„Co jest nierzeczywiste, a co rzeczywiste?” – pyta Ian Duncan, jeden z licznego grona bohaterów „Simulakry”. Jak zwykle w przypadku twórczości Philipa Dicka, udzielenie zadowalającej odpowiedzi na to pytanie graniczy niemal z cudem. Amerykański mistrz psychologicznej science fiction tak bardzo bowiem skomplikował fabułę powieści, że miejscami niezwykle łatwo jest się w niej pogubić.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
„Simulakra” ujrzała światło dzienne równo czterdzieści lat temu i początkowo nie zdobyła wielkiej popularności. Jak zresztą większość powieści Dicka, który – nawet jak na pisarza fantastyczno-naukowego – wielu czytelnikom wydawał się zbyt udziwniony. Dostrzeżono wprawdzie i doceniono „Człowieka z Wysokiego Zamku”, ale przez bardzo długi czas była to jedyna książka Amerykanina, która doczekała się nobilitacji krytyków. Większość jego dzieł musiała jeszcze poczekać na uznanie. Większość powieści Dicka ma bardzo skomplikowane konstrukcje fabularne – do tego zdążyliśmy się już przyzwyczaić. Ale nawet na tle „Ubika” czy też „Klanów księżyca Alfy”, „Simulakra” zaskakuje swoją wielopłaszczyznowością. Miejscem akcji jest Ameryka Północna po trzeciej wojnie światowej. Tworzy ona dziwny twór ponadpaństwowy i ponadnarodowy o nazwie Stany Zjednoczone Europy i Ameryki. W Białym Domu rządzi pochodzący z Niemiec Rudolf Kalbfleisch (nazwisko jest, adekwatnie do pochodzenia prezydenta, jak najbardziej znaczące: „cielęcina”), znacznie jednak odeń ważniejsza zdaje się być Pierwsza Dama – olśniewająca urodą dwudziestokilkuletnia Nicole Thibodeaux (wzorowana ponoć na wdowie po prezydencie Kennedym, Jacqueline). Szybko bowiem okazuje się, że w SZEA – tak brzmi oficjalny skrót nazwy państwa – panuje zakamuflowany matriarchat. Istnieją wprawdzie wolne wybory, ale mają one na celu jedynie znalezienie towarzysza dla Pierwszej Damy. Społeczeństwo, zakochane w obrazie Nicole, który nieustannie kształtują media, nie dostrzega fikcji, jaką jest karmione. Dzieli się ono zresztą na dwie klasy: elitę, tzw. Gesów (od niemieckiego „Geheimnis” – tajemnica), czyli wtajemniczonych, i „szarych obywateli”, tzw. Besów (niemieckie „Befehlstrager” oznacza kogoś, kto zmuszany jest do wykonywania rozkazów), którzy o niczym nie mają pojęcia. A tajemnica, którą ukrywają przed nimi Gesowie, ma niebagatelne znaczenie dla losów państwa. Tak, w ogólnym zarysie, wygląda świat stworzony przez Dicka na potrzeby „Simulakry”. Świat, w którym to, co rzeczywiste na każdym kroku miesza się z tym, co nierzeczywiste. Nic więc dziwnego, że zdecydowana większość bohaterów powieści ma poważne problemy z postrzeganiem otoczenia, co prowadzi do wielu zaburzeń psychicznych. Praktycznie każda z postaci „Simulakry” nosi w sobie zalążki choroby, a do czego może ona w skrajnej sytuacji doprowadzić pokazuje przykład Richarda Kongrosiana – słynnego muzyka-psychokinetyka, którego osobowość systematycznie się rozpada. Kongrosian symbolizuje zresztą całą rzeczywistość powieści, która – poddana intensywnemu działaniu czynników zewnętrznych – pęka w szwach, ujawniając drugie, a może nawet trzecie dno istniejącego świata. Nikt ani nic nie jest w nim takie, jakim się wydaje. Sprawiedliwość, piękno, mądrość, talent czy umiejętności – wszystko to okazuje się jedynie fasadą, nie cechami ludzkiego charakteru, ale rekwizytami w grze, jaką okazuje się być życie bohaterów powieści. Dick wyjątkowo skomplikował fabułę „Simulakry”. Aż dziw bierze, iż – prowadząc równocześnie losy kilkunastu bohaterów – udało mu się nie pogubić i doprowadzić wszystko do w miarę logicznego, choć nie da się ukryć, że niezbyt efektownego, zakończenia. Na wydarzenia spoglądamy jednocześnie z kilku punktów widzenia; każdy z bohaterów dokłada swoją cegiełkę do opowieści. I chociaż początkowo niektóre ze zdarzeń mogą wydawać nam się mało istotne, ostatecznie okazuje się, że wszystkie mają swoje uzasadnienie. Wymagało to od pisarza niezwykłej wprost koncentracji i konsekwencji, co nie zawsze cechowało powieści Dicka (nawet te uznane za lepsze od „Simulakry”). Szkoda tylko, że autorowi „Labiryntu śmierci” zabrakło pomysłu na atrakcyjniejszą pointę, godną wcześniejszych partii książki. Wymowa powieści ma charakter wyjątkowo pesymistyczny. Wielkość Dicka polegała jednak na tym, że – nawet strasząc czytelnika – potrafił go jednocześnie bawić. Także w tym dziele nie zabrakło elementów humorystycznych. Dwa koncepty wydają się jednak szczególnie trafione – i kto wie, czy właśnie dzisiaj nie wydają się znacznie bardziej aktualne, aniżeli czterdzieści lat temu. Oba dotyczą oddziaływania na ludzką psychikę. Al Miller, akwizytor, sprzedający stare, pordzewiałe statki kosmiczne, przekonuje ludzi do ich kupna, wykorzystując w tym celu paranormalne zdolności… atrapy papuli – wymarłego zwierzątka pochodzenia marsjańskiego, łażącego po ulicy za potencjalnymi klientami i zrzędzącego jak złośliwa staruszka. Jeszcze zabawniejsze są jednak opisy „reklam Theodorusa Nitza” – niewielkich wszechobecnych sztucznych istot, które potrafią przeniknąć przez najmniejszą szparkę, by ni stąd, ni zowąd zaatakować bohaterów tekstem typu: „Czy wydaje ci się, że ludzie widzą wszystko pod twoim ubraniem? Czy kiedy jesteś w miejscu publicznym, wydaje ci się, że masz rozpięty rozporek i musisz co chwilę sprawdzać…” Co dzieje się dalej z tymi reklamami, nie zdradzę, by nie psuć zabawy. Powiem tylko tyle, że kiedy po włączeniu telewizora atakuje mnie po raz setny ta sama kretyńska reklamówka – mam ochotę zrobić z nią dokładnie to samo, co bohaterowie „Simulakry” z wynalazkami Nitza.
Tytuł: Simulakra Tytuł oryginalny: The Simulacra Data wydania: 6 maja 2002 ISBN: 83-7337-019-6 Format: 168s. 142×202mm; oprawa twarda Cena: 29,– Gatunek: fantastyka Ekstrakt: 80% |