Od jakiegoś czasu seria „Rat Queens” szła siła rozpędu, którą zapewniły jej pierwsze trzy albumy. Potem z odcinka na odcinek było tylko gorzej. Jedynie cud mógł sprawić, by ten wyświechtany koncept nie wyzionął płuc w zadyszce. I się stał! Pod postacią części siódmej „Niech żyje król”.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Oczywiście nie oznacza to, że mamy do czynienia z arcydziełem, niemniej w porównaniu z chaotycznymi i wymęczonymi ostatnimi przygodami Szczurzych Królowych, mamy zdecydowaną zwyżkę formy. Wróciła lekkość i bezpretensjonalność. Fabuła jest sensownie poprowadzona i zmierza ku konkretnemu finałowi. Dziewczyny (w sumie już szóstka) znów nabierają indywidualnych rysów psychologicznych. Zaś humor… ok, humor może wciąż pozostał nie najwyższych lotów, ale przynajmniej nie jest irytujący. Czyżby więc twórca cyklu Kurtis J. Wiebe doznał nagłego objawienia? Ewidentnie bowiem od jakiegoś czasu kompletnie nie wiedział, w którą stronę ma iść jego seria. Do tego nie potrafił zaprezentować naturalnego cyklu przyczynowo-skutkowego. Nie! Szczęśliwie ktoś w wydawnictwie zorientował się, iż ten się niemiłosiernie męczy i postanowił dać mu odsapnąć. W jego miejsce powołano natomiast Ryana Ferriera. U nas znany jest z komiksowych odsłon „Ricka i Morty′ego”. Potrafił na „Rat Queens” spojrzeć z boku i zrobił to, czego nie był w stanie Wiebe. Wyłuskał najlepsze pomysły swojego poprzednika i na ich bazie zbudował prześmiewczą historię fantasy, która nie ograniczała się tylko do bezsensownego mordobicia z wielce „oryginalnym” pomysłem, że podmieni się facetów na kobitki. To, co wcześniej było niespójnymi strzępkami scenariusza zostało poukładane w sensowną całość. W efekcie tego, nie tylko Palisada, czyli baza wypadowa Szczurzyc, została wyraźniej zarysowana, ale także główne bohaterki rozwinęły się jako postacie. Nieoczekiwanie to niepozorna Betty, która do tej pory odpowiadała za humorystycznej wstawki, zyskała na osobowości. Dziewczyny stwierdzają bowiem, że ta zdecydowanie za dużo pije i wysyłają ją na odwyk, z czym wiąże się wiele zabawnych momentów, ale podszytych nutą sarkazmu. Jestem również pod wrażeniem tego, że Ryan Ferrier uporał się z kompletnie bezsensownym pomysłem swojego poprzednika, by Dee zrobić boginią. Okazało się, że nawet to może znaleźć swoje miejsce w fabule, bez kombinowania na siłę. Nawet okularnica Madeline została przedstawiona, jako ktoś więcej, niż irytujące piąte koło u wozu. I tylko szkoda, że udział mojej ulubienicy Violet ograniczył się do niewielkiego, choć mającego swoje uzasadnienie, epizodu. Sam scenariusz, choć wybitny nie jest, stanowi zgrywę z utartych schematów. Momentami przybiera więc formę kompletnej abstrakcji i czasem nadwyręża wiarę czytelnika w świat przedstawiony (np. w jaki sposób Vi zaciągnęła wielki kufer na najwyższą górę, skoro jej koleżanki nieobciążone zbędnym balastem mają problem by się na nią dostać). Niemniej zrzucam to na karb konwencji pozycji humorystycznej. Poprawiła się także jakość rysunków. Owen Gieni został wysłany na zieloną trawkę, a w jego miejsce przyszła Priscilla Petraites. Jej styl jest bardziej realistyczny i dokładniejszy, niż poprzednika. I tak, jak w przypadku scenariusza, nie oczarowuje czytelnika, niemniej świetnie pasuje do Szczurzych Królowych, będąc lekkim w odbiorze, ale bez popadania w kreskówkową manierę. Warto zaznaczyć, że choć „Niech żyje król” stanowi siódmy tom serii, by po niego sięgnąć nie jest wymagana znajomość poprzednich tomów. Wystarczy ogólna wiedza o tym, kim są Szczurzyce, czyli twardymi babkami, których przygody stanowią feministyczną parodię męskiego heroic fantasy. I omawiany zeszyt wyraźnie to podkreśla.
Tytuł: Rat Queens #7: Niech żyje król Data wydania: 27 lipca 2022 ISBN: 978-83-8230-278-3 Format: 138s. 170x260 mm Cena: 56,90 Gatunek: fantasy Ekstrakt: 80% |