Takiej frekwencji autorów w „Esensja czyta” chyba jeszcze nie mieliśmy! Aż dziesięć osób opisuje dziś dla Was 13 książek. Wśród nich pozycje z każdej półki, ale z pewnością zainteresuje Was fakt, że „Sezon burz” Andrzeja Sapkowskiego jest recenzowany aż dwukrotnie.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
„Seriale. Przewodnik Krytyki Politycznej” nie są już najnowszą książką, a w tej tematyce przecież czas biegnie bardzo szybko – właściwie w każdym sezonie pojawiają nowe istotne i dobre serie, o których warto pisać i dyskutować. „Przewodnik” zaistniał na rynku w roku 2011 i oczywiście nie będzie w nim wzmianki o takich dziś popularnych seriach jak „Homeland”, „Współczesna rodzina”, „House of Cards” czy „Breaking Bad”. Znajdą się natomiast teksty (lub rozmowy, bo takie dwie formy przyjmują artykuły) o takich bieżących hitach jak „Dr House”, „Dexter”, „Californication”, „Rodzina Soprano”, „The Office”, „Czysta krew”, „Słowo na L” oraz materiały o dalszych i bliższych klasykach: „Z archiwum X”, „Star Trek”, „Przyjaciele”, „Seks w wielkim mieście”, „South Park”. Polskę reprezentują „Kiepscy” kilka seriali TVN-owskich i „Ekipa” – naprawdę nie można było ciekawiej dobrać rodzimych seriali? (Ten ostatni zresztą, jak przyznaje rozmówczyni, powstał na polityczne zapotrzebowanie, jako reklamówka jednej partii, co jest, przyznam, nieco żenujące). Zbiór, jak to w przypadku Krytyki Politycznej, jest nieco nierówny. Mimo że kilka początkowych rozmów ma mieć charakter przekrojowy, nie możemy się spodziewać jakiejś przekrojowej analizy telewizyjnej rozrywki. Poziom tekstów też jest bardzo nierówny – wstępna rozmowa o niczym między Kingą Dunin i Krzysztofem Tomasikiem właściwie wcale nie powinna się w ogóle w książce znaleźć, rozczarował mnie też tekst Jakuba Majmurka o „Sopranos” który ten genialny serial analizuje jednak głównie od strony podtekstów ekonomicznych, podczas gdy oczywiście zakres tematyczny tej mafijnej opowieści jest dużo, dużo szerszy. Z kolei rozmowy o „Dr House”, tekst o „Star Treku”, artykuł o „Przyjaciołach”, „South Park” są całkiem solidnymi analizami. Ogólnie powtórzę tekst z recenzji książki o Wajdzie – można nie zgadzać się z poglądami autorów Krytyki Politycznej, można utyskiwać na przesadny filtr ideologiczny, ale nie można nie docenić tego, że mało kto tak ciekawie, oryginalnie i bezkompromisowo pisze o kulturze i prowokuje do refleksji i dyskusji.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
To książka oparta na banalnej zasadzie, ale za to dająca mnóstwo uciechy w czasie zabaw z dzieckiem. Na każdej stronie mamy czterowersowy wierszyk i odpowiadający mu rysunek – a to bijący się po piersiach goryl, a to tupiący nogami słoń, a to wymachujący kopytami osioł. Zadaniem czytającego jest pokazywanie właściwych ruchów w praktyce. I o ile z ruchami bijącej brawo foki czy przyklękającego na kolanie wielbłąda nikt nie będzie miał problemu, o tyle pokazanie ruchów krokodyla lub osła nawet bardziej wysportowanych rodziców zmusi do wysiłku. Bo nie łudźmy się – ktoś musi rozgrywkę zacząć i raczej nie będzie to dziecko. A to daje okazję do wesołej zabawy, także w większym gronie i na świeżym powietrzu. Autorowi wypada pogratulować genialnego w swej prostocie pomysłu. Za stosunkowo niewielką cenę otrzymujemy solidnie wykonaną i ciekawie zilustrowaną książkę, którą możemy nie tylko czytać, ale też potraktować jako punkt wyjścia do gry towarzyskiej z najmłodszymi. Solidne ćwiczenia fizyczne gwarantowane! Warto na marginesie dodać, że Eric Carle to już człowiek instytucja, który sprzedał na świecie dziesiątki milionów swoich książek dla dzieci, założył również muzeum ilustracji książkowej. Wiele charakterystycznych motywów z jego twórczości, na czele z bardzo głodną, zieloną gąsienicą, wykorzystanych zostało na różnego rodzaju zabawkach, ubraniach i gadżetach.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
„Po prostu wszechświat. Proste odpowiedzi na trudne pytania” to pomysł na książkę popularnonaukową o astronomii z pozoru karkołomny, a w realizacji zaskakująco udany. Markus Chown i Govert Schilling postanowili napisać książkę o wszechświecie w formie… twitterowych wpisów. Czy można o astronomii i astrofizyce opowiadać 140-znakowymi tekstami? Okazuje się, że można, okazuje się, że w ten sposób może powstać całkiem zajmująca i kształcąca książka. Oczywiście nie jest tak, że każdemu tematowi poświęcona jest tylko jedna notka – raczej wiele wpisów opisuje wybrane zagadnienie, po kolei tłumacząc kolejne jego aspekty. Zakres tematów jest obszerny – od prostych efektów meteorologicznych i klimatycznych, poprzez fakty dotyczące Księżyca, Słońca, gwiazdozbiorów na naszym niebie, faktów astronomicznych dotyczących rodzimej planety, innych planet i ciał Układu Słonecznego, kosmosu i podróży kosmicznych, budowy i ewolucji gwiazd, galaktyk, ze szczególnym uwzględnieniem Drogi Mlecznej, dziejów Wszechświata i obecnego stanu wiedzy o jego budowie, elementów astrofizyki, powstawania życia, wreszcie po historię astronomii i opisu urządzeń służących do obserwacji nieba. Zalet tej książki jest kilka – forma krótkich wpisów pozwala na lekturę dorywczą, książkę można czytać nawet podczas spaceru, autorzy przekazują dość aktualny stan wiedzy o Wszechświecie, a lekkość tej pozycji nie ogranicza się tylko do formy, ale też do stylu, nie pozbawionego ciekawostek i anegdot. Wada jest jedna – nie o wszystkich sprawach da się opowiedzieć na 140 znakach i jednak niektóre opisy nie są do końca zrozumiałe. Ale jako wstęp do lektury poważniejszych opracowań jest to pozycja idealna.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Często nie wiem, co sądzić o niektórych książkach, głównie dlatego, że ciężko je w jakikolwiek sposób zaklasyfikować. Tak jest w przypadku „Przewodnika”, który przewodnikiem nie jest. A raczej jest, o tyle, o ile może istnieć przewodnik po duszy miasta. Autorka zna Berlin – co do tego nie ma najmniejszych wątpliwości, w końcu mieszka tam od trzydziestu lat. Na tej właśnie wiedzy buduje całą opowieść. Gawędziarski styl Danielewicz jest chyba najlepszym punktem całej książki, nawet jeśli usilne próby nadania opisom jakiejś filozoficznej głębi spełzają na niczym. Owe zgoła niepotrzebne wstawki są niekiedy wyjątkowo komiczne, jak chociażby zdanie dotyczące filmu „Biegnij, Lola, biegnij”: „…by pokonać odcinki pokazane w filmie, [Lola] musiałaby mieć kondycję berlińskiego maratończyka i tempo statków kosmicznych z Gwiezdnych Wojen”. Właściwie głównym elementem książki – poza samym miastem – jest sama autorka, podejmowane przez nią działania, historia pobytu w Berlinie Zachodnim, a później Berlinie zjednoczonym, poznawani ludzie, wydarzenia, w których brała udział i tym podobne. Pod przykrywką przewodnika po duszy Berlina otrzymujemy opowieść Doroty Danielewicz o Dorocie Danielewicz. Jak sama stwierdza w jednym miejscu, rysowanie skomplikowanej mapy duszy Berlina jest jej „karkołomnym hobby”. I w sferze hobbystycznej powinno owo rysowanie pozostać.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Książka dla ekonomicznych hipsterów – autor idzie pod prąd głównemu nurtowi ekonomii, przekonując nas, że przyczyny kryzysu leżą zupełnie gdzie indziej, niż jest nam to przedstawione przez mainstreamowe media i ekspertów. Zdaniem Flassbecka państwa wynajdują problemy zastępcze, by sobie z nimi „widowiskowo” radzić, a sedno sprawy pozostaje przemilczane. Ekonomista rozprawia się m.in. z narracją „złych długów” – przytacza dane, z kórych jednoznacznie wynika, że dług publiczny w poszczególnych państwach zaczął gwałtownie rosnąć dopiero PO pojawieniu się kryzysu, jest więc jego efektem, nie przyczyną. Największej krytyce poddana jest tu polityka Niemiec, które – zdaniem autora – oczekują od pozostałych krajów spłaty długów, jednocześnie ją… uniemożliwiając. W jaki sposób? O tym już musicie przekonać się sami, bo książeczka jest naprawdę niewielkich rozmiarów i sprawia wrażenie raczej nieco tylko przerośniętego eseju i przytoczenie jeszcze choćby paru myśli odebrałoby sens zakupu. A przeczytać ją warto – choćby po to, by opinię na temat obowiązującej interpretacji kryzysu wyrobić sobie na podstawie większej liczby źródeł.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Czy sięgnęłabym po „Wołanie kukułki” gdyby nie ujawniono prawdziwego nazwiska autorki? Niewykluczone, choć najprawdopodobniej musiałabym trafić na „zaufaną” pozytywną recenzję albo bardzo korzystną promocję. A czy po lekturze sięgnęłabym po część drugą? Zdecydowanie tak. Nie twierdzę tu że Rowling napisała wybitną powieść kryminalną wykraczającą poza ramy gatunku. Posunę się wręcz do stwierdzenia że miłośnicy nurtu skandynawskiego niekoniecznie znajdą tu coś dla siebie. Autorka nie zgłębia bowiem mrocznych zakamarków psychiki swoich bohaterów, a informacje o ich życiu prywatnym podawane są niejako mimochodem i w żadnym wypadku nie przesłaniają głównego wątku powieści. Nieco więcej dowiadujemy się o Cormoranie Strike’u, prywatnym detektywie tradycyjnie będącym na skraju bankructwa, ale już o Robin – jego tymczasowej sekretarce – wiemy tylko tyle że niedawno przyjechała do Londynu i ma narzeczonego, który niechętnie spogląda na jej pracę dla Strike’a. Na dodatek większość prowadzonego przez nich śledztwa to rozmowy ze świadkami (oraz próby umówienia się na rozmowę z tymi bardziej niechętnymi) i mozolne dopasowywanie faktów prowadzące do ujawnienia zabójcy, bez mrożących krew w żyłach pościgów i strzelanin (nie licząc ostrzału fleszy paparazzich). Jednym zdaniem „Wołanie kukułki” to pozycja dla miłośników klasycznego kryminału, lubiących śledzenie poszlak i próbę odgadnięcia czy może tym razem zabił kamerdyner. Od razu powiem, że kamerdynerowi znowu się upiekło (choćby dlatego, że żaden się w książce nie pojawił), ale nie udało mi się odgadnąć tożsamości zabójcy, choć byłam blisko.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
No to tak dla równowagi – po przewodniku Krytyki Politycznej, satyra SF autorstwa prawicowego dziennikarza. W dzisiejszych smutnych czasach książki bywają zwykle oceniane z marszu według wygłaszanych gdzieś indziej poglądów autora, ja staram się tego uniknąć. Piotr Gociek to dziennikarz prawicowych tygodników, ale przecież także niegdysiejszy laureat literackiego konkursu „Fatastyki”. „Demokrator” oczywiście polityki nie unika – to ostra satyra na Rosję, zarówno tę komunistyczną, jak i tę współczesną (a pewnie i elementów tej carskiej by nie zabrakło). Od razu uspokajam – żadnych nawiązań do Smoleńska i współczesnej polskiej polityki w książce nie ma. W równoległej rzeczywistości istnieje sobie Gorodopolis, w realiach geograficznych dość dobrze znanych, choć przy alternatywnych, acz nietrudnych do rozszyfrowania, nazwach. Kraj jest ponurą parodią Rosji – z inwigilacją i terrorem, upodleniem mieszkańców, ale też z wielomarchami i mnogomarchami, czyli po prostu tamtejszymi odpowiednikami oligarchów, żyjącymi na bardzo wysokiej stopie. Różnica? Dzięki wynalazkowi geniusza Szajdo, Gorodopolis dysponuje właściwie nieograniczonymi źródłami energii, którą łatwo można zasilać dowolne urządzenia, pojazdy, mechanizmy, dzięki czemu kraj jest światową potęgą. Oczywiście naród zwyczajny z tych osiągnięć nie może skorzystać i do przeżycia wykorzystuje kartofelki we wszelkiej postaci (do czego zresztą zachęcany jest przez państwo). Media oczywiście przedstawiają jedynie słuszny obraz kraju i przedstawia ogłupiającą rozrywkę. Poziom książki nie jest równy. Ambicje autora są z pewnością wyższe niż proste wyśmianie systemu. Satyra Goćka stara się czerpać z klasyki antyutopii – dużo tu Orwella, pewnie więcej Zamiatina. Proponuje ponure spojrzenie na mechanizmy zniewolenia – ludzie powinni być albo bardzo biedni, albo bardzo bogaci, jakakolwiek klasa średnia jest zagrożeniem dla ustroju. Książka ma fabularną strukturę wykorzystującą z kolei nieco sparodiowane schematy opowieści superbohaterskiej, nie można jej też odmówić językowej pomysłowości. Z drugiej jednak strony nie wszystkie kpiny trzymają dobry poziom, autor wrzuca w całość chyba zbyt dużo pomysłów by zadbać o spójność swej opowieści, ogólne przesłanie gubi się chyba w rozbuchanej formie. Ale przyznać muszę, gdy usłyszałem oficjalną informację, że prezydent Putin na lotni poprowadził żurawie do odlotu, stwierdziłem, że nasza rzeczywistość czasami jednak zbyt mocno zaczyna przypominać Gorodopolis… |