powrót; do indeksunastwpna strona

nr 2 (BRE2)
Sebastian Chosiński #1 2022

Kšatrápavan
ciąg dalszy z poprzedniej strony
Adrian usiadł na fotelu, który zaskrzypiał niepokojąco, jakby sprzeciwiał się dźwiganiu tak dużego ciężaru. Starał się już nie ruszać. Przyłapał się nawet na myśli, że gdy głębiej oddycha, to ma wyrzuty sumienia wobec mebla.
Rebeka przez cały czas stała przy oknie; zza firany obserwowała podwórze.
– Czekasz na kogoś? – spytał.
– Wrodzona ostrożność – odpowiedziała.
– Dlaczego mnie tu w ogóle przyprowadziłaś? – to pytanie nie dawało mu spokoju.
– Chciałam, abyś mi zaufał jeszcze bardziej.
– Jeszcze? – zdziwił się.
– Bo chyba mi ufasz…?
– Nikomu! Nikomu – powtórzył – nie ufam.
Rebeka podeszła do niego i czule pogłaskała po głowie.
– Co oni ci zrobili? – spytała z troską.
– Nic nie musieli robić – odparł. – Sam zrobiłem z siebie wała. A wszystko dlatego, że chciałem być dobry…
– Chciałeś zarobić – zaprotestowała.
– Zarobić też – przytaknął. – Ale tak naprawdę nie chodziło o pieniądze…
– O co zatem? Idee? Chęć przeżycia kolejnej przygody…?
Długo ważył w myślach odpowiedź. Przypadła mu do gustu czułość Rebeki. Miała takie delikatne, ciepłe dłonie. Bał się, że gdy odpowie, dziewczyna odejdzie do innych zajęć.
– Może wszystkiego po trochu, ale pieniądze… pieniądze – podkreślił – najmniej. – Czy mu uwierzyła? W każdym razie nie odeszła, na razie nie.
Objął ją mocno w talii i przycisnął do siebie, trwali tak przez krótką chwilę –on siedząc na zabytkowym fotelu, ona stojąc – złączeni. Ale gdy przesunął dłońmi wyżej, ku piersiom, dziewczyna wyrwała się z jego objęć i ponownie zajęła bezpieczne miejsce przy oknie.
– Nie rób nic, czego później mógłbyś pożałować – stwierdziła filozoficznie.
– Co się miało stać, to już…
Nie dała mu dokończyć, przerywając stanowczo:
– O tamtym zapomnij! Tak będzie lepiej dla ciebie i… dla mnie.
Ów wybuch złości spisał na karb kobiecej psychiki.
„Szkoda tylko, że w takim momencie dopadł ją kac moralny – pomyślał. – Jakby nie mogło się to stać kilka godzin później!”
Nie mając tu nic więcej do roboty, wstał i ruszył w stronę korytarza. Rebeka bez słowa poszła za nim.
– Co masz zamiar zrobić? – spytała.
– Powęszę trochę po mieście.
– Nic nie znajdziesz – stwierdziła z taką pewnością siebie, że musiało go to zaskoczyć.
– Wiem, ale będą mnie sprawdzać.
– Poczekaj cierpliwie do jutra – poradziła. – Zobaczysz, jutro może się wiele wyjaśnić – przypomniała mu słowa, którymi uraczyła go już wcześniej, w windzie.
– Spotkamy się? – spytał.
– Znajdę cię, a jeśli nie… – zamilkła, aby zastanowić się chwilę – Przyjdź tutaj! – powiedziała nienaturalnie twardo. – Musisz jednak uważać, cholernie uważać, żeby nie przywlec za sobą ogona…
Choć doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że uwaga Rebeki jest w pełni uzasadniona, poczuł się urażony. Dziewczyna dawała mu rady! „Dobre sobie” – mruknął w myśli i nie oglądając się za siebie, zbiegł po schodach. Było ciemno, a schody stare i nierówne, musiał więc dołożyć wszelkich starań, by nie wyłożyć się jak długi, ośmieszając się przed Rebeką jeszcze bardziej.

10.
Czy macie pojęcie, ile energii kosztuje pozorowanie jakiegokolwiek działania? Tym bardziej, jeśli tę „czynność” trzeba rozłożyć na kilka godzin. Czas płynie wówczas wyjątkowo leniwie, a każdy kwadrans staje się wiecznością. Adrian doświadczył tego na własnej skórze. Po opuszczeniu mieszkania Rebeki wałęsał się po mieście; chodził po barach, sklepach, zabłądził nawet na lotnisko, mając zapewne nadzieję, że choć z daleka będzie mu dane obejrzeć własny statek. W międzyczasie pił, jadł i rozmawiał z ludźmi; starał się być głośny i przykuwać uwagę innych – tak na wypadek, gdyby któraś ze śledzących go osób straciła z nim kontakt. O niczym jednak nie marzył bardziej, aniżeli o nadejściu nocy.
Do hotelu wrócił wyjątkowo wcześnie; po drodze zaszedł do recepcji. Podświadomie miał pewnie nadzieję, że spotka Rebekę – siedziała tam jednak ta sama kobieta, która przedwczoraj w nocy tępym wzrokiem gapiła się w telewizor.
Uśmiechnął się do niej przepraszająco i podawszy numer swego pokoju, spytał, czy ktoś zostawił dlań jakąś wiadomość. Recepcjonistka zmarszczyła czoło i nie otwierając nawet ust, ruchem głowy dała mu znak, że nikt tego dnia nawet o niego nie pytał.
„Może to i lepiej” – pomyślał, jadąc windą do góry.
Drugą noc z rzędu spędził śpiąc na podłodze. Niezbyt mu było wygodnie, ale i tak na pewno lepiej niż na rozbebeszonym nożem tapczanie, z którego sterczały ostre sprężyny. Wcześnie rano, połamany powlókł się do łazienki. Na gładkiej dotychczas twarzy pojawił się kilkudniowy zarost – nie golił się przecież od dnia lądowania na Kserksesie.
Szybko uporał się z zaczątkiem brody i po kilku minutach spoglądała nań z lustra wciąż jeszcze nieco zmęczona, ale za to już znacznie młodsza i atrakcyjniejsza męska twarz.
Czas na śniadanie! – telefonicznie zakomenderował obsłudze hotelu, że jest już gotów na spożycie pierwszego tego dnia posiłku. Posiłek był aż nazbyt obfity, co spowodowało, że Adrian popadł w rozleniwienie. Z błogostanu wyrwała go jednak Alisa, która – nie wiadomo w jaki sposób – weszła w posiadanie elektronicznego klucza do jego pokoju. Otworzyła drzwi i wściekła wparowała do środka. Nie bacząc na to, że Adrian je, rzuciła w niego parą jego butów. Ten w ostatniej chwili uchylił się i buty wylądowały pod ścianą przy oknie.
– Zbieraj się! – rozkazała Alisa.
– Jem – odparł spokojnie.
Kobieta rozejrzała się dzikim wzrokiem po pokoju, jakby szukała kolejnych przedmiotów, które mogłaby posłać w kierunku krnąbrnego mężczyzny.
– Mój szef jest wściekły – wyjaśniła.
– Co znaczy, że ci się oberwało, prawda? – zgadywał. – I dlatego teraz musisz wyżyć się na mnie?
Mruknęła pod nosem, co od biedy mógł uznać za potwierdzenie swoich słów. Nie chcąc jednak doprowadzać Alisy do jeszcze większej wściekłości, odstawił pusty już talerz na stolik i podniósł się, by sięgnąć po swoje buty.
– Coś się stało? – zapytał, zawiązując sznurowadła.
– Ciągle coś się dzieje – odpowiedziała wykrętnie. Ale Adrian doskonale wiedział, co wyprowadziło z równowagi Alisę i jej szefa. Z przyjemnością skomentowałby to we właściwy sobie sposób, ale nie mógł przecież dać agentce do zrozumienia, że wszystko jest mu wiadome.
– Masz jakieś konkretne zadanie dla mnie? – zapytał, prostując się do pozycji „na baczność”, kiedy już zarzucił na ramiona kurtkę.
– Szef chce cię widzieć – oznajmiła.
Usłyszawszy te słowa, w głowie Adriana zapaliło się ostrzegawcze czerwone światełko.
– Stęsknił się za mną? – próbował żartować, chociaż jego nastrój w tej chwili daleki był od wesołości.
– Poczekaj, aż sam ci to powie!
Wyszedł na korytarz i ruszył za Alisą w kierunku windy. Gdy otwarły się drzwi, mocno pchnął kobietę do środka, włączył przycisk ekspediujący maszynę na ostatnie, najwyższe piętro, po czym, tuż przed zamknięciem, wyskoczył na korytarz. Zyskał w ten sposób zaledwie kilkadziesiąt sekund, może dwie minuty, ale właśnie ten czas mógł mu ocalić życie.
Zbiegał po schodach jak wariat; tylnym wyjściem wypadł na dziedziniec; w biegu przypominał sobie drogę, jaką wczoraj pokonywał z Rebeką. Nie mógł się pomylić! Na szczęście pamięć mu nie szwankowała. Oglądając się wiele razy za sobą, nabrał pewności, że tym razem nikt go nie śledzi. Widocznie nie widzieli takiej potrzeby. Byli w stu procentach przekonani, że Alisa sobie poradzi. Wolał nie być w skórze kobiety, kiedy informację o jego ucieczce będzie przekazywać swojemu mocodawcy.
Adrian bez trudu odnalazł kamienicę, w której Rebeka wynajmowała mieszkanie. Wspiął się po stromych skrzypiących schodach i zapukał do drzwi, najpierw po cichu, potem znacznie intensywniej, głośniej. Nie odpowiedział mu jednak żaden dźwięk. Przyłożył ucho do drzwi, ale nic nie usłyszał – mieszkanie najprawdopodobniej było puste. Chciał już odejść, ale przypomniał sobie, jak dzień wcześniej Rebeka wyjmowała klucz spod wycieraczki. Sprawdził – dzisiaj znajdował się on dokładnie w tym samym miejscu.
Może to niezbyt mądre, ale przydatne przyzwyczajenie – stwierdził, otwierając drzwi.
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót; do indeksunastwpna strona

92
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.