Everyman, księgowy, PRL-owski inżynier czy może najbardziej nijaka postać polskiej fantastyki? Redakcja Esensji dyskutuje dziś na temat „Opowieści o pilocie Pirxie” Stanisława Lema.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma | Konrad Wągrowski: Z „Opowieściami o pilocie Pirxie” to trochę jest tak, że wszyscy znają, większość lubi, ale zbiór jako całość nigdy nie był jakimś faworytem krytyków. Zawsze ceniony był niżej od innych klasyków Lema: „Cyberiady”, „Dzienników gwiazdowych”, czy też powieści: „Solaris”, „Niezwyciężonego”, „Powrotu z gwiazd”. Ale pewnie gdyby spytać ludzi, z jakim dziełem kojarzy ci się Lem, niemało osób wymieniłoby „Pirxa”. Gdyby spytać się o cytaty, wiele osób od razu powiedziałoby, że Boerst zderzył się z Księżycem. Czy więc może powinniśmy mówić o jakimś fenomenie „Pirxa"? Marcin Mroziuk: Oj, obawiam się, że wiele osób kojarzy Pirxa tylko dlatego, że nazwisko pojawia się już w tytule książki… Agnieszka Szady: I brzmi dziwnie. Adam Kordaś: Coś w tym jest, choć na przykład mnie na hasło „Pirx” pamięć raczej w pierwszym odruchu stawia przed oczami słynną scenę z filmu z pękającymi dłońmi androida a nie cytaty z książki. I prawdę mówiąc, przypomniawszy sobie ostatnio „Opowieści o pilocie Pirxie” po około trzech dekadach od pierwszego z nimi spotkania, tak jakoś mnie to specjalnie nie dziwi. Miłosz Cybowski: (Z cyklu nie wiem, ale się wypowiem) Ja nie znam! Znaczy – po „Bajkach robotów” tak mnie odrzuciło od Lema, że wróciłem do niego dopiero po dekadzie, a i wtedy sięgając raczej po „Powrót z gwiazd”. Przyznaję, że nasłuchałem się o Pirxie samych zachwytów, ale kiedy niedawno po niego sięgnąłem po raz pierwszy, to nie dotrwałem nawet do połowy pierwszego opowiadania. Rozumiem, że humorystyczna fantastyka naukowa, rozumiem, że to ma być przaśnie leciwe, ale nie. Zupełnie mnie to nie bawi ani nie pociąga. ASz: Yyy… od kiedy Pirx ma być humorystyczny? Toż nawet opowiadanie o niedoszłym pierwszym kontakcie, gdzie występują pewne elementy komiczne (członek załogi wystukujący Morsem obraźliwe rzeczy przy obiedzie, świnka czy inna dziecięca choroba powalająca prawie cały skład) kończy się gorzko. KW: Pirx humorystyczny? Tu mnie zaskoczyłeś. Beatrycze Nowicka: Mnie na pewno do śmiechu nie było, gdy Pirxa czytałam. Było to jedno z większych moich rozczarowań życiowych, jeśli chodzi o lektury, tym mocniejszych, że doznanych w dzieciństwie. Skutecznie zniechęciło mnie ono do twórczości Lema i, jak sądzę – ogólnie do SF. Nieraz na łamach Esensji powtarzałam, że wolę fantasy od SF, bo w tym drugim rażą mnie nieścisłości naukowe. Ale gdy w redakcji ogłoszono „blok lemowski”, zaczęłam się głębiej zastanawiać nad tą kwestią i doszłam do wniosku, że w SF wątków i motywów „okołobiologicznych” jest zdecydowanie mniej niż tych związanych z fizyką i technologią (na których znam się o wiele mniej), a dwa – wolałam fantasy, jeszcze zanim poszłam na studia. Od lat to właśnie „magiczna” konwencja oznaczała dla mnie to, co ciekawe, barwne i porywające, podczas gdy SF kojarzyło mi się z nudą. I to skojarzenie wywiodłam z prawdopodobnie pierwszej książki SF, jaką czytałam (a przynajmniej pierwszej, jaką pamiętam) – opowiadań o Pirxie właśnie, po które sięgnęłam w podstawówce. A byłam dzieciakiem zainteresowanym kosmosem – oglądałam zdjęcia i rysunki planet, mapy nieba, czytałam o tym, jakie warunki panują w przestrzeni kosmicznej, na powierzchniach innych globów, w słońcu. Swego czasu, gdy na polskim zadano nam wypracowanie pt. „Wycieczka po Układzie Słonecznym” wykulfoniłam ponad dwadzieścia stron w zeszycie, aż ze smutkiem stwierdziłam, że jednak nie zdążę opisać wizyty na każdej jednej planecie i muszę się ograniczyć do skalistych wewnętrznych. Kiedy więc w ręce moje trafił tom opowiadań Lema, byłam pełna entuzjazmu, że oto teraz poczytam o dzielnych pilotach, kosmicznych przygodach, wyprawach w fascynujące miejsca. Mój zapał stygł z każdym kolejnym tekstem, ale wciąż miałam nadzieję, że może w następnym wydarzy się coś naprawdę niezwykłego. A tu nic, kolejna szaro-bura misja równie szarego bohatera, zakończona jeszcze jednym rozczarowującym finałem. Przyznam, że od tego czasu Pirxa sobie nie odświeżałam. Nie jestem w stanie zrozumieć zachwytów nad tą książką. Przede wszystkim mam zarzuty odnośnie konstrukcji bohatera i konstrukcji samych fabuł, o czym może później. MM: Przyznam się, że kiedy w podstawówce po raz pierwszy czytałem „Opowieści o pilocie Pirxie”, to z trudem przez nie przebrnąłem, bo spodziewałem się czegoś w stylu „Gwiezdnych wojen"… Dopiero po kilku latach odważyłem się sięgnąć po kolejną książkę Lema i przekonałem się do jego twórczości. Inną sprawą jest, że „Opowieści…” nadal nie są moim ulubionym utworem twórcy „Solaris”. KW: Jeśli sięgaliście po „Pirxa” bo oczekiwaliście tu innych „Gwiezdnych wojen” to, no cóż, nie można się dziwić waszemu rozczarowaniu. Ja na szczęście miałem chyba zupełnie inne oczekiwania (choć wydaje mi się, że gdy czytałem o Pirksie też znałem już Luke’a Skywalkera). KW: Kim jest pilot Pirx? W sumie niezbyt wiele o nim wiemy. Ale jak go można by scharakteryzować? Agnieszka Hałas: Och, Pirx to jedna z moich ulubionych postaci w polskiej fantastyce! Ewoluuje na przestrzeni zbioru, poszczególne opowiadania pokazują go na różnych etapach kariery: jako kadeta, młodego pilota służby patrolowej, potem dowódcę kolejnych statków, wreszcie (w „Ananke”) jako szanowanego, doświadczonego komandora Pirxa, który za moment wkroczy w wiek średni i widzi już przed sobą widmo kosmicznej emerytury. Jaki jest Pirx? Przede wszystkim trzeźwo myślący i samokrytyczny: aż za dobrze zdaje sobie sprawę z własnych słabości i ograniczeń. Jest przy tym inteligentny, odważny, umie myśleć logicznie, ale też nieszablonowo (co pokazał już jako kadet w „Odruchu warunkowym” i „Teście”), w trudnych sytuacjach wykazuje zimną krew, dużo hartu oraz – co może najważniejsze – okazuje się tą osobą, która potrafi zawahać się i spojrzeć „out of the box”. I rozumie ludzkie emocje (bo sam ich doświadcza). Sam Lem powiedział o nim „Nie ma być i nie jest ani bohaterem, ani osobowością, ani żadnym intelektualistą, tylko przeciętniakiem w tym zawodzie”, ale powiedziałabym, że w takim razie autor niechcący napisał znacznie ciekawszego bohatera niż zamierzał. Owszem, Pirx nie jest elokwentny, nie wyróżnia się charyzmą, jest rasowym introwertykiem i nie ma zapędów, żeby na przykład objąć stanowisko w strukturach wielkiej korporacji czy zająć się polityką. To po prostu solidny, kompetentny pilot, który stara się jak najlepiej wykonywać swoją pracę, ale pracuje w zawodzie o takiej specyfice, że będąc „przeciętniakiem” w swojej branży wydaje się zdecydowanie nieprzeciętną jednostką ludzką! Zauważmy zresztą, że chociaż opowiadania kilka razy pokazują go w sytuacjach, gdzie z różnych względów czuje się bezsilny, to ani razu nie zdarzyło się, żeby Pirx popełnił błąd, w wyniku którego ucierpieli ludzie, albo stchórzył w obliczu zagrożenia. AK: Muszę przyznać, że jakoś trudno mi czuć do Pirxa specjalną sympatię. Jego ewolucja jest właściwie dość sztampowa – z rozmarzonego kadeta, który jak najbardziej ma zapędy by zostać Kimś, w ostatecznie zupełnie pozbawionego złudzeń co do „romantyczności” kosmosu komandora zbliżającego się nieubłaganie do końca kariery. Dostajemy migawki z różnych etapów jego kariery – wyłania się z nich obraz człowieka co prawda systematycznie rozwijającego się zawodowo ale też coraz bardziej odzieranego ze złudzeń i skłonnego do kompromisów. Nie bardzo zgadzam się z określeniem Pirxa jako trzeźwo myślącego – przecież choćby jego spontaniczna śmiertelnie niebezpieczna wspinaczka tropami Aniela z „Wypadku” jest kompletnie bez sensu. Trudno powiedzieć po co właściwie ryzykuje życie nie tylko swoje ale i swego towarzysza. Chyba tylko po to, żeby być wzorcem „prawdziwie ludzkiego” zachowania poprzez który możemy oceniać irracjonalne a więc najwyraźniej „ludzkie” zachowanie robota. W „Polowaniu” Pirx też zachowuje się co prawda odważnie ale raczej niezbyt inteligentnie – całe to opowiadanie w konwencji „księżycowego westernu” jest tak skonstruowane, że początkowo nawet nie czuje się jak cała sytuacja jest absurdalna. Oto uzbrojona w improwizowaną broń grupka przypadkowych ludzi na ochotnika wyrusza na księżycowe bezdroża by pomóc unieszkodliwić górniczego robota „zbuntowanego” na skutek wypadku. Robota, który już nad wyraz skutecznie udowodnił jak jest śmiertelnie groźny – właściwie nie mają w otwartym starciu z nim żadnych szans. Nie pomaga fakt, że Pirx niejako z automatu zostaje przywódcą swej grupki łowców i ostatecznie unieszkodliwia „oszalały” automat. Ta cała akcja jest jednym wielkim improwizowanym szaleństwem a jej sukces bardziej łutem szczęścia niż zasługą walorów umysłowych Pirxa. W „Rozprawie” też okazuje się, że przetrwanie ludzie na pokładzie zawdzięczają ostatecznie nie tyle trzeźwemu osądowi Pirxa co jego niezdecydowaniu… Zgadzam się, że to „kompetentny pilot, który stara się jak najlepiej wykonywać swoją pracę” ale idzie też na liczne bardzo daleko idące kompromisy z rzeczywistością kosmicznego pilotażu, czego dowodem jest choćby latanie takim wrakiem jak „Koriolan” w „Terminusie” czy dowodzenie nader osobliwą załogą kosmicznej złomiarki w „Opowiadaniu Pirxa”. Zapewne to takie dodawanie mu przez autora uroku, że pomimo wszystko daje radę ogarniać wszystko by się nie rozleciało a jeszcze przytrafiają mu się przy tym rozmaite przygody, ale spróbujmy siebie zapytać co pomyślelibyśmy np. o pilocie startującym samolotem sprawiającym nieodparte wrażenie raczej niezdolnego do lotu… Słowo „kompetentny” to raczej nie pierwsze jakie się nasuwa w takim przypadku. Pirx zresztą w ogóle wiele rzeczy robi bo „tak się robi” albo ma akurat takie widzimisię, a jego szczęście polega na tym, że jemu uchodzi to wolą autora na sucho. |