Wielu reżyserów wybiera na swój debiut temat bezpieczny. Po to, by nakręcić film, który pozwoli zyskać doświadczenie, a jednocześnie nie zostanie uznany za falstart. Maciej Barczewski, kręcąc „Mistrza”, wiele ryzykował. Swoim bohaterem uczynił bowiem postać legendarną – pięściarza Tadeusza Pietrzykowskiego. Na dodatek postanowił opowiedzieć o jego najdramatyczniejszym epizodzie w biografii – trzyletnim pobycie w Auschwitz.  |  | ‹Mistrz›
|
Przyznam, że był dla mnie sporym zaskoczeniem fakt, że za film o temacie tak ważnym, co do którego była pewność, że zostanie on poddany wnikliwej ocenie krytyków, historyków i widzów, zabrał się debiutant. Tym większy żywię szacunek dla Macieja Barczewskiego, że zdecydował się opowiedzieć o obozowych losach pięściarza Tadeusza Pietrzykowskiego, potocznie nazywanego „Teddym”. Zwłaszcza że w ostatecznym rozrachunku należy ocenić jego dzieło pozytywnie. A mierzył się, biorąc pod uwagę mnogość obrazów fabularnych o KL Auschwitz, z nie byle kim: począwszy od Wandy Jakubowskiej i Andrzeja Munka, po Krzysztofa Zanussiego (by pozostać przy polskiej kinematografii). Do tego trzeba wspomnieć o dwóch – zbliżonych tematycznie – produkcjach zagranicznych: słowackim „Bokserze i śmierci” (1969) Petra Solana oraz amerykańskim „Triumfie ducha” (1989) Roberta M. Younga. Akcja „Mistrza” rozgrywa się pomiędzy 1940 a 1943 rokiem. Ramy czasowe wyznaczają przybycie Pietrzykowskiego do Auschwitz (w pierwszym transporcie) oraz jego odesłanie do hamburskiego obozu Neuengamme. To, co wydarzyło się w ciągu tych trzech lat, skomasowane zostało w dziewięćdziesięciu minutach opowieści. Oczywistością było więc, że Barczewski, będący jednocześnie scenarzystą filmu, musiał dokonać sporych skrótów, chcąc jeszcze na dodatek – oprócz faktów historyczno-biograficznych (których kośćcem są rozgrywane w obozie walki bokserskie z udziałem „Teddy’ego”) – wypełnić go atrakcyjną dla współczesnego widza fabułą. Stąd pojawienie się dwóch wątków pobocznych związanych z postaciami Janka (Jan Szydłowski), któremu Pietrzykowski chce pomóc przetrwać w oświęcimskim piekle, oraz… rapportführera Gerharda (świetny Grzegorz Małecki), który po osobistym dramacie przechodzi wewnętrzną przemianę. Owszem, ktoś może stwierdzić, że to ostatnie to spore nadużycie, że wśród wysokich rangą obozowych urzędników taka metamorfoza byłaby nierealna, ale pamiętajmy, że mimo wszystko mamy do czynienia z dziełem artystycznym. Poza tym doświadczywszy piekła, także ci, którzy pomagali je stworzyć, zmieniali swoje postawy. Na plan pierwszy wybija się jednak w „Mistrzu” postać „Teddy’ego”, którego perfekcyjnie zagrał Piotr Głowacki. To zresztą kolejna jego bardzo wyrazista rola, która tym razem wymagała solidnego przygotowania nie tylko aktorskiego, ale i sportowego. Wywiązał się z tego zadania z podziwu godnym oddaniem. Gdy wychodzi na ring, to nie po to, aby wcielić się w Pietrzykowskiego, on się nim po prostu staje – i jest to, bez wątpienia, przykład najwyższego kunsztu aktorskiego. Kunsztu, który jednocześnie pozwala zapomnieć o typowych dla tego typu dzieł uproszczeniach i skrótach fabularnych. Bo jakby nie było, to jest jednak obraz, który powstał ku chwale i – w pewnym sensie – ku pokrzepieniu. Ale co najistotniejsze, mimo że niesie nadzieję – nie spłyca tematu i pozwala odczuć grozę miejsca, w jakim rozgrywa się akcja „Mistrza”.
Tytuł: Mistrz Data premiery: 8 grudnia 2020 Obsada: Piotr Głowacki, Grzegorz Małecki, Marcin Bosak, Marian Dziędziel, Piotr Witkowski, Rafał Zawierucha, Marcin Czarnik, Jan Szydłowski, Marek Kasprzyk, Kamil Szeptycki, Marianna PawliszRok produkcji: 2020 Kraj produkcji: Polska Gatunek: biograficzny, historyczny Ekstrakt: 70% |