„Avengers: Wojna światów” to uzupełnienie eventu z Thorem w roli głównej. I to widać, ponieważ okazało się, że Mściciele niewiele mają w nim do powiedzenia.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Czarnoksiężnik Malekith Przeklęty podbił dziewięć z dziesięciu światów. Do opanowania został mu jeszcze Midgard, w którym schronili się uchodźcy z Asgardu. Rozpoczyna więc globalną inwazję. Na swojej drodze natyka się jednak na zdecydowany opór sprzymierzonych sił bogów i ziemskich superbohaterów. O przebiegu tych wydarzeń dość dokładnie opowiada osobny album „Wojna światów”. Jednak, jak to bywa w Marvelu, wielkim wydarzeniom towarzyszą liczne spin offy, które pojawiają się w zeszytach regularnie ukazujących się serii. W czwartym tomie Avengers otrzymujemy ich zbiór dotyczący Mścicieli. Na szczęście nie tylko. Okazuje się bowiem, że pomimo iż ekipa Kapitana Ameryki walnie przyczyniła się do rozstrzygnięcia starcia z Malekithem, to więcej, niż wiedzieliśmy w „Wojnie światów” nie ma do zaoferowania. Większość albumu stanowią strzępki zdarzeń głównonurtowych, którym towarzyszą mniej lub bardziej interesujące wewnętrzne monologi pobocznych bohaterów. Głównie Gorilla-Mana i She-Hulk. Widać, że oboje znajdują się na życiowych rozdrożach i wkrótce będzie o nich głośno. O wiele ciekawiej wypada wątek nie związany z „Wojną światów”, tylko z regularnymi przygodami Mścicieli. Dotyczy on agenta Coulsona i powołania przez niego nowej grupy superbohaterów znanej jako Amerykański Szwadron Sztandarowy. Po kolei poznajemy jej członków, którzy stanowią małą wariację na temat Ligi Sprawiedliwości od DC. Znać tu także wpływy serii „Chłopaki” Gartha Ennisa, ponieważ w swoim pojmowaniu patriotyzmu i radykalności działania bliżej im do ekipy Ojczyznosława. Oczywiście nie zapominajmy, że mamy do czynienia z mainstreamową serią Marvela, więc nie spodziewajcie się równie obrazoburczych i przesiąkniętych niesmacznymi nawiązaniami seksualnymi treści. Niemniej samo zaprezentowanie spaczonej wizji superbohaterstwa znajduje w obu tytułach kilka punktów wspólnych. Co do strony graficznej, to mamy do czynienia z pracami trzech twórców. Najwięcej miejsca dostał Ed McGuinness. Nie jestem wielkim fanem jego twórczości, ponieważ jego kreska jest wyjałowiona z wszelkiej oryginalności, firmując marvelowską średnią, ale też trudno się w niej do czegokolwiek konkretnego przyczepić. Podobnie sytuacja wygląda z epizodem stworzonym przez Stefano Caselliego. O wiele mniej interesująco wypada Jason Masters. Niby mamy do czynienia z doświadczonym twórcą, ale jego prace odbiera się, jakby wyszły spod ręki niezbyt pewnego swoich umiejętności i momentami nieporadnego nowicjusza. „Avengers: Wojna światów” zapowiada kilka wydarzeń, z którymi w przyszłości będą musieli zmierzyć się nasi bohaterowie, niemniej w swojej głównej idei, czyli nawiązań do eventu o Malekhicie nie wypada przesadnie interesująco. Odpowiedzialny za scenariusz Jason Aaron nie miał pomysłu jak dodatkowo ubarwić główną historię. W efekcie wyszła pozycja dla kolekcjonerów, którzy nie chcą mieć dziur w zbiorach.
Tytuł: Avengers #4: Wojna światów Data wydania: 1 czerwca 2022 ISBN: 9788328154520 Format: 108s. 167x255 mm Cena: 39,99 Gatunek: superhero Ekstrakt: 50% |