Jeszcze bezmyślnie chcąc coś ugrać; jeszcze, jak gdyby czując okruszki odwagi, Powiedz coś do mnie! Tutaj jestem!” – wrzeszczę, lecz ty najmniejszej nie zwracasz uwagi. Oczy otwarłem i tak mi wesoło, bom wnet się znalazł na zielonej głuszy: pusta polana rozciąga się wkoło. Lasy i trawy, lecz brak żywej duszy. Serce się cieszy, żal by było czekać, aż pozamienia czas ze sobą światy: nigdzie nie ujrzysz postaci człowieka. Drzewa są tylko. I zboża. I kwiaty. I tak w tym miejscu źdźbła mając za braci nagle przeszyły mnie rozpaczy groty: ujrzałem wśród drzew cień ludzkiej postaci. Patrzę z daleka i widzę, że… To ty! Chcąc przerwać układ permanentnej ciszy mówię do ciebie – najlepszej z wybranek; stoję przed tobą, lecz ty mnie nie słyszysz, jeno w milczeniu pleciesz w dłoniach wianek. Naglem usłyszał słowa harde, czyjeś, tu, całkiem blisko – w tym pustawym parku: „Mój drogi! Nie wiesz, że ty już nie żyjesz? Nie wierzysz? To spójrz na szramę na karku” Szybko pobiegłem nad taflę jeziora i już nie wątpię ani chwilę dłużej. Znad dna majaczy mojej twarzy zmora. Na szyi widzę czerwoność po sznurze. Wnet uderzyła mnie rozpacz skończona, patrzę w głąb lasu i widzę to. Wszakże pośród drzew stoi i plecie wianki – ona! Nie może to być! A więc ona – także?!… I znów jak gdyby polany poszycie przemawia do mnie całym głuszy ciałem: „Jej serce bije wciąż. Cieszy się życiem. Tylko ty sobie życie odebrałeś” Jeszcze bezmyślnie chcąc coś ugrać; jeszcze, jak gdyby czując okruszki odwagi, Powiedz coś do mnie! Tutaj jestem!” – wrzeszczę, lecz ty najmniejszej nie zwracasz uwagi.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Znów głos polany we mnie się wpija i mówi do mnie tak, jak gdyby szydził: „Nic tym nie ugrasz! Ona nadal żyje, ty się zabiłeś! Ona cię nie widzi!” „Na co tobie ta patetyczna mowa? Życie już z ciebie na dobre uciekło; na wieki wieków nie zamienisz słowa z nią, choć ją widzisz. To jest twoje piekło” Płaczem wybuchły moje oczy płoche i znowu słyszę tembr dziwnego głosu: „Życia nie wrócisz, na nic twoje szlochy. Sam zgotowałeś sobie takie losy” Teraz, gdy wiem już, że nie ma ratunku, usiądę. Oczy w twą stronę ułożę. I chociaż widzę – patrzysz w mym kierunku, to wiem już dobrze – dostrzec mnie nie możesz. Patrzę na twoją czerń życia we włosach. Pocieram dłonią swą skrwawioną szyję. W palcach przeplatasz swego życia posag. Jesteś – a nie ma cię, ponieważ… żyjesz. Znikła nad głową droga życia mleczna; zakrył na zawsze ją wisielczy obłok. Piekłem mym będzie tęsknota odwieczna za kimś, kto stoi – nie widząc – tuż obok. Jastrzębie-Zdrój, 29.06.20 r.
Może na starość znowu się spotkamy, znów na swój widok każde łzę uroni. Między panami, pośród wszystkie damy ty mej – ja twojej szorstkość dotknę dłoni. Ty mnie – ja ciebie o życie zapytam, w szlochu wzruszenia postękując niemym po to tylko, by trzecia postać skryta domyśliła się, jak pięknie kłamiemy.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Jak pięknie życia nasze spełzły z drogi na manowce, skąd nikt się nie pożali już drugiemu. Tam inne chwaląc bogi, żeśmy już nigdy znów się nie spotkali. Wciąż odtwarzałem w szczegółach twe ciało, w twych oczach jednak tym byłem, czym zdrada. Jedne o drugim długo pamiętało, drugie o pierwszym… co tu dużo gadać? Nareszcie jednak – życia losu kolej - poukładałem wszystko w swojej głowie. Wiem już – nie tylko ty tak mocno bolisz; wiem już, że boli każdy inny człowiek. Ustawiliśmy się w biegunach przecież zgoła przeciwnych, my – dwie metropolie; gdy ty tuliłaś do piersi swe dziecię, ja przytulałem nową melancholię. Przebrnąłem jednak życia drogę wściekłą kłaniając się snom, cieniom, łzom i grobom. Los znów się do mnie przepięknie uśmiechnął mimo kolei nie związanych z tobą. I tak się wartko zbliżał życia koniec, gdy ogłoszono ogromne spotkanie. Podniosłem szronem przyprószone skronie i wolno człapiąc wyruszyłem na nie. Nie wiem, co było działań mych przyczyną, żem cię na balu dostrzegł – panią chłodu. Siedziałaś sama. Popijałaś wino. Zimna jak dawniej – piękna jak za młodu. Poznałem ciebie, gdym twą dłoń miał w palcach, o towarzystwo prosiłem niechcący. Piliśmy wino, tańczyliśmy walca jak za dawnych lat – szczęśliwi, pragnący. Tak więc na starość znów się spotkaliśmy, każdy z bagażem własnych melancholii. Znów cię prosiłem, o to ażebyśmy zrozumieć chcieli, co obojga boli. Ty mnie – ja ciebie o życie spytałem w szlochu wzruszenia postękując niemym, inni zaś widząc, żeśmy jednym ciałem, domyślali się, jak pięknie kłamiemy. |