Krótko ostrzyżona kobieta w czerwonej koszulce i niebieskich spodniach wspina się po linie w zatłoczonej sali gimnastycznej. Niech nie zwiedzie was jej wygląd mola książkowego. Owszem, literatura ją pasjonuje, ale to ćwiczenia fizyczne są jej prawdziwym żywiołem. Biega, skacze, rozciąga się, jeździ na rowerze i robi wiele innych bezproduktywnych rzeczy. Tak jak ludzie, którzy ją otaczają. Wspinaczka, ćwiczenia na rurze, dźwiganie ciężarów, kalistenika, to tylko mały wycinek współczesnej kultury fitness.  | |
Kobieta na linie pozornie trochę nie pasuje do tego środowiska. Wprawdzie jest uzależniona od ćwiczeń, tak jak pozostali, ale jednocześnie zdaje sobie sprawę z tego uzależnienia. Więcej nawet, analizuje jego uwarunkowania oraz społeczne, kulturowe i historyczne ramy mody na uprawianie sportu. I trudno nie przyznać jej racji, gdy mówi, że świat oszalał. To Alison Bechdel, która w swoim najnowszym komiksie znów porusza wątki autobiograficzne, ale robi to zupełnie inaczej, niż we wcześniejszych dziełach. A ma już na koncie dwie opowieści. W „Fun home” (2006/2009) analizowała swoje dzieciństwo przez pryzmat procesu dorastania w otoczeniu śmierci. Chodziło zarówno o dom pogrzebowy, który prowadził jej ojciec, jak i o jego samobójstwo. W „Jesteś moją matką?” (2012/2014) podjęła z kolei próbę spojrzenia na skomplikowane relacje łączące ją z matką. „Sekret nadludzkiej siły” (2021) stanowi kolejny krok w tym dziele opisywania własnego życia. Można odnieść wrażenie, że po rozliczeniu się z rodzicami Alison Bechdel wreszcie dojrzała do tego, by przyjrzeć się sobie. Już bez powoływania się na skomplikowane więzi rodzinne i bez traumy wynikającej ze stylu życia jej rodziców. Bez obwiniania ich o trudne dzieciństwo. Ta zmiana tonu ma nawet odzwierciedlenie w warstwie graficznej. Lekka kreska i pastelowe kolory zdają się doskonale pasować do sal gimnastycznych wypełnionych dbającymi o podążanie za modowymi trendami sportowcami. Tym razem autorka bierze bowiem na warsztat własne uzależnienie od uprawiania sportu. Choć sama mówi na wstępie, że nie jest „sportem” ani „fitnesiarą”, to jednak nie kryje, że ćwiczenia fizyczne są dla niej niezwykle ważne. Oczywiście, jak zwykle w przypadku jej komiksów, narracja jest przefiltrowana przez lektury, które stanowią ramę interpretacyjną całego wywodu. Autorka sama czyni siebie przedmiotem analizy, zdając sobie sprawę, że jej namiętność do aktywności fizycznej jest elementem współczesnej mody. Jednak ta samoświadomość ma wyróżniać ją na tle osób trenujących bezrefleksyjnie. Zdaje sobie sprawę, że naśladuje trendy, ale jednocześnie umiejętność ich analizy i krytycznego oglądu ma czynić ją kimś wyjątkowym. Analizując fizyczne, duchowe, mentalne i psychiczne powody swojego zaangażowania wznosi się ponad tłum bezrefleksyjnych naśladowców kolejnych mód fitnessowych. Z jednej strony trudno nie przyznać jej racji. W końcu ilu stałych klientów dzisiejszych fitness clubów namiętnie czytuje Williama Wordswortha, Samuela Taylora Coleridge’a, Ralpha Waldo Emersona czy Margaret Fuller? Ilu potrafiłoby wskazać w ich twórczości źródła dzisiejszego fitnessowego szaleństwa i prześledzić kolejne etapy procesu, który do niego doprowadził? Zapewne niewielu. Z tego punktu widzenia Bechdel należy do bardzo elitarnego grona. Zazwyczaj jest tak, że ci, którzy to potrafią, z daleka omijają takie miejsca, stronią od wysiłku fizycznego, a na maniaków fitnessu patrzą ze słabo skrywaną pogardą. Z drugiej jednak strony, strategia autorki wydaje się nieco irytująca i świadczy o dziwnej potrzebie racjonalizacji własnych działań. Mając świadomość podejmowania czynności stereotypowo przypisywanych tej części społeczeństwa, która raczej nie jest skłonna do egzystencjalnych refleksji, autorka stara się nico na siłę uwznioślić własne pasje. Może i erudycja Bechdel jest imponująca, ale trudno oprzeć się wrażeniu, że całość jest trochę sztuczna. Co nie zmienia faktu, że postać na linie ma rację. Świat oszalał. Cała ta fitnsesowa moda ma w sobie coś irracjonalnego, ale jednocześnie jest pociągająca. W końcu chyba lepiej uzależnić się od pływania, czy biegania, niż od palenia papierosów, czy alkoholu. A jeśli ktoś zaciekle trenując, jest jeszcze w stanie krytycznie przyglądać się otaczającemu go światu, to już naprawdę nie ma się co czepiać. |