To miłe, że ostatnimi czasy Netflix poszerza swoją ofertę o europejską klasykę. Po sporej porcji filmów szwedzkich dorzucił nie tak dawno kilka włoskich dramatów kryminalnych z lat 70. ubiegłego wieku. Przyglądaliśmy się już „Tony’emu Arzencie”, dzisiaj przyszła natomiast kolej na „Buntowników z Neapolu” Michele’a Massima Tarantiniego, którego film stał się italską odpowiedzią na „Brudnego Harry’ego”.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Michele Massimo Tarantini (rocznik 1942), podpisujący niektóre filmy anglojęzycznym pseudonimem Michael E. Lemick, to reżyser w Polsce nieznany. I nie sposób dziwić się temu, ponieważ rzadko kiedy wykraczał poza błahe komedie i kino gatunkowe klasy B, w każdym razie w słonecznej Italii nie brakowało twórców dużo bardziej od niego uzdolnionych. Mimo to kilka jego obrazów zyskało popularność w ojczyźnie i – nawet jeżeli nie zaliczają się one do arcydzieł – potrafią także dekady po powstaniu zapewnić sympatyczną i niewymagającą nadmiernego wytężania umysłu rozrywkę. Jak chociażby zrealizowany w 1977 roku, na fali popularności amerykańskich filmów z inspektorem Harrym Callahanem w roli głównej, dramat kryminalny „Buntownicy z Neapolu”. W tym przypadku „brudnym Harrym” – trzeba jednak podkreślić, że dużo przystojniejszym od swego pierwowzoru – staje się komisarz Dario Mauri (w którego wciela się będący w latach 70. XX wieku ikoną włoskiego kina policyjnego francuski aktor Luc Merenda). Z powodu stosowania w śledztwie zbyt brutalnych metod zostaje „zesłany” z Mediolanu do Neapolu, gdzie miejscowy szef policji wyznacza na jego partnera pociesznego marszałka – niech Was ten tytuł nie zmyli, w tym przypadku oznacza on stopień podoficerski, lokujący się pomiędzy sierżantem a podporucznikiem – Nicolę Capecego (w tej roli Enzo Cannavale, jeden z najpopularniejszych komików włoskich lat 70. i 80.). Jeśli Mauri myślał, że pobyt w Neapolu będzie dla niego niezasłużonym odpoczynkiem – jest w błędzie. Wszak w mieście panoszy się Camorra – przemyt narkotyków, pobieranie haraczy bądź czerpanie zysków z nierządu to neapolitańska codzienność. Szefem miejscowej mafii jest wiekowy don Domenico Laurenzi (zaczynający karierę w roku rozpoczęcia drugiej wojny światowej Claudio Gora), który mimo sympatycznego usposobienia jest, jak na „ojca chrzestnego” przystało, człowiekiem bez skrupułów. Bez wahania wydaje wyroki śmierci – także na kobiety, jeśli tylko zrobiły coś nie po jego myśli. Tak było na przykład z matką kilkuletniej Luisy Capone (Francesca Guadagno, w dorosłym życiu zajmująca się głównie dubbingiem), którą następnie, by choć trochę oczyścić swe nędzne sumienie, postanowił… adoptować. Laurenzi ma tyle „za uszami”, że mógłby na wiele lat trafić za kratki, tyle że o jego bezkarność dba sprzedajny adwokat Vincenzo Cerullo (Giancarlo Badessi, który dwa lata później pojawił się, obok Malcolma McDowella i Petera O’Toole’a, na planie „Kaliguli” Tinto Brassa). Policji trudno więc zebrać odpowiednie dowody, pozwalające na wpakowanie Laurenziego za kratki. Znacie jednak zapewne powiedzenie, że najbardziej należy strzec się przyjaciół, bo nie wiadomo kiedy nas zdradzą. I coś takiego właśnie przytrafia się bezwzględnemu mafiosowi. Ktoś bezczelnie kradnie mu sprzed nosa narkotyki. Co gorsza, nie ma wątpliwości, że cynk musiał wyjść od kogoś z jego bliskiego otoczenia. Jakby tego było mało, ktoś donosi policji, że bandyci Laurenziego dokonają włamu do banku, by skraść część depozytów. Mauri i Capece przyczajają się, a kiedy złodzieje opuszczają budynek – wkraczają do akcji. Tak się zaczyna ich pojedynek z Camorrą. Pojedynek obfitujący w liczne pościgi (producenci nie oszczędzali na samochodach przeznaczonych do złomowania) i strzelaniny, jak również w sceny przemocy seksualnej (ucierpiała zwłaszcza wcielająca się w piękną Rosę aktorka i niedoszła tancerka Sonia Viviani). „Buntownicy z Neapolu” to klasyczny obraz sensacyjno-kryminalny klasy B, który ma jednak kilka atutów, które sprawiają, że czas przeznaczony na seans na pewno nie będzie straconym. Po pierwsze: akcja gna na złamanie karku. Po drugie: aktorzy grający główne role nie silą się na przesadną twardość – Merenda wie, że przez cały czas musi zachowywać aparycję amanta, a Cannavale, że od czasu do czasu musi błysnąć bonmotem bądź zastosować nadekspresyjną gestykulację, by rozbawić widzów. Po trzecie: ciekawie wykorzystano postać dziecka (vide Luisa), które nie jest tylko „kwiatkiem do kożuszka”, lecz przypisano mu istotną rolę w fabule. Po czwarte: dodatkowym bohaterem filmu jest tytułowy Neapol, ulice i charakterystyczne zabytki miasta stanowią najdoskonalszą, bo naturalną, dekorację. Po piąte: „Psie Serce” – to ksywka wyjątkowo podłego i bezlitosnego bandziora Pasqualego Donnareginy (Adolfo Lastretti), którego facjata jest tak komicznie odrażająca, że może przyśnić się w nocy. Wystarczy już chyba tych argumentów, prawda? A gdyby wciąż było za mało, można jeszcze dorzucić stylową ścieżkę dźwiękową, w której obok klasycznej muzyki ilustracyjnej (autorstwa Franca Campanino) pojawiają się również funkowe kompozycje z pogranicza rocka progresywnego i elektronicznego popu (które wyszły spod ręki tria kompozytorskiego Franco Bixio, Fabio Frizzi i Vince Tempera).
Tytuł: Buntownicy z Neapolu Tytuł oryginalny: Napoli si ribella Obsada: Luc Merenda, Enzo Cannavale, Adolfo Lastretti, Ferdinando Murolo, Marianne Comtell, Mattia Machiavelli, Francesca Guadagno, Sonia Viviani, Giancarlo Badessi, Claudio Gora, Claudio Nicastro, Enrico MaistoRok produkcji: 1977 Kraj produkcji: Włochy Czas trwania: 91 min Gatunek: dramat, kryminał Ekstrakt: 60% |