 | Katyń: wydobyte ciała Źródło: raven.cc.ku.edu
|
Oskarżyciel – sowieckim szpiegiem Zdaniem Jacka Trznadla, dokument ten rozwiązuje kilka problemowych kwestii w tzw. „sprawie Józefa Mackiewicza”. Czy można bowiem teraz mieć jeszcze jakieś wątpliwości, przez kogo inspirowane były stawiane pisarzowi zarzuty? Lucjan Krawiec był przecież „jednym z filarów działań przeciw Józefowi Mackiewiczowi, zarówno w konspiracji w Wilnie, jak w powojennej emigracji na Zachodzie. Był autorem wielu oświadczeń ukazujących postawę Mackiewicza jako szczególnie obrzydliwą”. Pełniąc różne funkcje w wileńskim podziemiu, mógł być informatorem i inspiratorem materiałów sądu podziemnego, na podstawie których skazać miano Mackiewicza na śmierć za kolaborację z okupantem hitlerowskim. Tymczasem Mackiewicz miał, najprawdopodobniej, ponieść śmierć z zupełnie innego powodu, a powodem tym była jego wizyta w Katyniu (mimo że nagonka na pisarza rozpoczęła się kilka miesięcy przed jego wyjazdem do Smoleńska i Katynia). Jeśli nie udało się tego dokonać w czasie wojny, czyniono wszystko, aby przynajmniej zdyskredytować Mackiewicza po wojnie – właśnie jako jednego z najważniejszych świadków zbrodni katyńskiej. Na ten trop wskazuje także niewyjaśniona do dzisiaj śmierć Zygmunta Andruszkiewicza – szefa wileńskiego Biura Informacji i Propagandy AK, który zezwolił Mackiewiczowi na wyjazd do katyńskiego lasku. Profesor Trznadel jest przekonany, że właśnie ta decyzja kosztowała Andruszkiewicza życie. Pozostaje do rozstrzygnięcia jeszcze jedna kwestia. Piasecki wspomniał o „formalnym odroczeniu wyroku”, tymczasem żaden artykuł „Statutu WSS” nie przewiduje takiego odroczenia. Można zatem sądzić, że odbyły się nad Mackiewiczem dwa procesy. Sąd pierwszej instancji skazał go na karę śmierci i zatwierdzony został przez Komendanta Okręgu (w Wilnie), a potem aprobowany przez Głównego Delegata Rządu (w Warszawie). Wyrok powrócił do Wilna wiosną 1943 roku i spotkał się z licznymi protestami. Wówczas zapewne „Wilk” – zgodnie z artykułami 11 i 12 „Statutu WSS” – przekazał sprawę Mackiewicza do ponownego rozpoznania nowemu kompletowi sędziów, którego wyrok nie wymagał już zatwierdzenia (artykuł 8). Oznaczało to tym samym uchylenie wyroku sądu pierwszej instancji. Sąd drugiej instancji wyrok odwołał, a musiało to mieć miejsce najpóźniej w kwietniu 1943 roku, jeszcze przed wyjazdem Mackiewicza do Katynia. Zgodnie z artykułem 6. „Statutu WSS” wyrok musiał być zatwierdzony przez Delegata Rządu w Warszawie. Sprawa ciekawa, gdyż w tym właśnie czasie – dokładnie 19 lutego 1943 roku – aresztowany został Delegat Rządu Jan Piekałkiewicz, zaś jego następca, Jan Stanisław Jankowski, oficjalnie objął ten urząd dopiero 21 kwietnia. Nie wiadomo, kiedy sentencja wyroku na Mackiewicza trafiła do Warszawy i kto tak naprawdę ją aprobował. Być może ówczesny pełnomocnik Delegata Rządu Stefan Korboński. Zdaje się to potwierdzać relacja Stanisława Lorentza, który w roku 1989 napisał: „Wyrok wileńskiego AK na Józefa Mackiewicza omawiałem ze Stefanem Korbońskim, Kierownikiem Walki Cywilnej, z którym stale współpracowałem, oraz z Czesławem Wycechem, dyrektorem Departamentu Oświaty Delegatury Rządu, którego byłem zastępcą. Doszliśmy do wniosku, że materiały dowodowe uzasadniają w zupełności wyrok”. A więc jednak: najprawdopodobniej to Korboński osobiście zatwierdził wyrok śmierci na Mackiewicza, choć nigdy się do tego nie przyznał. A to w dużym stopniu tłumaczy jego powojenne ataki na osobę pisarza. Pewien wpływ na sprawę Mackiewicza miało także nieporozumienie związane z osobą „redaktora” Bohdana Mackiewicza, który z Józefem w żaden sposób spowinowacony nie był. Ten przedwojenny pracownik „Kuriera Warszawskiego”, a potem jego filii w Wilnie, został w roku 1939 zastępcą administratora w „Gazecie Codziennej” (wydawanej przez Józefa Mackiewicza), podobną funkcję pełnił później w redakcji „Gońca Codziennego”. Jednak z redagowaniem pisma nic wspólnego nie miał. Zajmował się głównie spekulacją, której nieoficjalnym centrum stał się właśnie lokal „Gońca” w roku 1941. Także Józef Mackiewicz, mieszkający przez cały ten okres (podobnie jak za okupacji sowieckiej) w Czarnym Borze, wpadał tam czasami, aby dowiedzieć się czegoś nowego, coś kupić, coś sprzedać. Był w Wilnie postacią znaną i kiedy dowiedziano się, że jakiś Mackiewicz współpracuje z „Gońcem”, myślano właśnie o nim (Cat był w tym czasie już w Londynie, więc w rachubę nie wchodził, a Bohdana mało kto znał). Ale ludzie z podziemia musieli mieć na ten temat informacje w pełni sprawdzone, więc w ich przypadku trudno mówić o pomyłce. „Goniec Codzienny był de facto robiony i wydawany rękami AK i podziemia cywilnego… – napisał Mackiewicz w roku 1971. – Zwłaszcza po zamordowaniu red. Ancerewicza blady strach padł na wszystkich pracowników. Jeden przez drugiego starali się nawiązać kontakt z Podziemiem i przeistoczyć się w tzw. wtyczkę. Ze strachu przed podziemnym terrorem, względnie dla asekuracji na przyszłość. Rezultat był taki, że w końcu cały zespół składał się z wtyczek Podziemia (…)”. Mając tyle wtyczek w „Gońcu” oskarżyciele dobrze wiedzieli, że pracujący tam Mackiewicz to wcale nie Józef. Wykorzystywali to jednak (w czasie wojny i po niej) z pełną premedytacją. „To nieporozumienie zarówno spreparowane było, jak podtrzymywane jest, z całą premedytacją i świadomością fałszu i celów, jakim służy” – dowodził Mackiewicz, a „kompozytorów” nagonki na własną osobę uważał za pochodzących „z lewego podskrzydła sojuszników naszych sojuszników”. I „sprawa”, wydawałoby się, wyjaśniona. Ale to nieprawda – jej rozwiązanie opiera się jedynie (na bardziej lub mniej prawdopodobnych) hipotezach. I o tym należy pamiętać. W „sprawie Józefa Mackiewicza” niewiele jest rzeczy pewnych, o wiele więcej zaś niejasności i dwuznaczności. Nie zostaną one wyjaśnione dopóty, dopóki nie dowiemy się wszystkiego o tym, kto doprowadził do procesu Mackiewicza, jaki był jego przebieg, dlaczego i za co pisarza skazano, kto się za nim ujął i doprowadził do odwołania wyroku? Jaką rolę w procesie odegrała „Niepodległość”, a jaką Komendant Okręgu – „Wilk”? Na pytania te nie możemy w chwili obecnej odpowiedzieć jasno i wyraźnie. Małe są też nadzieje na uzyskanie tych odpowiedzi w przyszłości. Brak jest bowiem podstawowych dokumentów dotyczących „sprawy Józefa Mackiewicza”, a tylko one mogłyby tutaj cokolwiek wyjaśnić. Pośrednio wiąże się ze „sprawą Mackiewicza” jego wyjazd do Katynia na zaproszenie Niemców w drugiej połowie maja 1943 roku. Jak do tego doszło? Otóż między 17 a 23 kwietnia otrzymał Mackiewicz wiadomość, że usilnie poszukuje go Werner Klau, szef biura prasowego przy Gebietskommissariat Wilna-Stadt, aby nakłonić go do wizyty w Katyniu, gdzie Niemcy odkryli masowe groby pomordowanych przez NKWD polskich oficerów. Jeszcze przed spotkaniem z Klauem skontaktował się Mackiewicz z AK, nie chcąc jechać do Katynia „na własny rachunek”. Komendanta Okręgu nie było na miejscu, jego zastępca zaś nie chciał sam podejmować tak ważnej decyzji. „(…) zdania różnych dygnitarzy podziemnych są podzielone – napisał Mackiewicz po wojnie, w szkicu zatytułowanym „Dymy nad Katyniem” – Jedni twierdzą, że jechać należy, inni, że byłaby to obraza naszego sojusznika i wpadanie na prowokację niemiecką. Zanim zastępca komendanta dał wyraźny rozkaz: jechać, upłynął już dzień piąty i dopiero po południu szóstego mogłem zasiąść w wygodnym fotelu przed biurkiem szefa niemieckiego biura prasowego”. Otrzymawszy oficjalne zaproszenie ze strony Niemców i przyzwolenie AK na wyjazd, skontaktował się Mackiewicz z byłym wykładowcą Uniwersytetu Wileńskiego, „największym w Polsce autorytetem w dziedzinie medycyny sądowej”, doktorem Sengalewiczem. Sengalewicz oznajmił mu: „Na pozór żadnych sprzeczności ani zagadek w komunikatach niemieckich nie dostrzegam. I jeszcze jedna rzecz ważna: Kieruje pracami ekshumacyjnymi i całokształtem badania, jak to wynika z gazet, profesor Uniwersytetu Wrocławskiego, dr Buhta. To jest mój kolega jeszcze z czasów akademickich. Zupełnie prywatnie zapewnić pana mogę, że po pierwsze, jest to uczony na miarę europejską w tej dziedzinie, po drugie, człowiek niewątpliwie uczciwy, który w żadnym wypadku nie położyłby swego podpisu pod sfałszowaną ekspertyzą. Niech pan z nim porozmawia, powołując się na moją z nim starą zażyłość”. Po trzytygodniowym oczekiwaniu (Niemcy oficjalnie zezwolili Mackiewiczowi na wyjazd 24 kwietnia), w drugiej połowie maja 1943 roku, niemieckim samolotem „JU-88”, pisarz poleciał do Katynia. Wraz z Mackiewiczem znaleźli się w tym czasie w Katyniu także dwaj dziennikarze portugalscy oraz jeden szwedzki. Całość prac ekshumacyjnych oraz ogólne kierownictwo spoczywało oczywiście w rękach Niemców, ale bezpośrednie prace wykonywane były przez ekipę Polskiego Czerwonego Krzyża, na której czele stał doktor Wodziński z Krakowa, mający do dyspozycji robotników z wolnego najmu i jeńców sowieckich. Mackiewicz interesował się wszystkim; przeglądał nawet strzępy gazet odnalezione przy trupach. Wśród pozostawionych skrawków (odkryto ich masę, ale większość zniszczono, pozostawiono tylko część, mającą służyć za dowód) najczęściej przewijał się „Głos Radziecki” (sowiecka gazeta w języku polskim) z datą: marzec-kwiecień 1940 roku. Był to – dla Mackiewicza – przekonywujący dowód na to, kiedy dokonano mordu i, oczywiście, kto go dokonał. |