powrót; do indeksunastwpna strona

nr 2 (BRE2)
Sebastian Chosiński #1 2022

Rok 2007 w muzyce
ciąg dalszy z poprzedniej strony
Einstürzende Neubauten – „Alles Wieder Offen„
Chyba nikt – nawet najbardziej zagorzali fani niemieckich mistrzów industrialu – nie wierzył w odrodzenie tego zespołu. Właśnie „odrodzenie”, a nie zmartwychwstanie, ponieważ zespół formalnie nigdy się nie rozwiązał. Mimo to w ciągu ostatniego dziesięciolecia żadna z płyt – ani „Silence is Sexy”, ani „Perpetuum Mobile” – nie zyskała większego uznania. Trudno więc było oczekiwać jakiegoś przełomu po najnowszym krążku. Tymczasem płyta zaskakuje! Blixa Bargeld, przez prawie dwadzieścia lat dzielący swój talent między własny projekt, czyli Einstürzende Neubauten, oraz kapelę akompaniującą Nickowi Cave’owi (The Bad Seeds), wreszcie dokonał wyboru i rozstał się z wieloletnim przyjacielem i towarzyszem muzycznych peregrynacji. Pierwsza nagrana po tym rozstaniu płyta (wspomniane „Perpetuum Mobile”) nie zachwyciła, druga – „Alles Wieder Offen” – ma natomiast spore szanse, aby dołączyć do żelaznej klasyki zespołu. Fan industrialu może bez obciachu postawić ją obok legendarnych już krążków Einstürzende Neubauten – „Kollaps” i „Ende Neu”. Wprawdzie na nowym albumie nie ma hitów na miarę „Stella Maris” czy „The Garden”, ale jest parę kawałków, podczas słuchania których ciarki mogą przemknąć po plecach (np. „Nagorny Karabach” czy „Unvollständigkeit”).
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Grabaż i Strachy Na Lachy – „Autor”
Od śmierci Jacka Kaczmarskiego minęło już kilka dobrych lat, ale jego twórczość ma się znakomicie. Najpierw po piosenki barda „Solidarności” sięgnęli „regałowcy” z Habakuka (album „A ty siej”), a następnie post-punkowcy ze Strachów Na Lachy z Krzysztofem Grabowskim na czele. Z tego pojedynku zdecydowanie zwycięsko wyszedł Grabaż. Głównie z tego powodu, że jego skoczne – bliskie melodyjnego punkowi i ska – melodie znacznie bardziej pasują do pieśni Kaczmarskiego niż rytmy reggae. Można się wprawdzie zżymać, że Strachy nieco stępiły ostrze tych songów, że je nieco „upopowiły”, czyniąc bardziej strawnymi dla tych słuchaczy, którzy nigdy z własnej woli po dorobek autora „Murów” by nie sięgnęli. Mnie to jednak wcale nie przeszkadza. Nawet elektroniczne wstawki w kilku utworach świetnie się sprawdziły, dodając im niepokojącego klimatu. A już prawdziwym dynamitem jest trzyutworowy set: „Szklana góra”, „Encore, jeszcze raz” oraz „Kazimierz Wierzyński”. Można jedynie żałować, że płyta ukazała się w wersji okaleczonej, bez dwóch nagranych przez zespół utworów z muzyką Przemysława Gintrowskiego („Autoportret Witkacego” oraz „A my nie chcemy uciekać stąd”), który nie wyraził zgody na ich publikację.
Jaromir Nohavica – „Doma”
Nie przypuszczałem, że jeszcze kiedyś będę słuchał tego artysty z prawdziwą przyjemnością. Zdecydowały o tym zresztą względy pozamuzyczne. Kiedy bowiem przed rokiem dowiedziałem się o tym, że Nohavica w połowie lat 80. ubiegłego wieku podjął współpracę z czechosłowacką służbą bezpieczeństwa, aby składać raporty na temat swego kolegi po fachu – Karela Kryla (czeskiego odpowiednika Kaczmarskiego), postanowiłem wziąć z nim trwały rozbrat. A jednak złamałem się i – co prawda, z pewnymi oporami – sięgnąłem po najnowsze koncertowe wydawnictwo Jarka, dostępne zarówno w wersji audio, jak i DVD. Tytuł „Doma”, ponieważ koncert odbył się w rodzinnym mieście artysty, Ostrawie. W repertuarze nie zabrakło największych hitów, które w wersji koncertowej nabrały jeszcze rumieńców. To stara prawda, że pieśniarze pokroju Nohavicy najlepiej czują się, stojąc samotnie z gitarą (lub akordeonem) przed tłumem widzów, spijającym słowa z ich ust. I ja poddałem się czarowi tego występu, słuchając swego czasu niemal na okrągło kilku piosenek: „Darmoděj”, „Divoci koně” (dedykowanej Włodzimierzowi Wysokiemu), „Sarajevo”, „Zatanči” czy „Mařenka”.
Porcupine Tree – „Fear of a Blank Planet”
Zaledwie sześć utworów, około pięćdziesiąt minut muzyki. Ale za to jakiej! Steven Wilson po raz kolejny udowodnił, że jego muzyczna wyobraźnia to praktycznie niewyczerpane źródło. I nie jest nawet takie istotne, pod jakim aktualnie szyldem wydaje płytę – czy jest to Bass Communion, No-Man, Blackfield, czy też najważniejszy z jego licznych projektów, czyli właśnie Porcupine Tree. Płyta, choć dość znacznie różni się od „In Absentia” (moim zdaniem opus magnum Wilsona i kolegów), to jednak wydaje się jej naturalną konsekwencją. Jest przede wszystkim bardziej rockowa, w czym po części zasługa zaproszonych gości: Roberta Frippa z King Crimson oraz Alexa Lifesona z Rush. W pamięć najbardziej zapadają utwory pierwszy i ostatni, to jest „Fear of a Blank Planet” i „Sleep Together”, chociaż do moich ulubionych zaliczam „Anesthetize”. Mroczne jest nowe oblicze Porcupine Tree, ale ja bardzo lubię mroczną muzykę. A gdy jeszcze do tego charakteryzuje się ona niepowtarzalnym klimatem i – nie ma się co wstydzić – melodyjnością, to aż trudno oderwać ucho od głośników.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Satellite – „Into the Night”
To był bardzo pracowity rok dla Wojtka Szadkowskiego. Rozpoczął się od wydania debiutanckiej płyty nowego projektu eksperkusisty Collage, Peter Pan, zatytułowanej „Days” (na której Wojtek nie tylko zagrał na bębnach, ale i zaśpiewał, do czego, nie wiedzieć czemu, nie chce się publicznie przyznać), zakończył natomiast publikacją trzeciego studyjnego krążka jego głównego zespołu – Satellite. „Into the Night” to zdecydowanie najlepsza płyta tej formacji, w składzie której – prócz Szadkowskiego – znajduje się jeszcze dwóch byłych muzyków Collage: wokalista Robert Amirian oraz klawiszowiec Krzysztof Palczewski. Nic więc dziwnego, że większość fanów postrzega tę kapelę jako spadkobierczynię poprzedniej. A jednak jest to pewne uproszczenie. Przede wszystkim dlatego, że Satellite nie odcina kuponów po sławie Collage. O czym dobitnie przekonuje właśnie najnowszy krążek, bijący na głowę wszystko to, co wcześniej – pod jakimkolwiek szyldem – nagrali panowie Szadkowski, Amirian i Gil (który po rozpadzie Collage stanął między innymi na czele grup Mr. Gil i Believe). „Into the Night” to klasyczny neo prog, nie jakoś szczególnie odkrywczy, ale za to zagrany z wielkim polotem i inteligencją. Dowodem niech będą chociażby utwory: „Dreams”, „Heaven Can Wait” oraz tytułowy.
Serj Tankian – „Elect the Dead”
Antropolodzy kultury od dawna twierdzą, że najciekawsze zjawiska rodzą się na styku różnych kultur. Twórczość Serja Tankiana – amerykańskiego wokalisty pochodzenia ormiańsko-libańskiego – jest tego świetnym przykładem. Choć nie ukrywam, że do System of a Down przekonałem się bardzo późno (dopiero po albumie „Hypnotize” sprzed dwóch lat); dużo bardziej natomiast spodobał mi się niezwykle dziwaczny od strony muzycznej krążek duetu Serart (z 2003 roku), czyli Tankiana i Arto Tunçboyacιyana. Dzięki niemu do solowego debiutu Serja podszedłem już bez żadnych uprzedzeń i od razu dałem się porwać. Tak naprawdę wystarczyło już pierwsze przesłuchanie „Empty Walls” – to najprawdziwszy killer, jeden z tych utworów, które przechodzą do historii, jak np. „Smells Like Teen Spirit” Nirvany. Tankian mógłby już nic więcej w życiu nie nagrać, a i tak będzie miał trwałe miejsce w moim sercu właśnie dzięki tej piosence. Nie znaczy to jednak wcale, że dalej jest gorzej. Kolejne utwory też potrafią z jednej strony urzec lirycznym klimatem, z drugiej zaś – swoją potęgą wdeptać w ziemię (np. „The Unthinking Majority”, „Money” czy „Lie, Lie, Lie”). Wielka w tym zasługa charakterystycznego wokalu Serja, który łączy w sobie ciepło i rockową moc.
Robert Wyatt – „Comicopera”
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Robert Wyatt to ikona brytyjskiego rocka progresywnego, jeden z najważniejszych twórców sceny Canterbury, muzyk między innymi Soft Machine, Matching Mole i Henry Cow, aktywny na scenie muzycznej od ponad czterdziestu lat. I nie byłoby w tym może nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że od 1973 roku Wyatt porusza się na wózku inwalidzkim. Co, na szczęście, w żaden sposób nie przeszkadza mu w pracy twórczej, choć zapewne też jej nie ułatwia. Tegoroczne dzieło Roberta, swoista jazzowo-rockowa „Opera komiczna”, stanowi powrót do najlepszych lat artysty. Jest na tej płycie to wszystko, za co swego czasu ceniono Soft Machine, a więc szczypta rockowej awangardy, spora doza free jazzu oraz typowo brytyjski humor. Do nagrania „Comicopery” Wyatt zaprosił prawie dwudziestu muzyków, dzięki czemu powstała prawdziwa orkiestra, w której – prócz lidera i pomysłodawcy projektu – główne role odgrywają takie tuzy rocka, jak Brian Eno, Phil Manzanera i David Sinclair. Świetny, budzący z letargu album na długie zimowe wieczory.
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót; do indeksunastwpna strona

822
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.