powrót; do indeksunastwpna strona

nr 09 (CCXI)
listopad 2021

Stulecie Stanisława Lema: Jam jest robot hartowany, zdalnie prądem sterowany!
Pyszna uczta czytelnicza, genialne pomysły, kultowe cytaty, ale też dzieła… które w kanonie lektur szkolnych wiele osób zniechęcały do fantastyki. Redakcja Esensji rozmawia o „Bajkach robotów” i „Cyberiadzie” Stanisława Lema.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Konrad Wągrowski: Odnoszę wrażenie, że wiele osób podaje przykład „Bajek robotów” jako lektury, która ich… skutecznie zniechęciła do twórczości Stanisława Lema. Pamiętam, rzeczywiście, niektóre z tekstów z tego zbioru były dostępne w podstawówkowych podręcznikach do języka polskiego, chyba w ramach realizacji programu przybliżania dzieciarni literackiej fantastyki. Ktoś stwierdził, że fantastyka=Lem, a dzieci=bajki i tak do lektur wpadły „Bajki robotów”. A to nie jest przecież książka dla dzieci! Ja całą ich maestrię językową i formalną (nie wspominając już o nawiązaniach do wyższej matematyki) doceniłem właściwie dopiero na studiach (politechnicznych zresztą). A wy? Czytaliście „Bajki robotów” jako szkolną lekturę?
Agnieszka Szady: Przeczytałam jakiś rok wcześniej, polubiłam i w trakcie omawiania lektury zaliczyłam nawet drobne starcie z polonistką, która upierała się, że Trurl i Klapaucjusz to wrogowie, a przecież – mimo wyraźnej rywalizacji i robienia sobie głupich dowcipów – jeden ryzykował życie, towarzysząc drugiemu w ucieczce przed maszyną liczącą. A nie musiał, bo to nie on był celem.
Marcin Osuch: Mam wrażenie, że w szkole należałem do niezbyt szerokiego grona osób, dla których nie istniał związek między atrakcyjnością książki a faktem, że była ona lekturą.
ASz: Witaj w klubie…
MO: Byłem chyba w czwartej albo piątej klasie i świat SF sprowadzał się dla mnie do Verne’a, gdy nagle odkryłem właśnie „Bajki robotów”. Chyba po dwukrotnym przeczytaniu zauważyłem informację, że jest to lektura klasy którejś-tam. I bardzo żałowałem, że akurat w mojej szkole nie była ona omawiana.
Miłosz Cybowski: Czytaliśmy jako lekturę i na długie lata trzymałem się od Lema z daleka. Dopiero na studiach sięgnąłem (trochę przypadkiem) po „Powrót z gwiazd”, ale nie spowodowało to żadnego wielkiego nawrócenia. Szczególnie że w czasach lektury „Bajek robotów” dostępna była bardziej poczytna i pociągająca fantastyka. Zastanawiam się, czy ta książka wciąż widnieje w kanonie lektur szkolnych i z powodzeniem zniechęca kolejne pokolenia do fantastyki naukowej?
Marcin Mroziuk: Fragmenty „Cyberiady” są cały czas lekturą, ale uzupełniającą, więc to od decyzji nauczyciela zależy, czy zafunduje swoim uczniom przedwczesny kontakt z twórczością Lema. Inną sprawą jest, że w czasach szkolnych akurat ta książka nie wywarła na mnie specjalnego wrażenia, ale pamiętam, że mieliśmy sporo frajdy, kiedy przygotowywaliśmy w klasie inscenizację „Wielkiego lania”.
ASz: Jakieś szczegóły?…
MM: Od samego występu przed kolegami w sumie ważniejsze było przygotowanie kostiumów. W latach osiemdziesiątych zaopatrzenie kulało, a mimo to udało się nam „skonstruować” naszym zdaniem pierwszorzędnie wyglądającą maszynę. A lekcja, na której zamiast przerabiać nowy materiał można odgrywać w sumie całkiem zabawną historyjkę, to przecież dla uczniów atrakcja sama w sobie.
Adam Kordaś: Pamiętam, że czytając bodaj w czwartej klasie podstawówki „Bajki robotów” jako lekturę, byłem raczej zdziwiony niż jakoś szczególnie zachwycony albo zniechęcony. Nie nabawiłem się wprawdzie przez nie trwałej „alergii na fantastykę”, jak to się przytrafiło niektórym moim znajomym, ale dla mnie po prostu fantastyka w owych latach kojarzyła się z zupełnie innym stylem, czymś jak np. „W krainie Srebrnego Hariki” Tadeusza Twarogowskiego. Opowieści Lema były zupełnie inne, chyba zwyczajnie za mało zrozumiałe dla dziecka, bo też w tym wieku nie ma się jeszcze wystarczająco wypełnionego soczystymi szpargałami skojarzeń magazynu wyobraźni, by dostrzec coś więcej pod (skądinąd świetnymi) fikuśnymi robocimi dekoracjami. Trochę musiało upłynąć czasu, nim snute przez naszych (mniej lub bardziej) metalowych „potomków” historie stały się dla mnie jedną z ulubionych lektur – czymś w rodzaju krzywego zwierciadła, w którym z lubością regularnie przegląda się ma pokracznie bladawcza postać.
ASz: Jako dziecko lubiłam te teksty, „bo takie dziwne”. Na przykład roboty pod wodą! Zachwycała mnie też sama stylizacja baśniowa i wykorzystanie typowych motywów: ubogi druciarz poślubiający w nagrodę córkę możnowładcy, sprytny ślusarz ratujący królewnę, opowiadanie o tym, skąd się wzięło jakieś zjawisko (to raczej mity niże baśnie, ale w podstawówce nie czyniłam tak szczegółowych rozróżnień), wierny cyberpies powracający z wyprawy bez pana, pokonanie złego władcy przez skromnego wynalazcę i tak dalej. Potem zaczęłam podziwiać wplatanie w nie informacji matematyczno-fizycznych, chociaż nie zawsze je dokładnie rozumiałam (w liceum matmę miałam na kiepskim poziomie). A zarówno wcześniej, jak i później podobały mi się humor i gry słów, tak jak wszystkim.
• • •
KW: Czym są właściwie „Bajki robotów”? Bajkami o robotach? No nie, raczej bajkami, które roboty opowiadają swoim… no właściwie komu? Dzieciom? Chyba tak, wszak te Lemowskie roboty jednak w zachowaniach i uczuciach są bardzo ludzkie, różnią się jedynie jakością materiału, z jakiego zostały wykonane. Można więc założyć, że traktują jakieś roboty jako swe potomstwo (zresztą przecież córki królewskie pojawiają się w opowiadaniach). Skoro nie jesteśmy więc robotami, w jakim celu moglibyśmy czytać te „Bajki” my, bladawce?
MO: To przede wszystkim pyszna uczta językowa. Te wszystkie przeróbki istniejących wyrazów („wasza ferromagnetyczność”) oraz nowe określenia („bladawiec”) otwierały nowy, nieznany świat. Ale ważniejszy chyba było to „lemowskie” pokazywanie innej perspektywy, w tym wypadku „robociej”.
ASz: Tak, i jeszcze pokazanie, że baśnie można pisać w zasadzie o wszystkim! Nawet o tak niemagicznych rzeczach, jak automatyka. Takie wykorzystanie znanej każdemu formy literackiej było wielką nowością, w każdym razie w naszym kręgu czytelniczym. I pewnie niejednego natchnęło.
MM: I zapewne właśnie z tego powodu książka trafiła na listę lektur szkolnych. W efekcie uczniowie przyjmą za dobrą monetę stwierdzenie, że baśnie mogą powstawać również współcześnie i w przypadku utworów Lema nie są ograniczone do tradycyjnej tematyki. Ale więcej z tego szkody niż pożytku, bo w tym wieku młodzi ludzie nie są zazwyczaj jeszcze dojrzali do samodzielnej analizy takich w istocie wielowarstwowych tekstów.
AK: Według mnie pomimo zrobotyzowanej perspektywy głównym tematem, wokół którego obracają się fabuły tych opowieści, są tu zawsze dobrze znane nam uczucia – najwyraźniej, pomimo buntowniczej historii i radykalnego odcięcia się od swych stwórców, odziedziczone przez naszych mechanicznych „potomków”. Głównie pragnienie sławy, bogactwa, władzy, wiedzy, miłości… Ale też lęk przed utratą owych upragnionych mniej lub bardziej materialnych dóbr. Nadaje to tym opowieściom uniwersalny wymiar – niby tak wiele nas różni, a jednak przyczyny wprawiające mechaniczny świat w ruch wciąż pozostają jednakie.
• • •
KW: Ulubiony tekst z „Bajek”?
MO: Nie będę oryginalny – „(…) byle tylko nie myśleć, a będzie dobra nasza!” z „Trzech elektrycerzy”, oraz „(…) ale nagle puściło – i wyciągnął z siebie pierwiastek” z „Bajki o maszynie cyfrowej, co ze smokiem walczyła”.
KW: „Nic to, byle nie myśleć” nadaje się chyba nieźle na życiowe motto. I nie będę ukrywał, że to też mój najbardziej pamiętny tekst.
AK: Ale tak jeden, jedyny najulubieńszy??? Awruk! Tak się nie da, za dużo tu skarbów:
„Należy sporządzić antyksiężyc z antysmokiem, wprowadzić na orbitę księżyca (tu coś w niej chrupnęło), kucnąć i zaśpiewać:„Jam jest robot młody, nie boję się wody, bo gdzie woda, to ja hyc, nie boję się nic a nic, od nocy do rana, danaż moja dana!!””
„Widzisz, gdybym źle ci życzył, zamilkłbym już dawno, ale wciąż jestem twoim elektroprzyjacielem. Będę ci też towarzyszył w mękach konania jako druh niezłomny, choćbyś się na głowie postawił, a ty nie wrzucisz mnie do morza, luby, albowiem zawsze lepiej jest mieć publiczność. Będę zatem publicznością twej agonii, która przez to na pewno wypadnie lepiej niż w skrajnym osamotnieniu; ważne są uczucia, mniejsza o to jakie.”
„Dosyć, że Triody znikł, ledwo „Awruk!!” krzyknąć zdołał, słowo ulubione, zawołanie bitewne rodu.”
„Wybiła godzina – ścina się rodzina, Brat brata lub ciotkę, a kuzyn kuzyna…”
„Maszyna zawarczała i po chwili plac przed domostwem Trurla wypełnił się tłumem naukowców. Wodzili się za łby, pisali w grubych księgach, inni porywali te księgi i darli je na strzępy, w dali widać było płonące stosy, na których skwierczeli męczennicy nauki, tu i ówdzie coś hukało, powstawały jakieś dziwne dymy w kształcie grzybów, cały tłum gadał równocześnie, tak że słowa nie można było zrozumieć, od czasu do czasu układając memoriały, apele i inne dokumenty, w odosobnieniu zaś, pod nogami wrzeszczących, siedziało kilku samotnych starców i bez przerwy maczkiem pisało na kawałkach podartego papieru. – No co, może złe?! – zawołał z dumą Trurl. – Wykapana nauka, sam przyznasz!”
„O, Boże! Boże! Jaka szkoda, że Cię nie ma, bobyś zaraz dopadł na pewno tych cybersynów!”
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót; do indeksunastwpna strona

46
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.