KW: Czego właściwie oczekujecie od horroru? Dreszczyku emocji, strachu czy jeszcze czegoś innego? Na ile dzisiejszy horror spełnia to oczekiwanie? MK: Rozrywki i zaskoczenia. Niczego więcej. I bardzo rzadko to spotykam. JL: Zaskoczenie to ja mam codziennie na poczcie (przez nowe cenniki czy druczki), w telewizji (co też wymyślili tytani naszej sceny politycznej) czy przy komputerze (o, znowu nie działa – jak to?). Od filmu natomiast oczekuję ciekawej wizji, dobrych, świeżych pomysłów i klimatu. Cenię wyobraźnię i warsztat, dlatego między innymi szczególnie chętnie oglądam produkcje azjatyckie zrealizowane w ostatnich paru latach, bo nikt inny nie pokazuje tak pięknych kolorystycznie plenerów i nie robi tak czystych wizualnie kadrów. Wkurzają mnie natomiast notoryczne próby zaskoczenia serwowane w znacznej części amerykańskich horrorów kinowych – ktoś nagle łapie bohatera za ramię albo wysuwa się zza framugi, a wszystko to przy głośnej fanfarze.  | ‹Ziemia żywych trupów›
|
SCh: Dreszczyku emocji. A gdyby na dodatek horror zmuszał do myślenia, byłbym już w siódmym niebie. Niestety, większość horrorów – zarówno tych literackich, jak i filmowych – nie daje mi ani jednego, ani drugiego. Obawiam się, że w wielu przypadkach kinowy horror padł ofiarą rozdętych do granic przyzwoitości efektów specjalnych – im ich więcej, tym klimatu mniej. MCh: Kurczę, panowie, nie róbcie jaj z poważnego gatunku. Żaden z was nie oczekuje, że się przestraszy? Co to znaczy: „zaskoczenia”? I czym się takie zaskoczenie w horrorze różni od zwyczajnego zwrotu akcji w stylu „Rollo Tomasi – Luke, I’m your father – Statua Wolności w piasku”? Albo co to znaczy: „dreszczyku emocji”? Dawajcie jakieś konkrety, bo na razie wychodzi na to, że nie ma różnicy między – dajmy na to – dobrym kryminałem a horrorem. MK: No cóż, dla mnie takim zaskoczeniem, nadzwyczajnym zwrotem akcji, były rozwiązania zastosowane w „Szóstym zmyśle” i „Innych”. To było właśnie takie złamanie reguł, jakie może mnie poruszyć, nastraszyć. Ujęcie horroru z punktu widzenia ducha i ukazanie tego dopiero pod koniec filmu zmienia optykę, zmusza do obejrzenia filmu raz jeszcze. Pozwala także reżyserom na ukrycie różnych smaczków, scenek, które dopiero przy ponownym seansie dają się wyłapać i zrozumieć.  | Bezczelnie wywalony język został całkiem słusznie wykadrowany. (Blair Witch Project)
|
SCh: Cóż, wychodzi na to, że horror jako gatunek filmowy strasznie się zdezawuował. Dwadzieścia lat temu moja odpowiedź byłaby zapewne inna, dzisiaj podtrzymuję swoje: oczekuję dreszczyku emocji, ponieważ nie wierzę już, że pojawi się jeszcze kiedyś dzieło na miarę „Dziecka Rosemary”, „Omenu” „Egzorcysty”, „Obcego” czy „Lśnienia”, czyli filmów, podczas oglądania których naprawdę się bałem. Taki Shyamalan na przykład potrafi mnie co najwyżej rozśmieszyć. PD: Serio? Dla mnie to największy mistrz suspensu w mainstreamie od czasów Hitchcocka. No, ale oczywiście każdemu jego strachy, jak zauważył Konrad. JL: Sus-co? No przepraszam, ale nie kupuję tych jego suspensów. Na takiej zasadzie to się pisze „shorciki” do prasy. Krótkie, może zabawne, z zaskakującą puentą. A Shyamalan kręci wielkie filmy z idiotyczną fabułą tylko po to, by na koniec władować swoje ukochane zaskoczenie. Tak jest w „Szóstym zmyśle” (o ileż lepsi byli „Inni”), tak jest w „Znakach” (inwazja obcych po to, by pastor odzyskał wiarę w Boga) i tak jest w „Osadzie” (cała się zwyczajnie kupy nie trzyma). A przez dreszczyk emocji rozumiem żywsze zabicie serca w trakcie seansu czy wręcz podskoczenie – po prostu nie sposób tego inaczej określić. W sensacji co najwyżej można obgryzać kciuki z emocji :).  | ‹Szósty zmysł›
|
PD: Cóż w tym wszystkim jest idiotycznego? Może inaczej: cóż jest w tym bardziej idiotycznego od tych wszystkich Zębatych Wróżek i zombich z Berkeley, które dostarczają Ci tyle zabawy? Wszystkie filmy Shyamalana (poza „Kobietą w błękitnej wodzie”) mają niesamowity klimat i świetnie budowane napięcie, a dziurę logiczną czy jakieś fabularne nieprawdopodobieństwo to da się znaleźć praktycznie w każdym filmie. Zresztą… Konradzie – jako największy znany mi fan Shyamalana – widzisz i nie grzmisz?! KW: Popieram Piotrka. Shyamalan może czasem prezentuje przesadną wiarę w swe umiejętności wymyślania historii, ale w „Niezniszczalnym”, „Znakach” czy nawet „Osadzie” budowanie napięcia jest prima sort. Jakże genialnie wygrywa napięcie w banalnej z pozoru scenie rewizji kibica w „Niezniszczalnym”, a potem w scenie kluczowej – wyszukiwania w tłumie ludzi osób, które mogą knuć coś złego. Uwielbiam trzy sceny ze „Znaków” – noga w kukurydzy, emitowany w telewizji film ukazujący obcego i obcy zamknięty za drzwiami. A i „Osada”, oglądana pierwszy raz, dostarczała mnóstwo napięcia – choćby podczas wyczekiwania na słupku tyłem do lasu czy w momencie, gdy „istota” przechodzi pod wieżą strażniczą. MCh: Wetnę się po Konradzie, bo lubiłem do niedawna Shyamalana, ale zaprotestuję przed używaniem w kontekście jego filmów nazwiska Hitchcocka i przede wszystkim słowa suspens. W filmach Shyamalana nie ma moim zdaniem suspensu, jest natomiast świetnie utrzymane napięcie i świetnie wypracowana atmosfera. Suspens u Hitchocka brał się przecież z tego, że widz wiedział więcej niż bohater i w napięciu patrzył, jak ekranowa postać na przykład wchodzi w pułapkę. U Shyamalana mamy dobrze skonstruowane opowieści o tajemnicy, której nie znamy i nie rozumiemy (albo rozumiemy błędnie, jak się później okaże). I tyle. Może zresztą pogodzę was w opiniach o Shyamalanie tak: bardzo lubię oglądać jego filmy, choć często po zakończeniu odkrywam, że logicznie kompletnie nie trzymały się one kupy, co bezlitośnie obnaża wówczas drugi seans.  | Słynna scena z wibratorem. (Psychoza)
|
JL: Och, ja nie twierdzę, że te filmy źle się ogląda. Wręcz przeciwnie – zawsze są bardzo starannie zrealizowane i mają świetnie dobraną obsadę. Ale w większości są to (przynajmniej dla mnie) filmy jednokrotnego obejrzenia. Szczególnie wściekłem się na „Osadę”, bo istnienie takiego miejsca jest zwyczajnym absurdem. Skąd mieszkańcy – przy tak małej powierzchni terenu – biorą na przykład szkło, naftę, ubrania, metalowe elementy i inne rzeczy, które z czasem się przecież zużywają? Innych paru pytań nie zadam, bo mimo wszystko pewnie są jeszcze osoby, które nie oglądały tego filmu. Po prostu według mnie „Osada” zwyczajnie obraża inteligencję widza. I nie ma tu nic do rzeczy zawieszanie niewiary na czas seansu, bo konstrukcja fabularna filmu przekracza wszelkie granice rozsądku. Bardzo mi się natomiast podobała „Kobieta w błękitnej wodzie” – historia elegancko skonstruowana i wreszcie wolna od większych logicznych bzdur. MCh: Ale wracając do tematu – oczekuję od horroru tego, by przekonująco uświadomił mi, że coś przekracza granice mojego pojmowania albo mojego światopoglądu, i że fakt tego przekroczenia bezpośrednio mi zagraża. Dopiero w drugiej kolejności oczekuję sztuczek „filmowych”, jakiegoś nowego języka czy chwytu. Za ideał niech posłuży „Nie oglądaj się teraz” Roega – film, który postawiłbym w swoim horrorowym Top 3.  | ‹Znaki›
|
KW: A pozostałe dwa? MCh: No tak, wiedziałem, że nie należy podawać żadnych liczb… „Psychoza” i „Lśnienie”. W zasadzie każdy z nich lubię za to samo – mistrzowskie połączenie wieloznaczności z wielopoziomowymi pomysłami filmowymi. Ale dokładniej powiem na przykładzie „Nie oglądaj się teraz”. Po pierwsze, Roeg krok po kroku pokazuje, że znany mi świat zaczyna się pruć i przestaję go rozumieć. Po drugie, robi to za pomocą oryginalnych środków filmowych (prywatnie montaż Roega nazywam sobie montażem prekognicyjnym, bo w ramach jednego cięcia facet jest w stanie zapowiedzieć przyszłość, zasugerować jej niejasność i przestraszyć). Po trzecie, pokazuje na końcu obiekt grozy i nie tylko nie traci niczego z mocy, ale podkręca ją nagle niesłychanie. Bo zdołał w ten sposób dorzucić nagle pół tuzina kolejnych myśli interpretacyjnych i kolejnych strachów. KW: Ja nie będę wymyślał jak koledzy i powiem, że oczekuję przestrachu, który utrzyma się po seansie, a najlepiej będzie, jak w jakiś sposób powróci we śnie (to taki mój osobisty probierz). Dlatego też przykładam dużą wagę do klimatu oglądania horroru – jednak samotny wieczorny seans DVD we własnym kinie domowym, nieprzerywany reklamami czy wychodzeniem na herbatę, to sytuacja idealna. MCh: A wiesz, że od pewnego czasu… kurczę, no naprawdę już od dłuższego (właśnie zdałem sobie z tego sprawę), mam to samo? Kino i horror idą dla mnie coraz rzadziej w parze. Zastępuje je wieczorny seans w domu z DVD i z słuchawkami na uszach (wymaganie rodziny, ale przy horrorze bardzo przydatne). Może to kwestia coraz większych ekranów w naszych domach. Może kwestia coraz gorszego zachowania ludzi w kinach. Ale od bodaj „Ukrytego wymiaru” nie miałem wrażenia podczas zbiorowego seansu w kinie, że wszyscy widzowie na sali czują to, co ja. |