– To nie jest nasza matka, ale macocha. Była alkoholiczką, więc odebrano jej prawa rodzicielskie. Ja zajęłam się Arweną. – Mieszkałyście razem? – Do czasu. Niewiele z tego pojmował. Im więcej się dowiadywał, tym mniej rozumiał. Mnożyły się pytania, na które nie znał odpowiedzi, a był pewien, że nie znalazłszy ich, nie odnajdzie dziewczynki. – Co się stało? – spytał. – Arwena pewnego dnia uciekła… I tyle. Nie wiem z kim, nie wiem do kogo… Zamyślił się ponownie. Niezłe życie miała ta mała. Wcześnie została półsierotą, potem okazało się, że jej macocha jest alkoholiczką, niedługo potem zmarł jej ojciec. Od siostry, która się nią zaopiekowała, uciekła i pewnie wpadła w jakieś podejrzane towarzystwo. Takie rzeczy zdarzały się również na Ziemi i pewnie na rodzinnej planecie przyjąłby taką historię bez wahania, ale w tej opowieści nie zgadzał mu się jeden, ale za to podstawowy, element: Arwena! Ona właśnie tu nie pasowała! Nie pasowała do tego pokoju, tego domu i tej kobiety, która podawała się za jej siostrę! – Jak ją odnalazłaś? – spytał, wróciwszy myślami do rzeczywistości. – Przyszła do ciebie w nocy do hotelu, a potem rano wyszliście razem. Śledziłam was… „Pięknie! – skarcił się w duchu. – Pół miasta chyba łaziło za mną, a ja nic nie zauważyłem”. – W co ona się wplątała? – zapytał głośno. – Miałam nadzieję, że ty mi to powiesz – odparła Rebeka. – Ty też musisz coś wiedzieć… – stwierdził Adrian, patrząc na młodą kobietę wzrokiem, który daleki był teraz zarówno od ufności, jak i pożądania. Rozmowę przerwało im jednak delikatne pukanie do drzwi i pojawienie się w progu gospodyni. Trzymała w ręku dwie szklanki wypełnione niebieskawym oleistym płynem. – Przygotowałam poczęstunek – oznajmiła kobieta chropawym, nieprzyjemnym głosem. Rebeka poderwała się z tapczanu, Adrian odruchowo zrobił dokładnie to samo. Przechodząc obok gospodyni, wziął z jej ręki szklankę z sokiem. Choć płyn nie wyglądał nazbyt apetycznie, pachniał niemal jak boska ambrozja. – To z sadu na tyłach domu – wytłumaczyła kobieta. – Jedyne owoce, jakie chcą rosnąć w tym klimacie…
Do hotelu wrócili tuż przed północą. Rebeka podwiozła go pod tylne wejście tylko dla personelu, poczekała, aż wysiądzie i odjechała bez pożegnania. Jadąc windą, próbował poukładać sobie w głowie wydarzenia dzisiejszego dnia. A miał nad czym myśleć. Układanka wzbogaciła się bowiem o kilka nowych elementów. Przede wszystkim – pochodzenie Arweny. Miał już niemal pewność, że gadki Alisy o arystokratycznym rodowodzie dziewczynki można włożyć między bajki. Ale, z drugiej strony patrząc, czy mógł mieć stuprocentową pewność, że historia o patologicznej rodzinie Arweny i Rebeki też nie została sfabrykowana na czyjeś potrzeby? Przerastała go ta sprawa i to niepokoiło go najbardziej. Czuł się jak ziarenko, które niechcący wpadło między żarna. Po raz pierwszy przyszło mu do głowy, że powinien zacząć myśleć o sobie, skoro nikt inny o nim nie myśli. Obojętnie jakim wynikiem zakończy się ta partia, on znajdzie się na straconej pozycji; dla każdego z walczących stanie się zbędnym pionkiem na szachownicy. Pionkiem, którego trzeba będzie wyeliminować, chcąc zatrzeć ślady całej rozgrywki. Kiedy otworzył drzwi pokoju, czekała go kolejna niespodzianka. Tym razem na pewno nie miła. Wszystkie jego rzeczy leżały bowiem porozrzucane na podłodze; ktoś zadał sobie dużo trudu, aby przetrząsnąć pokój centymetr po centymetrze. Pytanie, czy znalazł to, czego tak usilnie poszukiwał? W cieniu, pod oknem, stała Alisa. W pierwszej chwili nie dostrzegł jej; dopiero gdy ruszyła w jego kierunku, spojrzał w tamtą stronę. – To twoja sprawka? – spytał oschle. – A czego bym tu miała szukać? – odparła pewnym siebie tonem, który na pewno nie zapowiadał sympatycznej pogawędki. – Śladu! – Jakiego? Przecież wiem, że nic jeszcze nie znalazłeś. – Nie znalazłem – potwierdził z rezygnacją, siadając na rozbebeszonym tapczanie. Alisa usiadła obok niego. Czuł przyjemny zapach jej perfum, który zdążył już poznać pierwszej nocy, którą spędził w tym pokoju. Tym razem jednak miał pewność, że dalszy przebieg wieczoru w niczym nie będzie przypominał tamtych wydarzeń. – Wiesz, kto to zrobił? – zapytał. – Ci, których szukamy… – Czyli kto? – Ty masz na to pytanie odpowiedzieć! – Nie obserwowaliście pokoju? – zdziwił się. – Obserwowaliśmy. – I? Alisa wzięła głęboki oddech, nim odpowiedziała: – Użyli hologramów. Było ich czterech i wszyscy mieli… twoją twarz. – Ale to nie byłem ja… – Wiem! Kobieta wstała, nogami rozgarnęła porozrzucane po podłodze rzeczy Adriana. Nie było ich zbyt dużo, ale pokój i tak przypominał miejsce, przez które przeszedł twister. – Nie mam pojęcia, czego mogli szukać – stwierdził mężczyzna. – Ani co mogli znaleźć… – Spróbuj sobie przypomnieć – nalegała Alisa. – Nic – odpowiedział. – Nic nie przychodzi mi do głowy. – A więc – jej twarz rozjaśnił uśmiech – pospieszyli się. Działają na oślep, są zdenerwowani, bo nie wiedzą, jakie informacje posiadamy. – Trochę to skomplikowane. Kobieta posłała Adrianowi niezbyt sympatyczne spojrzenie. – Brak wiadomości, to też jest wiadomość. – Dla nas, ale dla nich również – dopowiedział mężczyzna. Radość na twarzy Alisy odrobinę przygasła. Nie wiedząc, co zrobić, pochyliła się, by podnieść z podłogi rzeczy Adriana. Rzuciła w jego kierunku parę spodni i stary, mocno już wytarty, wełniany sweter. – Nie siedź bezczynnie! Weź się za robienie porządku! – warknęła, co jednak natychmiast poskutkowało. Adrian przyklęknął obok niej i w ciągu kolejnego kwadransa doprowadzili pomieszczenie do stanu używalności, po czym Alisa oznajmiła, że musi już iść. – A może zostaniesz? – spytał Adrian nieśmiało. – Nie sądzę, aby to był dobry pomysł. – Zauważywszy zaskoczoną twarz mężczyzny, dodała: – A jeśli twojej recepcjonistce przyjdzie do głowy, odwiedzić cię także tej nocy? Jak się wytłumaczysz z mojej obecności…? – Alisa uśmiechała się znacząco. Ale co ten uśmiech oznaczał? – Nie powiedziałaś mi całej prawdy o Arwenie – stwierdził, mając nadzieję, że zaskoczy tym kobietę. Na niej jednak słowa te nie zrobiły najmniejszego wrażenia. – Nie musiałeś znać prawdy! To nie miało dla ciebie najmniejszego znaczenia. – Stworzyliście legendę, chcąc sprowokować kogoś do działania. Ale jedna legenda okazała się niewystarczająca, więc zaczęliście je mnożyć… – Mnożyć? – weszła mu w słowo, zgubiwszy się w toku narracji Adriana. – Owszem – potwierdził. – Kolejna legenda dotyczyła sobowtóra prezydenta, następna – mnie! Wasz problem polega jednak na tym, że ktoś w tej rozgrywce przez cały czas zagląda wam w karty przez ramię. – Chcemy wiedzieć, kto to jest! – powiedziała stanowczo Alisa. – A ty masz nas do niego doprowadzić. – Ja… najwyraźniej sobie nie radzę – odparł na to Adrian. – Nie jestem dobry z matematyki, a to zadanie ma zbyt wiele niewiadomych. Kobieta przemilczała tę uwagę; najprawdopodobniej doszła do takiego samego wniosku, nie chciała jednak mówić o tym głośno, bojąc się zapewne, iż może w ten sposób urazić Adriana, który w takiej sytuacji gotów byłby zrezygnować z wypełnienia zadania. – Masz za to jedną niezaprzeczalną zaletę – powiedziała cicho, niemal szeptem. – Wiem, jestem spoza układu. Potwierdziła jego słowa skinieniem głowy. – Ale nie tylko to. – Teraz na jego twarzy zagościło zaskoczenie. – Mamy cię w szachu! Czekała na reakcję, obawiając się wybuchu; ale Adrian nie zareagował; z trudem przełknął ślinę, nie dając po sobie poznać, jak bardzo nie w smak była mu ta uwaga. Stwierdził jedynie najbardziej obojętnym tonem, na jaki potrafił się zdobyć: – Potrzebuję samochodu! – Dokąd chcesz jechać? – Potrzebuję samochodu – powtórzył z naciskiem. – Nie mogę poruszać się po mieście na piechotę albo co chwila zamawiać taksówkę. Nie mogę też liczyć na to, że wszędzie będą mnie wozić panienki, z którymi sypiam – mówiąc ostatnie słowa, jak najbardziej bezczelnym wzrokiem wpatrywał się w piersi Alisy. Kobieta stropiła się lekko i spuściła wzrok. |