Od początku lat 60. XX wieku bydgoski „Dziennik Wieczorny” nie mógł już obyć się bez komiksowych pasków Jerzego Wróblewskiego i – nieco później – „kryminałków” Tadeusza Żołnierowicza. Czytelnicy wyczekiwali ich jak kania dżdżu, więc im je dostarczano – regularnie, chociaż, na co wskazuje przypadek „Krótko po północy”, nie zawsze najwyższej jakości.  |  | ‹Złoty listek / Krótko po północy›
|
Po serii krótszych i dłuższych reportaży i opowiadań kryminalnych wydrukowanych w „Dzienniku Wieczornym” Tadeusz Żołnierowicz postanowił, chcąc być może w ten sposób zwrócić uwagę wydawców książkowych (co mu się długo nie udawało), publikować w bydgoskiej popołudniówce teksty obszerniejsze, które można zaklasyfikować jako mikropowieści. Przymiarką do tego był całkiem udany kryminał milicyjny zatytułowany „ Zbrodniarz myli tropy”, który pierwotnie mogli przeczytać czytelnicy konkurencyjnych dla „Dziennika…” toruńskich „Nowości”. Kolejne ukazywały się już w czasopiśmie wydawanym w mieście nad Brdą, a były to kolejno: „ Śmierć u schyłku nocy” (1970), „ Gdy zapadnie ciemność” (1971) oraz „Krótko po północy”, które znaleźć można było w numerach od 110 do 124 z 1972 roku. Jak więc widać, nie był to tekst zbyt obszerny, nie dziwi więc, że kiedy po latach przypomniało go wydawnictwo klubowe Wielki Sen (2017), dołączyło do niego jeszcze jedną, późniejszą o dwa lata, mikropowieść Żołnierowicza – „Złoty listek”. Dzisiaj jednak zajmiemy się, zgodnie z chronologią, „Krótko po północy”. To historia rozgrywająca się w środku lata: zaczyna się 27 lipca, kończy natomiast pod koniec sierpnia. Gdzie zachodzą opisane w niej wydarzenia – trudno określić. Jedyną nazwą geograficzną, jaka pojawia się w tej mikropowieści, jest Radom, do którego krótko przed śmiercią wybrała się ofiara zbrodni. Ale tam nie zginęła. Sceną rozgrywającą się zresztą na radomskim dworcu kolejowym pisarz rozpoczyna swoją opowieść. Widzimy w niej młodą i ładną, nieco zagubioną kobietę, która widząc kolejkę do kasy, zdaje sobie sprawę, że nie zdąży kupić biletu na pociąg, którym planowała odjechać. I wtedy pojawia się elegancko ubrany mężczyzna (w kapeluszu, mimo że to koniec lipca), który oferuje jej pomoc – podwiezienie samochodem. Widać, że się znają, lecz ona niekoniecznie jest zadowolona z tego spotkania. Nie mając jednak innego wyjścia, korzysta z oferty eleganta. Scenę tę obserwujemy oczyma starszego mężczyzny, który jest stałym bywalcem dworca. Dalsze wydarzenia rozgrywają się już w zupełnie innym miejscu – w kamienicy przy ulicy Morwowej w mieście, którego nazwy nie poznajemy. Tej samej nocy dochodzi tam do dramatu. Najpierw krótko przed dwunastą w nocy jednej z lokatorów, notabene kompletnie pijany, budzi dozorcę Michała Szczerbica, by pożalić mu się, że wchodząc do domu, został niemal staranowany przez zbiegającego z góry nieznajomego. Jakiś czas później, już po północy, do drzwi dozorcy dobija się natomiast inny mieszkaniec kamienicy, Franciszek Talka, który żali się, że mieszkania piętro wyżej leje się woda. Szczerbic idzie więc sprawdzić, co tam się stało. Zastanawia go już fakt, że drzwi nie są zamknięte, lecz uchylone. Woła zatem Talkę, by razem z nim wejść do środka. W łazience znajdują w wannie trupa lokatorki, którą jest Zofia Marek. Na pierwszy rzut oka nie wiadomo, czy to było samobójstwo, wypadek czy też coś znacznie gorszego, lecz późniejsza sekcja zwłok nie pozostawia wątpliwości – kobietę zabito uderzeniem czymś ciężkim w głowę, a dopiero potem umieszczono w wannie, by upozorować nieszczęśliwe zdarzenie. Kim była ofiara? Mieszkała w kamienicy przy Morwowej od wielu lat – najpierw z rodzicami, a kiedy ci zmarli, to z mężem, inżynierem Andrzejem Markiem. Dwa lata temu rozwiedli się, on się wyprowadził, a ona zaczęła prowadzić bujne życie towarzyskie, nie stroniąc od przyjmowania w swoim mieszkaniu obcych mężczyzn. Tak przynajmniej twierdzi żona Franciszka Talki. Śledztwo przejmuje porucznik Daniel Altar, który praktycznie przez cały czas prowadzi je sam. Owszem, kapitan Krzysztof Sieniuć także się pojawia, lecz tylko w jednej scenie, trudno więc stwierdzić, że jest to ich wspólne dochodzenie. Altar w pierwszej kolejności bierze na „warsztat” eksmęża Zofii, który staje się głównym podejrzanym, zwłaszcza że to on okazuje się mężczyzną, który pojechał feralnego dnia przed południem za nią do Radomia, a następnie odwiózł do domu. Czy potem doszło między nimi do kłótni, która zakończyła się tragedią? Nad tym właśnie łamie sobie głowę porucznik Altar, a pojawiające się wciąż nowe tropy wcale nie pomagają mu w rozwikłaniu zagadki. Tym bardziej że wszyscy, którzy są w nią zaplątani, z jakiegoś powodu nie mówią prawdy. Co ma do ukrycia morderca, to jest oczywiste. Ale dlaczego krętaczy także ten (lub ci), który nie zabił (nie zabili)? W porównaniu z przywołanymi powyżej mikropowieściami Żołnierowicza „Krótko po północy” jest od nich krótsze. Jak to przekłada się na treść i jakość? Po pierwsze: autor ma mniej czasu na to, aby rozwinąć istotne przecież w każdym dziele kryminalnym wątki psychologiczne. Po drugie: traci na tym także tło obyczajowe, którego praktycznie nie ma. W poprzednich tekstach bydgoskiego prozaika odgrywało ono zazwyczaj ważną rolę, zwłaszcza że potrafił on się dobrze wczuć w klimat małomiasteczkowych społeczności. Tutaj mamy zbrodnię – ofiarę i podejrzanych – i nic dookoła. Akcja „Krótko po północy” równie dobrze mogłaby rozgrywać się w latach 60., 70. albo 80. ubiegłego wieku. Ba! na upartego nawet później, oczywiście pod warunkiem, że milicjantów zamieniono by na policjantów. I to jest właśnie największym minusem tekstów. Wiele „powieści milicyjnych”, których fabuła – mówiąc delikatnie – nie zachwyca, broni się bowiem po latach otoczką obyczajową. Może więc Tadeusz Żołnierowicz zakładał, że po druku w „Dzienniku Wieczornym” pamięć o „Krótko po północy” umrze śmiercią naturalną i już nikt nigdy do tego nie wróci…
Tytuł: Złoty listek / Krótko po północy Data wydania: 2017 Format: 151s. 138×194mm Cena: 25,– Gatunek: kryminał / sensacja / thriller Ekstrakt: 40% |