powrót; do indeksunastwpna strona

nr 5 (CCXVII)
czerwiec 2022

Z filmu wyjęte: W pogoni za oryginalnością czyli Horror pod ścianą II
W poprzednim odcinku przedstawiłem odwróconą do góry nogami głowę. No to teraz coś z innej – choć w sumie podobnej – beczki…
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
W pierwszym odcinku podcyklu o niewłaściwie pojętej oryginalności w filmowym horrorze brylowali Hindusi z duchem z głową wstawioną na opak, czyli podbródkiem do góry. Dziś proponuję kanadyjskie podejście do tematu, czyli… uśmiech po ciężkich psychotropach. To właśnie ten „uśmiech” ma wywoływać u widza ciarki – i, tak po prawdzie, rzeczywiście można poczuć się nieswojo w momencie, gdy twórcy rzucają taki widoczek na ekran. Kłopot w tym, że po chwili zaskoczenia wzbiera w człowieku śmiech…
Rzeczony kadr pochodzi z filmu o wymownym tytule „There Are Monsters”, czyli „Potwory istnieją”. Powstał w 2013 roku i jest zwichrowaną wersją „Inwazji porywaczy ciał”, nakręconą w manierze found footage. Czwórka studentów (trzech facetów i jedna kobieta) jedzie nakręcić na zaliczenie zajęć kilka wywiadów, docelowo mających wylądować w sieci. W trakcie podróży zauważają jednak coraz więcej osób, które zachowują się nad wyraz dziwnie – po prostu stoją nieruchomo odwrócone tyłem do ulicy, a gdy ktoś się za bardzo w nie wgapia, potrafią w ułamku sekundy zjawić się tuż obok obserwatora i zaserwować mu widoczny na zdjęciu uśmiech. Gdy bohaterowie przekonują się, że jest to coś w rodzaju inwazji, w której obcy literalnie zżerają ludzi zajmując ich miejsce, postanawiają przerwać podróż i wrócić do domu. Tyle że jest już wówczas na to za późno…
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Ogólny pomysł jest niezbyt świeży, ale sposób straszenia widza w pewien sposób robi wrażenie. W końcu nikt nie bawił się tutaj w żadne potwory, a po prostu zaserwował zniekształcone ludzkie oblicza, których nie chcielibyśmy ujrzeć na własne oczy na ulicy czy w sklepie. Niestety, znacznie gorzej wyszło ze stroną realizacyjną filmu. Kamerzysta najwyraźniej bał się tak samo, jak widzowie, albo nawet bardziej, bo strasznie trzęsły mu się ręce i chwilami wręcz oczy bolą od prób zogniskowania wzroku na tym, co powinno być widoczne na ekranie. Zapewne dla odpoczynku gałki ocznej widza zaserwowano też mnogość scen, w których po prostu nic nie widać, bo panuje kojąca czerń. No ale to Kanadyjczycy, oni zawsze szli trochę w poprzek zasad ustalonych przez Hollywood…
Jako bonus dodaję drugi kadr z tego film. Widać na nim młodą kobietę, której pewien dżentelmen wkłada w usta znaczną część swojego przedramienia. Nie za bardzo wiadomo, czego ów dżentelmen szuka w monstrualnie rozepchniętym przełyku kobiety, ale ma to jakiś związek z przemianą ludzi w obcych. Scena ta jest widoczna bardzo krótko, może przez pół sekundy, ale robi spore wrażenie – jeśli nie jakością wykonania, bo to jest dyskusyjne ze względu na wyczuwalnie gumowe przedramię, to przynajmniej pokrętnością ścieżek, jaki chadza umysł Jaya Dahla, scenarzysty i reżysera w jednym.
Mimo że straszenie widza psychodelicznym uśmiechem jest średnio rozsądną metodą na odniesienie kinematograficznego sukcesu, „The Are Monsters” należy uznać za interesujący eksperyment formalny, oglądający się zaskakująco strawnie. Być może spora w tym zasługa dusznego klimatu oraz niedopowiedzeń, które powodują, że po seansie zostaje garść elementów fabuły do rozgryzienia.
powrót; do indeksunastwpna strona

55
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.