Cykl „TM-Semic: Wydania specjalne” miał dość swobodną formułę, dzięki czemu przyniósł kilka wyśmienitych pozycji. Zaczęło się jednak dość niepozornie, bo od „Terminator: Dzień sądu ostatecznego”, komiksowej adaptacji wiadomego przeboju kinowego.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Wydawnictwo TM-Semic bardzo upodobało sobie wydawanie komiksowych wersji popularnych filmów. Zwłaszcza na początku działalności, czego przykładem stał się pierwszy numer „Batmana”, który był właśnie przełożeniem na język obrazkowy pierwszego filmu Tima Burtona poświęconego Mrocznemu Rycerzowi. Niektórzy co prawda rozpatrują ten album w kategoriach pierwszego „Wydania Specjalnego”, ale trudno się z tym zgodzić. Świadczy o tym numeracja kolejnych zeszytów o obrońcy Gotham, a ponadto w 1990 roku TM-Semic dopiero stawiał pierwsze kroki i trudno sobie wyobrazić, by już wtedy naczelnemu marzyły się jakieś ekskluzywne wydania specjalne. Niemniej nie musieliśmy długo na takowe czekać. Okazało się, że złakniona zachodniej kultury młodzież w pełni zaakceptowała formułę wydawnictwa, mimo że komiksy sygnowane przez TM-Semic drukowane były na papierze marnej jakości, zdarzały się problemy z drukiem, a i z tłumaczeniem nie zawsze sobie radzono. Wyczuwając prosperity, trochę z zaskoczenia pod koniec 1991 roku do kiosków trafił „Terminator: Dzień sądu ostatecznego”. Była to sprytna próba podpięcia się pod popularność hitu z Arnoldem Schwarzeneggerem. W sumie nic dziwnego, ponieważ dzieło Jamesa Camerona windowało rozrywkę na poziom dotąd niespotykany, umiejętnie wykorzystując wciąż wówczas raczkujące efekty cyfrowe. Były one tak umiejętnie dopracowane, że jeszcze długo nikt nie potrafił zrobić ich lepiej. Pomimo upływu lat film ten posiada momenty, które wciąż robią niesamowite wrażenie, jak choćby genialna sekwencja, kiedy T-1000 „wychodzi” z podłogi. Przy okazji należy zauważyć, że po angielsku film nosi tytuł „Terminator 2: Judgement Day”, co tłumaczka komiksu Katarzyna Grützmacher dość wiernie przełożyła, jako „Terminator: Dzień sądu ostatecznego”. Tymczasem u nas do kin trafił jako „Terminator 2: Dzień sądu”. Niby szczegół, ale pokazujący ówczesne problemy TM-Semic z tłumaczeniami. Imponuje tempo, w jakim omawiana pozycja zawędrowała nad Wisłę. Podczas, gdy regularne serie, takie jak „Amazing Spider-Man”, „Punisher”, czy „Batman” miały mniej więcej trzyletni poślizg względem ich debiutu za Oceanem, tutaj otrzymaliśmy praktycznie świeżynkę, która pierwotnie ukazywała się we wrześniu i październiku 1991 roku. Do tego w USA tytuł ten został podzielony na trzy zeszyty, tymczasem nam wszystkie zaserwowano naraz. Przyozdobiono je elegancką grafiką na okładce, nawiązującą do plakatu reklamowego filmu. O wiele lepszą, niż oryginalne prace Klausa Jansona. Za scenariusz adaptacji odpowiada Gregory Wrigh. Nie jest on u nas szczególnie znany, choć dość długo pracował dla Marvela, pisząc takie serie, jak „Daredevil”, „Punisher”, czy „Silver Sable and the Wild Pack”. Jednak do historii przeszedł jako współtwórca, wraz z Dwayne’em McDuffiem, postaci Deathlocka. Na barkach Wrighta spoczęło streszczenie scenariusza drugiej odsłony „Terminatora”, co wcale nie było łatwym zadaniem, zważywszy na to, jak wiele kultowych scen pochodzi z tego filmu. Niemniej autor całkiem zgrabnie sobie poradził. Czytając komiks nie ma się wrażenia, że czegoś zabrakło, a dynamika akcji sprawia, że czytelnik nie czuje się ani znudzony, ani poirytowany, że „przecież tak nie było”. Co więcej, po lekturze ma się ochotę odpalić film, by go obejrzeć na nowo. Nawet jeśli zna się go na pamięć. Niewątpliwą atrakcją niniejszego wydawnictwa jest to, że Gregory Wright oparł swój scenariusz o wersję reżyserską. Dlatego możemy trafić na sceny, których nie widzieliśmy w kinie, a które były dostępne dopiero po latach. W związku z tym okazało się, że dwustronicowa sekwencja, kiedy to Sarah Connor chce zniszczyć młotem procesor wyjęty z głowy Terminatora, nie była wolną twórczością autora, a najciekawszą z wyciętych scen. I w zasadzie wszystko byłoby dobrze, gdyby nie strona wizualna, za którą odpowiada wspomniany Klaus Janson. Rysownik ten ma na koncie kilka klasycznych pozycji, z czego najbardziej znanymi są te, które tworzył w duecie z Frankiem Millerem. Chodzi o takie tytuły, jak „Daredevil”, „Elektra” i „Powrót Mrocznego Rycerza”. Wszystkie one zachwycały nie tylko scenariuszem, ale także rewelacyjną, oryginalną szatą graficzną. Tymczasem „Terminator” pełen jest uproszczeń i ewidentnych niedoróbek. Przypuszczam, że wiązało się to z tym, iż Janson nie traktował tego zlecenia poważnie, tylko jako jedną z chałtur. Do tego najwidoczniej miał niewiele czasu na podrasowanie szczegółów. O tyle, o ile John Connor, a zwłaszcza Arnold „I’ll Be Back” Schwarzenegger mniej więcej są do siebie podobni, to już Sarah Connor niekoniecznie. Czasami sprawia wrażenie, że jest prekursorką współczesnych tiktokerek, których pasją jest powiększanie sobie ust (i innych części ciała). Ale to i tak nic w porównaniu z tym, jak okrutnie potraktowano T-1000. Przypomina on każdego, tylko nie Roberta Patricka, który użyczył mu twarzy w filmie. W efekcie „Terminator: Dzień sądu ostatecznego” jest pozycją dla tych sentymentalnych czytelników, którzy nie będą zwracali uwagi na jego minusy, tylko powspominają emocje, jakie niegdyś towarzyszyły lekturze, kiedy to czekało się aż wreszcie „T2” trafi do wypożyczalni kaset wideo. Niemniej warto o tym tytule pamiętać, jako o pierwszym „Wydaniu specjalnym”, choć tak po prawdzie nigdzie nie zaznaczono, by stanowił on początek nowej linii wydawniczej. To akurat okazało się dopiero przy okazji drugiego w kolejce „Batman powraca”.
Tytuł: TM-Semic Wydanie Specjalne #01 (1/1991): Terminator 2 Tytuł oryginalny: Terminator 2 Judgement Day Movie Adaptation #1-3 Data wydania: styczeń 1991 Format: 170 x 260 mm Gatunek: SF |