W trakcie oglądania tego filmu można się poczuć trochę tak, jak podczas obcowania z przygodami Tytusa de Zoo. Ale to tylko pozory. W zeszłym tygodniu opisałem atak robota-walca. Dziś proponuję zabójczego robota-śmigło. Czyli to, co widać na zdjęciu. Gdy robot-walec zostaje pokonany przez dobrego robota-transformera, Brain 17 - marzący już wówczas o samodzielnym rządzeniu światem - wysyła w teren widocznego na zdjęciu robota, zwanego robotem-huraganem. Jego zadaniem jest uwolnienie z więzień świata wszystkich najgroźniejszych przestępców, żeby z ich pomocą można było wytłuc dobrych ludzi próbujących walczyć z Brainem 17 i w końcu przejąć władzę nad globem. Robot - wyposażony w wielkie, naostrzone na krawędziach łopaty oraz gigantyczne oko - lata i w pionie, i w poziomie, aczkolwiek wianie śmigłem w pionie tuż nad poziomem gruntu najwyraźniej sprawiało twórcom dużo kłopotu i postanowili robotowi dodać… metalową podpórkę, którą po prostu trzyma w ręku ktoś… siedzący pod stołem z dioramą. Co więcej - całe urządzenie wygląda na tandetnie oklejony różnym śmieciem wentylator biurkowy ze zdjętą osłoną śmigła. Scena jest wykonana wyjątkowo partacko i wzbudza już nawet nie uśmiech politowania, a zwykły, serdeczny śmiech.  | |
Oczywiście na robocie-walcu i robocie-śmigle nie wyczerpała się inwencja skośnookich twórców. Potem jeszcze trafia się robot… kafar, a także - uwidocznione na bonusowym obrazku - latadło-armata, podczas tworzenia którego milczeniem pominięto kwestię odrzutu po wystrzale. Ot, strzela i wciąż lata, więc jest super. Po co drążyć temat. Jak ktoś uważa się za twardziela, może więc rzucić okiem na "Brain 17", ale ostrzegam, że będzie to seans… dziwny. |