Zdążali pustkowiem w to samo miejsce, gdzie Hassem złożył Hefirhenn w ofierze, ale tym razem ścieżka wyglądała zupełnie inaczej. Kamienie były młode, lśniące i gładkie. Znaki i zaklęcia jarzyły się błękitnym światłem, jasnym i czystym jak blask pełni księżyca. Drzewo w centralnej części starożytnej świątyni rosło żywe i pełne zdrowych, grubych liści. Rozłożyste gałęzie rzucały szeroki cień. Ciemnozielona korona drzewa dominowała władczo nad kolumnadą i niewielkim budynkiem świątyni. Lampart zatrzymał się i spojrzał na nią znacząco. Był tylko przewodnikiem. Nie mógł pójść dalej. Hefirhenn sama minęła bramę wejściową… Zbudziła się drżąca w mroku. Sen stał się mglisty bardzo szybko i nie potrafiła przypomnieć sobie niczego więcej poza niesamowitym uczuciem siły i mocy. Śpiący obok Nasserheh oddychał miarowo, otaczając ją ramieniem, a ona łapczywie próbowała pochwycić blednące szczegóły snu, jakby od tego miało zależeć jej życie, jakby zdarzyło się coś doniosłego, co koniecznie musiała zapamiętać, wbrew ograniczeniom własnego umysłu. Hegal poszedł za radą Hassema, gdy odkrył w swym łożu jadowitego skorpiona. Poskromił pierwszy odruch lęku i odrazy. Potraktował to zdarzenie jak naturalną kolej losu, nieuchronność, która musiała się wydarzyć. Zatrzasnął pajęczaka w alabastrowym pudełku, następnie wtajemniczył swą matkę w prosty, choć niebezpieczny, plan. Sypialnie jego i Girunhema sąsiadowały ze sobą. Wiedział więc, że dostanie się tam bez przeszkód. Ale, w odróżnieniu od brata, nie zamierzał pozostawić spraw dziełu przypadku. Czekał cierpliwie do późnej nocy, gdyż chciał mieć pewność, że brat będzie głęboko spał. Dopiero wówczas zakradł się do jego komnaty, otworzył szkatułkę i wypuścił pajęczaka na poduszkę Girunhema. Skorpion był zdezorientowany i rozwścieczony siedzeniem w puzderku. Kolec jadowy ugodził ciało chłopca niemal natychmiast, a Hegal przerażony uciekł, nie chcąc, by ktoś go zobaczył. Jeszcze wiele dni później miał przed oczami brata, którego zabił. Sumienie nie pozwalało mu spać. Drżał na całym ciele, wyobrażając sobie jego głos pełen oskarżeń. Matka Hegala, piękna Sermin, od dawna nie była już faworytą. Władca kochał teraz inną. Ale nadal często gościła w jego sypialni. Wzywał ją do siebie, gdyż lubił jej towarzystwo, była też niezrównaną tancerką. Czasem rozmawiali do późnych godzin nocnych. Kapłan Gizzoh szepnął później Hassemowi, że musiało to być przeznaczenie, gdyż wezwał Sermin właśnie tamtej nocy. Hegal już wcześniej zdążył poprosić matkę o pomoc. Pokazał jej skorpiona, którego znalazł i wtajemniczył ją w swe obawy. Ona również nie miała wątpliwości, że synowi coś grozi. Nie powiedziała mu, co zamierza, ale myślała o tym już wcześniej – o tym, że musi zabezpieczyć jego przyszłość. Była biegła w szacownej sztuce ogrodnictwa i hodowała wiele roślin, których mieszanki mogły zarówno uleczyć, jak i zaszkodzić. Zdecydowana na wszystko, by uratować syna, napełniła małą fiolkę trującym eliksirem i udała się do króla. Tej samej nocy Ensi Szaachann zmarł. Opowiadano później, że, gdy słudzy donieśli mu o tragicznym zgonie ukochanego syna Girunhema, chwycił się za serce i pobladły, nie mogąc złapać tchu padł na ziemię. Hassem niezwłocznie udał się do Hegala, gdy tylko mały kapłan doniósł mu, jak potoczyły się wydarzenia. Chłopiec wyglądał jakby tej jednej nocy postarzał się o kilka lat. Oczy miał mroczne i smutne, plecy zgarbione, odzienie w nieładzie. Hassem bez słowa otworzył ramiona. Następca tronu rzucił się w nie bez namysłu, łkając niekontrolowanie. Skwapliwie korzystając z chwili pocieszenia przyjął otuchę i wsparcie bezwarunkowo. Tuląc go niemal jak własne dziecko, Hassem uśmiechnął się z ponurą satysfakcją, a może również z odrobiną dumy. Może sprawy nie ułożyłyby się tak pomyślnie, gdyby sam, osobiście wbił ostrze w serce Szaachanna. Czy odczuwałby równie przewrotną satysfakcję, co teraz? Wiedząc, że zdołał nastawić syna przeciw rodzonemu ojcu? Czując ten podwójny triumf, gdy mógł obserwować z bezpiecznej odległości rozwój zdarzeń, którym nadał tempa? Oczywiście, że nie. – Nie płacz, chłopcze. Nie miałeś wyboru. Musiałeś ratować życie. Hegal z trudnością opanował łzy. Otarł nos rękawem i dopiero po chwili, gdy emocje opadły, pokiwał głową. – Tak. Wiem o tym. Wiem. Poza tym… Ja niczego nie zrobiłem – usprawiedliwiał się przed samym sobą. – Zrobił to ten sam skorpion, którego mi podrzucił. Użyłem jego własnej broni przeciwko niemu, dokładnie tak jak mówiłeś. A… Matka dopilnowała reszty, z miłości do mnie. – Musisz o tym zapomnieć, rozumiesz? Śmierć Girunhema to zwykły wypadek, a twój ojciec zmarł z przyczyn naturalnych. Zapomnij albo oszalejesz. To, o czym mówisz, nigdy się nie wydarzyło. Skup się na chwili obecnej. Dopilnowałem, żeby wierni nam wojownicy otoczyli twoje komnaty kordonem. Jesteś bezpieczny. Ale trzeba działać szybko. Możesz mi zaufać. Będę ci doradzał, dopóki nie staniesz się dostatecznie dojrzały, by rządzić sam. Potrafisz na mnie polegać? – Ufam ci. – Wciąż są w tym mieście ludzie, którzy uważają, że w tych dwóch jednoczesnych śmierciach jest coś niegodziwego, coś więcej niż przypadek i wola bogów, ale jesteśmy silni i uciszymy te głosy. Nie pozwolimy im się rozprzestrzenić. Potraktujemy nieposłusznych tak, jak na to zasługują. Raduj się zamiast płakać, Hegalu, gdyż zwyciężyłeś. – Dlaczego więc czuję się tak podle? – Bo zwycięstwo zawsze niesie z sobą cenę krwi i ciężar, który na wieczność plami sumienie. O wschodzie słońca, nazajutrz po śmierci Ensi Szaachanna kapłani i urzędnicy zebrali się u stóp zigguratu, aby złożyć hołd nowemu władcy. W powietrzu unosił się zapach mułu, gdyż rzeka wylała tej nocy, błogosławiąc spękaną ziemię. Hegal we wspaniałych szatach i diademie nadszedł w towarzystwie triumfującego Hassema, za którym podążali Sermin oraz kapłan Gizzoh. W pałacu mówiono, że ta trójka nie odstępuje młodego księcia na krok i że to oni będą sprawować prawdziwą władzę. Stało się to więcej niż pewne, gdy dotychczasowych doradców zmarłego króla usunięto z miasta. Stary kapłan podszedł do Hegala i pokłonił się głęboko, z szacunkiem i czcią. – Ty, któryś został wybrany przez bogów na sprawcę ich woli na ziemi, bądź błogosławiony. Ty bowiem rządzisz i chronisz Lagasz. Przyjmij nasze modlitwy i usługi. Pozostań zawsze zdrowy i silny i przekazuj nam głos bogów. Jesteśmy na twoje rozkazy. – Przyjmuję wasze życie, wasze modlitwy i usługi – rzekł Hegal i pobłogosławił najstarszego kapłana kładąc mu rękę na głowie. Niewolnicy wnieśli młode drzewko w wazie wotywnej, następnie ceremonialnie postawili je u stóp króla. Ensi Hegal spojrzał na Hassema i, gdy ten uśmiechnął się pokrzepiająco, dopełnił najważniejszego obowiązku – napełnił ofiarne naczynie wodą z poświęconej sadzawki i podlał święte drzewo. – Przysięgam strzec Lagasz aż po kres swych dni – wyszeptał Ensi Hegal, przyjmując na siebie królewskie obowiązki. Najwyższy kapłan powstał, aby przynieść święte symbole królewskie. – Z boskiej woli przekazujemy ci topór, pręt mierniczy i sznur. Zachodzące słońce oblewało salę purpurową łuną. Niewolnice rozsunęły ciężkie kotary, aby wpuścić rześkie powietrze nadchodzącej nocy, potem bezszelestnie przysiadły u stóp podwyższenia. Powietrze drżało od pięknej muzyki. Zdawało się, że pod jej wpływem ożywały wizerunki na płaskorzeźbach. Nasserheh rozparł się na tronie z brązu. Zasłuchany, pił chłodne wino, rozkoszując się chwilą, dotykiem pięknego pucharu i radością niedawnego triumfu, który pozwolił mu podbić to miejsce. Sycił się obecnością Hefirhenn, którą darzył nie tylko namiętnością, ale wielością jaskrawych i silnych uczuć, karmiących go pragnieniem i radością życia. Smukłe palce dziewczyny trącały struny, dobywając z nich najpiękniejszą muzykę, jaką kiedykolwiek słyszał. Wspomniał moment, gdy zobaczył ją po raz pierwszy. Wtedy też siedziała z harfą na marmurowym stopniu, ale dziś miała włosy wysoko upięte. Patrzył z zachwytem na jej odsłonięty smukły kark. Dawniej jej rysy wypełniały złość i pogarda, dziś miała na twarzy spokój, a może nawet spełnienie… może szczęście, jeśli tylko mógł to sprawić. Jej spojrzenie było pełne ciepła i troski, gdy patrzyła na niego, szukając jego wzroku, tak jak szukała jego dłoni i ust, gdy tylko byli sami. A mimo to melodia niosła mrok tęsknoty i bólu. |