Wydawca, reklamując „Zapiski…”, powołuje się na mistrzynię dwudziestowiecznego kryminału – Agathę Christie. I właśnie angielskiej pisarce manga ta zawdzięcza najwięcej. Kindaichi w niczym wprawdzie nie przypomina osobliwego Herkulesa Poirota, ale mimo to zdaje się być jego nastoletnią inkarnacją.  |  | ‹Zapiski detektywa Kindaichi #5›
|
Na początek niezbyt miła wiadomość: na stronie internetowej wydawnictwa Waneko pojawiła się informacja, iż siódmy tom przygód młodego detektywa będzie (przynajmniej na razie) ostatnim, jaki ukaże się w Polsce (w oryginale ukazało się aż 27 zeszytów). A wszystko to z powodu małego zainteresowania komiksem. Zapoznawszy się z tomem piątym, próbowałem znaleźć odpowiedź na pytanie: skąd to nikłe zainteresowanie? Bo przecież nie jest to wcale najgorsza manga, jaka się w Polsce ukazuje… Kindaichi jest detektywem amatorem, który swą wiedzę na temat kryminalistyki czerpie przede wszystkim z lektury powieści detektywistycznych. Zresztą nie tylko on. Pełnymi garściami z klasyki literatury sensacyjnej czerpią również twórcy „Zapisków…”, co doskonale widać chociaż w tomie piątym. Składa się on z dwóch opowieści: dokończenia historii zatytułowanej „Siedem zagadkowych zabójstw” i początku kolejnej – „Zabójstw na wyspie Hiho”. Kto wie, może właśnie ten irytujący podział każdego z tomów spowodował, że czytelnicy gremialnie odsunęli się od tej mangi. Rozumiem zabieg wydawcy, który chciał w ten sposób zapewnić sobie sprzedaż kolejnych zeszytów (bo któż nie sprawdzi, jak skończyła się dana historia?…). Jednak jeszcze lepiej rozumiem kupujących, którzy mogli się poczuć oszukani, wydając pieniądze na towar wybrakowany, bo bez zakończenia. Efekt jest taki, że komiks zniknie z rynku, chociaż na to nie zasługuje! Wydawca, reklamując „Zapiski…”, powołuje się na mistrzynię dwudziestowiecznego kryminału – Agathę Christie. I właśnie angielskiej pisarce manga ta zawdzięcza najwięcej. Kindaichi w niczym wprawdzie nie przypomina osobliwego Herkulesa Poirota, ale mimo to zdaje się być jego nastoletnią inkarnacją. Z ducha opowieści o nieco ślamazarnym belgijskim detektywie zachowano konstrukcję każdej z mangowych historii. I schemat zakończenia! W „Siedmiu zagadkowych zabójstwach” Kindaichi stara się wyjaśnić historię morderstw, do jakich doszło w pewnej szkole średniej dwadzieścia lat wcześniej. Niewyjaśniona dotychczas sprawa w kolejnych latach i zbiera swoje krwawe żniwo. Jest tu sporo miejsca na dedukcję w stylu Sherlocka Holmesa i Herkulesa Poirot, co niekiedy staje się irytujące, gdyż zupełnie niepotrzebne roztrząsanie jednego problemu przez kilkanaście stron wstrzymuje bieg akcji i wytrąca czytelnika z rytmu. Jest tu również trochę nielogiczności, ale nad tymi, przy odrobinie dobrej woli, można przejść do porządku dziennego. „Zabójstwa na wyspie Hiho” konstrukcyjnie przypominają jedną z najlepszych powieści Agathy Christie p.t. „Dziesięciu Murzynków”. A przynajmniej jej początek ,bo zakończenie znajduje się niestety w kolejnym tomie. Na tajemniczą wyspę, gdzie ponoć przed laty ukryto ogromny skarb, przybywają wezwani przez tajemniczego milionera ludzie, których zadaniem ma być odnalezienie fortuny. Nie zastają jednak swego gospodarza, który w międzyczasie został zamordowany. Wkrótce też ginie w tajemniczych okolicznościach jeden z przybyłych… Jak na mangę dla młodzieży, jest ona miejscami dość drastyczna i krwawa, zdecydowanie więc nie polecam jej najmłodszym. Nieco starszym czytelnikom „Zapiski…” mogą jednak sprawić odrobinę przyjemności. Tym bardziej, że i od strony graficzniej nie prezentują się najgorzej. Nie ukrywam zatem, że trochę mi żal, iż sympatyczny detektyw Kindaichi zniknie – oby jednak nie na zawsze – z księgarskich półek. Na pewno na to nie zasłużył.
Tytuł: Zapiski detektywa Kindaichi #5 Tytuł oryginalny: Kindaichi Shonen no Jikenbo Data wydania: lipiec 2003 ISBN-10: 83-88272-80-2 Format: 115×170 Cena: 16,50 Gatunek: humor / satyra, kryminał, obyczajowy Ekstrakt: 50% |