powrót; do indeksunastwpna strona

nr 3 (CCXXV)
kwiecień 2023

Non omnis moriar: Powrót z rozmachem godnym mistrzów
Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka nierzadko wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj drugi koncertowy – w oficjalnej dyskografii – longplay Hawkwind, który ukazał się w 1980 roku.
ZawartoB;k ekstraktu: 80%
‹Live Seventy Nine›
‹Live Seventy Nine›
Pod koniec lat 70. ubiegłego wieku, po mniej więcej dwuletnim okresie zawirowań personalnych i artystycznych, w którym zespół Hawkwind „ukrywał” się pod innymi nazwami – vide Sonic Assassins czy Hawklords – Dave Brock wyprowadził go wreszcie na prostą i wrócił do starego szyldu. W połowie 1979 roku światło dzienne ujrzała wreszcie trzymana od kilkunastu miesięcy w „zamrażarce” płyta „PXR5”, a niebawem grupa zaczęła przygotowywać się do jesienno-zimowego tournée po Wielkiej Brytanii. Prezentacja nowego wcielenia formacji odbyła się 9 września w Leeds. Obok Dave’a Brocka (śpiew, gitary), Harveya Bainbridge’a (bas) i Simona Kinga (perkusja) pojawiły się dwie nowe twarze. A dokładniej: jedna zupełnie nowa, a druga – cóż, możemy go chyba potraktować jako syna marnotrawnego.
Tym wracającym po latach do składu muzykiem był gitarzysta solowy Huw Lloyd-Langton, który grał już przecież w Hawkwind na przełomie lat 60. i 70. Można go usłyszeć chociażby na pełnowymiarowym debiucie grupy (1970). Później związał się jako akompaniator z Leo Sayerem, przewinął się w 1978 roku przez skład walijskiego Budgie, wreszcie nagrał dwa albumy z hardrockowym Widowmaker („Widowmaker”, 1976; „Too Late to Cry”, 1977). W 1979 roku, po niemal dekadzie przerwy, ponownie przywdział – mówiąc symbolicznie – koszulkę z napisem Hawkwind. Drugim artystą był – jeszcze bardziej znany w światku rockowym – klawiszowiec Tim Blake, który miał już za sobą wielce udany początek kariery w szeregach zespołu Gong („Flying Teapot”, 1973; „Angel’s Egg”, 1973; „You”, 1974; koncertowe „Gong est Mort, Vive Gong” i „Gong Live Etc.” Z 1977 roku) oraz na koncie dwa longplaye solowe („Crystal Machine”, 1977; „Blake’s New Jerusalem”, 1978).
W tym zestawieniu personalnym w listopadzie i grudniu 1979 roku formacja zagrała dwadzieścia pięć koncertów, podczas których supportowały ją zespoły: rockowy Doll by Doll (kto ich jeszcze dzisiaj pamięta?) bądź postpunkowy The Psychedelic Furs. 8 grudnia Hawkwind zawitał do nieodległego od Londynu St. Albans (w hrabstwie Hertfordshire) i tam wystąpił w St. Albans City Hall (dzisiaj to już Alban Arena). Nieco ponad siedem miesięcy później występ ten został wydany przez londyński Bronze Records na drugim oficjalnym (po „The Space Ritual – Alive in Liverpool and London”) koncertowym longplayu Hawkwind „Live Seventy Nine”. Co może zaskakiwać, nie trafił na niego ani jeden utwór z wydanego zaledwie pół roku wcześniej albumu „PXR5”. W ogóle można odnieść wrażenie, że Dave Brock chciał się odciąć jak najszybciej do niedawnego nowofalowo- postpunkowego stylu i wrócić do psychodeliczno-spacerockowych korzeni. I trudno go za to krytykować.
Album otwierają dwie kompozycje, które w tamtym czasie były wielbicielom grupy kompletnie nieznane. Utwór „Shot Down in the Night” wyszedł spod ręki klawiszowca Hawklords Steve’a Swindellsa; jego wersja studyjna została zarejestrowana w listopadzie 1979, a na singlu promującym „Live Seventy Nine” ukazała się dopiero 27 czerwca następnego roku. Najzabawniejsze jest to, że dokładnie tego samego dnia do sprzedaży trafił singiel samego Swindellsa z tym samym numerem na stronie A. Fani mogliby więc porównać, jak brzmi wersja autorska, a jak dzieło Steve’a odczytał Dave Brock. W wydaniu Hawkwind – na dodatek „na żywo” – to motoryczna, pełna pozytywnej energii i zapadająca w pamięć, melodyjna kompozycja, której prawdziwą ozdobą jest solówka Lloyda-Langtona. Jeśli Brockowi zależało na tym, aby zacząć występ od mocnego akcentu, a jednocześnie sprawić, by słuchacze przytupywali nogami – dokonał właściwego wyboru.
Absolutną nowością był też utwór numer dwa, czyli ponad ośmiominutowy „Motorway City” (autorstwa Dave’a), który swej wersji studyjnej doczeka się dopiero w 1983 roku – ukaże się wtedy jednocześnie na singlu i longplayu „Zones”. I tutaj nie brakuje dźwięków skocznych i optymistycznych, choć po takim właśnie początku kwintet szybko skręca w stronę bardziej klasycznego rocka progresywnego. Na co wpływ mają przede wszystkim partia syntezatorów Tima Blake’a oraz gitarowy dialog Lloyda-Langtona z Brockiem. W każdym razie uwagę przykuwają zarówno rozmach, jak i chwytliwa melodia. „Spirit of the Age” to pierwszy w repertuarze koncertu numer, który publika doskonale znała z krążka „Quark, Strangeness and Charm” (1977). Nowością jest w nim jednak rozbudowane syntezatorowe intro, na które z czasem nakłada się przetworzony elektronicznie głos Dave’a (po odejściu Roberta Calverta to on przejął obowiązki głównego wokalisty). W drugiej części utworu zespół nikogo już nie oszczędza: Harvey Bainbridge i Simon King bezlitośnie podkręcają tempo, a Huw wwierca się swoją gitarą prosto w czaszkę.
Kolejną niespodzianką, choć już zupełnie innego pokroju niż „Shot Down in the Night” czy „Motorway City”, był – umieszczony na otwarcie strony B winylowego krążka – klasyczny „Brainstorm” (z „Doremi Fasol Latido”). Ileż tu się – za sprawą punkowej ekspresji – dzieje! Demolujący uszy bas Harveya, motoryczna gitara Brocka i energetyczna solówka Lloyda-Langtona – wszystko to sprawia, że po dobrnięciu do końca (a warto wiedzieć, że muzycy rozpisali tę opowieść na dziewięć minut) wyczerpani mogli czuć się zarówno artyści, jak i słuchacze. Nie dziwi więc, że zaraz potem rozbrzmiewa „pożyczony” z solowego albumu Tima Blake’a utwór „Lighthouse”. W wersji Hawkwind ten oparty głównie na syntezatorach numer, z dochodzącą później niepokojącą gitarą i podniosłą sekcją rytmiczną – pozostawia po sobie fantastyczne wrażenie. Nie tylko skłania do kontemplacji, ale też serwuje smakowity kawałek nastrojowej progresywnej elektroniki.
Drugim odkopanym przez zespół na potrzeby tej trasy znaleziskiem archeologicznym okazał się „Master of the Universe” (z „In Search of Space”). Zagrany zresztą z taką werwą, że fani Hawkwind stojący najbliżej głośników mogli zostać dosłownie zmieceni z parkietu. Bainbridge maksymalnie podkręca bas, a Huw udowadnia, że w tamtym czasie niewielu gitarzystów rockowych mogło mu dorównać w idealnym łączeniu maestrii i energii. Kiedy muzycy docierają do końca, publika jest ewidentnie w euforii. Kwintet stara się więc „dobić” ją energetycznym boogie w postaci „Silver Machine”. Tyle że ten numer zostaje brutalnie przerwany dźwiękami eksplozji po zaledwie minucie. Cóż, w tamtym czasie, chcąc zachować odpowiednią jakość techniczną zarejestrowanego materiału, nie można było zbyt znacząco przekraczać granicy dwudziestu minut nagrania na stronę.
Komu mało dokonań Hawkwind i Hawklords z tego okresu, może sięgnąć po wydany przed dwoma dniami (sic!) przez Atomhenge ośmiopłytowy box „Days of the Underground – The Studio & Live Recordings 1977-1979”, w którym obok zremiksowanych przez Stevena Wilsona albumów (z bonusami) „Quark, Strangeness and Charm” (1977), „25 Years On” (1978) i „PXR5” (1979), znalazły się także nagrania koncertowe Sonic Assassins z Barnstaple, sesje z londyńskiego Rockfield Studio (1977), koncerty z września 1977 roku (w Croydon, Ipswich i Leicester) oraz materiał znany już z CD Hawklords „Live ’78”.



Tytuł: Live Seventy Nine
Wykonawca / Kompozytor: Hawkwind
Data wydania: 21 lipca 1980
Nośnik: Winyl
Czas trwania: 45:10
Gatunek: rock
Zobacz w:
W składzie
Utwory
Winyl1
1) Shot Down in the Night: 07:42
2) Motorway City: 08:19
3) Spirit of the Age: 07:36
4) Brainstorm: 09:05
5) Lighthouse: 06:25
6) Master of the Universe: 04:52
7) Silver Machine [Requiem]: 01:06
Ekstrakt: 80%
powrót; do indeksunastwpna strona

149
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.