Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka nierzadko wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj nieoficjalny album koncertowy Terjego Rypdala, w nagraniu którego wspomogli go Barre Phillips i Jon Christensen.  |  | ‹Live in Bremen›
|
Wydanym w ostatnich miesiącach 1971 roku albumem zatytułowanym po prostu „ Terje Rypdal” słynny norweski gitarzysta zakończył stałą współpracę z saksofonistą Janem Garbarkiem. I zabrał się za tworzenie nowego zespołu. Ze starego składu pozostał przy nim tylko jeden muzyk – perkusista Jon Christensen. Wkrótce dołączył do nich amerykański, chociaż w tamtym czasie rezydujący głównie w zachodnich Niemczech, kontrabasista Barre Phillips (rocznik 1934), który w Europie współpracował już między innymi z saksofonistą Gunterem Hampelem, polskim flecistą Krzysztofem Zgrają oraz The Baden-Baden Free Jazz Orchestra. Wiosną 1973 roku trio zagrało cykl koncertów w Republice Federalnej Niemiec. Jeden z nich odbył się w bremeńskiej Sendesaal, która wtedy już od dwóch dekad służyła regionalnemu radiu nie tylko jako sala koncertowa, lecz także studio nagraniowe. Występ, jaki miał miejsce 4 kwietnia, został więc zarejestrowany, tyle że w epoce nie ukazał się na oficjalnej płycie. Zapewne dlatego, że Rypdal uznał skład z Phillipsem i Christensenem jedynie za efemeryczny, będący dopiero punktem wyjścia do stworzenia tego właściwego, z którym Terje planował nagrać nowy studyjny krążek (chodzi o płytę „What Comes After”, która powstanie we wrześniu 1973, a światło dzienne ujrzy w następnym roku). Wiosenne koncerty miały być jedynie przetarciem. Okazały się jednak na tyle intrygujące, że „wyciekły” z bremeńskiego radia i trafiły na bootlegi. Najobszerniejszy ich zapis ukazał się w 2020 roku za sprawą pirackiej wytwórni JZM. W sumie to prawie sto minut muzyki – bardzo różnorodnej, rozpiętej pomiędzy free jazzem a mrocznym fusion w stylu wczesnego Mahavishnu Orchestra, chociaż nie brakuje w niej również inspiracji psychodelicznym bluesem Jimiego Hendrixa. I pomyśleć, że to wszystko wyczarował zespół, którego instrumentarium było nadzwyczaj ubogie: gitara (bądź flet), kontrabas oraz perkusja. Materiał, jaki zaprezentowali muzycy, to wybór kompozycji z krążków solowych Rypdala – tego z 1971 roku i dopiero planowanego „What Comes After”. Ale są też niespodzianki, między innymi utwory, które oficjalnie nigdzie się nie ukazały, a które można prawdopodobnie uznać za w pełni improwizowane (całkiem jednak możliwe, że niektóre ich motywy zostały potem wykorzystane w innych numerach). Te najmniej dzisiaj znane kawałki rozbrzmiewają na początku. Jak otwierający występ „Journal”, będący improwizacją Phillipsa na kontrabasie, na którym przez cały czas gra… smyczkiem. To zresztą wizytówka tej płyty. Dzięki takim zabiegom Barrego, jego instrument – poza funkcją stricte rytmiczną – staje się też solowym, w zależności od potrzeb wchodzącym w rolę wiolonczeli bądź skrzypiec. Zyskuje na tym cały zespół. Zyskują też – bez dwóch zdań – słuchacze, ponieważ muzyka tria nabiera tym sposobem rumieńców. Ciekawostką jest rozbudowany do ponad trzynastu minut „Horizon”, którego płytowy debiut miał miejsce na wydanym w 1971 roku longplayu „New Violin Summit”, który sygnowali czterej jazzowi skrzypkowie – Don „Sugarcane” Harris, Jean-Luc Ponty, Nipso Brantner oraz Michał Urbaniak. W wydaniu tria Rypdal / Phillips / Christensen to opowieść bardzo emocjonalna, którą rozpoczyna nastrojowy duet kontrabasu i fletu, w dalszej części zastąpionego przez gitarę. I to właśnie za sprawą gitary, wybijającej się z tła na plan pierwszy, „Horizon” z każdą kolejną minutą nabiera mocy i zadziorności, aż do prawdziwie ognistej improwizacji, która jest w stanie poruszyć każdego fana jazzu i rocka. Pojawiający się na zakończenie tego utworu stonowany kontrabas płynnie też przenosi nas do „Black Boy”, w którym obok gitary Rypdala uwagę przykuwa przede wszystkim bardzo intensywnie improwizująca sekcja rytmiczna. Christensen dokonuje prawdziwych cudów, warto więc mocno wytężyć słuch, by wyłapać z tła jego rytmiczne „połamańce”. „Back of J.” to pierwszy z zupełnie nowych utworów, który powstał z myślą o dopiero planowanej płycie (chodzi oczywiście o „What Comes After”). Pewnie dlatego ma bardziej zwartą strukturę, bo był dopiero na etapie opracowywania. Ton nadaje mu piękna i chwytająca za serce solówka gitarowa Terjego, którą Rypdal pod koniec zamienia na nie mniej urokliwą partię fletu. Nowym dziełem Norwega jest też „Bend It”, którego introdukcja oparta na rzewnej melodii kontrabasu, na którym Barre ponownie gra smyczkiem, oraz eterycznych dźwiękach fletu potrafi przyprawić o ciarki na plecach. I nie zmienia się to nawet, kiedy zespół przechodzi do intensywnej freejazzowej improwizacji. Dopiero w ostatniej części trio wyhamowuje; Phillips stara się uporządkować rytmikę, a Rypdal robi gitarowy wypad w stronę blues-rocka. Pierwszy, ale wcale nie ostatni podczas tego występu. Opus magnum koncertu są jednak połączone ze sobą „Electric Fantasy” (oryginał znalazł się na „ Terje Rypdal”) i nawiązujący do „ Electronic Sonata for Souls Loved by Nature” George’a Russella „Event IV”. W sumie to dwudziestopięciominutowa kompozycja, w której zespół pozwala sobie na więcej niż we wszystkich wcześniejszych. Początek jest stonowany i subtelny, Barre „zamienia” swój kontrabas w skrzypce, dzięki czemu przez kilka minut możemy odnieść wrażenie, że słuchamy jakiegoś zapomnianego utworu Mahavishnu Orchestra z czasów „The Inner Mounting Flame” (1971). Potem jednak stery przejmuje lider formacji i daje sygnał do czadowej freerockowej improwizacji, w której znajduje się miejsce na wycieczki i w stronę fusion, i w stronę bluesa. Po przesileniu trio od nowa buduje napięcie, pozwalając sobie z kolei na odrobinę awangardowej ekstrawagancji. Pod tą „ekstrawagancją” kryje się chociażby wściekła partia kontrabasu, który nadzwyczaj aktywnie wspiera zarówno Christensena, jak i Rypdala. Po dawce tak intensywnej muzyki konieczne jest uspokojenie. Zapewnia je, znany z poprzedniej płyty, „Rainbow”: smutny, oparty przede wszystkim na dźwiękach kontrabasu, ze stonowanymi improwizacjami pozostałych instrumentów, płynnie przechodzący w zupełnie nową kompozycję – „Icing” (kolejną, która studyjną premierę będzie miał na „What Comes After”). Jej awangardowe otwarcie może być nieco mylące, zwłaszcza że w dalszej części nabiera ona psychodelicznego posmaku twórczości Hendrixa, przy okazji przeistaczając się niepostrzeżenie w „Tough Enough” (z albumu wydanego w 1971 roku). I tu także nie brakuje odniesień do bluesa, a nawet boogie. Całość, za sprawą pełnej feelingu gry Terjego Rypdala, brzmi też bardziej optymistycznie. Potrafię zrozumieć, że nagrania te nie ukazały się wówczas na płycie, a raczej płytach, bo jeden krążek winylowy by ich oczywiście nie pomieścił. Szkoda tylko, że nawet po latach chcąc je poznać, fani norweskiego gitarzysty muszą sięgać po bootlegi. Skład: Terje Rypdal – gitara elektryczna, flet, muzyka Barre Phillips – kontrabas Jon Christensen – perkusja, instrumenty perkusyjne
Tytuł: Live in Bremen Data wydania: 31 grudnia 2020 Nośnik: cyfrowy Czas trwania: 98:53 Gatunek: jazz, rock W składzie Utwory Pliki 1) Journal: 02:55 2) Horizon: 13:18 3) Black Boy: 11:22 4) Back of J.: 05:35 5) Bend It: 14:29 6) Electric Fantasy – Event IV: 24:55 7) Rainbow: 11:10 8) Icing: 04:40 9) Tough Enough: 10:29 Ekstrakt: 90% |