Jeszcze tylko wizyta w muzeum gromadzącym egipskie starożytności i… Jak to nie mamy dostępu do muzeum? A co z tym muzeum u szwagra, nada się?  | |
Dzisiaj grande finale, czyli ostatnia odsłona pastwienia się nad nieszczęsnym „Odrodzeniem mumii”. Po mocno umownej egipskiej lokacji, pseudo pułapce i trupie zrobionym z worka na śmieci nadszedł czas na egipskie muzeum, w którym nasi bohaterowie szukają nadzwyczaj rzadkiej i cennej księgi, zawierającej wskazówki kluczowe dla odkrycia położenia przedmiotu posiadającego ogromną moc. Owa księga oczywiście jest eksponowana w specjalnych warunkach, doskonale zabezpieczona przed kradzieżą i wspaniale wyeksponowana w niezwykle renomowanym przybytku, czyli w… jakiejś wiejskiej szopie na amerykańskiej prowincji. Na załączonym kadrze doskonale widać owo egipskie muzeum, w którym ekspozycja dotycząca starożytności egipskich zajmuje być może jedną gablotę. Bo generalnie całe malutkie pomieszczenie jest poświęcone okresowi lat 20. i 30. XX wieku i w poczet eksponatów wchodzi m.in. Ford Model T, dystrybutor paliwa (tutaj akurat niewidoczny), stalowa beczka, fototapeta z palmami i garść absolutnie przypadkowych gadżetów. Oraz – jakżeż by inaczej! – nasza niezwykle rzadka, niewyobrażalnie cenna księga, którą mogą do woli macać łapska profanów. Tak pro forma – w sąsiedniej sali, którą przez chwilę widać, stoi z kolei gablota z woskowym człowiekiem pierwotnym, co oznacza, że prawdopodobnie komplet dziejów ludzkości zmieścił się w maksymalnie pięciu pomieszczeniach. Żeby było bardziej głupio, nasi archeolodzy zostają w tymże muzeum dopadnięci przez łasego na księgę prześladowcę, wskutek czego wywiązuje się strzelanina. Oczywiście kapiszonami, bo szwagier, do którego należy to wspaniałe muzeum, urwałby łeb reżyserowi, gdyby tylko odprysnęła farba na bezcennej stalowej beczce czy pojawiłaby się dziura w fototapecie. Oczywiście to nie koniec atrakcji. Wystarczy wspomnieć, że można w filmie dojrzeć jeszcze ohydnie kiczowaty – rzekomo starożytny – świecznik w postaci leżącej nieforemnej syreny, śmigłowiec wklejony na tyle nieudolnie, że większy od niego jest byle samochód, a także dinozaura, który pojawia się, rozdeptuje, kogo się da, i znika. W końcu kto tam wie, jak to naprawdę było z dinozaurami w Egipcie… Niniejszym zamykam sprawę „Odrodzenia mumii” i zapraszam za tydzień na obcowanie z kinem azjatyckim. |