To już piąty tom zbiorczy z przygodami wielkiego ambicjami a małego wzrostem wezyra Iznoguda. To też kolejna seria, obok „Asteriksa” i „Lucky Luke’a”, której popularność jest dziełem przede wszystkim legendarnego scenarzysty, Rene Goscinnego. I właśnie w przypadku tego tomu jest z Goscinnym mały problem.  |  | ‹Iznogud: Przygody wielkiego wezyra Iznoguda #5›
|
Teoretycznie sytuacja jest jasna, na okładce widnieje nazwisko Goscinnego, podobnie zresztą jak na stronie wydawcy. Ale jeśli już zajrzymy do samego albumu, okazuje się, że żadna z historii nie została napisana przez współtwórcę Asteriksa. Album otwiera czwarta część „Koszmarów Iznoguda” do scenariusza Alaina Buchera, dla którego był to jedyny epizod twórczy przy tej serii. I jest to zdecydowanie najsłabsza część tego albumu, a ponieważ, jak wspomniałem, jest on na początku, to czytelnik może nabrać obaw co do reszty. Na szczęście dalej nie jest źle. Po pierwsze są to już pełnometrażowe historie, do których scenariusz napisał Tabary, czyli rysownik i współtwórca całego cyklu. Widać, że w przeciwieństwie do innych współpracowników Goscinnego, którzy po jego śmierci wzięli na siebie także odpowiedzialność za scenariusze, Tabary całkiem sprawnie daje sobie radę z tą materią. Pierwsza długa historia, „Wspólnik Iznoguda” jest mocno zakręcona, chwilami można mieć wątpliwości, czy scenarzysta panuje nad całością, ale ostatecznie wychodzi z tego obronną ręką. Jak zapewne pamiętacie, Iznogud od zawsze chciał być kalifem w miejsce kalifa, tylko teraz został wezwany przez samego diabła i poinformowany, że jeśli swojego niecnego planu nie zrealizuje w ciągu siedmiu dni, to trafi do piekła na wieczność. Jako intrygujący dodatek wprowadził Tabary wróżkę, niejaką Ole. Pojawia się ona po wymówieniu specyficznego, trudnego do zapamiętania słowa. Za każdym razem spełnia tylko jedno życzenie i… traci jeden element swojej garderoby. Powoduje to, że z biegiem czasu historia staje się coraz mniej przeznaczona dla dzieci. A czy Iznogud wybrnął z diabelskiej sytuacji? Zobaczcie sami. Pamiętacie epizod z przygód Bąbelka i Kudłaczka, kiedy to ten drugi złożył życzenia pierwszemu z okazji urodzin, oczekując w zamian prezentu za to, że pamiętał? Tutaj jest podobnie, tylko że składającym życzenia był sam kalif, a urodziny obchodził wielki wezyr Iznogud. Jak widać sprawa dużo poważniejsza, tym bardziej że brak prezentu dla kalifa groził skróceniem o głowę. I podobnie jak w poprzedniej części, całość jest sprawnie poprowadzona, pełna zabawnych gagów i udanych dialogów, głównie w wykonaniu Iznoguda, ale nie tylko. A że końcówka nie do końca jest zrozumiała? Wcześniejsza lektura wynagradza to z nawiązką. Album zamyka groźnie brzmiąca opowieść „Iznogud wreszcie kalifem!” Groźnie, bo jeśli rzeczywiście w końcu tym kalifem zostanie (oczywiście w miejsce kalifa), to o czym będą kolejne albumy? Wszak osią historii o wielkim wezyrze są jego nieustające starania, aby tym kalifem zostać. W każdym razie tytuł jest jednoznaczny, opowieść jak dwie poprzednie, całkiem zabawna, acz podobnie zakręcona. Ogólny wniosek jest taki, że zabawa jest niezła, acz cały album ciężko jest przeczytać jednym ciągiem. Sugeruję rozłożyć to w czasie. Od strony graficznej, jako że całość rysuje nadal Tabary, jest bez zmian, czyli tak jak powinno być.
Tytuł: Przygody wielkiego wezyra Iznoguda #5 Data wydania: 9 marca 2022 ISBN: 9788328150447 Format: 192s. 216x285mm Cena: 99,99 Gatunek: humor / satyra Ekstrakt: 70% |