Niektórzy z twórców nieco bardziej niż inni idą na skróty, gdy dostają do ręki zbyt kusy budżet. Potem można się trochę pośmiać z ich produkcji. Dzisiejszy kadr przedstawia coś, co próbuje udawać miernik pojemności tlenu w… no, chyba w butli skafandra kosmicznego. Chyba, bo ów miernik to po prostu tandetna plastikowa obudowa, jako żywo przypominająca kasetę VHS, w której jedna ścianka została zastąpiona partacko wykonaną plastikową szybką (w dolnej części widać niechlujnie odcięty ślad po matrycy odlewu), w którą wsadzono pasek papieru z procentowymi oznaczeniami i maźniętym na czerwono „słupkiem” aktualnego poziomu tlenu, całość zaś przyczepiono… do rękawa paskiem. Na rzepy. Miernik nie ma więc żadnego połączenia z wnętrzem skafandra, nie mówiąc już o samej butli. Twórcy mieli, zdaje się, świadomość odwalania tandety, w związku z czym miernik jest widoczny bardzo krótko. W filmie jest jednak więcej rozmaitych kiksów. Można w nim trafić na przykład na spalinowe miniaturowe ładowarki Bobcat, znane z naszych budów, a pomykające rączo po pozbawionej tlenu powierzchni Księżyca. W końcu – jak twierdzi wielu niedzielnych kinomanów – to science fiction, więc wszystko można. Filmem, o którym mowa, jest „Baza księżycowa” (oryginalny tytuł: „Moonbase”) z 1998 roku, ze schyłkowej epoki VHS. Z orbitalnego więzienia L-4 (to nawet ma sens – wysyła się tam przecież ludzi na wieloletnie zwolnienia) ucieka grupa skazańców, docierając promem asenizacyjnym do księżycowego śmietniska. Tam przejmują bazę obsługującą śmietnisko i planują przejęcie promu wahadłowego, którym mogliby wrócić na Ziemię. Ponieważ jednak rozkład lotu promu się zmienił, decydują się skierować uwagę na wahadłowiec z rzekomą kontrolą, w której skład wchodzą oficer, asystentka (była ukochana szefa bazy, grana przez piękną Jocelyn Seagrave) oraz kilku komandosów. Po paru przetasowaniach (dzięki strzelaninie kilkuosobowa obsługa bazy się uwalnia i zamyka w sterowni) i wprowadzeniu jednego czy dwóch fabularnych twistów rozpoczyna się stopniowe redukowanie liczby dramatis personae. Film jest tani, niezbyt mądry i daleki od realizmu jeśli chodzi o warunki panujące na księżycowym wysypisku, ale akcja jest dość wartka, a para głównych bohaterów sympatyczna, więc seans nie jest aż taką katorgą, jak mogłoby to się na pierwszy rzut oka wydawać. |