Stworzone przez Neila Gaimana uniwersum „Sandmana” jest tak pojemne, że może stanowić znakomity azyl także dla innych komiksowych bohaterów. Tam przecież na dobre rozgościł się Niosący Światło, czyli Lucyfer. Tam również rozegrał się antyczny dramat znanej z „Pań Łaskawych” Lyty Hall, opowiedziany w „Furiach” przez Mike’a Careya i Johna Boltona.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Hippolyta Hall, zwana przez znajomych zdrobniale Lytą, pojawiła się po raz pierwszy w dwutomowej edycji „Pan Łaskawych”, w Polsce wydanych przez Egmont jako piętnasta i szesnasta odsłona cyklu o Władcy Snów. Po śmierci swego syna Daniela, o spowodowanie której oskarża Sandmana, pragnie ona tylko jednego – zemsty. W tym celu, błądząc po własnym opanowanym przez narastający obłęd umyśle, kobieta dociera w końcu do trzech wiedźm, które będą w stanie spełnić jej marzenie. Tyle wymyślił Neil Gaiman. Pointę tej historii jakiś czas później dopisał jednak Mike Carey – w efekcie powstał, zilustrowany przez Johna Boltona (w Polsce znanego między innymi z „Arlekina i walentynek” oraz „Księgi Magii” do scenariuszy Gaimana), album zatytułowany „Furie”. Lyta Hall wciąż nie potrafi otrząsnąć się po śmierci syna. Żyje samotnie, od czasu do czasu odwiedza jednak okoliczne bary, gdzie podrywa facetów, z którymi uprawia później pozbawiony głębszych uczuć i emocji seks. Jeden z kolejnych przygodnych kochanków czyni uszczypliwe uwagi, porównując dziecko do penisa – tym samym uderza w jej czuły punkt. Kobieta wyładowuje na kompletnie zaskoczonym mężczyźnie swą złość, co kończy się wezwaniem przez sąsiadów policji i odwiezieniem Lyty na komisariat. Przesłuchujący ją policjant, po wysłuchaniu historii o Danielu, odnosi się do swojej „klientki” ze zrozumieniem i wypuszcza do domu. Radzi przy tym, aby skorzystała z usług specjalisty, może zapisała się do jakiejś grupy terapeutycznej. Opuszczając biuro stróża prawa, pani Hall podnosi upuszczoną na podłogę ulotkę reklamującą działalność trupy teatralnej „Pieśń Kozła”. Nazwa zespołu przywodzi jej na myśl niedawne zdarzenia, dlatego też działa na nią jak magnes. Po krótkiej rozmowie telefonicznej z szefową ekipy Lyta, z pochodzenia Greczynka, zostaje zatrudniona jako tłumacz trupy i już tydzień później leci do Aten, gdzie nowojorczycy mają wystawić sztukę Eurypidesa. Nie wie jeszcze wtedy, że będzie to jedynie wstęp do kolejnych dramatycznych wydarzeń w jej życiu. Od momentu wylądowania na ateńskim lotnisku wszystko bowiem toczy się nie tak, jak powinno. I nic w tym dziwnego, skoro kobieta zostaje po raz kolejny, ponownie wbrew własnej woli, wciągnięta w rozgrywkę potężnych antycznych bogów. Bo kiedy naprzeciw siebie stają Hermes i Kronos, trudno oczekiwać pokojowego rozwiązania konfliktu. A to jeszcze nie wszystkie atrakcje, jakie wysmażył Mike Carey. Na kartach komiksu pojawiają się również tytułowe Furie i – tak, tak, bez niego przecież nie mogło się obejść – Sandman. Komiksy Neila Gaimana z Władcą Snów w roli głównej zawsze skrzyły się niezwykłymi pomysłami i intrygowały wielopłaszczyznowością fabuły. W „Furiach” nie ma, niestety, po tym nawet śladu. Jakby Careyowi zabrakło konceptu. Wymyślił dwa – zbiegające się mniej więcej w połowie opowieści – wątki, z których starał się później wycisnąć jak najwięcej. A że niewiele się dało, całość od strony fabularnej prezentuje się mało ciekawie. Potyczka greckich bogów równie dobrze mogłaby odbyć się bez udziału Lyty Hall – a skoro tak, to po co było ją w to mieszać? Tyle że wtedy nie byłoby większej potrzeby tworzyć oddzielnego albumu. Efekt jednak jest taki, że przez prawie cały czas czytelnika dręczy denerwujące pytanie: Co w tej historii jest na tyle efektownego, by usprawiedliwiało jej powstanie? Rzecz w tym, że – nic! Nawet finałowa wolta z pojawieniem się Sandmana nie jest w stanie sprawić, by serce zabiło szybciej. Spore rozczarowanie mogą przeżyć także czytelnicy przyzwyczajeni do tradycyjnych sandmanowskich ilustracji. Bolton postawił bowiem całkowicie na grafikę komputerową (rysunki przypominają podkoloryzowane fotografie), zastosowaną już przez niego przy okazji „Arlekina i walentynek”. O ile jednak w tamtej opowieści – choć z domieszką fantastyki, to jednak w zasadzie obyczajowej – sprawdziła się ona znakomicie, w „Furiach” wydaje się zdecydowanie nie na miejscu, ponieważ pozbawia je mistycyzmu i magii, integralnych elementów każdej historii z uniwersum Władcy Snów. Jej efektem ubocznym jest również spłaszczenie perspektywy kadrów – widać wprawdzie dokładnie to, co znajduje się na pierwszym planie, lecz tło jest już najczęściej kompletnie zamazane. Dla grafika to zapewne spore ułatwienie, nie musi sobie bowiem zawracać głowy całą masą szczegółów wypełniających dalsze plany – tyle że czytelnik zostaje w ten sposób pozbawiony wielu doznań wizualnych. Kto wie, może właśnie dlatego tak trudno jest potrząsnąć wyobraźnią i wskoczyć do świata „Furii”, ponieważ jest on płaski jak psychika bohaterów oper mydlanych.
Tytuł: Sandman - Furie Data wydania: maj 2009 Cena: 39,00 Gatunek: groza / horror Ekstrakt: 50% |