Piotr Marecki spisał swoje obserwacje z samochodowej wędrówki najboczniejszymi z bocznych dróg. Co prawda nie odkrył przy tym studni przodków, ale i tak miał ślepe szczęście, że przed maskę nie wpakowała mu się jakaś krowa niebiańska…  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Reportaże z Polski B zazwyczaj są połączone z autorskimi przemyśleniami na temat społeczeństwa, relacji damsko-męskich, transformacji gospodarczej i tym podobnych zagadnień. Marecki podszedł do tematu bardziej na luzie, co skomentowała nawet jego narzeczona: „U ciebie, Maro, same scenki, anegdotki, zero ple ple. W sensie w tym naszym kręgu kulturowym to musi tak być, że jak coś opisujesz, nawet jak to jest śmieszne, to później powinien nastąpić taki moment zadumy, eseju, czegoś mądrego, wytłumaczenia.” Dzięki brakowi „ple ple” książkę czyta się wręcz błyskawicznie, i równie błyskawicznie zapomina. Zresztą sporą jej część stanowią zdjęcia. Autor musiał ich zrobić chyba setki, sądząc po tym, jak często w relacji pojawia się fraza „wrzuciłem instastory”. Może nieco zbyt wiele z nich przedstawia rozmaite wersje „drogi wiodącej w przód i w przód” (że tak strawestuję cytat ze znanego pisarza fantasy), ale i w takich zdarzają się ciekawe perełki, na przykład szosa brukowana sześciokątnymi płytami, jakie pamiętam z dzieciństwa. Oprócz tego oglądamy wiejskie sklepiki, szyldy z lat 90. z obłażącą farbą, domy w różnych stadiach rozpadu oraz oryginalne „rzeźby” z pociętych i pomalowanych opon. Cennym dodatkiem byłaby niewielka mapa, bo pan Piotr sypie nazwami wsi i miasteczek jak z rękawa, a czytelnik często nie wie nawet, w którym województwie się one znajdują. Trasa wiedzie od Krakowa przez Bieszczady na Pomorze, jednak oprócz Wetliny niewiele z wymienionych miejsc jest powszechnie znanych. Mówiąc o Wetlinie, trzeba zaznaczyć, że autor w sprytny sposób uniknął wymieniania imion czy przezwisk większości rozmówców, a jednak – jak twierdzi mój konsultant – kto bywa w tych knajpach, ten od razu rozpozna właściwe osoby. Piotr Marecki chętnie wchodzi w interakcje z miejscową ludnością – czasem kończą się one na wymianie kilku zdań, cytowanych starannie i z oddaniem lokalnych akcentów. Z zainteresowaniem odnotowuje, że każdy mężczyzna na powitanie podaje mu rękę, a jakiś czas później zostaje (żartem?…) poinformowany, że chodzi o sprawdzenie, czy nie trzyma w dłoni noża. Styl narracji jest dość powierzchowny, ma się wrażenie lektury robionych na kolanie notatek: Objeżdżamy całą miejscowość. Za Skandawą droga fatalnej jakości. Zwalniam, idzie rozebrany mężczyzna, pijany zatacza się. Za nim kobieta, chyba go podtrzymuje. Jedziemy przez następnych parę wiosek. Wracamy do Skandawy, jest już ciemnawo, skręcamy w krzaki i jedziemy kilkaset metrów drogą polną. Wreszcie naszym oczom ukazuje się dworzec. Gigusie medytują, oglądają, chodzą dookoła, ekscytują się, robimy zdjęcia. Instastorki. Na koniec pijemy tam herbatę z termosu. Niestety, czytelnik nie dowiaduje się, jak wyglądał dworzec, którego z takim nakładem wysiłku poszukiwano…
Tytuł: Polska przydrożna Data wydania: 8 kwietnia 2020 ISBN: 978-83-8049-998-0 Format: 200s. 133×215mm Cena: 39,90 Gatunek: eseje / felietony, non-fiction, podróżnicza / reportaż Ekstrakt: 50% |