powrót; do indeksunastwpna strona

nr 3 (CCXXV)
kwiecień 2023

Non omnis moriar: Lewitacja gwarantowana
Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka nierzadko wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj dziewiąty studyjny (a wliczając „25 Years On” to nawet dziesiąty) album brytyjskiej formacji Hawkwind.
ZawartoB;k ekstraktu: 80%
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
W pierwszych miesiącach 1979 roku ważył się los Hawkwind. Dave Brock nie miał jeszcze stuprocentowej pewności, w którą stronę podąży. Jako Hawklords zarejestrował kilka kolejnych utworów w londyńskim studiu Rockfield, ale jednocześnie czekającą od roku w „zamrażarce” płytę „PXR5” wydał pod starym szyldem. I tą decyzją chyba ostatecznie przesądził sprawę. Parę miesięcy później, w listopadzie i grudniu, reaktywowany w nowym składzie zespół odbył – oczywiście już pod nazwą Hawkwind – trasę koncertową po Wielkiej Brytanii, którego owocem okazał się album „Live Seventy Nine”, wydany w lipcu następnego roku. W tym samym momencie formacja przystąpiła do zarejestrowania materiału na premierową płytę studyjną, pierwszą po rozstaniu z Robertem Calvertem.
Na miejsce „zbiórki” Brock wybrał tym razem studio Roundhouse w Londynie (w przeszłości Hawkwind gościł tam już parokrotnie); sesja przeciągnęła się aż do sierpnia, głównie z powodu kłopotów, jakie dostarczał perkusista. Grupa zameldowała się w składzie z ostatniej trasy koncertowej, co oznacza, że obok Dave’a pojawili się gitarzysta Huw Lloyd-Langton, klawiszowiec Tim Blake, basista Harvey Bainbridge oraz bębniarz Simon King (w składzie Hawkwind od 1971 roku). Tym razem jednak Simon nie mógł podołać swoim obowiązkom, co wynikało głównie z nadużywania alkoholu i narkotyków; pogrążały go w depresji także kłopoty rodzinne. Wtedy z pomocą przyszła żona Huwa, Marion, która zawodowo związana była z managementem Gingera Bakera (1939-2019). To ona podsunęła Brockowi myśl, aby zaprosić do studia legendarnego pałkera jako… muzyka sesyjnego. Ginger zgodził się i w dwa dni uporał się z problemem.
Wiadomo, to był muzyk już wtedy niezwykle doświadczony. Miał przecież za sobą współpracę z Blues Incorporated Alexisa Kornera (1963), Graham Bond Organisation (1964-1965), Cream (1966-1968), Blind Faith (1969) oraz Baker Gurvitz Army (1974-1976). Kierował też własnym Air Force (1969-1971), a od 1972 roku intensywnie rozwijał karierę solową. Naprawdę bez znajomości trudno byłoby w tak krótkim czasie znaleźć takiego fachowca! Bakerowi spodobało się zresztą w Hawkwind i pozostał w grupie także na przyszły rok, biorąc udział w jej kolejnych trasach koncertowych (październikowo-listopadowej oraz grudniowej). Co udokumentowały wydane po latach płyty z archiwaliami. Jeśli chodzi o produkcje studyjne, longplay „Levitation” – wydany przez Bronze Records w końcu października 1980 roku – jest jedynym dowodem kooperacji Gingera z Hawkwind. Ale za to jakim! To bez wątpienia najlepsze studyjne wydawnictwo grupy od momentu publikacji „Hall of the Mountain Grill” (1974).
Na winylowy krążek trafiło dziewięć kompozycji, z czego aż cztery instrumentalne, co było ponoć spowodowane brakiem tekstów, które przez ostatnie lata dostarczał przede wszystkim Robert Calvert. Inna sprawa, że brak piosenek aż tak bardzo w odbiorze „Levitation” nie przeszkadza. Album otwiera utwór tytułowy, znany już publiczności z zimowej trasy koncertowej 1979 roku (na „Live Seventy Nine” jednak nie trafił). Trzeba przyznać, że jest to doskonały początek: z jednej strony w warstwie instrumentalnej powraca stary dobry Hawkwind (zadziorny i motoryczny), z drugiej – jest odrobinę lżej, bardziej melodyjnie i tym samym przebojowo. Do tego dochodzą kapitalne popisy solowe gitarzysty i klawiszowca. Huw udowodnił już zresztą podczas występów na żywo, że jego powrót do zespołu był najlepszą rzeczą, jaka mogła trafić się będącemu na artystycznym rozdrożu Brockowi. Tim z kolei wniósł progresywno-elektroniczny rozmach i niemającą granic wyobraźnię twórczą.
Drugi w kolejności „Motorway City” fani znali już z koncertów i z wydanej w lipcu płyty. Jeżeli numer podobał im się już wcześniej, mogli być usatysfakcjonowani, że teraz otrzymali go w jeszcze jednej wersji. W której także bronił się doskonale, aczkolwiek w porównaniu z rejestracją dokonaną „na żywo”, nie miał już tej mocy, której paliwem jest bezpośredni kontakt muzyków z ich wielbicielami. Uwagę ponownie przykuwa przede wszystkim gitara Huwa – z jej charakterystycznym melodyjnym motywem i dogrywkami dokonanymi na „akustyku”. Dwa ostatnie numery ze strony A to kawałki instrumentalne. „Psychosis” skomponował i zagrał solo na syntezatorze Harvey Bainbridge, natomiast „World of Tiers” to częściowo rockowy, częściowo bardzo nastrojowy popis całego zespołu, z którego ponownie w pamięci pozostaje głównie wybitna solówka Lloyda-Langtona. Warto dodać, że wzorem wielu wcześniejszych kompozycji Hawkwind, także i ta zainspirowana została literaturą science fiction – tym razem powieściowym cyklem „World of Tiers” (1965-1993) amerykańskiego pisarza Philipa Joségo Farmera (1918-2009).
Stronę B rozpoczyna również instrumentalny, niespełna dwuminutowy, „Prelude”, który jest w stu procentach dziełem Blake’a i stanowi de facto wstęp do najlepszego fragmentu płyty, czyli monumentalnego hardrockowego „Who’s Gonna Win the War?”. To jeden z tych utworów, jakie Brock skomponował jeszcze za życia Hawklords i który okazał się tak dobry, iż włączono go do repertuaru Hawkwind. Szefostwo Bronze Records wybrało go także na stronę A singla promującego „Levitation”. I doskonale wiedziało, co robi. To kapitalny, swoim refrenem wbijający w fotel utwór, do którego – mimo jego ponurego przesłania – chce się wracać. „Space Chase” to ostatni na płycie numer instrumentalny, który dla niepoznaki zaczyna się dość niewinnymi syntezatorami. Kiedy jednak do głosu dochodzą pozostali muzycy, robi się wręcz miażdżąco; do tego dołączają świszczące w uszach syntezatory i ostra jak skalpel gitara Huwa (spod którego ręki zresztą ten numer wyszedł).
Tworząc „The 5th Second of Forever”, Brock i Lloyd-Langton wykorzystali jeden ze starych tekstów Calverta. Choć to rockowy utwór, nie brakuje w nim efektów elektronicznych: a to szum wody, a to różnego rodzaju świsty, lekko zniekształcony został także głos Dave’a. Wszystko po to, aby wywołać w słuchaczu efekt niepokoju, czego nie zmieniają nawet subtelne wstawki Huwa na gitarze akustycznej. Całość zamyka doskonały „Dust of Time”, w którym gitarzysta ponownie wznosi się na szczyty swoich możliwości, grając motyw, którego nie da się już – na szczęście! – zapomnieć. Trudno wyobrazić sobie piękniejsze zwieńczenie tego krążka. Choć finał brzmi tak, jakby to wcale nie miał być koniec… Warto wspomnieć jeszcze, że kiedy 7 listopada 1980 ukazał się w sprzedaży singiel z „Who’s Gonna Win the War?”, na stronie B znalazł się numer, który na longplay nie trafił – również utrzymany w tematyce wojennej „Nuclear Toy”. Tyle że to raczej szkic – zaczątek czegoś, co dopiero mogło rozwinąć się w pełnoprawną kompozycję, ewentualnie stać się przerywnikiem koncertowym.
Skład:
Dave Brock – śpiew, gitara elektryczna, syntezatory
Huw Lloyd-Langton – gitara solowa, gitara akustyczna, chórki, elektryczny smyczek (2)
Tim Blake – syntezatory, organy, chórki
Harvey Bainbridge – gitara basowa, chórki, syntezatory (3)
Ginger Baker – perkusja



Tytuł: Levitation
Wykonawca / Kompozytor: Hawkwind
Data wydania: 27 października 1980
Nośnik: Winyl
Czas trwania: 37:41
Gatunek: rock
Zobacz w:
W składzie
Utwory
Winyl1
1) Levitation: 05:48
2) Motorway City: 06:46
3) Psychosis: 02:26
4) World of Tiers: 03:16
5) Prelude: 01:41
6) Who’s Gonna win the War?: 04:45
7) Space Chase: 03:11
8) The 5th Second of Forever: 03:27
9) Dust of Time: 06:24
Ekstrakt: 80%
powrót; do indeksunastwpna strona

150
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.