Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka nierzadko wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj norweski Kwartet Jana Garbarka z udziałem gitarzysty Terjego Rypdala.  |  | ‹Afric Pepperbird›
|
Wrzesień 1970 roku był dla norweskiego gitarzysty jazzowego i jazzrockowego Terjego Rypdala bardzo pracowitym miesiącem: z jednej strony w Rosenborg Studios w Oslo nagrywał jedyny, jak się potem okazało, album efemerycznego projektu Min Bul (tak właśnie zatytułowany), z drugiej – w znajdującym się w tym samym mieście studiu Arnego Bendiksena w ramach Kwartetu Jana Garbarka pracował (a miało to miejsce dokładnie 22 i 23 września) nad longplayem „Afric Pepperbird”. Jak widać, Rypdal nie należał do ludzi, którzy lubili długo odpoczywać. Jego przyjaciel, Garbarek (Norweg o polskich korzeniach), zresztą również. Obaj panowie współpracowali ze sobą od 1968 roku: najpierw Terje zaprosił Jana do pomocy w realizacji swojego solowego debiutu („ Bleak House”), a potem z kolei dołączył do składu stworzonego przez legendarnego saksofonistę. Razem nagrali krążek „Briskeby Blues” (1969), na którym Kwartet akompaniował recytującemu aktorowi Janowi Erikowi Voldowi, oraz – w tym samym roku – wzięli udział w sesji, do wydania której dwa lata później doprowadził zaprzyjaźniony z młodymi skandynawskimi muzykami amerykański pianista George Russell (chodzi o zapomniane dzisiaj wydawnictwo „ George Russell Presents The Esoteric Circle”). Dopiero w 1970 roku ukazał się pierwszy – i zarazem ostatni – z prawdziwego zdarzenia album sygnowany nazwą Jan Garbarek Quartet. To właśnie będący przedmiotem dzisiejszej analizy „Afric Pepperbird”. Lider zespołu zadbał o instrumentalne i aranżacyjne bogactwo: sam zagrał na saksofonach, flecie, klarnecie i perkusjonaliach, Rypdal – oprócz gitary – sięgnął również po trąbkę sygnałową, kontrabasista Arild Andersen dodatkowo zarejestrował ścieżki ksylofonu i zanzy (to afrykański idiofon szarpany), z kolei perkusista Jon Christensen otoczył się w studiu całym wianuszkiem bębenków. Płytę wypełniło osiem utworów; cztery z nich to w zasadzie miniatury, za które odpowiadają Andersen („Mah-Jong”, „MYB”, „Concentus”) i Christensen („Blupp”). Clou wydawnictwa stanowią więc pozostałe cztery kompozycje (w sumie ponad trzydzieści pięć na czterdzieści jeden minut muzyki), które wyszły spod ręki Garbarka. I to na nich przede wszystkim należy się skupić. Longplay otwiera utrzymany w wolnym tempie, rozpoczynający się od dźwięków ksylofonu (co musiało być zaskakujące dla słuchaczy), „Skarabée”. Po kilkudziesięciu sekundach dołącza do niego saksofon, który mimo leniwej narracji, pozwala sobie na emocjonalną improwizację, po której nastroje wyciszają Arild (ponownie na ksylofonie) i Jon (perkusjonalia). Dopiero w finale po raz kolejny rozlegają się dźwięki saksofonu. A jeśli mocno wytężymy słuch, to usłyszymy również w oddali gitarę Rypdala, który w tym utworze zdecydowanie wolał trzymać się na uboczu. Więcej do powiedzenia ma Terje w niespełna dwuminutowym „Mah-Jong”, w którym spokojnie dialoguje sobie na gitarze z kontrabasem Andersena. Ten ostatni ma też zaszczyt wprowadzenia do kolejnej pełnoprawnej kompozycji, czyli groźnie zatytułowanego „Beast of Kommodo”. To najdłuższy, bo ponad dwunastominutowy fragment płyty, w którym Garbarek postanowił zawrzeć to wszystko, co najlepsze we współczesnym – anno Domini 1970 – jazzie. Jest więc intensywna sekcja rytmiczna, jest improwizacja gitary, jak również pełen przegląd dęciaków Garbarka: od „bzyczącego”, z czasem coraz bardziej freejazzowego saksofonu, aż po zwiewny flet i subtelny klarnet. Lider dołożył wszelkich starań, by w tym jednym utworze przedstawić pełnię możliwości Kwartetu; żaden z tworzących go muzyków na pewno nie czuł się pominięty bądź niedowartościowany. A to była przecież dopiero połowa krążka.  | |
Stronę B otwiera prawie dziewięciominutowy „Blow Away Zone” – z zadziornym saksofonem i zgrzytliwą gitarą w części pierwszej, w drugiej natomiast z potężną dawką freejazzowej improwizacji, która może przyprawić nieprzyzwyczajonego do podobnych dźwięków słuchacza o ból głowy. Co ciekawe, choć ton nadaje Garbarek, to jednak Rypdal stara się dotrzymać mu kroku. Jeśli do tej pory nie słyszeliście jeszcze gitary „śpiewającej” falsetem, to w finale tego utworu tak właśnie się dzieje. Następujące po sobie dwie miniatury Andersena „MYB” i „Concentus” wprowadzają nieco spokoju i pozwalają odetchnąć, co jest o tyle istotne, że następujący po nich tytułowy „Afric Pepperbird” zaczyna się bardzo energetycznie. W dalszej części zaś dzieją się najprawdziwsze cuda: Kwartet – za sprawą sekcji rytmicznej – wciąga słuchaczy w niepokojący trans, rozbrzmiewa powłóczysta – na progresywną modłę – gitara, która z biegiem czasu porzuca ustalone reguły, by wybić się na rozimprowizowaną niepodległość. W kontekście tego wszystkiego zamykający całość „Blupp” brzmi jak… żart. Bo też jest żartem: na tle uderzeń w bębny Christensen powtarza wielokrotnie jedną tytułową sylabę. Co ona oznacza? Skład: Jan Garbarek – saksofon tenorowy, saksofon basowy, klarnet, flet, instrumenty perkusyjne, muzyka (1,3,4,7) Terje Rypdal – gitara elektryczna, trąbka sygnałowa Arild Andersen – kontrabas, zanza, ksylofon Jon Christensen – perkusja, instrumenty perkusyjne
Tytuł: Afric Pepperbird Data wydania: 1970 Nośnik: Winyl Czas trwania: 41:10 Gatunek: jazz W składzie Utwory Winyl1 1) Skarabée: 06:18 2) Mah-Jong: 01:55 3) Beast of Kommodo: 12:26 4) Blow Away Zone: 08:40 5) MYB: 01:52 6) Concentus: 00:52 7) Afric Pepperbird: 08:01 8) Blupp: 01:06 Ekstrakt: 80% |