powrót; do indeksunastwpna strona

nr 4 (CCXXVI)
maj 2023

Wojna na pierze
Justyna Kułak
ciąg dalszy z poprzedniej strony
Mrok rozświetlały jednie wątłe płomyki świec porozstawianych z rzadka na całej długości drogi. Piekło, obserwowane z zewnątrz, razem ze swoją administracją, biurokracją i porządkiem wydawało się nieznośnie nowoczesne, ale tutaj – głęboko pod ziemią, drzemało jego prawdziwe serce. I ono miało rogi.
Wokoło nie było niczego, z czego można byłoby się śmiać. Ta sama stara, zapiekła uraza od wieków spowijała te mroczne korytarze.
Każdy krok sprawiał Dziękosławskiemu niemal namacalny ból.
Wdech, wydech. W takiej atmosferze jak ta łatwo było zapomnieć o oddychaniu.
Kolaż: <a href='mailto:voqo@redakcja.esensja.pl'>Wojciech Gołąbowski</a>
Kolaż: Wojciech Gołąbowski
Czasami Cackowi wydawało mu się, że słyszy jakieś szelesty, ale milkły, gdy tylko natężał słuch. Zupełnie jakby były w stanie to wyczuć. Ciemność promieniowała ledwie wyczuwalną niechęcią i Cacek wiedział, że jest niemile widzianym gościem, zbędnym dodatkiem, który wdarł się tutaj bez zaproszenia.
Wdech, wydech.
Zapach dymu stawał się wyraźniejszy.
Czyjeś serce biło głośno i Dziękosławski dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że to jego. Puste korytarze rozbrzmiewały tym dźwiękiem, niesionym coraz dalej i dalej przez złośliwe echo.
Wdech, wydech.
Krok za krokiem Dziękosławski posuwał się naprzód, w głąb. Byle tylko nie pozostawać bez ruchu, byle tylko się przemieszczać. Byle dalej i dalej. Nogi zapadały się w błocie, skała kruszyła się pod palcami i Cacek nie wiedział już, czy idzie w dobrym kierunku. Było ciemno, ostatnie świece zgasły dawno temu.
Zapach dymu stał się nagle nie do zniesienia i Dziękosławski zrozumiał.
Piekło było wybrukowane dobrymi uczynkami.
Każdy kolejny krok przypominał mu o tym, co w życiu zrobił źle. Każdy kolejny kamień pod stopami. Każdy głaz, na który stąpnął. Nie myślał już o grzechach, które popełnił celowo. Tych małych i tych większych, grzechach, grzeszkach, grzeszeczkach. W umyśle pozostało mu tylko to, że zawiódł, choć chciał dobrze. Skrzywdził, chociaż chciał pomagać.
Wdech – przecież powtarzał sobie, żeby o tym pamiętać. Wydech.
Nic więcej się nie liczyło.
Apokalipsa, anioły, umowa – wszystko to dawno już nieważne i zapomniane, rozmyło się w mroku, a Dziękosławski szedł dalej. Już nie po to, żeby dokądś dążyć, nie po to, by coś znaleźć, ale po to, by w ciszy przemierzać bezkresne mroczne korytarze. I krok po kroku napłynęło zrozumienie. Każdy człowiek miał swojego diabła, każdy miał też swojego anioła. Bez nich ludzie byliby jak kukiełki skłaniające się wyłącznie w stronę dobra lub zła. Bez wolnej woli, bez diabła na ramieniu, ludzie nie byliby ludźmi.
Oddałbyś więc duszę, żebyśmy podpisali starą wersję umowy? ― zapytała Pustka, a Dziękosławski przez moment czuł nieodpartą pokusę, żeby to zrobić. Miał już skinąć głowę, gdy nagle Nadlizajski potknął się o na drodze o jakiś kamień i zwalił na niego z całym ciężarem swoich stu dwudziestu kilogramów.
I Cacek był już pewien.
Ludzie byli do chrzanu.
Nie zamierzał dla tego tałatajstwa poświęcać niczego, a już na pewno nie swojej duszy.
Piekielna sala tronowa wypełniona była dymem. Na spowitym ogniem tronie siedział młody, przystojny mężczyzna z różkami i kozią bródką. Wyglądał na znudzonego. Naprzeciwko niego stała najpiękniejsza kobieta, jaką Dziękosławki kiedykolwiek widział. Jej włosy lśniły wszystkimi odcieniami tęczy.
Jej skrzydła sięgały od podłogi aż po sam sufit.
― To jest niewiarygodne pogwałcenie kodeksu postępowania piekielnego – grzmiała. ― Nie możecie tak po prostu zacząć sobie strajkować! Musicie nas uprzedzić pięć dni przed rozpoczęciem protestu!
― Wszelkie zasady przestały obowiązywać w momencie, kiedy zdecydowaliście się na atak terrorystyczny i podstępnie napadliście na naszego przedstawiciela za pomocą pierza – oświadczył mężczyzna, starannie polerując sobie paznokcie o koszulę.
― Przepraszam ― powiedział Cacek.
― Nikogo nie atakowaliśmy. To jest jakieś straszne nieporozumienie!
― Wszyscy terroryści tak mówią.
― Przepraszam ― powtórzył Dziękosławski.
― Nie rób z siebie poszkodowanego, bo zacznę podejrzewać, że specjalnie nam podstawiliście tego alergika, żeby zaognić konflikt!
― No, tego już za wiele! Oskarżasz mnie o podstęp? Mnie? Mnie? Ja tutaj jestem ofiarą! To nic innego jak zwykły „victum bluming”!
― Oj, przestań udawać poliglotę. Doskonale wiem, że umiesz posługiwać się tylko jednym językiem, a i to sądząc po tym, jak skończyła się nasza ostatnia wspólna impreza – niezbyt wprawnie.
― Ty…!
Nadlizajski wziął głęboki wdech.
― Ej, wy! ― zawołał najgłośniej jak potrafił. ― Zamknijcie się na moment! Kolega będzie teraz mówił.
Dziwna para przestała się kłócić i zmierzyła go zgodnym, zirytowanym spojrzeniem.
Cacuś przełknął ślinę.
― Bo mnie się wydaje ― powiedział ― że tutaj doszło do jakiegoś nieporozumienia. Przez te wszystkie lata anioły negocjowały z diabłami umowę dzierżawy pod otchłań piekielną, a przecież nie miały do tego legitymacji. Piekło mieści się pod powierzchnią Ziemi, a tę Bóg oddał we władanie Adama. Więc tak jakby to ludzie są jej właścicielami. Wiecie, prawem spadku.
Mężczyzna na tronie odwrócił się w stronę Cacka.
― Trochę to wszystko naciągane ― skrzywił się.
― Naciągane? Czemu? ― zainteresował się Mieszko.
― Bo w zasadzie Bóg dokonał darowizny bez pośrednictwa notariusza, więc ona już od samego początku była nieważna.
Mieszko obruszył się natychmiast. Mógł nie znać się na tych wszystkich Bibliach, Niebach, Piekłach i całym tym anielskim interesie, ale prawo to było jego życie, jego sens istnienia, jego wuzetka z pianką i ptyś. I żaden elegancik z różkami nie będzie mu bzdur wciskał.
― Co prawda świadczenie darczyńcy faktycznie powinno być pod rygorem nieważności złożone w formie aktu notarialnego ― przytaknął, przechodząc od pierwszego słowa na język prawniczy. ― Jednakże chciałbym zauważyć, że według polskiego prawa, jeśli nawet darczyńca nie dopełni wymagań formy, to darowizna staje się ważna w momencie, gdy obiecane świadczenie zostaje spełnione. Zgodnie z tym przepisem samo objęcie ziemi we władanie przez Adama doprowadziło do konwalidacji umowy. U was rozwiązano ten problem prawny inaczej?
― Identycznie ― stwierdził diabeł, sadowiąc się wygodniej na tronie. Oczy błyszczały mu zainteresowaniem.― Ale nie bierze pan pod uwagę tego, że zastosowanie wykładni rozszerzającej do przepisów kodeksu cywilnego pozwala na zakwalifikowanie planety Ziemi jako rodzaju nieruchomości, zaś przeniesienie własności nieruchomości wymaga aktu notarialnego.
― Lex retro non agit ― przerwał mu szybko Mieszko. ― Czy ten przepis obowiązywał, kiedy była dokonywana darowizna?
― To pan tak?
― Tak!
― Tak?!
― Tak!
― Może herbatki? ― zasugerował Iusariel. W jego rękach znikąd pojawiła się dzbanuszek z parującym napojem i dwie filiżanki.
Panowie oderwali od siebie rozgorączkowane spojrzenia.
― W każdym razie twierdzimy, że ta umowa dzierżawy od początku była nieważna ― podjął temat Cacek. ― I jako przedstawiciele ludzkości domagamy się nie tylko waszej natychmiastowej wyprowadzki z piekła, ale także, żebyście zapłacili ludzkości zaległy czynsz za te wszystkie millenia. Razem z odsetkami. No, chyba że podpiszecie starą wersję umowy i wrócicie do pracy?
IX
― No i widzicie? ― powiedział Cacek. ― Wszystko dobrze się skończyło.
Iusariel przytaknął. Był z siebie niezwykle dumny. W niebie twierdzono, że najlepszą zapłatą za dobrze wykonaną pracę jest poczucie satysfakcji, ale ci skrzydlaci, którzy odnieśli w życiu największy sukces, uzyskiwali specjalny przydomek. Sendalfona nazywano Aniołem Modlitwy. Uriela – Ogniem Bożym. Iusariel teraz też miał własne przezwisko.
Od dziś zwał się Niedoścignionym Wojownikiem na Pierze.
― I nawet udało wam się wynegocjować coś ekstra ― przytaknął.
Mieszko rozejrzał się po idealnie wysprzątanym gabinecie, który dzielił razem z Cackiem, a potem upuścił na połowę Dziękosławskiego kartkę papieru i z satysfakcją patrzył jak Facius pojawił się znikąd i złorzecząc cicho, odniósł ją na miejsce.
― No ― przytaknął Cacuś. ― Dobrze wyszło. Zawsze marzyłem o sprzątaczce.
powrót; do indeksunastwpna strona

9
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.