„The Tower” to nie jest płyta, która w stu procentach usatysfakcjonuje wielbicieli Jaga Jazzist. Nie ma na niej bowiem ani jednego premierowego utworu. Ba! w całości powtarza ona materiał, jaki znalazł się na poprzednim albumie Norwegów – „Pyramid”. Tyle że tym razem został on nagrany przez oktet z Oslo „na żywo”, chociaż bez udziału publiczności.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Jaga Jazzist to zespół niezwykły. Od lat zadziwia słuchaczy, balansując na pograniczu jazzu i rocka, elektroniki i psychodelii. Na dodatek jego muzyka wciąż ewoluuje. Wystarczy porównać albumy „ Starfire” (2015) z ubiegłorocznym „ Pyramid”. Widać wyobraźnia lidera, Larsa Horntvetha (niegdyś w The National Bank, a całkiem niedawno w Amgala Temple), nie zna granic. Bo gdyby znała, to pewnie nie wpadłby na pomysł, aby zorganizować taki występ, jak ten, który został zarejestrowany na płycie „The Tower”. Co w nim niezwykłego? Otóż w sierpniu ubiegłego roku – po pięciu miesiącach lockdownu – Lars, spragniony wspólnego muzykowania z kolegami, postanowił spotkać się z nimi w sali umiejscowionej na najwyższej kondygnacji sześćdziesięciodwumetrowego budynku Kabeltårnet. To potężna wieża – widać ją zresztą na okładce – znajdująca się w Økern, jednej z dzielnic Oslo. Nie był to typowy koncert, raczej coś, co można by nazwać… oficjalną próbą. „Próbą”, ponieważ nie zaproszono na to wydarzenie publiczności, ale „oficjalną”, ponieważ rejestrowano ją – od razu z myślą o późniejszym udostępnieniu fanom – nie tylko w formie audio, lecz także wideo. Tym ostatnim zajął się reżyser i fotografik Sigurd Ytre-Arne. Miejsce i porę dnia – sierpniowy wieczór przechodzący w noc – wybrano nieprzypadkowo. Chodziło bowiem o to, aby kamera ujęła przepiękny widok zachodzącego słońca. Trzeba przyznać, że w zderzeniu z psychodelicznie powłóczystą i postrockowo kontemplacyjną muzyką Jaga Jazzist pejzaż ten współgra fantastycznie. Jako że występ ten miał miejsce tuż po premierze „ Pyramid”, muzycy zdecydowali się w całości odegrać materiał z tego właśnie krążka. Jak wspomina Lars, była to pierwsza okazja do jego zaprezentowania po roku od chwili, kiedy został zarejestrowany w studiu. Jak wyszło? Adekwatnie do miejsca – fantastycznie. Kto wcześniej dokładnie poznał „Pyramid”, a nie wątpię, że znaleźli się tacy, którzy nauczyli się tej płyty na pamięć – wie, czego się spodziewać. Ale to nie oznacza, że nie będzie zaskoczony. Przede wszystkim aranżacje wszystkich czterech kompozycji są odrobinę uproszczone. W studiu grupa pozwoliła sobie na dogranie mnóstwa smaczków; występując na żywo, ograniczyła się do efektów, jakie można uzyskać za sprawą syntezatorów i elektroniki. A to i tak całkiem sporo. W efekcie „uproszczone” nie oznacza wcale „ubogie”. Muzyka Horntvetha – wszak on jest twórcą wszystkich utworów – brzmi więc odpowiednio bogato i nie traci nic na wyrazistości. Zyskuje natomiast na żywiołowości.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Czego należy się spodziewać? Mnóstwa czarownych dźwięków, za które odpowiadają przede wszystkim klawiszowcy (Lars i Øystein Moen) oraz sekcja dęta (na saksofonach zagrał Lars, na tubie jego siostra Line, a na puzonie Erik Johannessen). Basista Even Ormestad i perkusista Martin Horntveth (brat Line i Larsa) postarali się natomiast o jazzrockowe zakorzenienie muzyki, pozwalając sobie na mnóstwo rytmicznych kombinacji. Pozostający zazwyczaj w cieniu gitarzysta Marcus Forsgren ograniczył się z kolei do krótkich, ale intensywnych wejść – niekiedy zadziornych, aczkolwiek subtelnych i stonowanych. Nie można zapominać także o „anielskich” – widocznie tak wpłynęły na nich „okoliczności przyrody” – chórkach, które były głównie dziełem Marcusa i Erika.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Całość trwa niespełna czterdzieści dwie minuty. Odrobinę dłużej niż „Pyramid”. Nie wynika to jednak ze zmian wprowadzonych w poszczególnych utworach, lecz z faktu, że – jak to bywa na koncertach – muzycy dawali spokojnie wybrzmieć instrumentom na koniec każdego z numerów. Muzycznie nie ma istotnych zmian: „Tomita” oparty jest na brzmieniach syntezatorów (w końcu dedykowano go japońskiemu mistrzowi klawiszy), „Spiral Era” zmierza w stronę psychodelicznie odczytanego post-rocka, w „The Shrine” (nawiązującym do artystycznych dokonań Feli Kutiego) nie brakuje ani funkowych wtrętów basu i perkusji, ani bigbandowych dęciaków, natomiast w „Apex” króluje elektronika (bywa że taneczna). Jak na album, który ma zrekompensować wielbicielom Jaga Jazzist oczekiwanie na kolejne koncerty – więcej naprawdę nie trzeba. Zwłaszcza że wartością dodaną staje się obraz. Skład: Lars Horntveth – gitara elektryczna, saksofony, syntezatory, muzyka Marcus Forsgren – gitara elektryczna, chórki Line Horntveth – tuba, chórki Erik Johannessen – puzon, chórki Øystein Moen – syntezatory Andreas Mjøs – wibrafon Even Ormestad – gitara basowa Martin Horntveth – perkusja, instrumenty perkusyjne, programowanie
Tytuł: The Tower Data wydania: 18 czerwca 2021 Nośnik: cyfrowy Czas trwania: 41:49 Gatunek: elektronika, jazz, rock W składzie Utwory Pliki 1) Tomita: 15:14 2) Spiral Era: 08:43 3) The Shrine: 09:55 4) Apex: 07:58 Ekstrakt: 80% |