powrót; do indeksunastwpna strona

nr 2 (BRE2)
Sebastian Chosiński #1 2022

Mścić się też trzeba umieć
Garth Ennis, Carlos Ezquerra, Steve Pugh ‹Kaznodzieja #6: Dawne dzieje: Święty od Morderców›
Pierwsze dwa tomy „Kaznodziei” sporo namieszały na polskim rynku komiksowym. Niestety, kolejne albumy cechowały się już niższym poziomem i fabularną atrakcyjnością. Podseria zatytułowana „Dawne dzieje”, której pierwszy zeszyt – „Święty od Morderców” – ukazał się kilka tygodni temu, miała odświeżyć zmurszałą już nieco konwencję. Zabieg okazał się jednak próbą mało udaną.
ZawartoB;k ekstraktu: 40%
‹Kaznodzieja #6: Dawne dzieje: Święty od Morderców›
‹Kaznodzieja #6: Dawne dzieje: Święty od Morderców›
Akcja dotychczasowych tomów „Kaznodziei” rozgrywała się w Stanach Zjednoczonych w czasach nam współczesnych. Natomiast „Święty od Morderców”, stanowiący początek podserii opatrzonej tytułem „Dawne dzieje”, mimo że jedynie w formie retrospekcji, przenosi nas jednak o sto lat wcześniej – w świat dziewiętnastowiecznego Dzikiego Zachodu. Tym samym z mocno krwiożerczej historii z pogranicza sensacyjnego thrillera i opowieści grozy, „Kaznodzieja” zmienia się w amalgamat westernu i horroru. Na pozór brzmi to bardzo atrakcyjnie, jednakże w praktyce okazuje się chwytem mało emocjonującym. Garth Ennis, tradycyjnie odpowiedzialny za fabułę, tak bardzo bowiem dał się ponieść konwencji swego ulubionego gatunku filmowego, czyli westernu (co sam zaznacza w dość obszernym wstępie), że zapomniał o wartości nadrzędnej – frapującym scenariuszu.
Wstęp Ennisa daje całkiem dobre wyobrażenie tego, co czeka nas w dalszym ciągu komiksu. Amerykański scenarzysta wymienia w nim swoje filmowe inspiracje, które posłużyły mu do stworzenia kanwy scenariusza „Świętego…”. Wśród wielu przywołanych przez twórcę „Kaznodziei” postaci – zarówno historycznych, jak i współczesnych – padają między innymi nazwiska Johna Forda, Johna Wayne’a, Lee Marvina i Clinta Eastwooda. Zwłaszcza tego ostatniego należy chyba uznać za „ojca chrzestnego” „Dawnych dziejów”, tym bardziej że Ennis w kilku miejscach odwołuje się do jego Oscarowego dzieła „Bez przebaczenia”. W tym kontekście można się więc długo zastanawiać, jak to możliwe, by – mając tak świetne wzory i całą plejadę hollywoodzkich gwiazd do dyspozycji – wysmażyć tak miałką i wtórną historię…
Głównym bohaterem albumu jest – na wzór filmowych dzieł Sergia Leone, a później także wielu innych spaghetti i amerykańskich antywesternów – bezimienny kowboj. Jak mówią o nim inni: „znany zabójca”, „morderca”, „rzeźnik” i „łowca nagród”, mówiąc w skrócie – „sam szatan!”.
Opis ten idealnie pasuje do Williama Munny’ego z lat młodości, kiedy to życie ludzkie nie przedstawiało dlań żadnej wartości. Bohatera „Świętego…” łączy z główną postacią westernu Eastwooda jednak znacznie więcej. Przede wszystkim podobna droga życiowa – najpierw pojawienie się kobiety, która zmienia bezlitosnego awanturnika w przykładnego i kochającego męża, a następnie splot dramatycznych wydarzeń, które prowadzą go, jak przed laty, na drogę zemsty.
Bezimienny mściciel z kart albumu Ennisa bardzo łatwo jednak – zdecydowanie nazbyt łatwo! – porzuca swój wewnętrzny spokój i psychiczną stabilizację, by na powrót przeobrazić się w siejącego strach i grozę potwora. Brakuje mu odrobiny refleksji, zadumy, choćby cienia wątpliwości, które tak wspaniale odegrał Eastwood w roli podstarzałego rewolwerowca. Ennis postawił na przemoc i właśnie nadmiar tej przemocy, zakłócający wewnętrzną równowagę opowieści, stał się przyczyną jego artystycznej porażki.
Całkowicie niezrozumiałe wydają się również głosy zachwytu scenarzysty nad stroną graficzną albumu, za którą w trzech czwartych odpowiedzialny jest debiutujący w „Kaznodziei” Steven Pugh. Jego „staranne rysunki (…) z niezwykłym wdziękiem uchwyciły klimat, o który mi chodziło” – przyznał Ennis we wstępie. Wrażenia czytelnika mogą być jednak zupełnie inne. Postaci są wyjątkowo grubo „ciosane”, a ich – narzucona odgórnie przez autora fabuły – brzydota staje się w wielu miejscach wręcz karykaturalna. Sugerując się stylem graficznym, można nawet odnieść wrażenie, iż adresatem tego albumu są dzieci, co oczywiście stoi w całkowitej sprzeczności z zawartą na obwolucie adnotacją: „tylko dla dorosłych”.
Jest jednak i chwalebny wyjątek, czyli rozdział trzeci opowieści, który – z braku czasu i goniących terminów – zilustrował Carlos Ezquerra (współtwórca legendarnego „Pielgrzyma”). Tutaj jest już czym sycić oko, tym bardziej że Ezquerra – mniej lub bardziej świadomie – nawiązał do estetyki „Pielgrzyma” (chociażby postać głównego bohatera, w nieodłącznym kapeluszu na tle żółtych płomieni). Z kolei inne kadry przywodzą na myśl mroczne opowieści z „Sandmana” (vide partia pokera między diabłem a aniołem śmierci) i „Hellboya” (postać władcy piekła). Nadal świetnie prezentują się okładki poszczególnych rozdziałów autorstwa Glenna Fabry’ego. Gdybyż tak namalowano całego „Kaznodzieję”…!



Tytuł: Dawne dzieje: Święty od Morderców
Tytuł oryginalny: Saint of Killers
Scenariusz: Garth Ennis
Data wydania: wrzesień 2004
Wydawca: Egmont
Format: 108 s. 170×260 mm
Cena: 24,90
Gatunek: groza / horror
Zobacz w:
Ekstrakt: 40%
powrót; do indeksunastwpna strona

729
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.