powrót; do indeksunastwpna strona

nr 2 (BRE2)
Sebastian Chosiński #1 2022

Bóg jest czystą nicością
ciąg dalszy z poprzedniej strony
– Cholera wie! – odparł Kazach, pochylając się nad makabrycznym znaleziskiem. Nogą rozkopał piasek na boki, odsłaniając miednicę i kości ud. – Objedzony do czysta – stwierdził.
– Objedzony? – powtórzył z niedowierzaniem Żyd.
– W takim miejscu żadne mięso nie może się zmarnować – wyjaśnił z perwersyjnym uśmieszkiem na ustach Ventspils.
Niewiele brakowało, aby Lebensztajn się rozpłakał. Co go powstrzymało? Wrodzony wstyd, a może resztki przyzwoitości. Patrzył tylko błagalnie na Petrosjana, jakby chciał prosić go, by ten zaprzeczył, że są to pozostałości po Szałamowie.
Ormianin jedynie wzruszył ramionami i odwrócił się do Bodrowa.
– Wczoraj widziałem karawanę, cztery wampety, kilkunastu ludzi – powiedział spokojnie, od niechcenia. – Mniej więcej w tym miejscu – rozejrzał się dokoła. – Najpierw myślałem, że mi się przywidziało. Tym bardziej, że po chwili znikła…
– W którym kierunku zmierzała? – zapytał Kazach.
– Wydawało mi się, że w stronę bazy…
– I mówi pan, poruczniku, że rozpłynęła się w powietrzu?… – upewnił się Bodrow.
– A może pochłonął ją piasek?
– Wtedy znaleźlibyśmy więcej szkieletów – stwierdził Kazach. A po chwili dodał cicho, tak, by usłyszał go jedynie Petrosjan: – Nie tylko Szałamowa… – Po czym na ułamek sekundy otworzył dłoń, w której błysnął mosiężny nieśmiertelnik.
Lebensztajn, trzęsąc się tyleż z zimna, co ze strachu, pochylił się nad szkieletem i zaczął zasypywać go piaskiem.
– Zostaw! – krzyknął do niego Bodrow. – Do rana śladu już po nim nie będzie.
Wracali do bazy w milczeniu, pełni ponurych myśli. Kirow czekał na wiadomości; zastali go w kuchni, trzeźwego. Pytającym wzrokiem obrzucił Bodrowa, ale Kazach machnął tylko ręką i poszedł dalej, a pozostali za nim. Z majorem został jedynie Petrosjan.
– Musiał oddalić się od bazy i zaatakowały go morgule. Nie miał żadnych szans – wyjaśnił Ormianin.
– Cholerne robactwo! – zaklął, jak na siebie bardzo delikatnie, Kirow.
– Ale dlaczego poszedł tak daleko? – zastanowił się porucznik.
– Są cwane, zwabiły go.
– Tak pan mówi, majorze, jakby one… myślały.
– Przecież nic o nich nie wiemy – odparł Kirow. – Nic poza tym, że są od nas przebieglejsze i znacznie bardziej groźne, niż nam się początkowo, gdy przybyliśmy na tę planetę, wydawało.
4.
Lebensztajn rozkleił się całkowicie. Od czasu zniknięcia, a raczej śmierci Szałamowa, odmówił wychodzenia na zewnątrz. Nie pomagały nawet przekleństwa Bodrowa, który we wszystkich, nawet w Petrosjanie, wzbudzał ogromny respekt. Lebensztajn nic sobie z niego nie robił; spoglądał nań niewidzącym wzrokiem i tylko mruczał pod nosem coś niezrozumiałego w tym swoim języku.
– Zwariował zupełnie – podsumował zachowanie towarzysza Ventspils.
– Rozmawia z umarłymi – stwierdził ten czwarty, który, jak się okazało, pochodził z Białorusi i kazał mówić na siebie Stypko. Czy było to jego prawdziwe nazwisko, nikt nie dochodził.
– Sam już umarły, psiakrew! – rzucił w ich stronę Bodrow, bijący kolejny rekord w robieniu pompek.
Przynajmniej on jeden zachowa trzeźwość umysłu, gdy przyjdzie co do czego – pomyślał obserwując Kazacha Petrosjan. – No właśnie: co ma przyjść? – Czy wierzył jeszcze, że dane mu będzie wrócić kiedyś do domu? Do Róży i dzieci? Czy skończy jak ten nieszczęsny Szałamow, który – zgodnie z przekonaniem majora – dał się zwabić, a następnie zeżreć morgulom?
Kirow ograniczył picie. Wcale nie dlatego, że nagle postanowił wytrzeźwieć. Przerażała go raczej świadomość kurczących się z dnia na dzień zapasów bimbru; gdy zdał sobie sprawę, że, jeśli będzie pił tyle, co dotychczas, może nie starczyć mu trunku do lata. Pewnego dnia oznajmił więc porucznikowi:
– Dwie szklaneczki dziennie, nie więcej! I pan będzie odpowiedzialny za to, żebym nie przekraczał limitu!
Wreszcie jakieś poważne zadanie – pomyślał Petrosjan i skwapliwie przytaknął majorowi, któremu od razu, nie wiedzieć czemu, wrócił dobry humor. On jeden czuł się tutaj dobrze, takie przynajmniej sprawiał wrażenie. Zniknięcia Szałamowa chyba w ogóle nie zauważył, a jeśli nawet, to niemal natychmiast wyrzucił ów fakt z pamięci. Jakież bowiem ma znaczenie iloma ludźmi dowodzi na tym zapomnianym przez ludzi i Boga zadupiu?
Jak się jednak okazało, ludzie o nich nie zapomnieli. W cztery dni po śmierci Waśki ponownie rozjarzył się monitor komputera. Kirow rzucił tylko od niechcenia okiem w jego stronę, ale nie ruszył się od stołu.
– Zobacz – powiedział do Petrosjana. – Jeśli to ten stary pierdoła, pogadaj z nim!
Po wpisaniu odpowiedniego kodu na monitorze rzeczywiście pojawiła się twarz generała.
– A, to pan – stwierdził, jakby zdziwiła go obecność porucznika. – Major jest?
– Wyszedł właśnie na obchód bazy – skłamał Ormianin.
– Obchód?
– Tak, mamy od paru dni problemy z morgulami.
– Znowu?
– Tak, zabiły jednego z żołnierzy.
Generał milczał przez chwilę; potem oficjalnym tonem zapytał:
– Jak się ten żołnierz nazywał?
– Szałamow – odparł porucznik. – Waśka Szałamow.
– Dobrze – przytaknął generał Wagner. – Powiadomimy jego najbliższych, że poległ na posterunku. Można tak powiedzieć? – upewnił się jeszcze.
Petrosjan wzruszył tylko ramionami.
– Jak pan chce, generale.
Odpowiedź wyraźnie nie spodobała się Wagnerowi, o czym świadczyła skwaszona mina, ale słownie nie zareagował. Postanowił przejść nad tym przejawem niesubordynacji podwładnego do porządku dziennego. Zresztą, w jaki sposób mógłby go za to ukarać?
– Nie meldowaliście o niczym dziwnym… – stwierdził tylko. – Czy to znaczy, że nic się nie działo?
– A czego pan generał się spodziewa? – odwrócił pytanie Petrosjan.
Wagner wymigał się jednak od odpowiedzi.
– Jak nic, to nic – powiedział obojętnie i znów, bez słowa pożegnania, przerwał transmisję.
Porucznik milczał; Kirow za to spoglądał nań z dziwnym uśmiechem przylepionym do twarzy.
– Dobrze ci poszło – podsumował. – Coraz lepiej sobie radzisz. Będą jeszcze z ciebie ludzie!
Ale Petrosjan nie podjął rozmowy; zwinął ze stołu lornetkę i skierował się do wyjścia.
– Zapamiętaj sobie na całe życie – rzucił za nim major. – Tylko ten, kto nie prowokuje Boga, nie jest narażony na Jego gniew!
– Wierzy pan w Boga, majorze? – odparował z nieukrywanym zdziwieniem w głosie porucznik.
– Każdego dnia coraz bardziej.
– I że on jest… tu? – Petrosjan zrobił nieokreślony ruch ręką; sam nie wiedział, co ma na myśli: bazę, odcinek, a może nawet całą planetę?
– A gdzie ma być?
Może Go znajdę? – myślał wciąż, obchodząc po raz trzeci bazę. Czego szukał? Kolejnych śladów obecności morguli, czy też może liczył na następne objawienie? – Nie popaść w obłęd – powtarzał w kółko. Przyklęknął i wziął w dłoń garść czerwonego piasku. Ile ludzkich szkieletów skrywa ta pustynia?
I kto naprawdę jest naszym przeciwnikiem? Bo przecież nie żołnierze konkurencyjnej Korporacji, z którymi od pierwszego dnia przydziału na odcinek B-14 nie miał okazji jeszcze stanąć oko w oko…
Mijając po raz kolejny wejście do ziemianki trafił na Bodrowa, który wyszedł na zewnątrz, by zapalić skręta. Petrosjan odniósł jednak wrażenie, że Kazach chce z nim porozmawiać. Podszedł więc do niego bez słowa i czekał. Bodrow wypluł na piasek tytoń, który dostał mu się między zęby, i zaklął siarczyście.
– Lebensztajn przestał się myć – powiedział ni stąd, ni zowąd. – Nie chodzi nawet do kibla. Robi pod siebie i spać w nocy nie daje, mrucząc cały czas ichnie modlitwy. Jeśli czegoś z nim nie zrobimy, Ventspils go ukatrupi.
– Przecież to żołnierz, jak i my – stanął w obronie Żyda Petrosjan.
– Baba, nie żołnierz. Takich nam tutaj nie potrzeba. Zwariować można od tego marudzenia!
– Jeśli któryś coś mu zrobi, stanie przed sądem wojennym! – powiedział ostro porucznik.
– A kto sądził będzie?
– Major i ja.
Kazach prychnął ostentacyjnie na dowód, że nic sobie nie robi z gróźb Petrosjana.
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót; do indeksunastwpna strona

33
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.