Nerwowym gestem poprawił mundur i przetarł dłonią zroszone potem czoło. – Przepraszam – powiedziała kobieta. – To nic – odparł, starając się jednak unikać jej wzroku. – Chodźmy lepiej. Zmrok szybko zapadnie. Po kwadransie budynki znacznie się przerzedziły, a bruk ustąpił miejsca żwirowi. W oddali było widać łąkę, zieleniącą się w świetle powoli zachodzącego słońca, a za nią liściasty las. Szli w milczeniu, policjant kilka metrów przed kobietą, która – co słyszał wyraźnie – oddychała coraz ciężej i głośniej. Nie skarżyła się jednak. Nie spytała nawet, czy ma coś do jedzenia lub picia, choć musiała być spragniona, skoro i on – kilkanaście lat od niej młodszy i silniejszy – był. Gdy wyszli z lasu, zwolnił nieco i poczekał, aż kobieta zrówna się z nim krokiem. – Za trzy kilometry będzie wieś – oznajmił, a kiedy ona wpatrywała się w niego milcząco, dodał: – Myślę, że powinna pani zatrzymać się tam. Gospodarze na pewno pozwolą się przespać. Jak nie w chałupie, to w stodole na sianie.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Przytaknęła ruchem głowy, ale nie odezwała się ani słowem. Dopiero kiedy doprowadził ją do furtki jednego z gospodarstw, powiedziała: – A gdyby wszedł pan tam ze mną? Panu przecież nie odmówią… Już miał na końcu języka odmowę, kiedy zobaczył wychodzącego z krytej strzechą drewnianej chałupy niemłodego już gospodarza. Przypominał mu ojca, choć był od niego troszkę wyższy i starszy. Mężczyzna podszedł do płotu i zmierzył ich nieprzyjaznym spojrzeniem. Gdy jednak zobaczył policyjny mundur, nabrał respektu. – Coś się stało, panie przodowniku? – Nic, co mogłoby wzbudzić podejrzenia – odparł Nowak. – A ta pani? – chłop wskazał ruchem głowy opartą plecami o płot kobietę. – Ucieka na wschód. I szuka na tę noc noclegu. Może u was? Gospodarz podrapał się po głowie. Wyraźnie bił się z myślami, wreszcie – być może licząc na jakąś finansową gratyfikację – oznajmił: – Mamy dużo wolnego miejsca. Trzech synów poszło na wojnę i sami, tylko ja z żoną, zostaliśmy. – Mówiąc to, otworzył furtkę i wpuścił nieznajomych do środka. Od razu też podbiegł do nich kundel, obwąchał i obszczekał, po czym przegoniony przez swego pana wrócił do budy. Gospodyni krzątała się przy kuchni. Widząc męża wchodzącego do izby z policjantem, odruchowo zrobiła znak krzyża. – Złe wieści? – spytała, pobladłszy w jednej chwili. – Coś z chłopcami? – Daj spokój – chłop machnął ręką. – Ludzie szukają noclegu. – Pan też? – Gospodyni z niedowierzaniem zmierzyła Nowaka od stóp do głów, jakby mundur, który miał na sobie, widziała po raz pierwszy w życiu. – Nie, ja z jestem miasteczka, ale ta pani – wskazał na kobietę, skrywającą się dotąd za jego plecami – przyjechała z daleka. Bardzo daleka. – Powiedziawszy to, zdał sobie sprawę, że jadąc z Fordonu, gdzie odsiadywała karę więzienia, do Lwowa kobieta musiała przemierzyć prawie całą Polskę. – Nie bójcie się, paniusiu, wejdźcie do izby – zachęcił gospodarz, a jego żona dodała filozoficznie: – Takie teraz czasy, że nikt nie może sobie miejsca znaleźć. A mówią ludzie, że kiedy bolszewicy do nas przyjdą, to będzie jeszcze gorzej. – Nie przyjdą, nie przyjdą – pospieszył z uspokojeniem Nowak, uśmiechając się przy tym najprzyjaźniej, jak tylko potrafił. Nie czekał też na zaproszenie i od razu zajął miejsce przy stole, siadając na solidnej dębowej ławie. – Co pan wie? – odparła gospodyni. – Ludzie mówią, że Niemcy już ich do Lwowa wpuścili. A to całkiem blisko. – Do Lwowa? – bezwiednie powtórzyła kobieta, siadając obok policjanta. – A tak – potwierdziła gospodyni. – Nie dalej jak godzinę temu to ichnie radio po rosyjsku mówiło. Nowak, nie kryjąc zaskoczenia, spojrzał na swoją towarzyszkę. Na kobiecie informacja ta nie zrobiła chyba jednak żadnego wrażenia. – Nadal chce pani tam iść? – spytał. – Pan wie, że muszę. – Jak mus, to mus – stwierdziła gospodyni, stawiając na stole, obok bochenka chleba, osełkę masła i trójkąt twarogu. – Jedzcie! Z drogi jesteście, więc pewnie głodniście. Specjalnie zachęcać ich nie trzeba było. W ciągu paru minut zjedli wszystko, co im podano. Popili gorącym mlekiem. Przez chwilę zrobiło się tak błogo, że można było nawet zapomnieć o wojnie i o okolicznościach, które ich tutaj przywiodły. Gdy skończyli jeść, gospodarz dyskretnie wywołał Nowaka z izby. Na zewnątrz poczęstował go papierosem i zaczął wypytywać: – Pan stąd, a ona, ta kobieta, znaczy? – Z daleka – odparł wymijająco policjant. – Zgubiła się i szuka drogi. – A w tym Lwowie to kogo chce znaleźć? – Dzieci. Gospodarz zamyślił się. Butem zaczął grzebać w piasku, ręką zaś przepędził psa, który podbiegł, żeby się połasić. – Pan władza, więc wierzę, bo normalnie obcego bym pod dach nie wziął. – Nowak uśmiechnął się. Skończył palić i rzucił niedopałek na ziemię. Mężczyzna natomiast butem wdeptał go w ziemię. – A pan co zamierza? – indagował dalej. – Chce się panu wracać po nocy? Bo jeśli… Policjant dalej już nie słuchał, domyślił się, co chłop ma zamiar zaproponować. Lecz mimo że odczuwał ogromne znużenie i ostatnią rzeczą, która mu się teraz marzyła był samotny powrót do położonego kilkanaście kilometrów od wsi miasta, wbrew sobie oznajmił: – Niestety, nie mam pieniędzy. Jak sądzę, ta kobieta również nic nie ma. Chłop przełknął głośno ślinę, co mogło, choć nie musiało, być przejawem niezadowolenia. I nawet jeśli przeszła mu przez myśl ochota, by wyrzucić z domu nieproszonych gości, powiedział coś wręcz przeciwnego: – Nie szkodzi. Teraz nie pieniądze są najważniejsze, a ludzka życzliwość. – Dziękuję – odparł Nowak. Gdy wchodzili z powrotem do chaty, dobiegł ich odgłos lecących gdzieś w oddali samolotów.
Rzadko się zdarzało, żeby w nocy nic mu się nie śniło. Rzadko też, aby zasnął niemal od razu po przyłożeniu głowy do poduszki. Dzień był jednak pełen wrażeń i niezwykle męczący. Na dodatek obfita kolacja podziałała wyjątkowo rozleniwiająco. Spał w jednej izbie z gospodarzem, kobiety natomiast spędziły noc w małżeńskiej sypialni. Na wysłużonym i wąskim tapczanie nie było wprawdzie tak wygodnie jak we własnym łóżku, ale akurat na to zwracał najmniejszą uwagę. Obudził się o świcie, kiedy gospodarz zaczął krzątać się po pokoju. Uniósł głowę i spytał zaspanym głosem: – Która to godzina? – Minęła czwarta – odpowiedział chłop. – Niech pan jeszcze nie wstaje. Ja muszę nakarmić zwierzęta. Odwrócił się do ściany i ponownie odpłynął w niebyt. Wydawało mu się, że minęło zaledwie parę chwil, kiedy po raz kolejny został wyrwany ze snu. Ktoś zaciekle tłukł pięścią w szybę. Poderwał się jak z ukropu, stając na środku pokoju w samej tylko bieliźnie. Podszedł do okna i otworzył je szeroko. Nieznajomy mężczyzna spojrzał na niego podejrzliwie. – Biernata nie ma? – spytał ze zdziwieniem. Nowak domyślił się, że chodziło mu o gospodarza. – Powinien być w obejściu. – Pewnie poszedł krowy wyprowadzić na łąkę… – A stało się coś? – spytał Nowak, zakładając w pośpiechu spodnie i sięgając po granatową kurtkę. – Psiakrew! – zaklął na cały głos mężczyzna. – Nie zakładaj pan tych łachów. Niemcy są we wsi. Kazali wszystkim zebrać się przed gospodą. – Nie wrzeszcz tak, Waszczuk, bo umarłych pobudzisz – wtrącił się, wyrosły nagle za jego plecami gospodarz. – Psa tak wystraszyłeś, że boi się z budy nos wyściubić. – Ale… Niemcy – powtórzył wystraszony chłop. – Słyszałem – odparł Biernat. – Wszyscy słyszeli – powtórzył. – A pan – zwrócił się do Nowaka – rzeczywiście nie może ubrać munduru. Jeśli panu życie miłe… – Nie mam nic innego – stwierdził na to policjant, rozkładając bezradnie ręce. – Coś się poradzi. Mamy rzeczy po synach, jakieś spodnie i kurtka muszą przecież pasować. – Uspokoiwszy Nowaka, gospodarz odciągnął na bok Waszczuka i szepnął mu do ucha: – A ty zapomnij, co tu widziałeś. Ciotka i kuzyn z miasta przyjechali na wakacje i wojna ich tu zastała. Rozumiesz? |