W XXI wieku zespół Pink Floyd praktycznie przestał istnieć. Panowie jeśli już nagrywali, to raczej na swój rachunek, a o koncertach mowy być nie mogło. Niemniej fani niemal co roku są uszczęśliwiani kolejnymi albumami sygnowanymi nazwą zespołu. Dziś jednak skupimy się na solowym albumie Davida Gilmoura „On an Island” z 2006 roku.  | ‹On An Island›
|
W 2006 roku stało się wreszcie to, na co fani Pink Floyd czekali od lat. Otrzymali pierwszy w XXI wieku w pełni autorski materiał, który nie byłby operą, od jednego z członków zespołu. Choć Roger Waters wydawał się aktywniejszym twórcą solowym, album nagrał David Gilmour, czym zaskoczył słuchaczy. „On an Island”, bo taki tytuł otrzymał krążek, ukazał się 6 marca 2006 roku, dokładnie w 60 urodziny gitarzysty. Zrealizował go po cichu z grupą sprawdzonych muzyków, takich jak Phil Manzanera, Guy Pratt, Jon Carin, czy Dick Parry, którzy brali udział w nagraniu „A Momentary Lapse of Reason” lub „The Division Bell”, albo obu na raz. Dodatkowo Parry odcisnął swoim saksofonem spore piętno na „The Dark Side of the Moon” i „Wish You Were Here”. Ostatecznie w studio stawiło się sporo znamienitych gości, że wymienię tylko Davida Crosby’ego, Grahama Nasha, Roberta Wyatta i Zbigniewa Preisnera, który odpowiadał za aranżacje partii orkiestry. Z innych polskich akcentów mamy jeszcze skromny udział Leszka Możdżera w „A Pocketful of Stones” i „Take a Breath”. Teksty zaś napisała i epizodycznie w nagraniach wzięła udział również partnerka życiowa Gilmoura Polly Samson. Nie mogło jednak zabraknąć któregoś z Floydowych załogantów, wobec czego w dwóch nagraniach możemy usłyszeć grę Ricka Wrighta („On an Island” i „The Blue”). A jednak, pomimo takiego tłoku, udało się nagrać album bardzo intymny, o onirycznej atmosferze. Przynosi on muzykę pełną spokoju i ciepła, która niespiesznie sączy się z głośników, urzekając swoim pięknem. To całkiem inna produkcja, niż pełne przepychu dokonania Pink Floyd. To także o wiele spójniejsza i dojrzała płyta, niż którykolwiek z pozostałych albumów solowych Gilmoura. Aby w pełni rozkoszować się kunsztem „On an Island”, trzeba się na nim skupić. Nie zdziwiłbym się, gdyby ktoś, kto zetknął się z nim po raz pierwszy poczuł się rozczarowanym. Zryw bowiem otrzymujemy tylko w jednym utworze, zbudowanym na wyrazistym riffie „Take a Breath”. Reszta to swoista kraina łagodności i zaproszenie na osnutą mgłą wyspę Davida Gilmoura, na której czas zatrzymuje się w miejscu, a my nigdzie nie musimy się spieszyć. Całość zaczyna się od instrumentalnego wstępu „Castellorizon” z charakterystycznym, przeszywającym brzmieniem gitary, której towarzyszy delikatny kolaż dźwiękowy. Jest to fragment, który najbardziej kojarzy się z dokonaniami Pink Floyd. Następnie płynnie przechodzimy do utworu tytułowego. Poza wspomnianym „Take a Breath” to najbardziej przebojowy fragment albumu. Pokochali go zwłaszcza słuchacze Trójki, którzy wywindowali go na sam szczyt List Przebojów, gdzie spędził w sumie cztery tygodnie. Innym magicznym momentem płyty jest „A Pocketful of Stones” z partią fortepianu Leszka Możdżera świetnie korespondującą ze śpiewem Gilmoura i niepokojącym brzmieniem orkiestry. W instrumentalnym „Red Sky at Night” możemy z kolei posłuchać, jak David radzi sobie z grą na saksofonie. Wirtuozem nagle się nie stał, ale czuć te same emocje, jak w momencie, kiedy sięga po gitarę. Z kolei w „Smile” jest ascetycznie. To głównie wokal i gitara akustyczna, ale za to ileż w tym naturalnego uroku. I tak przyjemnie płynie sobie ta płyta, aż do ostatniego w programie „Where We Start”, który, jeśli już musielibyśmy się czepiać, wypada najsłabiej w zestawie. A to ze względu na zbyt pospieszne wyciszenie. W momencie, kiedy spodziewamy się finałowej, imponującej solówki gitarowej, ta zdecydowanie zbyt szybko się kończy, pozostawiając uczucie niedosytu. Całość uzupełnia eleganckie wydanie w formie książeczki z usztywnianymi okładkami. Delikatne, utrzymane w formie szkiców grafiki ją zdobiące doskonale wpasowują się w refleksyjny klimat całości. Ciekawie również wygląda zdjęcie rzeźby Gilmoura z drutu wykonanej przez Davida MacIlwaine’a. Prawie rok po wydaniu krążka, pojawiła się jego edycja specjalna wzbogacona o DVD z porcją skromnych dodatków. Są to „Take a Breath” z koncertu w Royal Albert Hall (cały występ dostępny na DVD „Remember That Night”), „Astronomy Domine” nagrany w czasie Abbey Road Session, oraz sześć utworów z New York Session (kwiecień 2006 r.), w tym czterech reprezentantów „On an Island” i dwie rzeczy starsze: „High Hopes” oraz „Comfortably Numb”. Płytę można było również nabyć osobno pod tytułem „Live and In Session”. Dla mnie „On an Island” ma dodatkowo sentymentalne znaczenie, ponieważ jego recenzja była pierwszym moim tekstem, jaki ukazał się na łamach „Esensji”. Ale nawet patrząc na krążek obiektywnie, trzeba przyznać, że jest to bardzo udany album, który wciąż sam się broni i nie musi podpierać się magią szyldu Pink Floyd. Dla laików: * * * * * / 5 Dla fanów: * * * * * / 5
Tytuł: On An Island Data wydania: marzec 2006 Nośnik: CD Czas trwania: 51:39 Gatunek: rock EAN: 94635569520 Utwory CD1 1) Castellorizon: 3:54 2) On An Island: 6:47 3) The Blue: 5:26 4) Take a Breath: 5:45 5) Red Sky at Night: 2:51 6) This Heaven: 4:24 7) Then I Close My Eyes: 5:27 8) Smile: 4:03 9) A Pocketful of Stones: 6:17 10) Where We Start: 6:45 |