Lata mijają. Przychodzą jesienie. Deszcz. W deszczu nie widać łez. w ciszy dłonie składam oddech niespokojny… zachód rozpłomieniony skrzydłem obłoku żegna dzień noc wita wschodem rozpostarła czerń powietrza i ptasich skrzydeł w ciszy dłonie składam oddech niespokojny… październik chłodem dotyka drzwi zatrzaskuje spojrzeniom ikon cerkiewnych w ciszy dłonie składam oddech niespokojny…
 | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Józef Bilski, Zaduszki wrocławskie kroki odeszły i jest bardzo późny wieczór lastrykowe płyty bez miejsc urodzin pachną nazwiska woskowym dymem błotem ziemnych grobów jedliną złoci się jesień nad miastem odnalezionym w Historii gdzieś dalej złoci się jesień nad miejscami rajów utraconych bledną czyjeś wspomnienia jak fotografie w rodzinnym albumie zatracają się kształty znane kartom pocztowym Czas ze Śmiercią grają w kości na obrazie przeniesionym do muzeum po żalnikach w łąkach błądzą ognie błękitne szum tramwaju rozrywa równą ciszę cmentarnych płomieni
 | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Tomasz Kowalczyk, * * * Z jesiennych narracji przekonuje tylko Vivaldi. Nikt nie wywołuje tylu takich samych doznań podczas wielokrotnych powtórek. Pociągnięcia smyczkiem zmieniają barwy jak opadające liście, gdzieś między dojrzałymi nutami plącze się nić babiego lata, rozcząstkowane echo wciąga ledwo wybrzmiałe akordy w ciepłą woń wrzosów. Po zakończonym koncercie spoglądam przez okno. Każda moja jesień jest inna – oddechy krótsze i częstsze, poplątane ścieżki wydeptują ronda, milczenie coraz daremniej poszukuje obrony przed spadkiem do temperatury zera absolutnego. Trzeba sięgnąć po sprawdzoną pomoc. Świat rozjaśnia na chwilę twarz, po czym zapada w bełkotliwy sen. Okresy przejściowe powinno się przesypiać.
Wiele musiało się wydarzyć, skoro w pamięci zniknęło miejsce dla smaku wódki. Wiedza dotycząca roli soku grejpfrutowego przetrwała w formie instynktu. O schowaniu butelki do lodówki trzeba było przypominać. Rozlewanie do kieliszków ciągle stanowi nie lada problem. Ćwiczenia niewiele pomagały; może dlatego, że materiałem treningowym była woda. Prawdopodobnie jako niepalący gorzej radził sobie z obowiązkami gospodarza, chociaż powinien lepiej ukrywać drżenie rąk. Nawet e-papierosy są poza zasięgiem, odkąd do zdrowego rozsądku dołączył nowotwór. Na razie nie ma odwrotu od nadrzeczywistości, w której seks nosi zapach plastiku i marzeń rozsianych na prześcieradle. Wiele musiało się wydarzyć, aby metafory zostały obowiązującymi definicjami. Przebiegunowanie znaczeń pochłonie sporo czasu, lepiej przyzwyczaić się do świata postawionego na głowie.
Lata mijają. Przychodzą jesienie. Deszcz. W deszczu nie widać łez.
 | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Andrzej Samborski, Lipowa (z cyklu ULICAMI LUBLINA) Na Lipowej cienie drzew i cienie ludzi tańczą na asfalcie, na chodnikach i na ścianach domów. Skąd ta łuna? Bije sponad cmentarnego muru. W wieczór Wszystkich Świętych są dwa miasta po dwóch stronach starej bramy. Cienie ogromnieją, a my – tacy mali. |