Czarownica w świecie Dysku to skrzyżowanie opiekunki społecznej z Gandalfem. Nie ciskają one kulami ognistymi i na ogół korzystają raczej z daru obserwacji i wymowy niż z czarów, jednak w razie potrzeby (jak w tomie „Panowie i damy”) pokazują, co potrafią. Jasne światło słońca sięgnęło stołu, poruszając się wyraźnie w powolnym polu magnetycznym Dysku. A w jego promieniach, niczym piasek przez lejek, kaskadą spłynęły pszczoły. Rój osiadł na głowie babci Weatherwax niby bardzo niebezpieczna peruka. (…) Babcia Weatherwax poruszyła palcami. Drgnęły jej powieki. – Chzzzzę buzzzzkiet kwiazzztów, garnek mzzziodu i kogozzzś do uzzzzzżądlenia. – Przyniosłam cukiernicę, Esme – poinformowała niania. – Dodaj trochę wozzzdy i wylej dla nich na zzztół. Spojrzała tryumfalnie, gdy niania Ogg wybiegła. – Zzzzrobiłam to zzzz pszzzzczołami. Nikt nie potrafi zzzz pszzzzczołami, a ja tak! Potem umyzzzzł czzzzłowiekowi fruwa na wszzzyzzztkie zzzztrony! Trzzzeba być naprawdę dobrym, żzzeby się udało zzzz pszzzczołami. Niania Ogg wróciła i rozlała na blacie cukrowy syrop. Rój wylądował. – Ty żyjesz? – wykrztusił Ridcully. – Oto zzzalety uniwerzzzzyteckiego wykszzztałcenia – mruknęła babcia, masując sobie ramiona. – Wyzzzztarczy, że się siedzzzzi i rozzzmawia przezzz pięć minut, a już potrafią odgadnąć, żzze czzzłowiek żzzyje. Niania Ogg podała jej kubek wody. Przez moment wisiał w powietrzu, po czym rozbił się o podłogę, ponieważ babcia próbowała go chwycić piątą nogą. Możecie odtąd pamiętać: jeżeli piszecie tekst i w dziwnych miejscach pojawiają się litery zzz, to nie znaczy, że przypadkowo przełączyliście klawiaturę na układ maszynistki. Po prostu wasz komputer Pożyczył rój pszczół. 7) Statystycznie, główni bohaterowie mają po trzy nogi Uroczo absurdalna, pełna surrealistycznych skojarzeń i szalonych gier słownych książka Piotra Wojciechowskiego „Poniedziałek, którego nie było”, opowiada o tym, jak Ik i jego kot Toffi (albo, jak kto woli, Toffi i jego chłopiec Ik) podróżują do źródeł rzeki Mrzonki w celu związanym z tytułem książki. W pewnym momencie rzeka – która potem okazała się rezultatem potężnej awarii hydraulicznej – wysycha i zmienia się w łąkę. Bez większej nadziei rozejrzałem się jeszcze raz i aż podskoczyłem z radości. Dostrzegłem w oddali drobniutką sylwetkę słonia. – HOP HOP! – zawołałem z całych sił. – PANIE SŁONIUUU! – Czego tak wrzeszczysz – odpowiedział słoń. – Nie jestem głuchy. – Sądziłem, że jesteś daleko – odpowiedziałem trochę zmylony. – A ja jestem blisko – rzekł słoń i wszedł na pokład. – To dlaczego jesteś taki mały? – To nie sprawa odległości – odpowiedział słoń. – To statystyka. W tych okolicach przypada trzy całe i pięć setnych słonia na kilometr kwadratowy. Trzy całe pojechały do Indii w pilnej sprawie rodzinnej. A ja jestem pozostałe pięć setnych. – A dlaczego ty również nie pojechałeś do Indii? – zapytał Toffi, który właśnie nadszedł. – Ależ ja nie mam rodziny w Indiach! – zaperzył się mały słoń. – Popatrzcie na moje uszy! Ja jestem pięć setnych słonia afrykańskiego! „Papuga pana profesora” Stanisławy Fleszarowej-Muskat – z cudownymi, surrealistycznymi ilustracjami Stasysa – opowiada o codziennym życiu gromadki dzieci z kamienicy w niesprecyzowanym dużym mieście. W dramatycznych (wybicie szyby piłką!) okolicznościach zawierają znajomość z trzymającym się nieco na uboczu profesorem. Naukowiec ma papugę (samca), do którego jest bardzo przywiązany – razem przeżyli drugą wojnę światową. Pewnego dnia papuga ucieka na komin starej fabryki, gdzie staje się obiektem nieżyczliwego zainteresowania stada wron. Na szczęście siostrzyczka głównego bohatera jest ukochaną panią całkiem niegłupiej kocicy… Wrony istotnie od razu zobaczyły kotkę. Na początku może nawet miały ochotę ją zaatakować, ale jej przeraźliwe miauczenie i wrzawa na dole nie dodawały im odwagi. Zataczały coraz większe koła wokół komina, przysiadały na pobliskich dachach i drzewach, tylko nie przestawały ani na chwilę krakać, głośno i alarmująco. (…) Zaledwie kilka wron zataczało coraz szersze kręgi wokół komina i Klemens, siedzący na zewnętrznej jego krawędzi, mógł już bez przeszkód obserwować bohaterską akcję swojej wybawicielki. Kotka wciąż wspinała się ku górze, nie przestając miauczeć. (…) Klemens już zrozumiał, że nie ma na co czekać. Rozpostarł skrzydła, wrzasnął jeszcze raz „Somosierra!”, a potem uniósł się w powietrzu i poszybował – przez cały plac fabryczny i podwórze, odgrodzone od placu płotem z dziurą – prosto, prościutko, prościuteńko na okno. Na SWOJE okno. Niezbyt rozgarnięty bohater „Chłopaka na opak” Hanny Ożogowskiej ma skłonność do brania wszystkiego dosłownie. Jeżeli przylądek nazywa się Ziemia Ognista, to na pewno trwa tam pożar. Jeżeli „przez kartoflankę powinna świnia przelecieć’… no cóż… Otworzyliśmy chlewik. Świnia jakby tylko na nas czekała, bo stała na wszystkich czterech nogach na wprost drzwi. I patrzyła, i mrugała oczami. Zupełnie jakby rozumiała, o co chodzi. Nie była ani za duża, ani za mała. Taka średnia, w sam raz do naszego kociołka. Kiedy odstąpiliśmy od drzwi, skoczyła przez próg i pognała jak wyścigowiec. Ale w zupełnie inną stronę. – Tomek, zaganiaj z boku! Zaganiaj! – wołam i biegnę, ile sił, za świnią. Tomek też pędzi i zagania z boku. Ledwo wygnaliśmy ją z podwórka. Pędzimy świnię prosto na kociołek. Świnia leci truchtem przy ziemi, ale przecież kociołek stoi nisko. Myśleliśmy, że przeskoczy go z łatwością. Z lewej strony pilnował Tomek, z prawej – ja. Już blisko nasza kartoflanka. A tu brzdęk!!! To świnia skręciła gwałtownie w bok i zawadziła o kociołek. Kociołek z cegieł spadł. Zupa już w trawie. Kartofle naokoło rozsypane. Ogień zalany, dym taki gęsty wali do góry, a świnia gna prosto do lasu, sadzi przez krzaki jak koń z medalem, a kwiczy!!! 10) Z punktu widzenia pieśca „Uciekł Napoleon Trzeci” Jurija Kowala to krótka powieść o przygodach zbiegłego z farmy hodowlanej młodego pieśca (lisa polarnego), oraz ludzi, z którymi miał styczność. Autor bardzo wczuwa się w swojego bohatera. Napoleon położył się na boku i fiknął koziołka, wznosząc chmurę śnieżnego pyłu. Od razu przeniknął go przyjemny chłód, a sierść stanęła dęba. Do bezcennego futra nabiło się płatków śniegu, które zwilżyły obie jego warstwy, zmyły resztki nieśmiałości. Szczeniak poczuł się lekki i wesoły, młócił po śniegu ogonem, machał nim na wszystkie strony, zupełnie jak kiedyś, dawno temu. (…) Przy stogu na skraju lasu Napoleon Trzeci przystanął. Śnieg był tu zryty. Widniały na nim jakieś gwiazdki, pachnące przyjemnie i obco. Były to ślady lisów i psów. Nagle pod śniegiem jakby ktoś cieniutko zagwizdał. Szczeniak podskoczył, pacnął po śniegu łapą i wydobył spod niego polną mysz. Okazało się, że w stogu jest pełno myszy. Z piskiem uwijały się po przegniłym sianie, a Napoleon uganiał się za nimi, waląc po śniegu łapami i ogonem. (…) Wystraszone myszy uciekły pod stóg. Napoleon wygrzebał w sianie dziurę i wepchnął tam nos. Od silnego, odurzającego zapachu zakręciło mu się w głowie. Siano pachniało parnymi lipcowymi burzami, latem, które odeszło. |