powrót; do indeksunastwpna strona

nr 1 (BRE1)
Beatrycze Nowicka 2022

Stulecie Stanisława Lema: Przeciętniak w swym zawodzie
ciąg dalszy z poprzedniej strony
AK: Zgadzam się, że to jest raczej „jednorazowe” opowiadanie jeśli chodzi a zaangażowanie emocjonalne w los bohatera. Jeszcze niemal zupełnie zielony kadet, trochę marzyciel, trochę gapa a trochę cwaniak mierzy się ze swym pierwszym poważnym zadaniem – prawdziwym lotem w kosmos. I o ile sama akcja owego dość feralnego lotu jest emocjonująca aż do wspomnianego cytatu o Boerście o tyle później pojawiają się wątpliwości… Niby jakim cudem Pirx i Boerst mogli nie wiedzieć co się tu wyprawia? Czyżby pierwszy raz w historii zastosowano taką „metodę egzaminacyjną”? Raczej nie, skoro Pirx miał przy sobie gotową ściągawkę i było to wydarzenie najwyraźniej cykliczne przez które wszyscy kadeci w pewnym momencie musieli przejść… Poza tym sprzęt do przeprowadzenia całej próby był na tyle rzucający się w oczy, że trudno tu mówić o jakimś zachowywaniu tajemnicy na dłuższą metę. Mam też pewien zgryz z technologią zastosowaną do przetestowania kandydatów na kosmicznych pilotów, bo wydaje się ona bardziej zaawansowana niż to z czym będą mieć do czynienia gdy już zasiądą przed sterami prawdziwych próżniopławów z tego uniwersum.
AH: Fakt, też zawsze zadawałam sobie pytanie, jakim cudem udaje się zachować w tajemnicy charakter egzaminu. To jeden z tych przypadków, gdzie świetnie napisane opowiadanie ma u swojego fundamentu lukę logiczną i można to zaakceptować albo nie.
ASz: No i masz babo placek, zepsuliście mi wszystko… A na serio: ja jako dziecko też nie bardzo rozumiałam zakończenia, szczególnie, że opis jest taki, jakby Boerstowi stała się fizyczna krzywda.
KW: No nie wiem, od zawsze widziałem w tym stan skrajnego przerażenia i psychicznego załamania. Co by zresztą pasowało jako pointa do zachowania osoby przedstawianej jako zarozumiały bufon.
BN: Ja ogólnie zrozumiałam, że to był test, choć sam opis mnie zdziwił, tak, jak napisała Achika. Bo było coś w tym rodzaju, że „latała głowa bez hauby” i w pierwszej chwili zrozumiałam to zdanie tak, jakby to odcięta głowa Boersta wyleciała przez właz, co mi się wydało dziwne, skoro cała kraksa miała być w wirtualu. Przeczytałam końcówkę raz jeszcze i jakoś przekonałam siebie, że to chyba znaczyło, że młody pilot był tak roztrzęsiony. Też zapamiętałam ostatnie zdanie. Ten akurat twist uważam za udany, choć było to zarazem pierwsze z Pirxowych dziecięcych rozczarowań – w końcu najpierw, jak to lubi pisać redakcyjny kolega Marcin Mroziuk, „z wypiekami na twarzy” śledziłam zmagania bohatera o ocalenie życia, by na koniec dowiedzieć się, że to bujda i żadnego zagrożenia nie było… Choć trzeba powiedzieć, że końcowy zwrot akcji był zaskoczeniem. Szkoda, że Lem zdecydowanie nadużywał tej metody. Swoją drogą, poza kwestią utrzymania sprawy w tajemnicy – jak oni tam symulowali brak grawitacji (przeciążenia przy starcie może dałoby się tak, jak astronauci naprawdę ćwiczą, tyle że to, do czego kadeci wsiadali, miało zdaje się kształt rakiety, a nie kabiny na ruchomym ramieniu)?
AH: A mnie właśnie olśniło, że zakończenie tego opowiadania można interpretować dwojako – czy prymus Boerst wpadł w histerię dlatego, że „zderzył się z Księżycem”, czy dlatego, że kiedy PRZEŻYŁ „zderzenie z Księżycem” i dotarło do niego, że brał udział w symulacji, to uświadomił sobie, że po raz pierwszy w życiu zawalił egzamin??
• • •
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
KW: „Patrol”. Jeden z tych tekstów, który jakoś mocno chyba nikomu się nie wbił w pamięć, jeden z mniej znaczących w zbiorze. Dla mnie jednak ważny o tyle, że od niego zaczęła się moja przygoda z Pirxem – przeczytałem go bowiem w jakimś podręczniku do języka polskiego dla podstawówek.
ASz: Ja w Płomyku! Pamiętam ilustrację przedstawiającą bohatera.
AH: Mnie cholernie wbiła się w pamięć scena, gdzie Pirx doznaje halucynacji wskutek długotrwałego wpatrywania się w światełko i widzi w lustrze potwora, po czym żeby otrzeźwieć, wali się kolanem w twarz tak mocno, że rozbija sobie nos do krwi i wybija ząb… A poza tym to upiorne światełko, które raz ucieka przed rakietą, raz ją goni! Autentycznie bałam się, czytając ten tekst. Samotny pilot w małym stateczku, wokół miliony kilometrów kosmicznej próżni i to światełko, brr!
MM: Przyznam się, że po lekturze tego opowiadania całkiem często nawiedzała mnie w różnych sytuacjach myśl, czy na pewno mogę ufać temu, co widzę. I chyba właśnie z tego powodu jest to jedno z opowiadań, które najmocniej zapisały mi się w pamięci.
AK: Pierwszy raz czytałem to opowiadanie w Płomyku, gdzie ukazywały się „Opowieści o pilocie Pirxie” w odcinkach przyozdobionych ilustracjami i jeszcze do dziś pamiętam trochę groteskowy a trochę straszny wizerunek Pirxa z wytrzeszczonymi niczym żaba oczami wpatrzonymi w owo zabójcze złudzenie na ekranie.
ASz: O właśnie.
AK: Tak swoją drogą wciąż mnie trochę dziwi pomysł na monitorowanie stanu psychicznego pilota kosmicznego patrolu za pomocą umieszczenia lustra między ekranami z danymi.
ASz: Rany, jak Wy to wszystko szczegółowo pamiętacie i jesteście w stanie przeanalizować. Ja z pierwszej lektury pamiętam, że bardzo podobał mi się pomysł: najpierw atmosfera tajemnicy, tajemnicze zaginięcia, i w końcu jedyny rozsądny, który jest w stanie stwierdzić, że „obcy obiekt” to błąd aparatury. Prawie jak w opowiadaniu detektywistycznym. Trochę mnie zastanawiała ta konieczność patrolowania przestrzeni, która – jak podkreślano – składa się z setek tysięcy kilometrów pustki, ale był też w tym pewien romantyzm, taki kowboj pogranicza, a zarazem zwykły pracownik, za konsolą jak za biurkiem.
BN: Pamiętam to opowiadanie, ono obrazuje drugi główny problem, jaki miałam z tymi utworami, czyli fabułę na zasadzie „z dużej chmury mały deszcz”. Lem miał w zwyczaju bardzo powoli, konsekwentnie budować napięcie, sprawiać, że czytelnik zaczynał przejmować się losem bohatera czy bohaterów, interesował się rozwijaną przed nim zagadką. I potem, tam, gdzie powinien być wielki finał, zamiast tego balonik był przekłuwany. Całość wieńczyło lakoniczne rozwiązanie, w którym często okazywało się, że chodziło o coś zupełnie innego, niż myśleliśmy (przy czym to „innego” oznaczało rozwiązanie mniej efektowne od spodziewanego), albo też zabrakło spodziewanych wyjaśnień. Czasem niewiele z całej akcji wynikało w kontekście dalszych losów świata. O ile w „Teście”, jak już wspomniałam, to z jednej strony rozczarowało, ale z drugiej zaskoczyło, tak w „Patrolu” było już frustrujące. Najpierw – niebezpieczny kwadrant, zagadkowe zaginięcia statków, tajemniczy obiekt, coraz bardziej rozpaczliwy pościg Pirxa. A na końcu okazuje się, że winne było… wyładowanie elektryczne pomiędzy szybami. Noż… Inne opowiadania miały podobnie: zagadkowa śmierć na Księżycu okazywała się skutkiem wypadku przy pracy, a nie czyichś knowań, a w tekście, w którym wreszcie Pirx naprawdę „spotyka” statek obcych, okazuje się, że w maszynie rejestrującej zdaje się skończyła się taśma, nic się nie nagrało i nie ma dowodów, by skłonić kogokolwiek do poszukiwań i badań. Pamiętam, że to była kropla, która przelała czarę goryczy.
KW: Wydaje mi się, że przede wszystkim zasiadłaś do Pirxa z kompletnie niewłaściwymi oczekiwaniami. Lem nigdy nie bawił się w efekciarstwo, przygodowe rozwinięcia, wyjaśnienia. To jest literatura niedopowiedzeń, zderzania wyobrażeń z banalnością rzeczywistości. Frustracją. Paradoksalnie na tym wciąż polega jej siła, jej odmienność od głównych nurtów SF. I choć rozumiem, że może to czasem czytelnika przyzwyczajonego do innych rozwiązań frustrować, to jednak trudno oczekiwać od Lema pisania literatury, której specjalnie nie cenił.
• • •
KW: „Albatros” Pierwsze małe arcydzieło. Niby niewiele się tu dzieje – śledzimy przebieg kosmicznej akcji ratowniczej z punktu widzenia niezaangażowanego obserwatora (Pirxa). I razem z nim przeżywamy bezsilność w zderzeniu z ludzkim dramatem. Finał rzuca na kolana.
AH: Wielbię to opowiadanie. Od lat uważam je za najlepszy krótki tekst w dziejach polskiej SF. Warto zauważyć, że od strony technicznej, na poziomie narracji różni się ono od pozostałych opowiadań o Pirxie: jest oszczędne w słowach, mocno operuje niedopowiedzeniami, a ładunek emocjonalny ma rzeczywiście mierzony w megatonach, odwrotnie proporcjonalny do liczby słów. Nie wiem, czy bardziej mi się podoba opis napięcia gęstniejącego w kabinie łączności „Tytana”, gdzie „prawie wszyscy palili i widać było, jak dym sinymi pasmami leci w górę, wsysany zaraz przez wyloty odpowietrzników wentylacyjnych”, czy kontrast pomiędzy luksusowym liniowcem i jego nieświadomymi niczego pasażerami a dramatem na „Albatrosie”, o którego przebiegu dowiadujemy się tylko z lakonicznych komunikatów, a potem przez moment słychać wołanie z głośnika. Od lat marzę, żeby ktoś napisał fanfik z rekonstrukcją przebiegu katastrofy na „Albatrosie” – raport ze śledztwa Izby Kosmicznej na temat przyczyn i przebiegu tej awarii!
KW: Hej, przecież sama jesteś dyplomowaną pisarką, czemu sama nie stworzysz czegoś takiego?
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót; do indeksunastwpna strona

533
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.