Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka nierzadko wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj solowy album amerykańskiego gitarzysty Billa Connorsa, którego wspomagał norweski saksofonista Jan Garbarek.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Końcówka 1977 roku była niezwykle pracowita dla norweskiego saksofonisty Jana Garbarka. Najpierw w listopadzie miała miejsce sesja, której owocem okazał się longplay „ My Song”, zarejestrowany wspólnie z pianistą Keithem Jarrettem, kontrabasistą Pallem Danielssonem i perkusistą Jonem Christensenem; następnie w grudniu powstał album „ Places”, na którym obok Garbarka zagrali klawiszowiec John Taylor, gitarzysta Bill Connors oraz bębniarz Jack DeJohnette. A to jeszcze nie wszystko. W tym samym czasie i w tym samym miejscu, to jest w mieszczącym się w stolicy Norwegii studiu Talent, skandynawski saksofonista wziął udział w pracy nad krążkiem „Of Mist and Melting”, który sygnowany był nazwiskiem Connorsa (i nic w tym zaskakującego, ponieważ to właśnie on był kompozytorem całości materiału). Tym razem skład uzupełnili DeJohnette oraz amerykański kontrabasista Gary Peacock (1935-2020), który wcześniej występował między innymi z takimi tuzami jazzu, jak saksofonista Albert Ayler czy pianista Paul Bley, a od pierwszej połowy lat 80. XX wieku stał się etatowym współpracownikiem Jarretta. Gotowy już album ukazał się w kolejnym roku nakładem monachijskiego ECM Records, z którym – jak wiemy – Garbarek związany był kontraktem już od lat. Bawarska wytwórnia przybierała w tym czasie coraz jaskrawiej określony profil muzyczny i „Of Mist and Melting” idealnie się w niego wpasowało, nie wymagając przy tym od kompozytora żadnych istotnych wolt stylistycznych. Connorsowi bardzo bliski był bowiem subtelny, nastrojowy jazz nawiązujący do muzyki klasycznej. Dla saksofonisty też zresztą nie było w tym nic nowego ani zaskakującego, ponieważ przećwiczył to wcześniej dwukrotnie, współpracując z wywodzącym się z amerykańskiej formacji Oregon gitarzystą Ralphem Townerem („ Solstice”, 1975; „ Sound and Shadows”, 1977). Na „Of Mist and Melting” trafiło ostatecznie sześć – w trzech przypadkach mocno rozbudowanych – kompozycji Billa, które są doskonałym uzupełnieniem materiału zawartego na „ Places”. Kiedy artyści konstruują program płyty, stosują bardzo różne podejścia: jedni uważają, że album powinien zacząć się od mocnego uderzenia (i nie zawsze chodzi o siłę przekazu, raczej o jego jakość), inni – że ważniejsze jest odpowiednio zaakcentowane jej zwieńczenie. Jaką opcję wybrał Connors? Moim zdaniem – tę pierwszą, albowiem otwierający longplay utwór „Melting” to nie tylko kompozycja najdłuższa (ponad jedenastominutowa), ale także najbardziej zróżnicowana i najskuteczniej zapadająca w pamięć. Począwszy od perkusyjnego wstępu DeJohnette’a, poprzez nastrojowo-melancholijny saksofon Garbarka (z przepięknym, melodyjnym motywem) i urokliwą partię gitary, aż po zamykający całość zwiewny duet Billa i Jana. Gdyby cały krążek utrzymany był w takim klimacie, mielibyśmy do czynienia z arcydziełem. A tak… nie, nie – przecież „Of Mist and Melting” nie jest wcale złą płytą. Tyle że z biegiem czasu coraz bardziej przewidywalną, wpisującą się w typową dla tamtej epoki stylistykę ECM Records. Słychać to już w „Not Forgetting”, w którym – dla odmiany – od pierwszych sekund słyszymy nałożone na siebie ścieżki dwóch gitar. W obu przypadkach są to jednak gitary stonowane, kojące zmysły, do których dopasowuje się – chyba nawet za bardzo – saksofon. Soliści wymieniają się tu (i nie tylko tu) miejscami na pierwszym planie: gdy nie wybija się Connors, to można mieć niemal stuprocentową pewność, że zaraz zrobi to Garbarek. Obaj powolnie tkają swoje poetyckie opowieści, zdecydowanie zbyt rzadko wchodząc w intensywniejszą interakcję. A ta mogłaby ożywić narrację, czyniąc ją mniej jednostajną. Kolejne kompozycje trudno od siebie odróżnić; wszystkie bowiem zbudowane są na podobnym schemacie. Jeśli się różnią, to jedynie w szczegółach: a to w „Aubade” pojawia się lekko zadziorna gitara i sielankowy saksofon na finał, to znów w „Cafe Vue” słyszymy dynamiczniejszą partię perkusji (można odnieść wrażenie, że nieco znudzony Jack DeJohnette postanowił wreszcie przypomnieć o sobie). Powtórzę: to nie jest zła płyta. Tyle że nie wnosi ona nic nowego ani do muzycznego portretu Billa Connorsa, ani tym bardziej Jana Garbarka. „Of Mist and Melting” spodobać może się przede wszystkim tym, którzy szukają w jazzie wytchnienia i natchnienia. Którzy lubią spokojnie płynącą muzykę w tle. Muzykę, która nie absorbuje uwagi i nie zakłóca zasłużonego wypoczynku. Skład: Bill Connors – gitara, muzyka Jan Garbarek – saksofon tenorowy Gary Peacock – kontrabas Jack DeJohnette – perkusja
Tytuł: Of Mist and Melting Data wydania: 1978 Nośnik: Winyl Czas trwania: 47:12 Gatunek: jazz W składzie Utwory Winyl1 1) Melting: 11:33 2) Not Forgetting: 06:35 3) Face in the Water: 06:25 4) Aubade: 09:38 5) Café Vue: 05:40 6) Unending: 07:33 Ekstrakt: 70% |