powrót; do indeksunastwpna strona

nr 2 (BRE2)
Sebastian Chosiński #1 2022

Zbigniew Orywał – opowieść o losach olimpijczyka
ciąg dalszy z poprzedniej strony
Olimpijczyk – milicjantem
W roku rzymskich igrzysk olimpijskich Zbigniew Orywał miał 30 lat – jak na współczesne standardy był więc zawodnikiem dość zaawansowanym wiekowo; poza tym doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że jego czas – jako biegacza – mija; że wszystko, co mógł osiągnąć na bieżni, już stało się jego udziałem. Decyzja o zakończeniu kariery nie była więc wielkim zaskoczeniem dla najbliższych mu osób. Rozbrat z czynnym uprawianiem lekkiej atletyki nie oznaczał jednak wcale rozbratu ze sportem. Były zawodnik postanowił poświęcić się pracy trenerskiej. Miał już tytuł magistra w ręku (pracę obronił bowiem w 1958 roku) i nic nie stało na przeszkodzie, by mógł zacząć szkolić młodych biegaczy. – Zostałem asystentem trenera kadry narodowej – wspomina. – Jednocześnie działacze poznańskiej Warty zwrócili się do mnie z propozycją, bym objął w klubie stanowisko trenera koordynatora. Po roku zmieniłem jednak barwy i przeszedłem do lokalnego rywala – gwardyjskiej Olimpii. Nie ukrywam, że zdecydowały o tym względy finansowe. Chociaż miałem ogromny sentyment do Warty, za pensję, jaką otrzymywałem w tym klubie (było to wówczas 1440 złotych), nie byłbym w stanie utrzymać czteroosobowej rodziny. Mieliśmy już wtedy jedno dziecko, drugie było w drodze. Olimpia kupiła mnie, oferując pobory dwukrotnie wyższe – wyjaśnia pan Zbigniew. Olimpia była klubem milicyjnym, więc wszyscy zatrudnieni w niej na etatach zawodnicy i trenerzy byli zarazem… milicjantami; o transferach decydowała zaś Komenda Wojewódzka MO. – Kiedy działacze sportowi dowiedzieli się, że w ankiecie, która musiała trafić na biurko komendanta, w rubrykach „katolik” i „wierzący” dwukrotnie wpisałem „tak”, wpadli w panikę. Pogodzili się już z myślą, że „góra” nie wyrazi zgody na moją kandydaturę, gdy okazało się, że… wyraziła – dodaje starszy pan z uśmiechem.
Jako trener Olimpii, Orywał przez cały czas współpracował także z Polskim Związkiem Lekkiej Atletyki; został nawet oddelegowany do PZLA w Warszawie w charakterze trenera odpowiedzialnego za wszystkie konkurencje wytrzymałościowe (nie tylko biegi średniodystansowe). – Potem zatrudniono mnie już bezpośrednio na tym stanowisku w Centralnym Ośrodku Sportu – informuje Orywał. To, że został etatowym pracownikiem klubu gwardyjskiego, nie wpłynęło jednak na zmianę doń stosunku centralnych władz Związku. – Sytuacja była dość absurdalna. Przygotowywałem zawodników, którzy startowali w kolejnych olimpiadach, a mnie przy tym nie było. Nie mogłem pojechać ani do Monachium (1972), ani do Montrealu (1976), ani nawet do Moskwy (1980) mnie nie puścili. Jeździli wszyscy inni, tylko nie ja. Dlaczego? Bo wciąż nie należałem do PZPR – wyjaśnia.
Pionier w ZSRR
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Na szczęście godzono się, by Zbigniew Orywał – w roli trenera – brał udział w zagranicznych mityngach lekkoatletycznych i zawodach przełajowych. To właśnie otworzyło mu drogę do Irlandii. – Po raz pierwszy pojechałem na Wyspy w 1976 roku. Moi przełajowcy wygrywali na wszystkich dystansach, co oczywiście zwróciło na mnie uwagę działaczy irlandzkich. Zaproponowali mi wówczas, bym podczas swojego urlopu, który przypadał co roku na początku jesieni, przyjechał do nich na cztery tygodnie szkolić trenerów. I jeździłem trzy lata z rzędu (do 1979), poświęcając na to zasłużony urlop – wspomina pan Zbigniew. Wreszcie w 1979 roku Irlandczycy postanowili zatrzymać Orywała na stałe. Zwrócili się więc z prośbą do Głównego Urzędu Kultury Fizycznej i PZLA z prośbą o wypożyczenie trenera. – Odpowiedź brzmiała: przed olimpiadą w Moskwie nie! Po – być może, ale pod warunkiem, że moi zawodnicy osiągną satysfakcjonujące wyniki! – wyjaśnia szkoleniowiec. Droga na Zieloną Wyspę była więc wciąż jeszcze zamknięta. W międzyczasie Orywał obronił doktorat. Temat brzmiał: „Wpływ treningu wysokogórskiego na organizmy czołowych biegaczy polskich w latach 1973-1977”. – Była to praca pionierska. Choć już wcześniej prowadzono podobne badania, to jednak nigdy na zawodnikach takiego formatu. Ja sięgnąłem bowiem po najlepszych: Kowol, Kopijarz, Malinowski, Szordykowski. Wszyscy oni tworzyli wtedy światową czołówkę na średnich dystansach. Wiem, że wielu trenerów po dziś dzień korzysta z moich badań. W połowie lat 80., mieszkając już w Irlandii, dowiedziałem się nawet od jednego z trenerów radzieckich, że ściągnięto do ZSRR jedyny egzemplarz tej pracy dostępny w archiwum warszawskiego AWF-u – mówi pan Zbigniew z satysfakcją.
Kenia? Ghana? – Irlandia!
Propozycja pracy w Irlandii nie była jedyną, jaką w tamtym okresie otrzymał polski trener. Niewiele brakowało, aby trafił do któregoś z krajów afrykańskich. – Pod koniec lat 70. na zgrupowanie do ośrodka olimpijskiego w Spale przyjechali lekkoatleci z Kenii. Ja miałem się nimi opiekować. To byli bardzo młodzi chłopcy, początkujący, poddani w rodzinnym kraju jedynie sześciotygodniowemu treningowi. Przeprowadziłem na nich te same badania wydolnościowe, jakim wcześniej poddawałem naszych biegaczy. I co się okazało? Że nasz najlepszy biegacz, Malinowski, był w porównaniu z nimi zaledwie średniakiem. Wszyscy pozostali Polacy mieli zaś wyniki gorsze od najsłabszego z przyjezdnych. A Kenijczyków było 28! Już wtedy miałem pewność, że za kilka lat właśnie oni będą najlepszymi biegaczami na świecie – wspomina pan Zbigniew. Co predestynowało ich do tej roli? – Naturalne predyspozycje organizmu: duża klatka piersiowa, ogromna pojemność płuc, bardzo wolne tętno (czyli bardzo silne serce) i niska waga – wyjaśnia trener. Po wizycie w Polsce Kenijczycy poprosili PZLA o udostępnienie im polskiego trenera. – Wyobraża pan sobie, kim dzisiaj bym był, gdyby dane mi było odkryć tych wszystkich wspaniałych biegaczy? – pyta z rozrzewnieniem Orywał. – Niestety, Kenijczycy prosili, by przysłano mnie do ich kraju na koszt polskiego Związku, na co nasza strona oczywiście nie mogła i nie chciała wyrazić zgody.
Jakiś czas później nadeszła podobna propozycja, tym razem z Ghany. – I być może ów kontrakt zostałby sfinalizowany, gdyby w międzyczasie w Ghanie nie wybuchła jakaś rewolucja. Pomysł, z przyczyn naturalnych, upadł – informuje starszy pan. W staraniach o pozyskanie Orywała przez cały czas nie ustawali jednak Irlandczycy. – Bronisław Malinowski zdobył na Olimpiadzie w Moskwie złoty medal w biegu na 3000 metrów z przeszkodami. Spełniłem stawiany mi warunek, więc Związek dał mi wolną rękę. Wreszcie mogłem wyjechać – dodaje. Wyjazd pierwotnie zaplanowano na rok 1981. W Polsce jednak wybuchły niepokoje, a w grudniu 1981 wprowadzono stan wojenny i wszystkie plany trzeba było przesunąć na rok następny. – Co się odwlekło, jednak nie uciekło. Do Irlandii na dwuletni kontrakt wyjechałem dokładnie 3 sierpnia 1982 roku. Pół roku później, 6 stycznia 1983, dojechała do mnie żona z naszą najmłodszą córką, niespełna jedenastoletnią wówczas Małgosią. – W życiu Zbigniewa Orywała zaczął się kolejny rozdział.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Trener roku 2000
Dwa zakontraktowane w Polskim Związku Lekkiej Atletyki lata pracy w Irlandii minęły jak z bicza strzelił. Po tym okresie nikt jednak z Irlandczyków nie miał zamiaru oddawać Orywała Polsce. Po wymianie depesz i rozmowach telefonicznych zezwolono polskiemu trenerowi na kolejne dwa lata pracy na Wyspach Brytyjskich. – Z jedną tylko adnotacją: rok 1986 to ostateczny termin powrotu do kraju – wspomina były olimpijczyk. Jednak i wtedy Irlandczycy postanowili zrobić wszystko, by tak wybitnego trenera u siebie zatrzymać. – Prezes Irlandzkiego Związku Lekkiej Atletyki wsiadł wraz ze mną do samolotu i przyleciał do Warszawy, do Głównego Komitetu Kultury Fizycznej. Prezesowi Polskiego Komitetu Olimpijskiemu oświadczył natomiast, że tak długo będzie siedział na korytarzu, aż Polacy nie wyrażą zgody na mój powrót na Wyspy. Czekaliśmy wspólnie dwa dni. W tym czasie zebrała się specjalna komisja, która postanowiła, iż zgoda zostanie wydana, ale pod warunkiem, że jednogłośnie poprą ją Okręgowy Związek Lekkiej Atletyki w Poznaniu, Wojewódzka Federacja Sportu, PZLA, GKKF i na dodatek komisja Pol-Service’u, poprzez który były wtedy załatwiane wszystkie zagraniczne kontrakty. Wystarczyłoby, aby jedna z tych instytucji powiedziała: „nie”, i z mojej dalszej pracy w Irlandii wyszłyby nici – wspomina pan Zbigniew. Ale cud się stał. Przedłużono Orywałowi kontrakt o rok. – Potem znowu o rok, aż udało mi się doczekać 1989 roku, kiedy już nikogo nie musiałem pytać o zgodę… – dodaje.
Polityka, choć miała istotny wpływ na karierę trenerską Zbigniewa Orywała, nie była jednak w stanie przesłonić jego wybitnych osiągnięć sportowych. – Przebudowałem cały system szkolenia lekkoatletów w Irlandii. Wiele rzeczy musiałem zbudować od podstaw. Ale opłacało się – opowiada były zawodnik i trener. Największe sukcesy przyszły jednak dopiero w ostatnim roku jego pracy na Wyspach i związane były z Igrzyskami Olimpijskimi w Sydney. – To była moja druga, po Rzymie, olimpiada. Dokładnie czterdzieści lat po tamtej, w której brałem udział jako biegacz. Na szczęście bardziej udana – wspomina Orywał. Sukces w Australii poprzedziły brązowe medale zdobyte przez irlandzkich przełajowców (drużyny kobiecą i męską) podczas rozgrywanych w 1999 roku mistrzostw Europy. Jeszcze bardziej udane były halowe mistrzostwa Starego Kontynentu, które odbyły się kilka miesięcy przed olimpiadą w belgijskim Gent. – Moi zawodnicy spisali się na medal, dosłownie. Mark Caroll zdobył tytuł mistrzowski w biegu na 3000 m, a James Nolan został wicemistrzem na dystansie 1500 m. Prawdziwą euforię wywołała jednak już w Sydney Sonia O’Sullivan, która na 5000 m wywalczyła srebrny medal – wymienia pan Zbigniew. Był to jedyny medal, z jakim Irlandczycy wrócili z ostatnich w drugim tysiącleciu igrzysk olimpijskich. Czy należy się więc dziwić, że Orywał był wprost uwielbiany przez irlandzkich kibiców? Nie bez powodu tuż przed wyjazdem do Polski wręczono mu statuetkę Coaches of the Year – Award 2000 – trenera roku w Irlandii.
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót; do indeksunastwpna strona

858
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.