 | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
20. John Mayer „Sob Rock” To się dopiero nazywają dobre geny. Nie dość, że John Mayer jest przystojny, charyzmatyczny, to jeszcze potrafi pisać świetne piosenki z pogranicza rocka i bluesa. Jego ostatni album nie jest może pozycją wybitną, czy przełomową, ale wypełniają go utwory, w których nie można się nie zakochać. Nie wierzycie? Posłuchajcie chociażby „Last Train Home”, czy „I Guess I Just Feel Like”.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
19. Luxtorpeda „Elektroluxtorpeda” Generalnie nie jestem zwolennikiem albumów, na których wykonawcy przerabiają swoje dzieła. Zwłaszcza, jeśli jest to zamiana grania gitarowego na elektroniczne. Tym razem jednak wszystko tak doskonale zatrybiło, że nie sposób nie docenić pracy, jaką wykonali muzycy, by ich stare numery zyskały nowe życie. Już dawno żadna płyta Luxtorpedy tak pozytywnie mnie nie zaskoczyła.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
18. Kaśka Sochacka „Ciche dni” Kaśka Sochacka dostarczyła nam najgorętszy polski debiut zeszłego roku. A najlepsze w tym wszystkim jest to, że nie dokonała tego dzięki nachalnej promocji, skandalom, czy eksplorowaniu najnowszych trendów. „Ciche dni” to album niespieszny, delikatny i wyciszony. Zupełnie nie współczesny. A jednak dzięki interesującym tekstom i urokliwym melodiom, potrafi chwycić za serce i długo nie puścić. Aż strach pomyśleć, co będzie dalej.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
17. Julia Stone „Sixty Summers” Julia Stone, czyli piękniejsza połowa duetu Angus & Julia Stone, jest bardzo zapracowaną osobą. Podobnie, jak jej brat, poza folkowymi brzmieniami, które tworzą wspólnie, eksploruje także inne muzyczne rejony. Julia na „Sixty Summers” romansuje z inteligentnym popem, sięgając po synthpopową elektronikę. W połączeniu z jej dziewczęcym głosem otrzymujemy zabójczą mieszankę dla tych, których męczą nijakie produkty, proponowane przez najpopularniejsze stacje radiowe.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
16. Mastodon „Hushed and Grim” Włochacze z Mastodon długo kazali nam czekać na swoją nową płytę. Za to kiedy się wreszcie ukazała, przyniosła niespodziankę w postaci dwóch CD i potężnej dawki muzyki. Można było mieć obawy, czy zespół podoła i zaprezentuje rzecz jednakowo dobrą i spójną, nie przytłaczającą słuchaczy. Niepotrzebnie. Choć panowie nie wymyślają prochu i serwują to, do czego przyzwyczaili nas na swoich ostatnich wydawnictwach, robią to jednak z iście rzemieślniczą precyzją. Żaden fan nie powinien być niezadowolony.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
15. Gojira „Fortitude” Niektórzy twierdzą, że to najprzystępniejsza płyta Gojiry. Być może. Nie znaczy to jednak, że Francuzi nagle zaczęli grać rock środka. To wciąż muzyczny walec, który rozjeżdża słuchacza rwanymi riffami i połamanymi rytmami. Myślę, że większa nośność tych kompozycji wynika z ich energii i nastroju, który nie jest tak depresyjny, jak w przypadku poprzedniego krążka.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
14. Helloween „Helloween” Choć dawne niesnaski między muzykami Helloween z czasem wyblakły, chyba nikt się nie spodziewał, że kiedykolwiek pod tym szyldem spotkają się jeszcze Kai Hansen i Michael Kiske. A jednak cuda się zdarzają. Warto przy okazji zaznaczyć, że nie oznaczało to zwolnienia człowieka, który ich zastąpił, czyli Andiego Derisa. W tym poszerzonym o trzech wokalistów składzie panowie nagrali jeden z najlepszych krążków w historii grupy, który powala mocą i energią.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
13. Damon Albarn „The Nearer the Fountain, More Pure the Stream Flows” Damon Albarn to tytan pracy. Mam jednak wrażenie, że wśród licznych projektów i występów gościnnych za bardzo rozmienia się na drobne. Widać to zwłaszcza po ostatnich dokonaniach jednego z jego czołowych zespołów – Gorillaz, który nie prezentuje tak ekscytującej formy, jak przed lat. Tym bardziej cieszy, że na solowym krążku „The Nearer the Fountain, More Pure the Stream Flows” artysta udowodnił, że wciąż potrafi poruszać najdelikatniejsze struny w słuchaczach, czarować przejmującym śpiewem i hipnotyzować niespiesznym minimalizmem.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
12. Idles „Crawler” Cztery albumy w pięć lat to wynik w dzisiejszych czasach zupełnie niespotykany. A jeśli dodać do tego, że każdy z nich okazywał się strzałem w dziesiątkę, to już w ogóle rekord świata. „Crawler” podtrzymuje dobrą passę Idles, a nawet podbija stawkę. Poza firmową porcją żywiołowości i muzycznej agresji, zawiera także bardziej pokombinowane utwory, stawiające na nastrój. Dobrze wiedzieć, że Brytyjczycy wciąż się rozwijają i nie powiedzieli jeszcze ostatniego słowa.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
11. „Koncert dla Stopy 2011” Jedyny album koncertowy w niniejszym zestawieniu. Upamiętnia występ, który odbył się 16 czerwca 2011 roku w Stodole aby uhonorować postać zmarłego przedwcześnie fenomenalnego perkusisty Piotra „Stopy” Żyżelewicza. Na scenie pojawiły się najważniejsze zespoły, w których się udzielał, jak Voo Voo, Armia, 2TM2,3, Brygada Kryzys i Maleo Reggae Rockers, ale nie tylko, bo hołd oddają mu także muzycy m.in. Kazika Na Żywo, Kim Nowak, czy Zakopower. Najważniejsze jest jednak to, że całość nie ma charakteru żałobnego, a wręcz przeciwnie. To swoistego rodzaju podziękowanie za możliwość spotkania człowieka, dla którego muzyka była czystą radością. |