Trzech polskich jazzmanów i improwizatorów, którzy jednak nie stronią od grania nieco lżejszej gatunkowo muzyki, umówiło się na wspólne spotkanie w studiu nagraniowym. Spędzili w nim jeden dzień, rejestrując niemal godzinę muzyki, która przekracza granice gatunkowe. Sięgając po „Don’t Try” Łukasza Korybalskiego, Wojciecha Traczyka i Huberta Zemlera, przygotujcie się na soczystą mieszankę free jazzu, awangardy i noise’u.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Chyba w żadnej innej muzyce panująca między artystami „chemia” nie jest tak istotna, jak w… jazzie improwizowanym. Tam, gdzie najistotniejsze są nie tylko emocje i wzajemne zrozumienie, ale przede wszystkim – intuicyjne poszukiwanie wspólnej drogi. Pomaga w tym oczywiście wykonawcza perfekcja, ale ona nie zastąpi „siódmego zmysłu”, który pozwala złapać w mig intencje partnera. Jeżeli tego zabraknie, pozostanie chaos – muzyka, to prawda!, improwizowana, ale czy na pewno będzie ją można określić mianem jazzu? Zapewne świetny wykład teoretyczny mogliby wygłosić na ten temat panowie Łukasz Korybalski, Wojciech Traczyk i Hubert Zemler, których najnowsza płyta – wydany w drugiej połowie czerwca przez wytwórnię For Tune album „Don’t Try” (tytuł zdecydowanie można uznać za przekorny) – jest najlepszym przykładem tego, jak powinno się kolektywnie improwizować. Trzej polscy jazzmani spotykali się już wcześniej w różnych konfiguracjach, mieli więc czas, aby nastroić się na tę samą częstotliwość fal. Kiedy więc przed niespełna dwoma laty doszło do ich kolejnego spotkania – miało to miejsce 4 listopada 2020 roku w warszawskim studiu W Dobrym Tonie – całą sprawę mogli zamknąć w ciągu zaledwie jednego dnia. Grający na trąbce i skrzydłówce oraz wykorzystujący efekty elektroniczne Korybalski jest absolwentem Wydziału Kompozycji, Interpretacji, Edukacji i Jazzu Akademii Muzycznej w Katowicach. Prawie dwie dekady temu współpracował z Traczykiem w ramach formacji Timeless („Total Time”, 2004), aczkolwiek później udzielał się głównie jako muzyk sesyjny. W tej roli wystąpił między innymi na płytach Smolika, Ani Dąbrowskiej, Marii Peszek, Natalii Kukulskiej oraz Maryli Rodowicz – jak więc widać, przeszedł niezłą szkołę popową. Takich doświadczeń, a przynajmniej aż tak intensywnych, nie mają ani kontrabasista Traczyk ani perkusista Zemler. Ten pierwszy wprawdzie wspiera swym talentem Warszawskie Combo Taneczne, lecz jednak dużo więcej czasu poświęca na granie jazzu (vide album Purushy „ Cosmic Friction” z 2015 roku). Na tej drodze bardzo często spotykał się zresztą z Zemlerem, chociażby w składach Zebry a Mit („Laumés”, 2007), Marcin Olak Trio („Simple Joy”, 2008; „Crossing Borders”, 2012), Kapacitron („Kapacitron”, 2009) czy Wacław Zimpel To Tu Orchestra („Nature Moves”, 2014). Bębniarz z kolei jest muzykiem nadzwyczaj wszechstronnym. Świetnie odnajduje się w zespołach o proweniencji postrockowej, jak Slalom („Slalom”, 2013; „Wunderkamera”, 2015) czy LAM („ LAM”, 2016), projektach zahaczających o elektroniczny krautrock – vide duet z Felixem Kubinem („Cel”, 2020), a nawet mocno skręcających w stronę folku czy world music, co miało miejsce chociażby w przypadku jego kooperacji z Shy Albatross („Woman Blues”, 2016) bądź Diomede („ Przyśpiewki”, 2020).  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
O ile dobrze prześledziłem losy wszystkich trzech muzyków, to do momentu nagrania „Don’t Try” Korybalski i Zemler nie mieli okazji pracować ze sobą w studiu (choć głowy uciąć sobie za to nie dam). Za to Traczyk doskonale poznał jednego i drugiego, można więc chyba uznać, że to on był głównym katalizatorem ich współpracy. Na co panowie się umówili? Na pełną swobodę twórczą i brak ograniczeń. Na przekraczanie granic stylistycznych, dzięki czemu w ich improwizowanej twórczości pojawiają się zarówno elementy free jazzu, jak i awangardy, muzyki konkretnej i noise’u. Przy czym artystom nie brakuje też poczucia humoru ani dystansu do siebie (widocznego na przykład w tytułach poszczególnych kompozycji). Wiedzą doskonale, że album, jaki nagrali, nie jest dla wszystkich, że przebrną przez niego jedynie najwytrawniejsi konsumenci, a wobec takich mogą pozwolić sobie na więcej. Głównie: więcej od nich wymagać.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Otwierającemu płytę „Which Bowie are You Talkin’ About?” ton nadaje monotonny rytm kontrabasu, który starają się wytrącić z równowagi przetworzone elektronicznie dźwięki syntezatora (zgrzyty, szumy, świsty), co jednak się nie udaje. Z czasem do Traczyka dołącza Zemler, jako ostatni robi to natomiast Korybalski. Od tego momentu to kontrabasista stara się trzymać wszystko w garści, podczas gdy jego koledzy, a zwłaszcza bębniarz, pozwalają sobie na karkołomne kombinacje. W części pierwszej „Barszczu” od początku intensywność jest większa, a przodują w tym Zemler oraz „zabawiający” się klawiszami i elektroniką Korybalski. Trąbka pełni tu funkcję „mistrza drugiego planu”: jej powłóczysta partia najpierw niesie ukojenie, później – w ostatnich minutach utworu – staje się rytmicznym, porządkującym kontrapunktem dla wypełniających plan pierwszy noise’owych zgrzytów i wpisujących się w tę rozedrganą emocjonalnie narrację bębny.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Trzeci w kolejności „Walcz” to chyba najbardziej „poukładana” kompozycja na „Don’t Try”. Od pierwszych sekund jednostajny rytm, najpierw generowany elektronicznie, następnie przez perkusistę, wprowadza w trans. Kiedy ten obowiązek przejmuje na siebie Zemler, Korybalski zyskuje więcej swobody, pozwala więc sobie na syntezatorowe improwizacje, na które z czasem nakłada jeszcze partię trąbki. Zgodnie z tytułem utwór zyskuje na mocy i zadziorności, dążąc prostą drogą do przesilenia, po którym następuje szybkie wyciszenie. Po takiej dawce emocji na pewno każdemu słuchaczowi, ale pewnie także muzykom (zakładając, że będą ten materiał prezentować również podczas koncertów), przyda się lekkie „schłodzenie”. Stąd pojawienie się znacznie subtelniejszego „Eraserhead”, z kolejnym powłóczystym motywem dęciaka, po którym niemal od razu trio przystępuje do mocnego uderzenia. Tyle że nie trwa ono zbyt długo. Po intensywnym otwarciu „Don’t” następuje, przynajmniej w warstwie rytmicznej, uspokojenie. Z czym jednak nie zgadza się Korybalski, który zgłasza wobec kolegów zdanie odrębne i postanawia udowodnić, że trąbka to znakomity ku temu instrument. Swoją emocjonalnością szybko zresztą zaraża Traczyka i Zemlera, którzy synchronizując rytm, zaczynają grać bardzo pulsacyjnie. Doszedłszy do wniosku, że zrobił swoje, w tym momencie trębacz postanawia wyciszyć emocje. W drugiej części „Barszczu” muzycy płynnie przechodzą od stylu do stylu, jakby trudno było im się zdecydować na jedną formę. W efekcie mamy tu i nastrojową trąbkę, i noise’ową elektronikę, ale przede wszystkim pełną energii partię kontrabasu, na którym Traczyk gra smyczkiem. Album wieńczy utwór najdłuższy – ponad piętnastominutowy „No Escape from My Cage”, którego niepokojący tytuł znajduje odzwierciedlenie w dźwiękach. Całość od strony konstrukcyjnej przypomina samozamykającą się pułapkę: im bardziej dajemy się ponieść muzyce, tym mniejszą mamy szansę na to, aby po dobrnięciu do finału uwolnić się od niej. Dla artystów to dobra nowina. A dla słuchaczy? Cóż, jeszcze lepsza! Skład: Łukasz Korybalski – trąbka, skrzydłówka, modular synthesizer Wojciech Traczyk – kontrabas Hubert Zemler – perkusja, instrumenty perkusyjne
Tytuł: Don’t Try Data wydania: 21 czerwca 2022 Nośnik: CD Czas trwania: 54:23 Gatunek: jazz, noise W składzie Utwory CD1 1) Which Bowie are You Talkin’ About?: 05:52 2) Barszcz, Part 1: 06:00 3) Walcz: 06:58 4) Eraserhead: 06:12 5) Don’t: 07:16 6) Barszcz, Part 2: 06:37 7) No escape from My Cage: 15:28 Ekstrakt: 80% |