„Długie pożegnanie” to absolutnie klasyczna pozycja o detektywie mroku Dylan Dogu. I jedna z najlepszych z cyklu, które ukazały się w naszym kraju.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Uwielbiam „Dylan Dogi” za twórcze wykorzystanie, wydawałoby się, oklepanych motywów, za czarny humor, a przede wszystkim za różnorodność. Detektyw mroku ma w sobie coś, co sprawia, że rewelacyjnie sprawdza się zarówno w mrocznym, dusznym horrorze, jak i klimatach komediowych. Ale nie tylko. Czasem twórcy skręcają w całkiem inną stronę, na przykład proponując fabułę przesyconą melancholią. Wszystko zaczyna się niepozornie. Do drzwi londyńskiego mieszkania przy Craven Road, którego właścicielem jest Dylan Dog dzwoni piękna kobieta. Przedstawia się jako Marina Kimball i choć detektyw z początku traktuje ją, jak kolejną klientkę, szybko rozpoznaje w niej swoją młodzieńczą, wakacyjną miłość. Kobieta nie pamięta, jak znalazła się w tym miejscu. Prosi jednak Dylana, by odwiózł ją do jej miasteczka. Tak zaczyna się długa, oniryczna podróż, gdzie wspomnienia przeplatają się z rzeczywistością, a marzenia zdają się realne. „Długie pożegnanie” po raz pierwszy ukazało się w 1992 roku i, jak wskazują twórcy, nawiązuje do identycznie zatytułowanej, najbardziej znanej powieści Raymonda Chandlera, której bohaterem jest kultowy Philip Marlowe. Choć szczerze mówiąc, gdyby nie zostało to zasugerowane, chyba bym się nie domyślił inspiracji. Scenariusz jest bowiem dziełem jak najbardziej autorskim. Odpowiadają za niego Mauro Marcheselli, który dopiero co został redaktorem serii oraz Tiziano Sclavi, czyli pomysłodawca całego przedsięwzięcia. Być może właśnie dlatego, że skrypt wyszedł od kreatora Dylan Doga, nie wahał się on sięgnąć głęboko do przeszłości. Dzięki temu dowiadujemy się, że detektyw wakacje spędzał nad morzem w miejscowości Moonlight, gdzie spotkał piękną Marinę. Niegdyś nie zawsze zachowywał stoicki spokój i był gotów nawet targnąć się na swoje życie w imię miłości. Ponadto już jako nastolatek używał powiedzenia „na stryczek Judasza”. Dla fanów postaci to cenne informacje, biorąc pod uwagę, że Dylan nie przepada za gmeraniem w swoim życiorysie. Nie należy jednak tej pozycji postrzegać tylko przez pryzmat fana serii. W umiejętny sposób łączy ona to, co niezrozumiałe i ulotne z prozą życia. Ukazuje, że wakacyjna miłość z jednej strony może odmienić życie, ale jednocześnie może nie znaczyć nic i tylko wydłuża to, co jest nieuniknione. Tiziano Sclavi umiejętnie wplata we wszystko wątek rozchwiania młodych bohaterów, znajdujących się na rozdrożu życia. Są jeszcze niedojrzali i do końca sami nie wiedzą co mają dalej robić. A tu okazuje się, że każdy ruch będzie miał brzemienne konsekwencje w przyszłości. Nie jest to więc typowa Dylanowa pozycja, a opowieść, która po każdej lekturze odsłania kolejne dno. Autorem rysunków do tego odcinka jest Carlo Ambrosini, potrafiący doskonale uchwycić psychodeliczne loty Dylana i Mariny, jakich są świadkami w czasie swej podróży. Zgrabnie rysuje także kadry przedstawiające ich losy w przeszłości. Jeśli już miałbym się czegoś czepiać, to tego, że na pierwszych stronach nie do końca radzi sobie z proporcjami głowy. Na przykład uszy detektywa momentami wydają się żyć własnym życiem. Na uwagę zasługuje także odrealniona okładka autorstwa Angela Stano. „Długiemu pożegnaniu” bliżej do powiastki filozoficznej, niż horroru. O tym, że tu nie będzie żadnego mrugania okiem do czytelnika, czy żaglowaniem popkulturowymi motywami, niech świadczy fakt, iż przyjaciel detektywa, Groucho ani razu nie stara się być zabawny. Dzięki temu komiks staje się unikatowy i zasługuje na uwagę nie tylko wyjadaczy pulpowych opowieści grozy, do tradycji których „Dylan Dog” bardzo chętnie się odwołuje.
Tytuł: Dylan Dog. Długie pożegnanie Data wydania: wrzesień 2022 ISBN: 9788396270160 Format: 96s. 190x260 mm Cena: 32,00 Gatunek: groza / horror, sensacja Ekstrakt: 90% |