryminolog”, jak często Nasielski nazywał swego najsłynniejszego bohatera, jest tu jedynie… postacią drugoplanową. Główną rolę gra bowiem jego najbliższy przyjaciel, aspirant Adam Billewski. Ach! może być i trzeci powód. W „Koralowym sztylecie” Żbik nie jest już policjantem. Od jakiegoś czasu przebywa na emeryturze i – przynajmniej oficjalnie – nie chce mieć już nic wspólnego z morderstwami. Można więc odnieść wrażenie, że tę mikropowieść Nasielski napisał trochę w kontrze do „Wielkich gier…”, jakby chciał odreagować śmiertelną powagę towarzyszącą mu w pracy nad wcześniejszymi historiami. Być może pozwolił sobie na to przekonany, że po „ Puamie E” więcej już do postaci warszawskiego inspektora nie powróci. Tymczasem wiosną bądź latem następnego (1938) roku napisał jeszcze „ Asa Pik”, w którym Żbik ponownie jest gwiazdą Komendy Głównej Policji Państwowej i w którym nie ma mowy o tym, aby choć na jeden dzień odszedł ze służby. Akcja „Koralowego sztyletu” rozgrywa się w wyjątkowo upalne lato. Temperatury w stolicy panują takie, że nawet dzielnym policjantom nie chce się pracować. Kiedy do Centrali Służby Śledczej zgłasza się interesant, aspirant Billewski jest szczerze zdziwiony: po pierwsze – nie rozumie, jak to możliwe, że komuś chciało się w taki dzień popełnić wykroczenie bądź przestępstwo, po drugie – nie pojmuje, jak komuś chciało się wyjść z domu, aby złożyć zgłoszenie. Zmienia swoje nastawienie dopiero, kiedy okazuje się, że osobą potrzebującą pomocy jest urzekająca urodą dwudziestodwuletnia studentka medycyny Ewa Tarnowska. Do tego momentu ani inspektor Żbik, ani jego najwierniejszy giermek nie wykazywali szczególnego zainteresowania płcią piękną, a tu nagle – jak grom z jasnego nieba – Adam zakochuje się od pierwszego wejrzenia. I pewnie dlatego przyjmuje dość dziwne opowiadanie kobiety na poważnie i zgadza się wieczorem przybyć do jej willi. Ewa jest córką doktora archeologii Emila Tarnowskiego, który zszedł z tego świata rok wcześniej tuż po powrocie z Chin (przyplątała mu się jakaś paskudna malaria). Mieszka teraz jedynie z matką, która zresztą wyjechała na leczenie do Truskawca (dzisiaj to już Ukraina), więc w domu obecnie jest tylko ona i Antoniowa, stara służąca. Billewski nie może jednak liczyć na sympatyczne tête-à-tête, ponieważ musi się zmierzyć z poważną i tajemniczą sprawą kryminologiczną. Do pomocy przychodzi kolega Ewy ze studiów, Stanisław Grocholski. O co chodzi? Otóż od kilku dni, zawsze o północy, w mieszczącym się na parterze willi salonie słychać hałasy, lecz po zapaleniu światła nikogo nie widać. Wtedy też odzywa się bardzo wyraźny głos mówiący: „Opuść ten dom, bo będę musiał cię zabić”. A to już nie przelewki. Dlatego tej nocy aspirant koczuje na piętrze, na korytarzu pod drzwiami sypialni Tarnowskiej, natomiast w salonie „dyżur” pełni, uzbrojony w pistolet Adama, student. Gdy zbliża się godzina dwunasta w nocy… nic się nie dzieje. Żadnych hałasów i żadnych głosów. Billewski odczekuje kwadrans i dopiero wtedy schodzi do salonu, tam zaś znajduje trupa Grocholskiego – w jego piersi tkwi wbity po czerwoną (wykonaną z koralowca) rękojeść nóż. W takiej sytuacji chce ostrzec Ewę, lecz okazuje się, że kobieta zniknęła ze swego pokoju; podobnie jak zabarykadowana w kuchni Antoniowa. Ba! kiedy aspirant biega tak po domu, znika również trup Stanisława. Przyznacie, że po takim zdarzeniu można zwątpić we własne zmysły. Trudno więc dziwić się Billewskiemu, że następnego dnia – po rozmowie z naczelnikiem Wiśniewskim – udaje się wprost do Bernarda Żbika i prosi go o pomoc w rozwiązaniu niezwykłej zagadki. Eksinspektor początkowo kluczy, ale ostatecznie postanawia stanąć u boku przyjaciela, tym bardziej że ma podejrzenia co do tego, z kim trzeba będzie się zmierzyć. Naprowadza go na to ów sztylet, który najprawdopodobniej przyjechał wraz z mordercą z Chin. Początek opowieści jest jak najbardziej poważny, wręcz mrożący krew w żyłach. W dalszej części jednak Nasielski coraz częściej mruga okiem do czytelnika, zwłaszcza kiedy na arenę wydarzeń wprowadza grasującą po całym Mazowszu bandę Chińczyków. Swoją drogą intrygujące są – piszę to z pewnym przekąsem – dotyczące tej nacji (pseudo)socjologiczne wtręty autora. Należy jednak pamiętać, że pisarz prezentuje poglądy, jakie panowały w tamtym czasie, nie ma więc co obrażać się chociażby za pojawiające się tu i ówdzie słowo „Żółtek” (przynajmniej pisane jest ono z wielkiej litery). Ba! w „ Asie Pik” o czarnoskórym brazylijskim szoferze dyrektora teatru Adam Nasielski pisze wprost: „Murzyn”, „Negr” i uznaje go za dzikusa. To brzmi jeszcze mniej przyjemnie. Należy mieć tylko nadzieję, że pisząc dzisiaj – zmarły dwanaście lat temu (w wieku prawie stu lat) – autor takich określeń by nie użył. „Koralowy sztylet” można by oczywiście rozbudować do rozmiarów „Wielkiej gry”. Wymagałoby to jednak istotnych zmian fabularnych i przede wszystkim wyeksponowania postaci inspektora Żbika, który w zeszytowej mikropowieści w pewnym momencie całkiem znika z oczu. To znaczy czytelnik wie, co się z nim dzieje, ale on sam traci jakikolwiek wpływ na rozwój dramatycznych, choć niekiedy też zabawnych, wydarzeń. Dopełniające tom „inne opowiadania” tak naprawdę trudno nawet uznać za pełnoprawne opowiadania. To raczej kilkustronicowe szkice, będące formą zabawy (jeśli ktoś chce, może uznać, że intelektualnej). Trafiają się tu teksty zabawne (jak na przykład przewrotne „Kuracja” i „Wizyta Bernarda Żbika” czy autoironiczny „Awans”, którego najważniejszymi bohaterami są tajny wywiadowca Hipolit Cyngiel, wyjątkowy nieudacznik, oraz pisarz o imieniu… Adam), ale i dość makabryczne (vide oparte na tym samym schemacie „Błysk”, „Traf” i „Uzupełnienie”). W sumie można uznać je za sympatyczne dopełnienie głównej serii.
Tytuł: Koralowy sztylet i inne opowiadania Data wydania: 26 maja 2017 ISBN: 978-83-65499-57-8 Format: 130s. 120×195mm Cena: 27,– Gatunek: kryminał / sensacja / thriller Ekstrakt: 60% |