Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka nierzadko wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj album Jana Garbarka, w którego nagraniu wsparli go Arild Andersen i Edward Vesala.  |  | ‹Triptykon›
|
Wydane w 1971 roku płyty „ Sart” oraz „ Terje Rypdal” zakończyły trwającą mniej więcej od połowy lat 60. XX wieku bliską współpracę saksofonisty Jana Garbarka z gitarzystą Terjem Rypdalem. Od tego momentu panowie podążyli własnymi ścieżkami, aczkolwiek wciąż łączył ich kontrakt z tym samym wydawcą – monachijską wytwórnią ECM Records. Co ciekawe, tuż po rozstaniu obaj muzycy sformowali nowe zespoły, które były triami. Rypdal początkowo zaprosił do wspólnego grania amerykańskiego kontrabasistę Barrego Phillipsa i Jona Christensena (gdy jednak wszedł do studia, poszerzył skład do kwintetu), natomiast Garbarek sięgnął po kontrabasistę Arilda Andersena oraz fińskiego bębniarza Edwarda Vesalę (1945-1999). Ten ostatni znajdował się właśnie u progu wspaniałej kariery, znaczonej w niedalekiej już przyszłości fantastycznymi albumami zarejestrowanymi między innymi z udziałem Tomasza Stańki („Twet”, 1974), Rolfa Kühna („ NDR Jazz Workshop No. 95 – Hamburg 1973”), Charliego Mariano („ Nan Madol”, 1974; „ Tea for Four”, 1984) oraz Toto Blankego („ Electric Circus”, 1976). Longplay „Triptykon”, który nagrany został w dobrze Garbarkowi znanym studiu Arnego Bendiksena w Oslo (muzykom wystarczył na to zaledwie jeden dzień – środa 8 listopada 1972 roku), sygnowany był jednak nazwiskami całej trójki, a więc także Arilda i Edwarda. Wpływ na to zapewne miał fakt, że byli oni podpisani jako kompozytorzy pod pięcioma z siedmiu utworów; jeden był dziełem duetu Garbarek-Vesala, natomiast ostatni stanowił przeróbkę norweskiej melodii ludowej. Krążek ukazał się w 1973 roku, w czasie kiedy Rypdal pracował właśnie nad „ What Comes After”. Garbarek był więc chronologicznie pierwszy. Na „Triptykon” zagrał na saksofonach (sopranowym, tenorowym i barytonowym) oraz flecie; Arild obsługiwał kontrabas, natomiast Edward skorzystał z rozbudowanego zestawu perkusyjnego. Stylistycznie to wciąż był free jazz, chociaż zdradzający już – w późniejszym czasie bardzo charakterystyczne dla lidera projektu – zainteresowanie Jana skandynawską muzyką etniczną. Pod tym względem przypominał nieco, chociaż tamten szukał inspiracji w innym regionie świata, Charliego Mariano. Wydawnictwo otwiera ponad dziesięciominutowy „Rim”, któremu od pierwszych sekund ton nadaje nadzwyczaj nastrojowy saksofon Garbarka. Andersen i Vesala taktownie trzymają się z tyłu – co zastanawiające, nawet wtedy, gdy saksofonista zaczyna grać z coraz większą intensywnością (nie rezygnując przy tym z przemycania zapadającej w pamięć melodii). Kiedy na ponad półtorej minuty Jan milknie, to oni dwaj pozostają na arenie i kontynuują swą stonowaną opowieść. Powrót Garbarka w ostatniej części utworu odbywa się już na ich warunkach. „Selje” to jeden z dwóch najkrótszych fragmentów płyty, ale za to bardzo zaskakujący. Lider odkłada w nim na bok saksofony, bierze natomiast do ręki flet, na którym gra etniczną melodię. Gdy dodamy do tego jeszcze wykorzystywane przez bębniarza dzwonki, można odnieść wrażenie, że mamy do czynienia z muzyką… pasterską (jest w ogóle taki gatunek?). W każdym razie każdemu, kto w młodości pasał krowy (bądź inne zwierzęta) dźwięki wyczarowywane przez Garbarka będą zapewne kojarzyć się z bezmiarem pastwiska bądź górskich hal. Zupełnie odmiennie ma się rzecz z „J.E.V.” – to dynamiczny, w stu procentach improwizowany jazz, w którym ponownie na plan pierwszy wybija się saksofon. I ponownie, jak w przypadku „Rim”, mamy w nim niezwykły mariaż free jazzu z modernistyczną melodyką. Kolejnym wspólnym mianownikiem z utworem otwierającym longplay jest duet kontrabasu z perkusją, tym razem nieco intensywniejszy. Perkusja gra też „pierwsze skrzypce” w rozpoczynającym stronę B winylowego krążka „Sang”. Vesala dostał tu wolną rękę od kolegów i poczyna sobie ze sporym rozmachem, choć wykorzystuje głównie dzwonki i talerze. Opus magnum albumu jest natomiast prawie trzynastominutowa kompozycja tytułowa. Prawdziwie monumentalna za sprawą patetycznej, ale i melodyjnej partii saksofonu. Z czasem „Triptykon” ewoluuje jednak w stronę klasycznego free, przytłaczającego swą dynamiką i energią. Aż do przesilenia, które pojawia się w idealnym momencie. Słuchacz może wreszcie odetchnąć, kojąc zmysły delikatnymi dźwiękami kontrabasu. Jest to konieczne, by przetrzymać kolejny utwór – „Etu hei!”. Krótki wprawdzie, ale najintensywniejszy w całym zestawie: począwszy od „krztuszącego” się saksofonu Garbarka po solowy popis fińskiego perkusisty. Na finał lider wybrał natomiast numer najbardziej zaskakujący, zaczerpnięty z norweskiego folkloru „Bruremarsj”, który pod wieloma względami może kojarzyć się z polską muzyką góralską. Co jest tym bardziej zadziwiające, że trio posłużyło się przecież instrumentami stricte jazzowymi, w tym głównie grającymi unisono saksofonami i kontrabasem (w tym przypadku Arild sięgnął po smyczek). W kolejnych latach etniczne eksperymenty staną się wizytówką Garbarka, choć oczywiście będzie im nadawał różną formę.
Tytuł: Triptykon Data wydania: 1973 Nośnik: Winyl Czas trwania: 42:19 Gatunek: folk, jazz W składzie Utwory Winyl1 1) Rim: 10:34 2) Selje: 02:18 3) J.E.V.: 07:27 4) Sang: 02:47 5) Triptykon: 12:43 6) Etu hei!: 02:18 7) Bruremarsj: 04:12 Ekstrakt: 80% |