powrót; do indeksunastwpna strona

nr 2 (BRE2)
Sebastian Chosiński #1 2022

Raz strasznie, raz śmiesznie
Jarosław Moździoch ‹Maska Luny›
„Polski horror ma się coraz lepiej” – przeczytałem na okładce „Maski Luny” Jarosława Moździocha. I uwierzyłem. Niestety, w miarę lektury powieści rodził się we mnie czytelniczy sprzeciw. Może i ma się lepiej, ale chyba raczej nie dzięki tej właśnie powieści. A jeżeli mimo wszystko tak, to znaczy, że właśnie odbił się od dna.
ZawartoB;k ekstraktu: 60%
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
„Maska Luny” to potężne, czterystustronicowe tomiszcze, przyciągające wzrok nie tylko tajemniczym symbolem, ale również dwiema kobiecymi postaciami na okładce. I jeszcze dodatkowo rekomendacją Jarosława Grzędowicza, który informuje czytelników, że „na pewno się nie zawiodą”. Takie referencje zasługują na poważne potraktowanie, zatem do lektury powieści przystąpiłem z ogromnymi nadziejami. Co ważniejsze jednak, początek zapowiadał zaspokojenie rozbudzonego apetytu. Zaczyna się bowiem powieść Moździocha jak pamiętne „Uroczysko” niezapomnianego Zbigniewa Nienackiego – w obozie archeologów, którzy w zapomnianym przez Boga miejscu (na polanie w Choszczówce) poszukują pozostałości starodawnej prasłowiańskiej kultury. Nad wszystkim czuwa niemłody już, ale bardzo ambitny doktor Cezary Kostrzewski. Niestety, wiedzie mu się średnio. Czas nagli, a na razie nie dokonał on odkrycia nawet na miarę Biskupina, a co dopiero Troi czy Myken. Marzenia o zostaniu drugim Henrykiem Schliemannem niebezpiecznie odpływają więc w niebyt. W książkach – przeciwnie niż w życiu – bywa jednak tak, że w sukurs bohaterom-nieudacznikom przychodzą obdarzeni bogatą wyobraźnią autorzy. Nie inaczej było z Jarosławem Moździochem, który w chwili największego zwątpienia zaserwował archeologom przeżycie rodem z najkoszmarniejszego snu – przeżycie, które stało się impulsem do powolnego i żmudnego odkrywania tajemnicy zapomnianej polany.
W pierwszej części powieści najlepsze wrażenie robią obserwacje obyczajowe – opisy codziennego życia archeologów, ich wzajemnych relacji, rodzącej się miłości Czarka i jego studentki Joasi. Gdzieś w tle pojawiają się wprawdzie upiory, ale czytelnik może odnieść wrażenie, że jedynie przeszkadzają mu one w kontemplowaniu życia współczesnej braci studenckiej i pracowników naukowych uniwersytetu. Więcej nawet: gdy w części drugiej „Maska Luny” przeistacza się już w horror z prawdziwego zdarzenia, napięcie siada całkowicie. Zamiast straszyć, powieść raczej śmieszy – Moździoch sięga bowiem po klasyczne chwyty z literatury grozy, i to raczej tej sprzed kilkudziesięciu lat. Jakby naoglądał się horrorów klasy B i C z brytyjskiej wytwórni Hammer… Jakby świadomie nie chciał wyjść poza ramy nakreślone przez Grahama Mastertona czy Brama Stokera („Maska Luny” nieodparcie przywodziła mi na myśl film „Przebudzenie” Mike′a Newella, nakręcony na motywach powieści twórcy „Drakuli” – „The Jewel of Seven Stars”). O ile taki rodzaj grozy sprawdza się całkiem nieźle w realiach egzotycznych (Egipt, Indianie w Ameryce Północnej), w polskiej rzeczywistości wypada raczej dość siermiężnie, by nie rzec – gomułkowsko.
Nie mam jednak zamiaru w czambuł potępiać Moździocha. „Maska Luny” to bowiem – choć miejscami boleśnie wtórne – całkiem przyzwoite czytadło. Autor ma potencjał, który, wierzę w to gorąco, spożytkuje jeszcze ze skutkiem dużo ciekawszym i pożyteczniejszym dla czytelnika. Nie miałbym nic przeciwko temu, żeby następną jego książką nie był horror, ale powieść obyczajowa z wątkiem dramatycznym. Znać bowiem po „Masce…”, że autor ma dar obserwacji i przekuwania szarej rzeczywistości w intrygujące spostrzeżenia. Całkiem nieźle poradził sobie także – co we współczesnej polskiej prozie jest prawdziwym ewenementem – ze sceną cielesnego zbliżenia pary głównych bohaterów. Bez wulgaryzmów, ale też bez taniej romantyczności. W opisie aktu seksualnego aż iskrzyło i na dodatek nie odczuwało się sztuczności – Czarek i Joasia rzeczywiście namiętnie się kochali, a nie tylko uprawiali seks. Problem jednak w tym, że wątek obyczajowy musiał od czasu do czasu ustępować miejsca dominującemu wątkowi grozy. A wtedy, niestety, zamiast strasznie robiło się śmiesznie.



Tytuł: Maska Luny
Data wydania: 6 września 2005
Wydawca: Zysk i S-ka
ISBN: 83-7298-819-6
Format: 408s. 135×205mm
Cena: 29,90
Gatunek: groza / horror
Zobacz w:
Ekstrakt: 60%
powrót; do indeksunastwpna strona

216
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.