powrót; do indeksunastwpna strona

nr 1 (BRE1)
Beatrycze Nowicka 2022

Stulecie Stanisława Lema: Przeciętniak w swym zawodzie
ciąg dalszy z poprzedniej strony
AH: No, „Błękitną Gwiazdą” (ten statek, który wcześniej nazywał się „Koriolan”, a po zderzeniu z rojem meteorytów, dryfowaniu przez ileś lat i generalnym remoncie zmieniono mu nazwę) nie startował dlatego, że miał takie widzimisię, tylko dlatego, że jest pilotem kompanii transportowej i szefostwo wrobiło go w taki kurs… Statek jest opisany jako przestarzały, ale zdolny do lotu, kontrole techniczne przeszedł – mnie się to kojarzyło raczej z wypływaniem w morze starą zardzewiałą krypą, która wygląda jak pływająca ruina, ale silniki ma sprawne i przetrwa jeszcze wiele rejsów. A opis gorączkowego ogarniania różnorakiej biurokracji przed startem wyszedł autorowi kapitalnie! Wspinaczka po skałach śladami Aniela w „Wypadku” nie wydawała się wyjściowo aż tak ryzykowna: panowie mieli sprzęt, doświadczenie i asekurowali się wzajemnie. Natomiast „Rozprawę” zawsze interpretowałam tak, że Pirx w krytycznym momencie posłuchał intuicji, która kazała mu milczeć. Szczerze mówiąc, ciężko tam wymyślić, co lepszego mógłby zrobić (po fakcie zresztą sam przeanalizował możliwe scenariusze z maszyną liczącą i wyszło mu, że od momentu, gdy Calder wywołał awarię sondy, żadne decyzje nie byłyby dobre, bo android celowo i drobiazgowo zaplanował sytuację bez wyjścia). Na plus dla Pirxa: trafnie rozkminił wcześniej, że może zaufać Brownowi (Shennanowi Quine), i w zasadzie we dwóch uratowali statek wraz z załogą, oczywiście przy wsparciu sporej dozy szczęścia.
BN: Pilot Pirx – najbardziej nijaka postać polskiej fantastyki. Choć może to przesada, bo przecież było pewnie sporo książek, które w ogóle przemknęły bez echa i może któraś z nich przedstawia kogoś jeszcze bardziej bezbarwnego, choć Lem postawił poprzeczkę nad wyraz wysoko (albo raczej nisko). W każdym razie – najbardziej nijaka postać polskiej fantastyki spośród tych, które jednak w jakiś sposób zostały zapamiętane. Musiałam sobie nawet poszukać na sieci, czy Pirx to imię, czy nazwisko… Przecież to jest porażka, jeśli chodzi o kreację bohatera literackiego. Nie znamy nawet jego imienia. Co do wyglądu, nie wiem, może był jakiś opis, ale chyba nie było w nim nic, co zapadłoby w pamięć, żadnego elementu charakterystycznego. To samo można też powiedzieć o cechach umysłowych, czy emocjach. Doprawdy – niedźwiadek Niua z „Włóczęg północy” Curwooda miał bogatsze życie wewnętrzne niż pilot Pirx! Wygląda to tak, jakby Lemowi się w ogóle nie chciało zadać sobie trudu nakreślenia postaci. Zabrakło informacji i szczegółów, które budują w umyśle czytelnika obraz. Wiecie, o co chodzi – że np. (powymyślam sobie teraz) Pirx ma kumpla, Saszę, znają się jeszcze z czasów, kiedy razem chodzili do szkoły średniej, Sasza pracuje jako mechanik i bohater odwiedza go, gdy wraca z rejsu i idą razem na kręgle. Że ma młodszą siostrę, która pracuje jako lekarka, ma kasztanowe loki, a w dzieciństwie nazywała przyszłego pilota „Piszczkiem”. Że jego ojciec był surowy, a matka w niedzielę robiła knedle. Że miał choćby i nieszczęsnego chomika imieniem Łatek…
ASz: Hehe, kiedyś cały felieton o takich postaciach napisałam: Bohaterowie bez przeszłości.
BN: …że w jego kajucie na statku wisi pocztówka z wycieczki i plakat ze skąpo odzianą niewiastą na smoku, a w przerwach pomiędzy wachtami Pirx czyta rosyjskie powieści obyczajowe, słucha bluesa i układa puzzle. Że na kombinezonie ma naszywkę z głową rysia. Że lubi buraczki ćwikłowe, a nie przepada za groszkiem. Że podobają mu się drobne, piegowate blondynki. Że pokłócił się kiedyś z jednym z nauczycieli, gdy ten zbyt surowo ukarał jego kolegę. Że boi się zapadnięcia na nowotwór w wyniku narażenia na promieniowanie kosmiczne. Że odkłada pieniądze na zakup żaglówki. Że jest raczej materialistą, ale w głębi duszy wierzy, że może będzie jakieś życie pozagrobowe. I tak dalej.
ASz: Czytałabym. Może napiszesz fanfik?
BN: Dzięki, ale nie ma we mnie chęci powrotu do Pirxa. Poza tym ostatnio przeżywam większy niż zazwyczaj kryzys twórczy, mam jedno opowiadanie napisane w połowie i nie mogę go skończyć już od lat kilku. Coś w tym rodzaju pisał swego czasu Eugeniusz Dębski – opowiadania o kosmonautach, którym przytrafiały się rozmaite przygody, zazwyczaj było to też okraszone humorem. Odczytałam te teksty jako swego rodzaju nawiązanie do Pirxa. Można je znaleźć w zbiorku pt. „Raptowny fartu brak”. A wracając do opowiadań – można było tego rodzaju fragmenty powtykać w różne miejsca, w opisy długich lotów wpleść retrospekcje. Nie mówię, że zupełnie niczego takiego nie było, bo pamięć jednak bywa zawodna – w każdym razie pozostało mi wrażenie dojmującej pustki tam, gdzie powinno być coś. Tłukliśmy w szkole koncepcję „everymana” i Pirx jawi mi się trochę jako taki everyman SF. Człowiek idealnie przeciętny, w dodatku – ucieleśnienie stereotypu o smutnym samotnym księgowym na państwowej posadzie, tylko, że zamiast w biurze, siedzi za sterami statku. Chodzi mi tutaj o brak jakiegoś prywatnego życia. Pirx jest swoją pracą, swoją funkcją. Wydaje mi się też zresztą ucieleśnieniem ideałów socrealizmu – oto końcowy produkt systemu, trybik w maszynie. Dostaje kolejne zlecenia, misje, wykonuje je pomyślnie, poza tym nie istnieje. Mój luby zauważył, że tak realistycznie rzecz ujmując, tego rodzaju cechy wyglądają na przydatne z punktu widzenia zawodu – ostatecznie te kosmiczne loty to nuda i monotonia, więc ludzie z entuzjazmem i ambicjami raczej szybko się wypalą. Pamiętam (mam nadzieję, że poprawnie) taką scenę, w której to testowano, jak długo kandydat na pilota wytrzyma w warunkach deprywacji sensorycznej. Wiadomo było, że im dłużej, tym lepiej – Pirx pobił wszelkie rekordy. Czy to nie znamienne? Cóż szkodzi pustka komuś, kto sam wydaje się pusty.
AH: Narracja w tych opowiadaniach jest prowadzona z bardzo „bliskiej kamery": narrator nie opisuje Pirxa patrząc na niego z zewnątrz, tylko siedzimy w głowie bohatera, towarzyszymy mu w działaniach i przeżywamy jego emocje. Mam wrażenie, że czytelnik może albo zareagować jak Ty, albo przeciwnie, z łatwością zaadaptować się do tego interfejsu i czuć jedność z bohaterem. Dla mnie konstrukcja psychiczna Pirxa jest bardzo czytelna i oczywista, ale rzeczywiście trzeba sobie ten obraz poskładać w oparciu o takie momenty jak „Pirx miał wszystkie mięśnie jak z drzewa. Boże! Jak chciał tam być!” podczas akcji ratunkowej w „Albatrosie”, albo kiedy jako kadet trzyma w szafce w internacie stare cywilne spodnie tylko dlatego, że regulamin tego zabrania, albo komentarz rozmówcy „Pan nie należy do ludzi podpisujących cokolwiek in blanco” w „Rozprawie”. Z drobiazgów: lubi piwo i dobrze wysmażone ziemniaczki („Patrol”). Jeśli chodzi o jego wygląd, też trzeba złożyć w całość rozsiane wzmianki: jako młody człowiek uważa, że ma głupio wyglądającą pucołowatą gębę, a w różnych kontekstach powtarza się informacja, że jest wysportowany (dobrze znosi duże przeciążenia, któryś z nauczycieli w szkole komentuje „gdybyś miał taki mózg jak biceps, to może by coś z ciebie było”, w „Wypadku” okazuje się, że ma doświadczenie alpinistyczne). Nota bene porównanie kosmicznego pilota z księgowym nie wydaje mi się adekwatne: latanie po Kosmosie jawi się jako wymagająca praca, zarówno mentalnie, jak i fizycznie (przeciążenia, ekspozycja na kumulujące się dawki promieniowania), w którą stale wpisane jest ryzyko. Mam też refleksję, że w prozie gatunkowej jesteśmy trochę zbyt przyzwyczajeni do bohaterów o nadludzkich zdolnościach i możliwościach, przez co umyka nam, że taki Pirx na tle ogółu naszego społeczeństwa lokuje się w szufladce „twardy, męski zawód i Prawdziwa Przygoda”, a nie „nudny człowieczek”.
BN: W moim skojarzeniu z księgowym chodziło mi o wrażenie, że Pirx w zasadzie żyje pracą, a po niej wraca do pustego domu, gdzie czeka na kolejny lot. W dodatku jego zajęcie na co dzień jest dosyć monotonne, bez szalonych przygód (jakich najwyraźniej część z nas spodziewała się po książce o kosmonautach). Zresztą, nie musiałyby być one aż tak strasznie szalone, chodziło mi o jakiś „pazur”, fantazję, instynkt eksploratora, ducha kosmicznego wędrowca i odkrywcy. A może tu chodzi o sam sposób pisania oraz indywidualną wrażliwość, bo przecież taka Astrid Lindgren potrafiła przedstawić dzieciaki idące do odległego sklepu po „kawałek kiełbasy dobrze obsuszonej” tak, że czytało się to z zainteresowaniem.
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót; do indeksunastwpna strona

531
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.