powrót; do indeksunastwpna strona

nr 2 (BRE2)
Sebastian Chosiński #1 2022

Ktoś mnie zawołał: Sebastian!
ciąg dalszy z poprzedniej strony
Zaczaił się w pobliżu miejsca, w którym dzień wcześniej odkrył wnyki. Wszedł, jak najwyżej potrafił, na drzewo i obserwował, walcząc z wszechogarniającym go co jakiś czas zmęczeniem i potrzebą snu. Spędził na drzewie kilka godzin, nim wreszcie doszły go z oddali czyjeś głosy.
Było ich dwóch.
Obcych!
Ich zarośnięte, ogorzałe od wiatru i zapewne zimowych mrozów twarze nie wzbudzały zaufania. Byli bardzo pewni siebie, mówili głośno, jakby pewni byli, że w pobliżu nikogo nie spotkają.
Ale was czeka niespodzianka! – ucieszył się Sebastian, mocniej przywierając do konaru potężnego buku. Niewiele stąd wprawdzie widział, ale przynajmniej miał pewność, że i jego nikt nie dostrzeże. Zresztą, nie musiał nic widzieć, ważne, że słyszał, o czym mówią. A rozmowa zrobiła się po chwili bardzo głośna.
– Cholera! Gdzie są wnyki? – spytał jeden z mężczyzn.
– Nie wiem – odparł, zgodnie z prawdą, drugi. – Przecież wczoraj tu były. Sam je zakładałem.
Zakładaliśmy – poprawił go towarzysz. – Ale teraz ich nie ma. Gdzie więc są?
– Może pomyliliśmy drogę?
– Nic nie pomyliliśmy! Szliśmy dokładnie po śladach, które wczoraj zostawiłem!
Zdenerwowani, kręcili się po okolicy, wciąż jeszcze wierząc, że tylko nieznacznie zboczyli z drogi. Po pół godzinie dali sobie spokój i przysiedli na powalonych przez wiatr gałęziach.
Długo patrzyli na siebie w milczeniu, aż w końcu jeden z nich, niższy i, sądząc po głosie, chyba także młodszy, zwrócił się do swego towarzysza:
– Myślisz o tym samym, co ja?
– Myślę, myślę! – odparł z narastającą złością starszy. – Ale to niedorzeczne. Od tylu miesięcy kręcimy się po lesie i jeszcze nie spotkaliśmy żywej duszy. Dlaczego właśnie teraz?…
Młodszy tylko wzruszył ramionami.
– To by znaczyło, że jednak nie jesteśmy sami.
– Że jest ktoś jeszcze. Kto?
– Inni ludzie.
Ludzie? – Stary poderwał się na równe nogi. – Może nawet dzieci?! – Niewiele brakowało, aby z otwartej dłoni na odlew uderzył młodszego. W ostatniej chwili pohamował się jednak. Co tamten może na to, że głupi…
Sebastian, doskonale słyszący każde słowo, zesztywniał z wrażenia.
Co on powiedział? – zastanawiał się, czy dobrze zrozumiał słowa starego.
Może nawet dzieci?”
A może tylko mu się wydawało?… Nie, on to powiedział naprawdę!
– Gdzie oni niby mieliby być? – Z zadumy wyrwał chłopca głos młodszego z kłusowników.
– Za lasem!
– Ten las jest wielki. Nie ma końca. Tak mówi stary Petroniusz!
– A skąd on to może wiedzieć? Widział kiedy co więcej aniżeli czubek własnego nosa?…
– Po prawdzie, to kto go tam wie – przyznał młodszy.
– Trzeba by tam kiedy pójść… i sprawdzić – powiedział stary, dłonią wskazując kierunek, z którego przyszedł Sebastian, a gdzie mieściła się ich osada.
Chłopiec zadrżał, ciarki przeszły mu po plecach i niewiele brakowało, aby puścił się gałęzi i spadł na ziemię, niemal prosto pod nogi kłusowników. Ale mieliby wtedy zdobycz!
Nie potrafił już skupić myśli na rozmowie mężczyzn. Pragnął tylko jednego: by poszli już sobie, by mógł zejść z drzewa i pognać jak najszybciej do swoich i opowiedzieć im wszystko, co zobaczył i usłyszał. O tym, że po drugiej stronie lasu też żyją ludzie, którzy – kto wie – może pewnego dnia odnajdą ich osadę.
I co wtedy zrobią?! – myślał, biegnąc co sił. Co kilka, kilkanaście metrów potykał się, przewracał, rozdeptywał z trudem budowane przez zwierzęta schronienia, potem podnosił się i biegł dalej, byle tylko jak najszybciej znaleźć się w domu, byle ostrzec współmieszkańców przed grożącym im niebezpieczeństwem.
Ale czy w osadzie znajdzie się ktoś, kto zechce go wysłuchać, kto mu uwierzy?…
Sonii nie było w domu.
Gdzie się mogła podziać? Do kogo pójść? I dlaczego właśnie teraz, kiedy potrzebuje jej rady?
Pobiegł do domu Rosalindy. Była rówieśniczką Sonii. W czasach, gdy żyli jeszcze rodzice, dziewczynki wychowywały się razem. Drzwi otworzył mu Jakub, starszy od Sebastiana zaledwie o trzy lata, ale zachowujący się w stosunku do niego niezwykle wyniośle, co najmniej jakby wiekiem przewyższał go o dwa pokolenia.
– Czego chcesz? – spytał, widząc podenerwowanego chłopca.
– Chciałbym porozmawiać z Rosalindą.
– O czym?
– Szukam siostry – wyjaśnił, siląc się na względną grzeczność.
– Tu jej nie ma – odparł Jakub i już chciał zatrzasnąć mu drzwi przed nosem, kiedy za jego plecami pojawiła się śnieżnobiała twarz Rosalindy, rozjaśniana dodatkowo przez kępki długich blond włosów.
– To ty, Sebastianie? – zdziwiła się.
– Myślałem, że może Sonia jest u ciebie. Nie ma jej w domu. Ale skoro nie, to pójdę szukać jej gdzie indziej… – powiedział jednym tchem.
Dopiero gdy na moment, dla zaczerpnięcia oddechu, przerwał, Rosalinda weszła mu w zdanie:
– Jesteś bardzo zdenerwowany. Stało się coś?
Przez chwilę zastanawiał się, czy odpowiedzieć, ale w końcu doszedł do wniosku, że i tak wszystkim opowie, dlaczego więc nie zacząć od Rosalindy i Jakuba.
– Wpuść go do środka! – zakomenderowała dziewczyna; Jakub, wykonując jej polecenie, rozwarł drzwi tak szeroko, by Sebastian mógł wejść do przytulnego pomieszczenia.
To był zupełnie inny dom niż jego i Sonii. Czuć było w nim ciepło domowego ogniska. Poza tym młodzi kochali się. Nic dziwnego zresztą: Rosalinda była jedną z najpiękniejszych dziewczyn w osadzie, a Jakub jednym z najprzystojniejszych chłopców.
– Co cię tak wytrąciło z równowagi? – spytała z troską dawna przyjaciółka siostry.
– Byłem dziś w lesie… – zaczął tłumaczyć Sebastian.
– Codziennie tam biegasz – wtrącił, rechocząc, nie wiadomo zresztą dlaczego, Jakub.
– Ale nie każdego dnia znajduję takie rzeczy.
– A co znalazłeś? – zainteresowała się Rosalinda.
– Nie „co„, a raczej „kogo„!
Parka spojrzała na siebie, nie bardzo wiedząc, jak traktować słowa młodziana. Stroi sobie z nich żarty, czy też rzeczywiście spotkał w lesie… kogoś?
– To byli ludzie, Sebastianie? – spytała z niedowierzaniem Rosalinda.
– Dwaj dorośli mężczyźni – odparł.
Dorośli? – powtórzył Jakub, jakby chciał się upewnić, że przed chwilą słuch nie wprowadził go w błąd.
– Jeden mógł mieć około trzydziestu lat, ten drugi, starszy, był chyba już po czterdziestce.
– Co tam robili?
– Polowali na zwierzęta.
– Widzieli cię?
Sebastian energicznie zaprzeczył ruchem głowy.
Rosalinda bez słowa sięgnęła po rozłożony na oparciu fotela ciepły pled i zarzuciła go sobie na ramiona. W przedpokoju zdjęła domowe kapcie i wzuła na bose stopy sandały. Potem zwróciła się do Sebastiana:
– Chodź, razem poszukamy twojej siostry!
3.
Długo w noc trwała narada, podczas której starano się znaleźć odpowiedź na jedno jedyne, nurtujące teraz wszystkich mieszkańców, pytanie:
Co robić?
Zdania były podzielone. Jedni chcieli, aby zorganizować wyprawę, która przedrze się przez las i odszuka osadę, w której mieszkają tamci dwaj, napotkani przez Sebastiana, mężczyźni. Drudzy z kolei uważali, że nie należy robić nic, to znaczy żyć tak, jak żyli do tej pory, nikomu w niczym nie wadząc. Oni postawili również na forum zgromadzenia wniosek zabraniający chłopcu dalszych eskapad do lasu.
– Jeśli nieznajomi go spotkają i złapią – nieszczęście murowane – argumentował jeden z najstarszych mieszkańców osady, prawie trzydziestoletni, Mateusz.
– Ale jeśli zabronicie mu chodzić do lasu, skąd weźmiecie grzyby na swoje stoły? – zaatakowała Mateusza Sonia.
– Bez grzybów możemy się obejść! – odparował tamten.
Jeszcze inni twierdzili, że na razie nie należy podejmować żadnych działań.
– Czekać! – zawyrokował Jakub, przyjaciel Rosalindy.
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót; do indeksunastwpna strona

42
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.