powrót; do indeksunastwpna strona

nr 06 (CCVIII)
lipiec-sierpień 2021

Tu miejsce na labirynt…: Improwizowana psychodeliczna rumba
Desertion Trio ‹Numbers Maker›
W zalewie płyt ukazujących się każdego tygodnia / miesiąca / roku (niepotrzebne skreślić!) łatwo przegapić jeden niewielkich rozmiarów srebrny dysk, zwłaszcza jeżeli jego wydawcą jest niszowa firma. Na szczęście z kolejną, najnowszą produkcją Desertion Trio to już się nie udało. Tegoroczny album „Numbers Maker” wylądował w moim odtwarzaczu i na dodatek skłonił mnie do sięgnięcia po niezauważony wcześniej „Twilight Time”.
ZawartoB;k ekstraktu: 80%
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Przyznam, że kiedy przed ponad trzema laty portugalska Shhpuma opublikowała płytę „Midtown Tilt” sygnowaną nazwą Nick Millevoi’s Desertion Trio, byłem przekonany, iż to jednorazowy projekt amerykańskiego gitarzysty. I pewnie dlatego w następnych latach nie wypatrywałem kolejnych jego płyt. Z tego właśnie powodu przegapiłem „Twilight Time”; dobrze natomiast, że dotarła do mnie „Numbers Maker”, bo dzięki temu mogłem nie tylko poznać najnowszą produkcję zespołu, ale również nadrobić zaległości. Słowem: radość podwójna. W przypadku najnowszego wydawnictwa tria warto podkreślić, że jest ono pierwszym, które naprawdę nagrane zostało w… składzie trzyosobowym. Na debiucie Nicka Millevoia, basistę Johnny’ego DeBlase’a oraz perkusistę Kevina Shea wspierał bowiem słynny jazzowy organista Jamie Saft, z kolei na „Twilight Time” (kwiecień 2019) jako goście pojawili się wokalistka Tara Middleton oraz klawiszowiec Ron Stabinsky (przez lata związany z kultową w USA indierockową formacją Meat Puppets).
Desertion Trio powstało jako swoista jazzrockowo-bluesowo-surfowa supergrupa. Millevoi i DeBlase byli już bowiem całkiem nieźle znani za Oceanem dzięki występom w takich zespołach, jak Many Arms („Many Arms”, 2012) czy Deveykus („Pillar Without Mercy”, 2013). Ten drugi udzielał się na dodatek w awangardowo-jazzowo-metalowym Zevious, hardrockowo-psychodelicznym Sabbath Assembly oraz freejazzowym Overishins. A fakt zaproszenia do współpracy Jamiego Safta na pewno przyciągnął uwagę kolejnych, poszukujących estetycznych wrażeń słuchaczy. Debiut był nadzwyczaj udaną stylistyczną mieszanką, w której formacja nawiązywała do dokonań Neila Younga, nie rezygnując przy tym z inspiracji amerykańską muzyką popularną z lat 50. i 60. ubiegłego wieku. Jeszcze dalej w tym dziele artyści poszli na albumie „Twilight Time”, który zawierał same przeróbki popularnych, zazwyczaj nie kojarzonych bezpośrednio z jazzem czy rockiem kompozycji.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Po wydaniu drugiego krążka z triem rozstał się Shea, którego miejsce zajął – pytanie czy na dłużej? – Jason Nazary. To typowy „człowiek do wynajęcia”, specjalista najwyższej próby, z którego talentu chętnie korzystają zwłaszcza jazzmani. Nick i Johnny zaprosili go do nagrania „Numbers Maker”, co odbyło się w studiu Firehouse 12 w New Haven (w stanie Cincinnati) 18 października 2019 roku. Cały materiał zarejestrowano „na żywo”, aczkolwiek bez udziału publiczności – i wcale nie z uwagi na pandemię, która wtedy jeszcze nie zdążyła opanować świata, lecz na ograniczenia lokalowe. Grając w ograniczonym składzie (gitara, bas, bębny), muzycy postanowili jednak wcale nie ograniczać swojej wyobraźni. Można powiedzieć, że poszli wręcz na całego, sięgając po te patenty i gatunki, które wykorzystywali już wcześniej. Stąd na płycie dobrze słyszalne są wpływy fusion i surf-rocka, bluesa, a nawet country. Ba! wielbiciele hard rocka i heavy metalu również nie zostają odprawieni z kwitkiem.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Na krążek, który ukazał się w drugiej połowie kwietnia tego roku nakładem zasłużonej wytwórni Cuneiform Records (z Silver Spring w Maryland) trafiło pięć kompozycji, w tym dwie znane już z wcześniejszych wydawnictw: „Taboo” – jedyny cover w zestawie – pojawił się uprzednio na „Twilight Time”, natomiast numer tytułowy znany jest już z „Midtown Tilt”. Ale aby do nich dotrzeć, trzeba najpierw wysłuchać trzech premierowych utworów. W których też sporo się dzieje! Prawie ośmiominutowy „Albion” od pierwszych sekund wprowadza – nie tylko za sprawą gitary Millevoia – sporo niepokoju. Nick wraz z kolegami nadzwyczaj sprawnie surfuje, umiejętnie przeskakując z fali na falę – z gatunku do gatunku. I chociaż to on, pozostając na pierwszym planie, przykuwa przede wszystkim uwagę słuchaczy, to jednak Johnny i Jason też mają ręce pełne roboty. To za ich sprawą numer nabiera rockowej mocy, nie tracąc przy tym na nastroju.
W drugim w kolejności „Powers” trio odrobinę zwalnia tempo, ale za to skupia się na stricte jazzrockowych kombinacjach rytmicznych. To, co wyprawiają DeBlase i Nazary, zasługuje na szczególną uwagę: zalewają słuchaczy mnóstwem niezwykle intensywnych dźwięków, Johnny chętnie korzysta przy tym z efektów, które sprawiają, że jego bas niemal rozrywa bębenki uszne. Millevoi w tym czasie popuszcza wodze fantazji i daje się ponieść improwizacji, która im bliżej końca, w tym bardziej heavymetalowe rejony go wiedzie. W dziewięciominutowym „Buist” jest – przynajmniej z początku – nieco łagodniej, ale równie intensywnie. Nick zostawia tu mnóstwo przestrzeni dla siebie; daje sobie sporo czasu na budowanie solówki – w efekcie osiąga wręcz ekstatyczne rejony. Osiągnąwszy spełnienie, od nowa buduje swoją narrację, wyprowadzając ją z pełnych chaosu pogłosów i przesterów. Johnny i Jason biorą to za dobrą monetę i, zbliżając się do finału, ponownie podkręcają tempo, aby udowodnić, że improwizowany jazz i metal mogą idealnie ze sobą współistnieć.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Dlaczego spośród wszystkich zawartych na „Twilight Time” przeróbek do repertuaru najnowszej płyty muzycy Desertion Trio włączyli „Taboo”? Może z przekory? A może po to, aby udowodnić słuchaczom, jak daleko można odejść od pierwowzoru, nie odbierając mu przy tym jakości artystycznej… To utwór, który oryginalnie powstał w 1938 roku. Skomponowała go kubańska wokalistka Margarita Lecuona (1910-1981), a słowa do wymyślonej przez nią melodii napisał amerykański Żyd Al Stillman, a właściwie Albert Irving Silverman (1901-1979). Pierwotnie była to afro-kubańska rumba. W wykonaniu nowojorsko-filadelfijskiego tria numer ten przeistoczył się w hipnotyczną psychodelię z wyraźnie poszukującą właściwego klucza nastrojową gitarą. Z kolei zamykający całość tytułowy „Numbers Maker” to hołd złożony Neilowi Youngowi. Sekcja rytmiczna skupia się na trzymaniu w ryzach całości, dzięki czemu lider może sobie ponownie pohulać: przeskakuje więc od country-rockowych improwizacji w stylu Kanadyjczyka do hardrockowych wynurzeń spod znaku Black Sabbath. To jednocześnie, choć trudno może być w to uwierzyć, najbardziej jazzowy (a może raczej jazzujący?) fragment wydawnictwa.
Biorąc pod uwagę, jak wartościowa muzyka znalazła się na „Numbers Maker”, tym trudniej uwierzyć mi w to, że zarówno muzycy, jak i szefowie Cuneiform Records zaakceptowali tak paskudną okładkę. Chyba że to zamierzony turpizm. Tylko po co?
Skład:
Nick Millevoi – gitara elektryczna
Johnny DeBlase – gitara basowa
Jason Nazary – perkusja



Tytuł: Numbers Maker
Wykonawca / Kompozytor: Desertion Trio
Data wydania: 23 kwietnia 2021
Nośnik: CD
Czas trwania: 40:28
Gatunek: blues, jazz, rock
Zobacz w:
W składzie
Utwory
CD1
1) Albion: 07:48
2) Powers: 04:54
3) Buist: 09:01
4) Taboo: 07:24
5) Numbers Makers: 11:21
Ekstrakt: 80%
powrót; do indeksunastwpna strona

175
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.