powrót; do indeksunastwpna strona

nr 1 (BRE1)
Beatrycze Nowicka 2022

Fantastyczne antologie: Zbiór Mandelbrota jako wyznanie wiary
ciąg dalszy z poprzedniej strony
Opowiadanie Scholza było fikcją, jednakże po nim redaktor umieścił ciekawy esej Gregory’ego Benforda pt. „Stare legendy” o powiązaniach pomiędzy fantastyką naukową a polityką i nauką w czasach drugiej wojny światowej i zimnej wojny. Można się z niego dowiedzieć, że pewien autor opisał metodę oczyszczania uranu w celu stworzenia materiału wybuchowego w czasie, kiedy jego rodacy pracowali nad stworzeniem bomby atomowej, czym ściągnął na siebie uwagę służb wywiadowczych. Pisarze SF wypowiadali się przed Kongresem lub zostawali członkami Obywatelskiego Komitetu Doradczego do spraw Narodowej Polityki Kosmicznej, a naukowcy pracujący nad ściśle tajnymi rządowymi projektami rozmawiali o swoich lekturach SF, które przynajmniej czasami ich inspirowały.
Następny w kolejności „Czerwony blask – Poranek” Roberta Silverberga również koresponduje z utworem Scholza, bo także tutaj pojawia się naukowiec, tym razem archeolog, nękany rozterkami i martwiący się o swoją karierę. Na plus warto policzyć Silverbergowi ciekawy i przekonujący opis pracy głównego bohatera, natomiast sam wątek SF niezbyt dobrze współgra z resztą utworu. Zdecydowanie bardziej podobała mi się poruszająca podobną tematykę „Winlandia naszych snów” Kima Stanleya Robinsona.
Opowiadanie George’a Aleca Effingera pt. „Jeden” czytałam wiele lat temu w antologii „Arcydzieła”. Ze wstępu w „Nowych legendach” czytelnik dowiaduje się, że utwór był wielokrotnie odrzucany. Ja również podczas pierwszej lektury nie poświęciłam mu zbyt wiele uwagi – zniechęcały mnie początek przeładowany wyjaśnieniami na temat prawdopodobieństwa występowania życia pozaziemskiego, nieśpieszne tempo narracji, monotonia opisywanych wydarzeń. Bardzo wyraźnie zapamiętałam natomiast pointę. Teraz zwróciłam uwagę na pewne drobiazgi, wskazujące na to, że autor raczej nie wgłębiał się sposób postrzegania naukowców – biochemik raczej nie oznajmiłby, że spodziewa się znaleźć na obcej planecie „jakiejś odmiany warzyw”. Podobnie ma się rzecz ze zdaniem „nie spotkali nigdy czegoś tak prostego, jak algi czy pierwotniaki, nie mówiąc już o istotach inteligentnych” – otóż z perspektywy biochemika różnica pomiędzy człowiekiem a pierwotniakiem jest daleko mniejsza niż pomiędzy pierwotniakiem a materią nieożywioną. Znalezienie poza Ziemią czegoś zbliżonego złożonością do bakterii byłoby wspaniałym odkryciem. Pozwolę sobie jeszcze na dygresję-ciekawostkę. Bohaterowie opowiadania podróżują po kosmosie badając obce planety i w pewnym momencie natrafiają na taką o składzie atmosfery zbliżonym do ziemskiej, jednak pozbawioną życia. Obecnie wiadomo, że tlen cząsteczkowy występujący w dużym stężeniu na Ziemi powstał jako uboczny produkt metabolizmu (konkretnie – fotosyntezy oksygenicznej). Nie ma takich procesów nie-biologicznych, które mogłyby doprowadzić do produkcji i utrzymywania wysokiego stężenia O₂ w atmosferze planet1). Wracając zaś do opowiadania Effingera, akurat w nim nie rozważania naukowe są ważne, lecz przesłanie, nawiązujące do wypowiedzi Pascala o przerażającej pustce przestrzeni. Ponowna lektura pozwoliła mi dostrzec kolejną warstwę znaczeniową a inna osoba, której pokazałam zakończenie, zinterpretowała je jeszcze inaczej. Warto porównać utwór Effingera z „Moja matka tańczy” z antologii „Kierunek 3001”.
W „Strachu na wróble” Poula Andersona pojawiło się kilka ciekawych pomysłów i refleksji choć przyznam, że drażniła mnie główna bohaterka. Najpierw ucieszyłam się, że oto w utworze Amerykanina obok pochodzącego z Minnesoty pilota pojawia się Polka… Tyle że Bronia, jak pieszczotliwie nazywa żonę astronauta, ma w zwyczaju niemal nieustannie recytować modlitwy i dziękować Opatrzności, zna na pamięć kalendarz pomniejszych świąt, i pragnie ewangelizować roboty. Ma także złociste włosy (aż szkoda, że pod skafandrem nie nosi ludowego stroju). Uważam, że wykreowanie postaci za pomocą bardziej oszczędnych środków pozwoliłyby osiągnąć lepszy efekt.
Antologię zamykają „Dywany Wanga” które potem weszły w skład „Diaspory”. W „Nowych legendach” robią one nawet większe wrażenie, gdyż zawarte tam idee nie konkurują z innymi pomysłami Grega Egana. „Diaspora” okazała się rzadkim przykładem książki, którą w miarę upływu czasu oceniam coraz lepiej. Czas pokazał, że zawarte tam koncepcje utkwiły w mojej pamięci i wciąż prowokują do rozmów i przemyśleń. Dla czytelników nie znających powieści, „Dywany Wanga” mogą stanowić znakomitą próbkę twórczości Egana. Pomysł na tytułowe obce formy życia jest wyjątkowo udany. Powątpiewam wprawdzie, czy istotnie dałoby się osiągnąć taką wybiórczość reakcji rodnikowych, jaka jest potrzebna dla wzrostu dywanów, jednak wizja jest tak elegancka, oryginalna i ciekawa, że odwieszam niewiarę na kołek.
„Nowe legendy” zdecydowanie warto polecić fanom science fiction, którzy nie mieli jeszcze okazji się z nimi zapoznać.
1) Postulowano, że wykrycie za pomocą analizy spektralnej wysokich stężeń O₂ w atmosferze byłoby znakiem występowania tam życia o metabolizmie przynajmniej odrobinę zbliżonym do ziemskiego.
Źródło: R. D. Wolstencroft, J. A. Raven. Photosynthesis: likelihood of occurrence and possibility of detection on Earth-like planets. Icarus 157, 535–548 (2002)



Tytuł: Nowe legendy
Tytuł oryginalny: New Legends
Data wydania: 5 maja 1997
Redakcja: Greg Bear
ISBN: 83-7180-067-3
Format: 296s. 145×235mm
Cena: 21,50
Gatunek: fantastyka
Zobacz w:
Ekstrakt: 80%
powrót; do indeksunastwpna strona

273
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.