– Dobra, już, dobra! – Sławek klasnął w dłonie. – Kończmy te opowieści o duchach! Kolejka nam stoi, wódka wietrzeje! Nalej mi szybko, Zbyszek, bo zaraz uschnę! Z nawiązką nadrobili stracony czas, tak że trzeba było otworzyć kolejną butelkę. – No, a tak zmieniając temat na trochę weselszy – podjął Sławek – to nie zgadniecie, kogo ostatnio ciągnąłem na holu. Franek dobrze wiedział, o kogo chodzi, bo słyszał już tę historię od kilku innych osób, ale i tak zapytał: – Kogo niby? – Samego posła Pieronka! Stanął mu ten jego mercedes dokładnie na środku drogi z Czarnego Dunajca, a żem jest porządny gość, to się zatrzymałem i mu pomogłem. Kto wie, może wręczą mi za to jakiś medal? Chociaż nie, od tych cholernych złodziei to ja niczego nie chcę… – A więc i na to przyszła pora – westchnął Franek, częstując się paluszkami. Po polityce zajęli się blamażem piłkarzy w ostatnim meczu z Łotwą, a następnie przeszli do rosnących cen paliwa, co zaprowadziło ich z powrotem do polityki. Prędko uporali się z kolejną flaszką i w miarę, jak wódki ubywało, Franek nabierał dobrego humoru; zaczęły go nawet śmieszyć dowcipy Zbyszka. Wiatr w nieregularnych podmuchach coraz silniej napierał na dom, tak że momentami zdawało się, że aż drży on w posadach. Byli w połowie trzeciej butelki, gdy nieoczekiwanie coś im przerwało; od strony korytarza nadleciał głuchy odgłos czegoś uderzającego o drzwi. – Co to było? – Franek wyprostował się. Sławek machnął ręką. – Nic, pewnie po prostu wiatr mocniej przywalił. – Nie… To były chyba dwa uderzenia, choć w bardzo krótkim odstępie. Jakby pukanie. – Co ty pieprzysz, Franek? Kogo by niosło w taką pogodę? – Może po prostu idź i to sprawdź. Gospodarz pokręcił z niezadowoleniem głową, ale wstał i poszedł sprawdzić, czy rzeczywiście ktoś stoi pod drzwiami. Franek rozsiadł się wygodniej i nadstawił uszu. – Dobry wieczór – dobiegł go nieco przytłumiony głos Sławka. Tamtego drugiego nie słyszał w ogóle. – W czym mogę pomóc? Że jak? Ale który, ten po Dziubasach? Coś podobnego… Zapraszam do środka, zaraz czegoś poszukam. Rozległ się odgłos kroków i w kilka sekund później Sławek wprowadził gościa do salonu. – Niech pani siądzie i się częstuje – rzekł, dostawiając kolejne krzesło. – Ty, Franek, pamiętasz tę starą chałupę po Dziubasach? Chyba z dwadzieścia lat stała pusta, a tu proszę! Właśnie masz przed sobą moją nową sąsiadkę! Niech mnie szlag trafi, jeśli myślałem, że ktoś tam jeszcze zamieszka! Kobieta usadowiła się na krześle i ze zmysłowością godną największej femme fatale założyła nogę na nogę. Począwszy od kozaków, przez wyzierające z nich pończochy, aż do sięgającego przed kolana płaszcza, cała ubrana była na czarno. Musiała lubić ten kolor, bo podkreślał jej niezwykłą urodę; gęste, czerwone jak płomień włosy nie mogły znaleźć dla siebie lepszego sojusznika. Jej ruchy zdradzały nadzwyczaj rzadko spotykaną swobodę, taką, jaka cechuje tylko ludzi o niedającej się niczym zmącić pewności siebie. Wyglądała na lekko ponad trzydzieści lat, ale w jej piwnych oczach czaiło się coś sugerującego, że może być starsza. Napotkawszy ich przenikliwe spojrzenie, Franek poczuł się nieswojo; jakby kobieta, którą pierwszy raz widział, znała go na tyle dobrze, by móc zaraz rzucić jakąś wyjątkowo nieprzyjemną uwagę na jego temat. – Bardzo mi miło – przywitała się, nie przedstawiając się jednak z nazwiska. – Panowie, jak widzę, zdziwieni, że ktoś się skusił na ten dom, a niesłusznie, niesłusznie… Dostrzegłam w nim spory potencjał, a mój mąż już się zajmie doprowadzeniem go do odpowiedniego stanu. Bo chyba nie zamierzacie chować widoków, jakie tu macie, tylko dla siebie, co? Ostatnie słowo przeciągnęła uwodzicielsko. – Skądże znowu, sam służę pani pomocą – zaofiarował się Sławek, na którym nowa sąsiadka zrobiła spore wrażenie. – Znam się trochę na elektryce i tym podobnych sprawach. Gdybyście tylko czegoś potrzebowali… – Dziękuję, bardzo pan miły – odparła nieznajoma, prezentując uśmiech, od którego nawet Frankowi zrobiło się gorąco. – Mam szczęście, że już na samym początku trafiam na tak uprzejmych sąsiadów. Wszyscy tu tacy? Lewy kącik jej czerwonych ust uniósł się lekko, gdy przeniosła na niego spojrzenie. – Chyba tak – wymamrotał, nie wiedząc, co innego miałby odpowiedzieć. Coś mu w tej kobiecie nie grało. Być może się mylił, ale zdawało mu się, że w jej głosie cały czas słyszy nonszalancję lub nawet drwinę. Zauważył, że czuje pewien dyskomfort, co go zdziwiło, bo przecież do tej pory nigdy nie był specjalnie wrażliwy na podobne zachowanie; zwyczajnie olewał ludzi, którzy zadzierali przy nim nosa. Tyle że w jej przypadku chodzi o coś więcej niż zwykłe pozerstwo, uzmysłowił sobie. Upewnił się, że nie jest to tylko jego wrażenie, zerkając na Zbyszka; mężczyzna siedział, jakby go zamurowało, a jego szeroko otwarte oczy zastygły w bezruchu. – To pani nietutejsza? – spytał Sławek. – Dziwne, bo pani twarz wydaje mi się znajoma. Może widzieliśmy się gdzieś na mieście? – Tutejsza, nietutejsza… Chyba nie zamykacie się na ludzi z zewnątrz, co? Bywałam w różnych zakątkach świata, także i tu. Ale minęło sporo czasu, a stare znajomości… Sami wiecie, jak z nimi bywa. Często zwyczajnie obumierają.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Z nowymi bywa tak nawet częściej, pomyślał Franek. Nie była to najserdeczniejsza postawa, ale ta protekcjonalność w słowach i gestach nieznajomej budziła w nim coraz gorsze uczucia. Miał ochotę czym prędzej uwolnić się od towarzystwa tej kobiety. – Tak czy inaczej – ciągnęła – nie zaliczyliśmy tu udanego startu; pierwsza noc, a my już bez prądu. Mąż próbuje grzebać przy bezpiecznikach, ja zaś pomyślałam, że po prostu podejdę do któregoś z domów i pożyczę świece. A przy okazji poznam nowych sąsiadów. Przeciągnęła po całej trójce powłóczystym spojrzeniem, zatrzymując je dłużej na Zbyszku. – Trochę to dziwne. – Sławek rozejrzał się nieporadnie po wszystkich kątach, zapewne zastanawiając się, gdzie trzyma świeczki. – Bo u nas prąd cały czas jest. To chyba nie wina wiatru… Nie chcę straszyć, ale ten remont może państwa kosztować chyba więcej, niż pani myśli. W każdym razie zapraszam w najbliższych dniach na kapkę czegoś mocniejszego. Oczywiście wraz z mężem. – Z przyjemnością. – Wybornie! Mnie tymczasem przypomniało się, że chyba w piwnicy mam jakieś świeczki. Da mi pani parę minut i zaraz tu z nimi będę! Franiu, z łaski swojej, skoczyłbyś po drewno, bo nam ogień zaraz całkiem zgaśnie. Zbysiu, tobie powierzam zadanie zabawiania naszego przemiłego gościa. – Z pewnością damy sobie z panem Zbyszkiem świetnie radę – zapewniła nieznajoma. Dopiero gdy wstał, Franek poczuł, ile już wypił. Nieco chwiejnym krokiem opuścił salon, narzucił na siebie kurtkę i pstryknął włącznik światła przy drzwiach, aby oświetlić ganek. Na zewnątrz wiatr uderzył w niego z taką siłą, że aż musiał zamknąć oczy i odwrócić głowę. – Kurwa mać! Światło lampy wychodziło może dwa, trzy metry poza obręb domu, nie wyławiając z ciemności ani garażu, ani sąsiadującej z nim wiaty na drewno. Aby się do niej dostać, musiał przejść kawałek po pozostawionych wcześniej śladach, a następnie odbić w prawo i zatopić nogi w zupełnie nienaruszonej pokrywie śnieżnej. I właśnie myśląc o tym, zdał sobie sprawę, że coś mu nie pasuje. Przyjrzał się jeszcze raz odciskom stóp prowadzącym do domu. Ślad był tylko jeden, pozostawiony przez niego samego. Innego nie dostrzegł. Z której strony ona tu niby przylazła? – zadał sobie pytanie, wpatrując się w ścieżkę. Lekko się ociągając, ruszył ku wiacie. Z tego, co kojarzył, chałupa Dziubasów stała nieco poniżej domu Sławka. Ta nowa sąsiadka musiała nadejść z tej samej, co on, strony. Wyciągnął telefon, aby oświetlić sobie drogę, ale na niewiele się to zdało; model należał do dość wiekowych i chyba nie miał nawet funkcji latarki. Coś jeszcze mu nie pasowało, ale nie mógł tego uchwycić. Chyba chodziło o jakiś szczegół w wyglądzie kobiety… Tak czy inaczej, babka potrafiła zrobić wrażenie, skoro nawet Zbyszek całkiem zapomniał języka w gębie. Porzucił na razie te dociekania i odbił w stronę wiaty. Śnieg sięgał tu prawie do kolan, utrudniając poruszanie się. |