Lützke szedł pustą ulicą. Groźba nalotu była na tyle realna, że nikt z mieszkańców Berlina nie chciał ryzykować. Prawie wszyscy szukali więc schronienia w specjalnie do tego celu przystosowanych kamienicznych piwnicach. Widok oficera SS, wałęsającego się samotnie po mieście, był w tej sytuacji niecodziennym widokiem, ale przynajmniej mógł mieć on pewność, że nikt go nie będzie śledzić, ani że nikt go nie zatrzyma. „Chyba że Harlan? - pomyślał i odruchowo spojrzał za siebie. Nikogo jednak nie zauważył. Przyspieszył kroku i dwieście metrów dalej wszedł w bramę, na dziedzińcu której stał jego „służbowy” mercedes. Wsiadł do wozu i odjechał. Z oddali dobiegał go szum odlatujących już alianckich samolotów. Zaraz ulice ponownie zaroją się cywilami, policjantami, przebywającymi na urlopach żołnierzami. Wyjdą ze swych nor złodzieje i prostytutki, których przybywało z każdym dniem od czasu, gdy kraj popadał w coraz większy kryzys polityczny, militarny i - w efekcie - gospodarczy. Ludzie biednieli z dnia na dzień. Samotne kobiety, żołnierskie wdowy, dorabiały kurestwem, a że nie brakowało chętnych na ich tanie usługi - jakoś wiązały koniec z końcem. Przeklinały ich jednak zawodowe ladacznice, zmuszone do sztucznego zaniżania cen, byle tylko pozostać w biznesie. Im też sprzykrzyła się już ta wojna… A on nie chce nam pomóc - pomyślał Norwich, przebrany w mundur oficera SS. Na swój sposób to uroczy człowiek, ale zarazem wyjątkowa kanalia - relacjonował kilka tygodni wcześniej majorowi Greenowi. To było tego samego dnia, kiedy po raz pierwszy wrócił z wyprawy do czasów III Rzeszy. Spędził wówczas w Berlinie zaledwie dwa dni, a jego zadaniem było poznanie Harlana. Okazja była przednia: uroczysty bankiet wydany przez Goebbelsa z okazji niemieckiej premiery filmu „Żyd Süss”. Reżyser, u boku swej pięknej żony Krystyny, triumfował pod każdym względem. Miał świadomość, że ten film wyniesie go na piedestał, że w ten sposób zdetronizuje innych ulubieńców Goebbelsa - Steinhoffa, Tourjanskiego, Liebeneinera, Rittera, a przede wszystkim Ucickiego, o pozycję którego był najbardziej zazdrosny. Mocniejszą pozycję od niego miała teraz już tylko słynna Leni. Ale w niej kochał się sam Führer. Poza tym, gdy tylko wybuchła wojna, Riefenstahl odstawiła kamerę na bok.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
– Przyszłość należy do nas! - powiedział Harlan, wznosząc toast, ale wszyscy byli pewni, że tak naprawdę, mówiąc to, myśli tylko o sobie. Chwilę później, rozpromieniony, zwrócił się do Goebbelsa: – Niezły zrobiliśmy numer temu Żydowi Feuchtwangerowi, nieprawdaż? Minister propagandy nie odpowiedział, uśmiechnął się tylko i jednym łykiem opróżnił kielich szampana. Lützke, korzystając z okazji, podszedł do stojącej nieco z boku, porzuconej przez męża, Krystyny. – To wielki dzień dla pani małżonka - powiedział, całując ją w dłoń. - Pani pozwoli, że się przedstawię. Nazywam się Lützke. – Jest pan oficerem czy też pracuje w dyplomacji? - spytała, bowiem nie miał tego dnia na sobie munduru. – Owszem, w swojej pracy często muszę być dyplomatą - odparł. – A więc? – Jestem oficerem SS. Pięknej kobiecie mina wyraźnie zrzedła. – Wolałaby pani, aby ukłony słali jej raczej żołnierze innego autoramentu? - Nie odpowiedziała, więc dodał: - Mogę panią zapewnić, że moje dłonie nie są splamione krwią. – Wcale pana o to nie podejrzewałam - odpowiedziała obojętnie, starając się w ogóle nie patrzeć w jego kierunku; wzrokiem szukała męża. – Nie jest pani chyba zazdrosna o Goebbelsa? - spytał z uśmiechem. – Tak jak i Veit nie będzie zazdrosny o pana - zripostowała. I choć dotknęła go ta uwaga, w tym momencie poczuł do niej szacunek. Nie lubił jej jako aktorki, drażniła go jej melodramatyczność i fakt, że niemal w każdym filmie, reżyserowanym zresztą przez męża, ginęła w odmętach wody. Nieco później zaczęto ją, nieco złośliwie, nazywać „pierwszą topielicą Rzeszy”. A przecież wcale nie była Niemką. – Gdyby nie zdecydowała się pani pozostać w Niemczech, mogłaby zrobić karierę równą Grecie Garbo - powiedział, chcąc się nieco przypochlebić. – Jestem pewna, że praca w Niemczech daje mi znacznie więcej satysfakcji, niż jej kręcenie filmów w Ameryce - odparła. – Nie lubi pani Hollywood? – To nie kwestia amerykańskich reżyserów ani aktorów, ale widzów. Amerykanie są głupi i filmy, jakie się dla nich robi, muszą siłą rzeczy być głupie… Coś w tym jest - pomyślał Norwich. - Gdyby oni wszyscy zobaczyli choć jeden film z Marylin Monroe w roli głównej, zyskaliby kolejny dowód na moralną i artystyczną degrengoladę Zachodu… Niespostrzeżenie podszedł do nich Harlan. Stanął za plecami Lützkego i przysłuchiwał się ostatniemu zdaniu wypowiedzianemu przez swoją żonę. – Czyżby pan, który bawi cię rozmową, uważał inaczej? - spytał, stając u boku Krystyny. – Nie, uważam dokładnie tak samo jak pani Söderbaum - odpowiedział oficer, po czym dodał: - Bardzo miło mi pana poznać, herr Harlan. Nazywam się Lützke. – Zapomniał pan dodać, że jest oficerem SS - wtrąciła Krystyna. – Tak się składa, ale dzisiaj akurat nie jestem na służbie. – Jakim więc cudem pan się tu znalazł? – Otrzymałem zaproszenie… – Pan zna się na kinie? - zapytał Harlan, wpatrując się weń świdrującym wzrokiem. – Jako tako. Ale ten film chciałem zobaczyć szczególnie. Po tym jak zachwycili się nim Włosi… – To przede wszystkim prawdziwy film. I dlatego jest także obrazem uniwersalnym. Gdziekolwiek będzie się wyświetlany, zaskarbi sobie wdzięczność widowni. Oczywiście aryjczyków - wyjaśnił reżyser. – Nie wątpię. – Dlatego taki film nie mógłby nigdy powstać w zażydzonym aż do granic przyzwoitości Hollywood… – Wielu Amerykanów na pewno z chęcią by go zobaczyło. – Wątpię jednak, by znalazł się dystrybutor chętny do wprowadzenia tego filmu do amerykańskich kin. Po raz kolejny prawdziwa sztuka będzie musiała schylić czoła przed polityką - stwierdził tonem nie znoszącym sprzeciwu Harlan. - A teraz, pan wybaczy, poproszę żonę do tańca. I odpłynęli w gąszcz zaludniający parkiet. Byli piękną, aryjską parą… Dzień był wyjątkowo męczący. Siedząc w samochodzie i wsłuchując się w jednostajny szum silnika, Harlan na moment przysnął. Przebudził się, kiedy wóz podskoczył na nierówności szosy. – Mógłbyś uważać, jak jeździsz! - warknął do kierowcy, który zbył uwagę zwierzchnika trwożliwym milczeniem. Kiedyś mógłbym mu zagrozić chociażby wysyłką na front wschodni, ale teraz, gdy ten wschód znajduje się niespełna czterysta kilometrów od Berlina… - pomyślał. – Daleko jeszcze? - spytał głośno. – Za dziesięć minut będziemy na miejscu - odparł szofer. – Dlaczego tak ciemno? - zastanowił się głośno Harlan, spoglądając przez okno samochodu na wyludnione uliczki. - Przecież jeszcze nie ma szóstej. – Wszyscy się boją. Naloty to już codzienność. – Tak, tak. Po prostu… - przerwał, bo zadrżał mu głos - pamiętam inny Berlin. – Wszystko przemija. – Wszystko - powtórzył bezwiednie jak echo. - Masz także na myśli naszą Tysiącletnią Rzeszę? – Jeśli Führer czegoś nie wymyśli… – Jeśli, jeśli… Wszyscy chcą, by ktoś robił coś za nich! - Na moment podniósł głos, ale już po chwili spasował. Nie ma po co się tak gorączkować. Swoje poglądy lepiej zostawić na inne czasy. – Pan myśli, że ja nie chciałem na front? - odparł kierowca. - Chciałem, ale nie wzięli. Mam źle zagojoną ranę jeszcze z tamtej wojny. Ale, kto wie, może mi jeszcze dadzą karabin do ręki. – Co byś z nim zrobił, człowieku? – Strzelałbym, do każdego, kto w obcym mundurze stanąłby naprzeciw mnie. Do Anglików, Amerykanów, Sowietów. I do Francuzów, do każdego, bez wyjątków. – Oby nigdy do tego nie doszło - mruknął Harlan pod nosem. Szofer jeszcze coś dodał, ale tak cicho, że nie dosłyszał ani słowa. Resztę drogi spędzili w milczeniu. Wysiadłszy z wozu przed bramą swej willi, Harlan otworzył drzwi od strony kierowcy i powiedział: – Jutro punktualnie o szóstej! – Tak jest! – Ani sekundy spóźnienia. – Będę pięć minut wcześniej. |