powrót; do indeksunastwpna strona

nr 2 (BRE2)
Sebastian Chosiński #1 2022

Przesłuchanie: Muzyczna groza i ekstaza
Bauhaus ‹Go Away White›, Jack Bruce, Robin Trower ‹Seven Moons›
Od klasyków wymaga się zawsze znacznie więcej, i to w każdej dziedzinie sztuki. Muzyka rockowa nie jest tu żadnym wyjątkiem. Tym większe jednak bywają rozczarowania, kiedy ulubiony zespół nagrywa album nadający się co najwyżej na prezent dla zatwardziałego wroga. Szukacie takowego? Ofiarujcie mu nowy krążek Bauhausu! Jeśli natomiast macie zamiar obdarować nową muzyką przyjaciela – polecam nowe dzieło duetu Jack Bruce – Robin Trower.
ZawartoB;k ekstraktu: 40%
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Bauhaus, „Go Away White”
Ćwierć wieku po wydaniu klasycznej dla rocka gotyckiego płyty „Burning from the Inside” Peter Murphy i jego koledzy postanowili nie tylko reaktywować zespół (to zdarzyło im się już dekadę temu, kiedy wyruszyli nawet w trasę koncertową), ale także wydać nowy studyjny album. „Go Away White” jest – nie licząc koncertówek i różnych składanek – piątym krążkiem Bauhausu. I bez wątpienia bardzo oczekiwanym, bo przecież zespół dorobił się w ciągu minionych lat, zasłużenie zresztą, statusu kapeli kultowej. Tym bardziej przykrym doświadczeniem jest zawarcie znajomości z materiałem, który panowie Peter Murphy, Daniel Ash, David J i Kevin Haskins postanowili ofiarować swoim wygłodniałym fanom. Z dziesięciu utworów, trwających w sumie niespełna pięćdziesiąt minut, po kilku pierwszych przesłuchaniach pozostaje w pamięci i sercu zaledwie jeden. Tylko jeden, który bez cienia wstydu można porównać z „Bela Lugosi’s Dead” czy też z fantastycznymi mrocznymi coverami T. Rex („Telegram Sam”) i Davida Bowiego („Ziggy Stardust”). Tym utworem jest „Adrenalin”. Mimo że brzmi on jak kopia nagrań Sisters of Mercy z czasów „Floodland” (najbardziej przypomina mi „Dominion / Mother Russia”), to jednak słychać w nim echa dawnego Bauhausu. Niezłe wrażenie pozostawia jeszcze transowy, hipnotyczny „Mirror Remains”, głównie dzięki świetnemu basowemu pasażowi Davida J. Jednak i ten kawałek mniej więcej od połowy zaczyna się niebezpiecznie rozmywać, a fortepianowy motyw zagrany na zakończenie dopełnia dzieła zniszczenia.
Przykro to stwierdzić, ale Bauhaus A.D. 2008 to nawet nie cień zespołu z początku lat 80. ubiegłego stulecia – to cień kapel, które już po rozpadzie Bauhausu wzorowały się na twórcach „In the Flat Field”. Miałkość kompozycji, ich usilne „uprzebojowienie” poprzez dodanie motywów tanecznych, w końcu niemal całkowita rezygnacja z atmosfery grozy, która była charakterystyczną cechą dawnych nagrań ,nie pozostawiają wątpliwości, że mamy do czynienia z najprawdziwszym muzycznym kuriozum. „Too Much 21st Century”, „Undone” czy „Black Stone Heart” wołają o pomstę do nieba – tak banalnych melodii w muzyce rockowej nie słyszałem od czasów sceny manchesterskiej, której szczerze nie znosiłem. Z kolei w rozdętych do granic przyzwoitości, trwających ponad sześć minut każdy utworach „Saved” oraz „The Dog’s a Vapour” nie dzieje się nic – dosłownie nic!
Uczucie zażenowania pogłębia dodatkowo zamykający album „Zikir” – mantrowa deklamacja Murphy’ego na tle quasi-żydowskiego podkładu. Jeśli jej celem było wyciszenie emocji i uduchowienie słuchacza, plan się nie powiódł – trzyminutowy kawałek dłuży się w nieskończoność, oferując niewiele poza tandetnym klawiszowym tłem i denerwującym rytmem wystukiwanym na bębenku. Nie do wiary, że ci sami muzycy prawie trzydzieści lat temu zrewolucjonizowali scenę rockową, tworząc podwaliny pod rock gotycki. Dzisiaj brzmią jak nieudane kopie Sisters of Mercy czy też Fields of the Nephilim. Do tego stopnia, że mam wrażenie, iż nawet najlepszy na płycie „Adrenalin” wypadłby znacznie lepiej, gdyby na warsztat wziął go Andrew Eldritch.
ZawartoB;k ekstraktu: 80%
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Jack Bruce & Robin Trower, „Seven Moons”
Granie bluesa musi świetnie konserwować. Jeszcze nie tak dawno można było zobaczyć na muzycznych scenach B.B. Kinga (rocznik 1925) i powoli dobijającego do osiemdziesiątki Bo Diddleya (rocznik 1928). Jest w tym zresztą jakaś prawidłowość, że wielu wciąż aktywnych bluesmanów to ludzie w dość zaawansowanym wieku. Co jednak może dziwić najbardziej – panowie ci najczęściej radzą sobie znakomicie. Uwaga ta dotyczy również eksgitarzysty Procol Harum Robina Trowera oraz dawnego basisty The Cream Jacka Bruce’a. Mimo że obaj są już dobrze po sześćdziesiątce, na najnowszym albumie zatytułowanym „Seven Moons” poczynają sobie tak, że werwą i radością płynącą z grania muzyki mogliby zawstydzić niejednego młodzieniaszka.
To ich, nie licząc składankowego krążka „No Stopping Anytime” z 1989 roku, trzecie wspólne dzieło. Od powstania dwóch poprzednich – „Bruce Lordan Trower” (1981) oraz „Truce” (1982) – minęło już jednak ponad ćwierć wieku. Spotkanie po latach musiało być więc obarczone pewnym ryzykiem – takie muzyczne powroty nieczęsto przecież kończą się artystycznym sukcesem. Tym razem jednak wszystkie obawy ewentualnych malkontentów pierzchną szybciej niż armia kozacka pod Beresteczkiem. „Seven Moons” nie doczeka się wprawdzie statusu płyty kultowej, ale na pewno jest to krążek godny uwagi. Słychać, że i Trower, i Bruce są w świetnej formie. Z liderami świetnie zgrał się także trzeci członek zespołu – znany z Level 42, ale również z wielu składów jazzrockowych Gary Husband.
Muzycznie album niczym specjalnym nie zaskakuje, ale też nikt nie wymaga od mężczyzn w siódmej dekadzie życia, aby byli rewolucjonistami. Inna sprawa, czy fani obu muzyków byliby zadowoleni z nadmiernych zapędów eksperymentatorskich swoich ulubieńców. Przykłady Gary’ego Moore’a i Wishbone Ash, romansujących przed kilkoma laty z brzmieniami elektronicznymi, pokazały, że podobne mariaże najczęściej prowadzą na artystyczne manowce. Bruce i Trower pozostali więc wierni swojej stylistyce i na nowej płycie konsekwentnie krążą wokół bluesa, ale to blues bardzo szeroko pojęty. Jest tu bowiem sporo typowo hendriksowskich zagrywek, z których zresztą Trower słynie od lat (vide „Lives of Clay”, „Perfect Place” czy „Come to Me”), są wycieczki w krainę hard rocka (fantastyczne „The Last Door”, gdzie trio Bruce-Trower-Husband brzmi nie mniej potężnie niż Deep Purple z czasów „Perfect Strangers”) i psychodelii („Distant Places of the Heart”, w którym z kolei można dosłuchać się wpływów Led Zeppelin z ich debiutanckiego krążka). Znalazło się również miejsce na dwie bluesrockowe ballady – „Just Another Place” oraz zamykający całość przejmujący „I’m Home”. Spyta ktoś ze zdziwieniem: A gdzie tu jest klasyczny blues? Uspokoję – jest! W utworze tytułowym, w „She’s Not the One”, w „Bad Case of Celebrity”. Fani The Cream na pewno zawiedzeni nie będą. Zaskoczeni mogą być natomiast wielbiciele Procol Harum, którzy sięgną po „Seven Moons”, oczekując progresywnych dźwięków. Ale przecież Trower już dawno odszedł od stylistyki macierzystej kapeli, znacznie lepiej czując się – jako gitarzysta – w repertuarze wyrosłym z ducha Jimiego Hendriksa.
Skład Bauhaus, „Go Away White”:
Peter Murphy – śpiew
Daniel Ash – gitara
David J – gitara basowa
Kevin Haskins – perkusja

Skład Jack Bruce & Robin Trower, „Seven Moons”:
Jack Bruce – gitara basowa, śpiew
Robin Trower – gitara, śpiew
Gary Husband – perkusja



Tytuł: Go Away White
Wykonawca / Kompozytor: Bauhaus
Data wydania: 3 marca 2008
Wydawca: Bauhaus Music
Nośnik: CD
Czas trwania: 48:54
Gatunek: rock
Zobacz w:
Utwory
CD1
1) Too Much 21st Century: 3:53
2) Adrenalin: 5:39
3) Undone: 4:46
4) International Bulletproof Talent: 4:02
5) Endless Summer of the Damned: 4:44
6) Saved: 6:27
7) Mirror Remains: 4:58
8) Black Stone Heart: 4:32
9) The Dog's a Vapour: 6:49
10) Zikir: 3:04
Ekstrakt: 40%

Tytuł: Seven Moons
Wykonawca / Kompozytor: Jack Bruce, Robin Trower
Data wydania: 12 lutego 2008
Nośnik: CD
Czas trwania: 48:13
Gatunek: rock
Zobacz w:
Utwory
CD1
1) Seven Moons: 4:42
2) Lives of Clay: 5:05
3) Distant Places of the Heart: 5:25
4) She’s Not the One: 2:56
5) So Far to Yesterday: 3:35
6) Just Another Day: 5:31
7) Perfect Place: 3:47
8) The Last Door: 5:10
9) Bad Case of Celebrity: 4:06
10) Come to Me: 4:45
11) I’m Home: 3:11
Ekstrakt: 80%
powrót; do indeksunastwpna strona

802
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.