Dzisiaj trochę grozy. W kwestii efektów specjalnych.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Kinematografia indonezyjska jest bardzo obfitym źródłem kadrów świadczących o – oględnie mówiąc – nonszalancji tamtejszych speców od efektów specjalnych. Kilka płodów ich wyobraźni już prezentowałem (m.in. wizerunek głowy kobiety opętanej przez ducha), ale ciekawych kadrów nigdy dość. Dzisiaj więc proponuję… coś. Co konkretnie, to wyjawię na koniec, bo do wyjaśnienia, co tak naprawdę na obrazku widać, potrzebne będzie przynajmniej pobieżne streszczenie fabuły. A nie ma sensu podawać go dwa razy. Powyższy kadr pochodzi z nakręconego w 2013 roku horroru „Bangkit dari Lumpur”, czyli z grubsza „Zrodzony z błota”. Zajęty flirtowaniem ze śliczną dziewczyną szofer-grubasek wbija się samochodem w ciężarówkę. On ginie, dziewczyna zaś zostaje odratowana dzięki przeszczepowi serca. Sęk w tym, że serce należało do barowej tancerki, której żywcem wyrwała je czwórka handlarzy organami. Głównie dlatego, że kobieta widziała, jak wyrywają serce innej młodej kobiecie. Tancerka, której trupa wrzucono do błotnistego bajora, oczywiście nie zamierza puścić płazem niegodziwości, i wraca jako duch, okresowo przejmując kontrolę nad ciałem dziewczyny, która dostała serce, i mszcząc się na swoich oprawcach. Reszta jest raczej oczywista, choć trzeba przyznać, że finał potrafi zaskoczyć, i to przynajmniej dwukrotnie. Co jest całkiem dużym osiągnięciem jak na tuzinkowy horror kręcony na rynek wewnętrzny. Niestety, film ma dwa ogromne minusy. Pierwszy to domieszka humoru dość niskich lotów, w co wliczają się m.in. nieudane podboje kumpli grubaska (np. jedna z dziewczyn okazuje się transwestytą) i obowiązkowa obecność poconga, strojącego niezbyt mądre miny. Drugi natomiast to efekty specjalne – nie dość, że paskudnie komputerowe i niesamowicie wręcz toporne, to jeszcze niekiedy próbujące w fatalnie nieporadny sposób podkręcić komediowość historii. Prym wiedzie w tej kwestii scena, w której z oczodołów zdumionego bohatera wyskakują… oczy na sprężynach. Co więc przedstawia kadr? Otóż operację wyrywania serca. To czerwone to sadzawka krwi, w której pływa wciąż bijące serce kobiety. Na krawędziach otworu widać dłonie w lateksowych rękawiczkach, zaś dolną połowę kadru wypełniają kostki lodu. Bo cała operacja odbywa się w wannie wypełnionej wodą z lodem. Dlaczego tak? Bo twórcy najwyraźniej naczytali się i naoglądali historii o osobach, które zostały w takich właśnie warunkach pozbawionej nerki. Może nawet dwóch. Tyle że w przypadku nerki lód miał w teorii pomóc przeżyć pacjentowi. A jak ma przeżyć ktoś, komu wyjmie się serce? Żeby było bardziej głupio, serce jest wyrywane literalnie na żywca, bez żadnego znieczulenia czy uśpienia, a osoba pozbawiona serca – i żeber, bo nikt nic nie wycina, a i w otworze nie widać ani grama kości – po usunięciu organu wciąż ma siłę sobie pokrzyczeć i się powyrywać. Film polecam więc wyłącznie kinematograficznym twardzielom, którzy lubią sobie niezdrowo porechotać z tandety i kiczu. A żeby pokazać, jak zła jest to produkcja, za tydzień podrzucę jeszcze jeden kadr. |