powrót; do indeksunastwpna strona

nr 08 (CCX)
październik 2021

Z filmu wyjęte: Polecieć sobie po kulki
Można nakręcić „Ad Astra” z gwiazdorską obsadą za 90 milionów dolarów, ale można podobną historię zaserwować też w cenie wakacji na Balearach. Oczywiście niski budżet niesie za sobą łatwo zauważalne konsekwencje…
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
To całkiem zabawna sprawa. Nakręcony w 2019 roku „Ad Astra” wchłonął aż 90 milionów dolarów, dając nam w zamian w miarę wartką historię w pięknej oprawie wizualnej, tyle że okraszoną pokaźną liczbą urągających logice zdarzeń, których nawet nie ma sensu punktować. Natomiast dwa lata wcześniej światło dzienne ujrzała amerykańsko-australijska produkcja „Magellan”, zrealizowana za jakieś nieduże pieniądze, a mimo to potrafiąca zaproponować bardziej zborną historię, też opartą w znacznej mierze o podróż wewnątrz Układu Słonecznego.
W pewnym momencie anteny ziemskich stacji nasłuchowych odbierają nakładające się na siebie tonalne sygnały nieznanego pochodzenia. W wyniku pospiesznie organizowanej wyprawy – bo w kosmos rwą się też Chińczycy – tytułowym statkiem rusza w dziesięcioletni lot samotny astronauta, przedkładający udział w wiekopomnym zdarzeniu nad szczęście małżeńskiego związku. W kolejnych lokacjach – na Tytanie, Trytonie i na Eris – znajduje w specyficznych, osobliwych miejscach nieduże, widoczne na załączonym kadrze kulki, będące formalnie nadajnikami. Tu się zatrzymam ze streszczeniem, bo intryga nie jest znowuż aż tak bogata i lepiej, żeby widzowi zostało trochę detali do samodzielnego odkrycia. A zaręczam, jest tam kilka ciekawych pomysłów, a najlepsze w tym wszystkim jest to, że fabuła dąży w konkretnym kierunku i finiszuje w sposób budzący zadowolenie. Bowiem seans pozostawia widza z garścią tematów do przemyśleń. Ostrzegam jednak, że pierwsza godzina filmu nie grzeszy wartkością i akcja często posiłkuje się przesadnie rozbudowanymi dialogami.
Jak nietrudno zgadnąć, załączony kadr przedstawia wspomniane kulki, już będące w komplecie. Jedną z ich cech miało być świecenie w zetknięciu się z palcem głównego bohatera. Kłopot w tym, że nie zastosowano w tej scenie żadnych czujników i światełka najwyraźniej włączał „na czuja” jakiś technik zza kadru. I kiepsko celował. Bo raz kulka świeci jeszcze przed dotknięciem palca, innym razem pozostaje ciemna dobrą sekundę po dotknięciu, czy też zbyt wcześnie gaśnie – co właśnie się przydarzyło w uwidocznionym na kadrze przypadku. Niby jest to zupełny drobiazg, ale to świecenie, i cała ta scena, są kluczowe dla całej historii i uwaga widza jest kierowana właśnie na dotykanie kulek i na doznania towarzyszące tym dotknięciom. No ale tak już jest z niższym budżetem, że szczupła ekipa nie jest w stanie nad wszystkim zapanować. Z tego też powodu milcząco pominięto kwestię zarostu u bohatera, jak również przymknięto oko na dziwnie chudziutki skafander.
Te niedostatki rekompensuje jednak ogólna wymowa historii oraz… zmysłowy głos SI lądownika (podkłada go Nicola Posener). Można się w nim zakochać od pierwszego słowa.
powrót; do indeksunastwpna strona

60
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.