powrót; do indeksunastwpna strona

nr 2 (BRE2)
Sebastian Chosiński #1 2022

East Side Story: Dzieci to jednak nie szczenięta
Paweł Ruminow ‹Martwe córki›
„Mjortwyje doczieri” Pawła Ruminowa to rosyjska odpowiedź na zalewającą od paru dobrych lat rynki amerykański i europejski falę azjatyckich, głównie japońskich, horrorów. Film przypadłby zapewne do gustu bywalcom edynburskiego festiwalu Dead by Dawn; czy jednak zdobędzie szerszy rozgłos wśród widzów, którzy nie przepadają za produkcjami stylizowanymi na „horrorowate” kino niezależne – wątpię.
ZawartoB;k ekstraktu: 60%
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Zaledwie trzydziestoparoletni, urodzony w dalekim Władywostoku Paweł Ruminow to człowiek-orkiestra. Nie tylko pisze scenariusze i reżyseruje, ale zdarzyło mu się również robić zdjęcia i montować własne filmy. Jakby tego było mało, komponuje także muzykę, którą niekiedy okrasza reżyserowane przez siebie obrazy. Mniej więcej w ten sposób, choć z jeszcze większym rozmachem, kilkanaście lat temu zaczynał karierę Robert Rodriguez, który do Hollywood trafił jako uznany twórca kina niezależnego. Czy Rosjanin podąży w przyszłości jego drogą – trudno jeszcze orzec. „Mjortwyje doczieri” to dopiero drugi pełnometrażowy, a trzeci w ogóle, film Ruminowa. W Rosji porównywano go, zresztą nie bez powodów, do japońskich „Ringów” i „Klątw”. Wielbiciele reżysera posuwali się jednak w swoich „ochach” i „achach” zdecydowanie zbyt daleko. Uznawali na przykład „Mjortwyje doczieri” za obraz, który w przyszłości stanie się kierunkowskazem, wyznaczającym nowe drogi rozwoju rosyjskiej kinematografii. Ruminow natomiast w udzielanych wywiadach sprawiał niekiedy wrażenie człowieka, który dał się ponieść tej fali pochlebstw, bardzo krytycznie oceniając – z paroma wyjątkami – większość obrazów powstałych w kraju naszego dawnego wschodniego sąsiada po upadku Związku Radzieckiego. Tak jednoznaczne oceny wypowiadane pod adresem innych muszą rodzić pytanie: Czy sam artysta jest, jak żona Cezara, poza podejrzeniem? Czy jego dotychczasowe osiągnięcia usprawiedliwiają wyniosłość, z jaką odnosi się do swoich kolegów po fachu?
„Mjortwyje doczieri” (czyli „Martwe córeczki”) to – wzorowana na dokonaniach Hideo Nakaty i Takashiego Shimizu – opowieść o klątwie. Zaczyna się całkiem nieźle, od potężnego tąpnięcia, które powoduje, że widzom ciarki zaczynają biegać po plecach. Do samochodu Wiery (w tej roli Daria Czarusza) wdziera się mężczyzna sprawiający wrażenie mocno sfiksowanego. Tłumaczy, że ucieka przed kimś straszliwym i żąda, aby zawieźć go w jakieś ludne miejsce. W restauracji opowiada Wierze, co mu się przytrafiło. Historia brzmi nieprawdopodobnie, więc nie ma się co dziwić, że młoda kobieta nie daje jej wiary. Bo któż normalny uwierzyłby, że facet może w każdej chwili paść ofiarą żądnych zemsty duchów martwych dziewczynek, które przed laty obłąkana matka potopiła?… Zamiast udzielić mężczyźnie schronienia, o co prosił, Wiera zamyka przed nim drzwi swojego bloku i tym samym pozwala, aby zaszlachtowały go duchy. Nie oznacza to jednak końca jej problemów. Zgodnie z tym, co usłyszała, klątwa przenosi się bowiem na osoby, które jako ostatnie widziały ofiarę. Od tej pory przez kolejne trzy dni kara wisieć będzie nad kobietą – jedynym wybawieniem jest uchronienie się przed popełnieniem w tym czasie niegodziwości; jeśli się to nie uda – zginie! Wiera jest przerażona. Stara się zbagatelizować całe zajście, ale mimo to dzwoni po swoich przyjaciół i opowiada im, co zaszło. Gdy następnego dnia czwórka młodych ludzi dowie się o śmierci Wiery, staną się „nosicielami” klątwy. Tym sposobem krąg „zarażonych” zostanie znacznie poszerzony. By go przerwać, przez kolejne 72 godziny wszyscy musieliby zachowywać się jak aniołki, co zresztą okaże się niezwykle trudne. I to wcale nie dlatego, że młodzi moskwianie to ludzie z gruntu grzeszni i niegodziwi, świat po prostu jest tak skonstruowany, że – czasami nawet wbrew nam samym – wiedzie nas na pokuszenie, a my nieświadomie mu ulegamy.
Każdy z zagrożonych zemstą martwych córeczek bohaterów stara się na swój sposób uniknąć odwetu. Każdy zostaje też zmuszony do zmiany postępowania i przewartościowania swoich sądów. Pracująca w agencji nieruchomości Rita (gra ją egzotycznie piękna Rawszana Kurkowa) nie może już wciskać swoim klientom mieszkań z ukrytymi usterkami; grafik komputerowy Stiepan (w tej roli Michaił Jefimow) stanie przed dylematem, czy dopuścić do zwolnienia z pracy swego kolegi obiboka; z kolei prezenter radiowy Nikita (Nikita Jemszanow) podejmie desperacką próbę ostrzeżenia innych przed zemstą dziewczynek. Jedynie Anna (Jekatierina Szczegłowa), do spółki ze swoim dawnym chłopakiem Jegorem (gra go najbardziej znany z całej obsady Artiom Siemiakin), jeszcze z czasów szkolnych, który w międzyczasie został dziennikarzem i w tabloidzie opisał niewyjaśnioną śmierć Wiery, postara się wyjaśnić zagadkę. Przeprowadzone przez parkę śledztwo odkryje wprawdzie kilka tajemnic z przeszłości, ale – jak się okaże – nie wyjdzie to wcale filmowi na dobre. Co innego bowiem wymyślić w miarę interesujące zakończenie, a co innego udanie przedstawić je na ekranie. Tego właśnie zabrakło! Podobnie jak w większości azjatyckich horrorów ostatnich lat, z inspiracji którymi Paweł Ruminow bezwstydnie korzystał, w końcówce – zamiast rosnąć – napięcie zdecydowanie opada. Pod pewnym względem jednak Rosjanin i tak przebił swoich japońskich mistrzów. Do dziś bowiem pamiętam salwę śmiechu, jaką wystrzeliłem, oglądając końcowe ujęcia pierwszego „Ringu”; „Mjortwyje doczieri” pozostawiły mnie przynajmniej obojętnym.
Tym, co ratuje film Ruminowa przed kompletną artystyczną porażką, jest klimat. Tworzą go obrazy deszczowej Moskwy, widoki ponurych miejskich krajobrazów i opuszczonych przez ludzi przedmieść. Do tego dochodzą intrygujące zdjęcia Fiodora Liu i dynamiczny montaż, za który odpowiada sam reżyser. Należy również wspomnieć o ścieżce dźwiękowej, wykorzystującej m.in. muzykę Treya Gunna z King Crimson. Oczywiście, te elementy dzieła nie mogą w żaden sposób przyćmić jego – przede wszystkim fabularnej – wtórności, ale sprawiają, że na tle dziesiątek amerykańskich naśladownictw horrorów „made in Asia” „Mjortwyje doczieri” ratują się swoją europejskością. Mam jednak nieodparte wrażenie, że Ruminow zyskałby jeszcze więcej, gdyby nadał swojemu obrazowi typowo rosyjski charakter. W pewnym momencie można było mieć nawet nadzieję, że tak właśnie się stanie. Reżyser postawił bowiem swoich bohaterów w bardzo niezręcznej sytuacji, zmuszając ich do bycia… uczciwymi i sprawiedliwymi. Tym samym postawił kilka pytań natury etyczno-filozoficznej. Szkoda tylko, że nie zainteresowało go już poszukanie nań odpowiedzi. Stając na rozdrożu, jak najbardziej świadomie wybrał drogę ku japońskim pierwowzorom, a nie rosyjskiej klasyce. Stwierdzi ktoś, stając w obronie reżysera, że ostatecznie przecież Zło i tak zostało w jego filmie ukarane, ale – co powinno zrodzić kolejne wątpliwości – kara okazała się niewspółmiernie wysoka do popełnionej winy. A może jednak za wiele wymagam od Ruminowa, który – choć stworzył dzieło ambitne i przyzwoite – to jednak w końcówce dał jasno do zrozumienia, że bardziej niż psychologizowanie interesuje go makabra… Aż strach pomyśleć, że do takiego właśnie wniosku doszedł po, jak sam przyznał, dwudziestu dwóch miesiącach codziennej pracy nad „Mjortwymi doczieriami”.



Tytuł: Martwe córki
Tytuł oryginalny: Мёртвые дочери
Reżyseria: Paweł Ruminow
Zdjęcia: Fiodor Liass
Scenariusz: Paweł Ruminow
Rok produkcji: 2007
Kraj produkcji: Rosja
Czas trwania: 123 min
WWW:
Gatunek: groza / horror
Zobacz w:
Ekstrakt: 60%
powrót; do indeksunastwpna strona

441
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.