Miała być wycieczka do Nowego Jorku, aby odnaleźć ocalałych ludzi, ale wszystko pokrzyżował mały, niepozorny, za to w dużych ilościach – śnieg. Ten sam, który śmiertelnie przestraszył nowoprzybyłe na ziemski padół potwory.  |  | ‹Ostatnie dzieciaki na Ziemi i coś kosmicznego›
|
Zaczęło się od tego, że Big Mama, wierny mechaniczny środek transportu naszych ocalałych z apokalipsy dzieciaków, została pokonana przez zimę. Potem było poszukiwanie alternatywnego sposobu poruszania się. Niestety, na ich drodze pojawił się wielki, jednoręki potwór, dosiadany przez kobietę, która odebrała Jackowi jego przenajwspanialszy Tasak Louisvilski i… przemówiła w języku samego Reżżócha. Ludzcy słudzy największego złola we wszystkich światach to nigdy nic dobrego, więc nasi bohaterowie muszą przygotować się do walki. A gdy to nie wypali (gdyż oczywiście, że nie wypali), będzie trzeba wyciągnąć broń ostateczną i zrobić Postapokaliptyczne Boże Narodzenie. A, no i powstrzymać przyjście na świat kolejnego generała Niszczyciela Światów. I uratować Dirka. Dużo w tym międzyczasie będą musieli nasi bohaterowie ogarnąć. Czwarty tom „Ostatnich dzieciaków na Ziemi” aż pęka w szwach od akcji, którą Maxowi Braillerowi udało się zamknąć w zaledwie 258 stronach. Chociaż sięgając po album mogliśmy zakładać, że czeka nas wycieczka do Nowego Jorku, niewiele wskazuje na to, aby Ostatnie Dzieciaki miały szybko się tam wybrać. Nie, kiedy znowu ktoś próbował sprowadzić na już znajdujący się w niemałych tarapatach świat kolejnego, niezwykle groźnego potwora. Nic również nie wskazuje na to, że będzie on ostatni – dlatego też naszych bohaterów czekają naprawdę trudne decyzje. Pytanie tylko, czy gdy dojdzie do ostatecznej konfrontacji – a założyć można, iż w końcu taka nadejdzie – zdążą się odpowiednio przygotować, dozbroić i – no cóż – dorosnąć. Wprawdzie „Ostatnie dzieciaki na Ziemi” opierają się w zasadzie na nieposkromionym optymizmie Jacka, jak też jego niezachwianej wierze w przyjaciół i w fakt, że po prostu dadzą radę w tej nowej rzeczywistości, nie można nie zauważyć, że większość jego pomysłów… no, rozsądna nie jest. Oczywiście, to nastolatek, więc jego postulaty nie muszą cechować się najwyższym poziomem taktycznym, ale jak pokazał w poprzednich tomach – czasami bywały zbyt brawurowe. Dlatego miło zobaczyć w tej części, że jednak Jack uczy się na swoich błędach (chociaż nadal momentami bywa tępy) i, gdy trzeba, umie się zachować. Towarzyszące tekstowi rysunki Douglasa Holgate’a ponownie cieszą oko oraz stanowią zgraną część narracji powieściowej – to zresztą jedno z tych rozwiązań, które doskonale przemawia do młodych czytelników, którzy nieco kręcą nosami na zbyt dużą ilość tekstu w książkach. Czasem aż szkoda, że nie mamy do czynienia z „prawdziwym” komiksem w wykonaniu tej dwójki autorów, zwłaszcza, że Brailler ma niezłe wyczucie dynamiki przygodówek i na pewno sprawdziłby się jako scenarzysta. Może wówczas zauważyłby również, że wątek z Bożym Narodzeniem potraktował nieco zbyt po macoszemu. Jeśli podobały się wam poprzednie części „Ostatnich dzieciaków na Ziemi”, to …i coś kosmicznego również przypadnie wam do gustu. Jest przyjemną, przystępną, przygodową historią dla młodszych czytelników i czytelniczek. Bawi, nawiązuje do popkultury (lepiej przypomnijcie sobie trochę „Gwiezdne Wojny”), a jednocześnie nastawia pozytywnie: pokazuje siłę przyjaźni, sprytu oraz współpracy. Plusy: - dużo dobrze rozłożonej w powieści akcji
- w końcu widać jakąś konkretniej zarysowaną intrygę, do rozwiązania której dążyć może seria
- bohaterowie nieco dorośleją
- ilustracje zdecydowanie stanowią o sile publikacji
Minusy: - Jack ciągle jest tępy w kwestiach związanych z uczuciami innych
- potraktowany po macoszemu wątek Bożego Narodzenia
- potwory dość szybko zapomniały, że miały bać się śniegu
Tytuł: Ostatnie dzieciaki na Ziemi i coś kosmicznego Tytuł oryginalny: The Last Kids on Earth and the Cosmic Beyond Data wydania: 16 października 2019 ISBN: 978-83-7686-826-4 Format: 272s. 135×200mm Cena: 29,90 Gatunek: dla dzieci i młodzieży, fantastyka, przygodowa Ekstrakt: 70% |